rzerwa świąteczna dobiegła końca,
a Remus był zadowolony, że kolejna pełnia za nim. Co prawda wciąż czuł się
zmęczony, przybity i przygnębiony, ale pośród tego znajdowała się pewna gorzka
radość . Wyrzucał sobie, że kolejny raz pogodna atmosfera została zakłócona
przez jego przypadłość, że narażał na to matkę, że narażał każdego, kto mógł
zabłąkać się do lasu, do którego zawoziła go rodzicielka i z którego
później go odbierała. Kiedyś łańcuchy były w stanie utrzymać bestię na uwięzi.
Teraz coraz częściej potwór zrywał kajdany. Remus za każdym razem odbywając tę
samą drogę, zastanawiał się, czy tym razem mama nie przybędzie za wcześnie, czy
nie zrobi jej krzywdy, czy go odnajdzie i jak go spotka. Może podczas kolejnej
pełni nakryje go nad czyimś bezwładnym ciałem, z pyskiem unurzanym we krwi? Zawsze,
spoglądając w oczy rodzicielki, zastanawiał się, czy nie zauważy w nim odrazy,
wstydu, obrzydzenia. Jak do tej pory tak się nie stało. I tylko dzięki temu
Remus mógł wierzyć, że nikogo nie skrzywdził. Nie potrafił pytać o to wprost,
za bardzo bał się odpowiedzi.
Widząc wysokie,
znajome mury, ucieszył się. Choć cenił czas spędzony z matką, stęsknił się za
Hogwartem, za przyjaciółmi, a nawet za pracami domowymi i szalonymi
mieszkańcami. Wszędzie wokół zalegały grube warstwy szarawego śniegu, który
lśnił delikatnie w promieniach zimowego słońca. Remus zastanowił się, czy i tym
razem jezioro choćby częściowo zamarzło. Pamiętał, jak dwa lata temu Syriusz
wraz z Jamesem uparli się poślizgać na skutych lodem wodach. Pamiętał, jak
James wyjechał niemal na sam środek jeziora i jak chrupnął pod nim lód,
grzebiąc go w lodowatych otchłaniach. Pamiętał, jak Syriusz skoczył za
przyjacielem, mimo wrzasku Remusa. Pamiętał, jak strasznie się wtedy bał i jak
potwornie nakrzyczał na nich profesor Ladon. Tylko ten jeden jedyny raz Lupin
widział go tak złym.
Chyba wolałbym, by jezioro nigdy więcej nie
zamarzało, pomyślał. Bo wiem, że oni
niczego się nie nauczyli. Rok temu też to zrobili, nie zważając na moje
protesty. Czy nie wiedzą, co to strach?
Wśród tłumu
powracających uczniów nie dostrzegł żadnego z kolegów. Zresztą, nie szukał ich
zbyt dobrze, potrzebował chwili samotności. Chciał odpocząć, a także zastanowić
się, jak wybić z głów tych uparciuchów animagię. Im dłużej się z nią męczyli,
tym silniej Lupin przekonywał się, że lepiej byłoby dać sobie z tym spokój.
Szkoda, że jego przyjaciele mieli na ten temat zupełnie odmienne zdanie, że w
tej kwestii również nie chcieli go słuchać.
Mróz szczypał
policzki, przenikał niedostatecznie gruby płaszcz, zaciskał lodowate palce na
bladych dłoniach. Malował wokoło fantazyjne wzory, oszroniał ciemne gałęzie
drzew, formował długie, migoczące sople złowieszczo zwisające, zdawałoby się,
tuż nad głowami. Sprawiał, że zalegający śnieg był twardy, choć chrupki,
zamieniał kałuże w lodowe zwierciadła.
Lecz dla
Remusa przede wszystkim kojarzył się z najgorszymi dniami w jego życiu. Poczynając
od wiosennego poranka, gdy spoglądał na wzory wymalowane na szybie bielą, a
matka powiedziała mu, kim się stał. Pewnej zimowej nocy rodziciel powiedział
mu, że jego siostrzyczka umarła, nie zdążywszy się narodzić. Przez spędzony na
lodowisku dzień, który zakończyła wiadomość o śmierci ojca. Aż po to paskudne,
mroźne popołudnie, gdy myślał, że zdążył stracić ludzi, którzy go akceptowali – przyjaciół.
Remus Lupin
zdecydowanie miał wiele powodów, by nienawidzić mrozu oraz zimy.
Gdy chłopak
wszedł do ciepłego zamczyska, od razu poczuł się lepiej. Z wielkich,
pozłacanych ram, mijanych w drodze do pokoju wspólnego, spoglądały na niego
znajome, znudzone twarze. Wielkie schody jak zawsze robiły psikusy, wokoło
kręcili się czarodzieje, a co jakiś czas zdarzyło się usłyszeć zaklęcie.
A nawet
dobrze znany głos, wypowiadający owe zaklęcie.
Remus skręcił
w korytarz na pierwszym piętrze. Tyłem do niego stali dwaj uczniowie. Gryfoni.
Jeden z nich miał niezwykle potargane czarne włosy, a drugi charakterystyczny
śmiech, który rozchodził się teraz wzdłuż ścian. Pomiędzy nimi znajdował się
jeszcze ktoś, najwyraźniej rozciągnięty teraz na zimnych płytkach. Remus
domyślał się, kim jest ten osobnik ‒ tylko jednej osobie jego przyjaciele by
nie przepuścili.
‒ To może
teraz wytrzemy podłogę, co James? Skrzaty będą miały mniej roboty.
‒ Czy ja
wiem? Przecież żeby wyczyścić podłogę, potrzeba czystych szmat.
‒ Racja. Ech,
Smarkerusie, nawet do tego się nie nadajesz. Co za zawód. ‒ Syriusz pokręcił
głową, opierając brodę na pięści. ‒ Może więc wcześniej go wyszorujemy?
‒ Skoro matka
nie potrafiła go domyć, to myślisz, że nam się uda?
‒ Zawsze
warto próbować.
‒ W sumie racja.
‒ James poprawił zsuwające się z nosa okulary. ‒ Chłoszczyść!
Cała głowa
Snape’a pokryła się mieniącymi się kolorowo bąbelkami szamponu. Płyn skapywał
mu pod nogi, a gdy Ślizgon spróbował się podnieść, przewrócił się. Obaj Gryfoni
zgodnie wybuchli śmiechem. Severus Snape nie chciał dać za wygraną, sięgnął
ręką w kierunku różdżki, która leżała przy ścianie, po jego przeciwnej stronie.
Jednak Syriusz zauważył to i przywołał przedmiot zaklęciem. Wściekły Ślizgon
zaklął, a z jego ust wydostały się bąble. Chłopak krztusił się.
Remus
usłyszał głos profesora Ladona. Spojrzał w kierunku, z którego dochodził i
zobaczył szybko się powiększający cień. Podbiegł do przyjaciół oraz plującego
mydlinami Snape’a. Mocno chwycił Jamesa za ramię, żeby zwrócić na siebie uwagę.
‒ Musimy się
zwijać, Ladon tu idzie ‒ ostrzegł Lupin.
Nie trzeba
było dwa razy powtarzać. James i Syriusz pognali korytarzem, by jak najszybciej
się ulotnić. Remus spojrzał na przemoczonego ,unurzanego w mydlinach,
dławiącego się Snape’a. Zrobiło mu się wstyd. Przypomniał sobie rozmowę z
Kettleburnem.
Jestem taki słaby, taki bezwartościowy,
pomyślał. Czy zrobiłbym coś, gdyby Ladon
tu nie szedł?
Nauczyciel
już niemal minął zakręt korytarza, gdy Lupin cofał zaklęcie i gnał w ślad za
przyjaciółmi. Policzki płonęły mu czerwienią.
~*~
Następnego
dnia Remus był na siebie zły. Czuł, że powinien zareagować wcześniej, że ze
względu na swoje drugie oblicze, winien lepiej zrozumieć Snape’a. Jednak nie potrafił
dopuścić do siebie myśli, że akurat ten Ślizgon niczym nie zasłużył na takie
traktowanie. Severus Snape nienawidził Jamesa, nie szczędził mu ostrych słów,
zawsze posyłał Potterowi uśmiechy samozadowolenia, gdy Gryfonowi coś nie
wychodziło. Uwielbiał też spędzać czas z Lily Evans, co dodatkowo denerwowało
Jamesa. Remus zastanawiał się, czy znajomość z Lily nie wynika czasem tylko z
chęci dopieczenia Potterowi. Nie był tego jednak pewien, więc wolał zachować to
dla siebie. Poza tym panna Evans nigdy nie utrzymywała z nim zbyt bliskiej
relacji, nie czuł się więc właściwą osobą do wspominania jej o takich rzeczach.
Na porannych
zajęciach Remus nie mógł się skupić. Choć był obecny ciałem, to jego duch wciąż
krążył wokół wczorajszego wydarzenia. Lupin zawsze miał problem z dawaniem
sobie spokoju z niepowodzeniami. Roztrząsał je, rozkładał na czynniki pierwsze,
a te go gryzły. W dodatku po głowie wciąż obijały mu się słowa Kettleburna. „W
ogóle nie myślą nad konsekwencjami.” Wtedy nie przejął się nimi tak bardzo,
jednak wczoraj miał okazję przekonać się,
jak okrutnie są aktualne.
Snape mógł się udławić mydlinami, mógł
umrzeć. Co by było wtedy?, zastanowił się.
W Remusa
uderzyło, jak mało jego przyjaciele zastanawiali się nad przyszłością, jak
bardzo żyli chwilą, jak bardzo ryzykowali.
Późnym
popołudniem miała odbyć się opieka nad magicznymi stworzeniami. Większość
uczniów żyła nadzieją, że tym razem lekcja zostanie odwołana. Ranek prezentował
się wyjątkowo mroźnie, a w południe temperatura wciąż utrzymała się dobrze
poniżej zera. Niewielu miało ochotę opuszczać zamek, bo ani nie można było
rzucać się śnieżkami, ani lepić bałwanów, a wejście na wciąż słabo zamarznięte
jezioro zostało surowo zakazane. Remus przypuszczał, że bardziej wiązało się to
z rozmową Jamesa i Syriusza, którzy planowali sprawdzić pokrywę lodową, o czym
mówili na transmutacji. McGonagall zmierzyła ich wówczas bardzo demotywującym
spojrzeniem, lecz oni postanowili odpowiedzieć szerokimi uśmiechami.
‒ Uch, co za
beznadzieja ‒ burknęła Canicula, wpychając się na kanapę między Syriuszem a
Peterem. ‒ Wygląda na to, że dziś opieka wciąż jest aktualna.
‒ Hej, nie
rozpychaj się tam ‒ jęknął Syriusz, któremu dziewczyna wbijała w bok łokieć. ‒ A
skąd wiesz, że będzie?
‒ Bo gdyby
nie było, już byśmy o tym wiedzieli. ‒ Canicula pokazała Blackowi język.
‒ Co ty nie
powiesz? James, nie wydaje ci się, że Cannie powinna odebrać swoją dzisiejszą porcję
łaskotek?
‒ Zdecydowanie
tak.
‒ Zdecydowanie
nie ‒ jęknęła Canicula zaraz po Jamesie. ‒ No nie, mam was dość! Łapy precz!
Ratunku!
Cannie
zaczęła wierzgać nogami, do których zbliżał się James z przygotowanym piórem.
Syriusz tymczasem zajął się łaskotaniem dziewczyny w pasie, a i Peter dołożył
swoje. Najsłabszym punktem Caniculi było to, że niemal wszędzie miała łaskotki,
a nie znosiła, gdy ktoś to wykorzystywał przeciwko niej w takim natężeniu jak
Huncwoci.
‒ Ktoś wzywał
pomocy?
‒ Meldujemy
się na rozkaz!
Remus
spojrzał na dwóch, młodszych od nich o rok, Gryfonów. Stanley i Rolf Lewisowie byli
do siebie podobni jak dwie krople wody. Obaj mieli krótkie, brązowe włosy,
usiane piegami twarze i wielkie piwne oczy oraz dołeczki w policzkach, kojarzące
się z grzecznymi, ułożonymi dziećmi.
Za które na
pewno nie można było uznać tej dwójki.
‒ Eee, to
tylko Cannie znów coś zmalowała ‒ powiedział jeden z nich.
‒ Pomóc wam,
chłopaki? ‒ zapytał drugi, uśmiechając się niewinnie.
‒ Każda pomoc
się przyda! ‒ odkrzyknął James, masując obojczyk, w który udało się trafić
wierzgającej na oślep Caniculi.
Remus
zachichotał i pokręcił głową z rozbawieniem.
Oni się chyba nigdy nie zmienią,
przemknęło mu przez myśl.
Czterech wyrostków rzuciło się na, biedną
Cannie, która krzyczała coraz głośniej, choć nie miała najmniejszych szans.
Remus poczuł, że coś otarło mu się o nogę i miał wrażenie, że jakiś biały
obiekt mignął mu przed oczyma.
Któryś z
Lewisów, Lupin nie był w stanie powiedzieć który, wrzasnął dziko, wygiął się i
spróbował uderzyć wścibiającą pazury w jego ramię Szczotę. Nie zdążył. Szczota szalonym
susem wskoczyła na jego bliźniaczego brata, pozostawiając na jego policzku
cztery długie zadrapania, które już zaczynały się czerwienić i obrała sobie
kolejny cel. James ponownie został odrzucony kopniakiem. Peter sam się
ewakuował, widząc kocicę, a Syriusz skończył z paskudnie podrapaną szyją i
rozbitym łukiem brwiowym. Szczota natomiast, po wygranym pojedynku, usadowiła
się wygodnie na kolanach Caniculi, podreptała łapkami i, zwinąwszy się w
kłębek, zmrużyła oczy.
‒ Ta kocica
jest nienormalna ‒ jęknął Rolf, trzymając się za policzek.
‒ My tylko
się droczyliśmy, a ona od razu z pazurami! ‒ dodał Stanley, unosząc rękaw i oglądając
krwawiące zadrapania.
‒ Jaki
właściciel, taki kot ‒ powiedział Syriusz, szczerząc zęby.
‒ Czy ty coś
sugerujesz? ‒ Cannie zmrużyła oczy, spoglądając bojowniczo na Blacka.
‒ Ja? Nie,
skąd ‒ odpowiedział niewinnie.
‒ Ja sugeruję
za to, że powinnaś ściągnąć te buciory ‒ jęknął James, podnosząc się z podłogi.
‒ Wiesz, jak boli, gdy zasadzisz kopa?
Cannie ze
zdziwieniem spojrzała na czarne buciska z grubą podeszwą, które aktualnie miała
na nogach. Przekrzywiła głowę, przyglądając się z każdej strony, zmarszczyła
brwi, zerknęła przelotnie na Pottera i powiedziała:
‒ Chyba
powinnam zaopatrzyć się w coś twardszego, skoro musiałam cię kopnąć dwa razy,
żebyś odpuścił.
‒ Albo
poćwiczyć celność ‒ zaśmiał się James.
Cannie zacisnęła
usta w wąską linię, gromiąc chłopaka wzrokiem, nie powiedziała jednak nic.
Remus
spojrzał na zegarek.
‒ Jeżeli mamy
zamiar zdążyć, powinniśmy już wyruszać ‒ powiedział. ‒ W końcu trzeba was
jeszcze doprowadzić do stanu używalności ‒ dodał, patrząc na rozbity łuk
brwiowy Syriusza. ‒ Wiesz, Cannie, mogłabyś tak mocno nie uderzać ich w twarz.
‒ Dlaczego?
‒ Bo z ran na
twarzy jest strasznie dużo krwi.
‒ Ale gdzie
indziej mogę?
‒ Tylko w
samoobronie.
‒ Jesteś
wspaniały. ‒ Cannie uśmiechnęła się z wdzięcznością i pogłaskała Szczotę, która
wyprężyła się pod wpływem jej dotyku.
‒ Nie no,
dzięki, Remusie ‒ burknął Syriusz. ‒ Właśnie dałeś jej błogosławieństwo na
bicie swoich najlepszych przyjaciół.
‒ Nie ma za
co.
~*~
Gramolili się
przez błonia, tuląc się do siebie, wciskając dłonie głęboko w kieszenie i
spoglądając co chwila, jak daleko jeszcze jest ich cel. Wreszcie dotarli pod
chatkę Hagrida, gdzie zgromadziła się już grupka innych uczniów, również
zmarzniętych na kość. Za budynkiem wiało nieco mniej, a unoszący się z komina
bury dym dodawał otuchy.
‒ Czołem! ‒ przywitał
ich z daleka Corvi, machając do nich z uśmiechem.
Chłopak
zakutany był w gruby płaszcz, a wokół szyi omotany miał pokaźnych rozmiarów
niebieski szalik, który niemal w całości zakrywał jego twarz. Tylko Meadowes
zdawał się ignorować mroźną aurę. Tuż koło niego kulił się Ray, szczękając
zębami i pocierający opatulone rękawicami dłonie Luis.
‒ Co się tak
grzebaliście? ‒ zapytał pełen energii Corvus, przyglądając się im z
zainteresowaniem. ‒ Filch was zatrzymał?
‒ Filch?
Nieee ‒ mruknęła Cannie, wtulając się w Petera jeszcze mocniej. ‒ Tobie to nie
jest zimno?
‒ Nie bardzo.
Mama wcisnęła mi taki płaszcz, że żadne mrozy mi nie straszne. A poza tym,
wystarczy tylko trochę się przespacerować i od razu robi się cieplej.
‒ Ciekawy
jestem, jakie to magiczne zwierzęta ma zamiar pokazać nam Kettleburn w taką
lodówkę ‒ stwierdził Luis bez entuzjazmu.
‒ Bardzo
ciekawe, zapewniam, panie Hesse ‒ odpowiedział tubalny baryton, a po chwili
zobaczyli postawnego, choć dość niskiego nauczyciela opieki nad magicznymi stworzeniami.
Kettleburn
ogarnął wszystkich bystrym spojrzeniem niebieskich oczu. Zmarszczył krzaczaste
brwi, a blizny na twarzy rozciągnęły się, stając się jeszcze widoczniejszymi.
‒ Coś was dzisiaj
mało, milusińscy ‒ powiedział. ‒ Czyżby was pogoda wypłoszyła, hm?
Nikt nie
uznał za stosowne odpowiadać, nauczyciel też najwyraźniej nie liczył na zbyt
wysoką frekwencję, bo zbył to wzruszeniem ramion.
‒ Skoro nie raczyli
przyjść, to nikogo zmuszał nie będę. Wiem już za to, kto zajmie się
oporządzeniem testrali.
‒ Czym są
testrale? ‒ zapytał z przestrachem Ray dość cicho, by nie dotarło to do uszu
Kettleburna.
‒ A bo ja
wiem? ‒ odpowiedział pytaniem Syriusz. ‒ Nie będzie ci to potrzebne, więc na co
ci to wiedzieć?
Ray tylko mruknął
coś pod nosem, nie kontynuując tematu.
‒ Dzisiaj mam
zamiar pokazać wam coś, o czym krążą bardzo ciekawe pogłoski. Swoją drogą,
mugole to mają pomysły ‒ zaśmiał się Kattleburn. ‒ Przejdziemy się kawałek w
głąb Zakazanego Lasu, jedynie dzisiaj wolno wam tu wejść, nie przyzwyczajajcie
się, urwipołcie jedne.
Syriusz i
James wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Remus pokręcił głową z dezaprobatą,
a Peter jakby skurczył się w sobie. Canicula natomiast zupełnie nie zwróciła uwagi
na słowa nauczyciela, wciąż tuląc się do ramienia Pettigrewa.
Ruszyli
gęsiego za Kettleburnem, wprowadzającym ich do Zakazanego Lasu. W miarę
zagłębiania się w las, obserwowało się coraz mniejsze ilości śniegu.
Mikroklimat, który wytworzył się pod drzewami, był cieplejszy niż na otwartej
przestrzeni, toteż przestali tulić się do siebie, a nawet poluzowali szaliki.
Wszędzie wokół wznosiły się mocarne pnie wiekowych drzew, z jednej strony gęsto
obrośniętych mchem. Tuż nad ich głowami spuszczały się drapieżne gałęzie,
tworząc istną plątaninę, a pod stopami wiły korzenie. Musieli uważać, jak
stąpają, by nie upaść. Ray jednak nie byłby sobą, gdyby się nie przewrócił.
Oczywiście prostu na tego, kto szedł przed nim.
‒ Ała! Ray,
złaź ze mnie. Jesteś ciężki ‒ jęknął Luis.
‒ Cicho tam,
nie jesteście u siebie w domu, żeby tak wrzeszczeć ‒ upomniał ich Kettleburn.
‒ Przepraszam
‒ powiedział Ray, gramoląc się. ‒ Naprawdę nie chciałem.
‒ Tak w
ogóle, słyszeliście, co na obiedzie mówiła Berta? ‒ zapytał Corvi.
‒ Nie, ale
ona gada same głupoty ‒ stwierdził Syriusz.
‒ Może i tak,
ale nie jestem pewien, czy wymyśliłaby coś takiego.
‒ To powiesz
wreszcie, czy będziesz się tak z nami droczył? ‒ zapytał James, który nigdy do
niczego nie miał cierpliwości.
‒ Podobno profesor
Atropos ma dowiedzieć się, o co chodziło z zatrzymaniem się łódek we wrześniu. W
sumie nie wiem, skąd ona w ogóle wie, że coś takiego się stało, no ale... No, zresztą nieważne. Chodzi o to, że Berta
Jorkins gadała, że Atropos uwzięła się na profesor Necho i strasznie ją
przemaglowała w związku z tą całą sprawą. Podobno paskudnie się pokłóciły i
doszło do użycia różdżek. Chociaż w to ostatnie trudno wierzyć... ‒ Corvi,
podrapał się po policzku. ‒ Pytałem nawet siostry, czy to możliwe, że łódki się
zatrzymały, albo czy wcześniej coś takiego się zdarzyło. Powiedziała, że nie za
jej czasów.
‒ Pytałeś
Dorcas? ‒ zainteresował się Peter.
‒ Jasne, że
Dorcas, przecież Corvi ma tylko jedną siostrę ‒ sarknął Black. ‒ Ale to prawda,
łódki zatrzymały się.
‒ A skąd ty o
tym wiesz? ‒ zapytał podejrzliwie Luis.
‒ Mamy swoje
źródła ‒ odpowiedział tajemniczo James, kilkakrotnie unosząc i szybko
opuszczając brwi.
‒ Taa, jasne ‒
zaśmiał się Corvus, wpadając na Raya. ‒ Co jest? Jesteśmy już na miejscu?
Znaleźli się
na dość dużej polanie okolonej drzewami. Na wolnej od drzew przestrzeni
spoczywała biała pierzyna. Po śniegu spacerowały wielkie, owłosione stworzenia.
Miały co najmniej po trzy stopy wzrostu, stały na tylnych nogach, a ich stopy
przypominały ludzkie. Gdy Remus przyjrzał się twarzy jednego z osobników,
wydała mu się podobna do małpiej z dużym, płaskim, ciemnym nosem, wielkimi,
bursztynowymi oczyma częściowo skrytymi za zwieszającymi się z głów dość
długimi włosami. Ich futro przechodziło od bieli, poprzez popiel aż po rudość.
Wydawało się jednak, że tylko te mniejsze, zapewne najmłodsze, osobniki
reprezentowały tę ostatnią barwę.
Kilkoro
uczniów krzyknęło i cofnęło się, wywołując poruszenie wśród nieznanych istot.
Cannie z ciekawością wyjrzała zza ramienia Remusa i pokiwała głową z podziwem.
Corvus gwizdnął cicho, ignorując próbującego się za nim ukryć Raya.
‒ Są piękne ‒
powiedziała cicho Cannie wprost do ucha Lupina, i westchnęła.
‒ N...
Naprawdę tak uważasz? ‒ zająknął się Remus, oglądając się z ciekawością na
przyjaciółkę.
‒ Mhm ‒ mruknęła
tylko w odpowiedzi, nie odrywając wzroku od stworzeń.
‒ Hej, wy tam
z tyłu, przestańcie się chować ‒ powiedział Kettleburn, spoglądając na uczniów.
‒ Nic nie zobaczycie z tej odległości, a to prawdziwa rzadkość. Jak już
wspominałem, mugole wymyślili masę opowiastek o tych stworzeniach. Ale mugole
są ślepi na tak wiele rzeczy ‒ westchnął profesor. ‒ I głośni, zdecydowanie za
głośni, żeby móc cokolwiek obserwować. Słuchajcie, milusińscy, musicie
zachowywać się dość cicho, bo mi ich spłoszycie ‒ wskazał palcem na kudłate
istoty. ‒ Wracając, przed wami prawdziwi śnieżni ludzie, Kauguli, Migoi,
Meh-teh, czy też po prostu Yeti. Jak pewnie zauważyliście, są bardzo płochliwe,
a ich fizyczne uwarunkowania sprawiają, że zamieszkują głównie niedostępne,
pokryte lodem tereny. Stronią od ludzi, jednak z uwagi na ich wysoce rozwinięty
zmysł przetrwania, gotowe są zaopiekować się znalezionym na swoim terytorium
osobnikiem. Zazwyczaj wynika to z faktu, że mylą nas z własnymi młodymi lub
też, jak niektórzy twierdzą, traktują nas jako jakieś odgałęzienie swego stada.
Potrafią całkiem nieźle wyczuwać magię, więc zapewniam, niejeden mag zawdzięcza
im życie. Niegdyś czarodzieje byli przekonani, że Yeti są groźne,
niebezpieczne, a niektórzy po dziś dzień tak sądzą. ‒ Kettleburn zrobił pauzę,
spoglądając ze zdziwieniem na uczniów. ‒ Czemu nie notujecie? Macie zamiar
wszystko zapamiętać? A szkice na koniec zajęć to się same zrobią, hm?
Po uwadze
profesora, uczniowie natychmiast powyciągali z toreb pergaminy. Rozległ się
szelest papieru. Młodsze Yeti spoglądały na nich z ciekawością, kilka nawet
podeszło bliżej, z zaciekawieniem obserwując nieznajomych. Przez cały czas młode
śledzone były uważnym i podejrzliwym wzrokiem starszych osobników. Cannie z
ciekawością wyciągnęła dłoń w kierunku rudowłosej istoty. Yeti również
wyciągnął przed siebie ramię, przykładając dłoń do palców dziewczyny i
przekrzywiając zabawnie głowę. Obie kończyny wydawały się do siebie niezwykle
podobne. Łagodne, jasne oczka spoglądały z ciekawością w piwne, pełne
zainteresowania oczy Caniculi.
‒ Chyba cię
polubił ‒ zaśmiał się cicho Kettleburn.
Czy i na mnie mogłaby spojrzeć w ten sposób?
Czy i mnie tak łatwo by zaakceptowała? Czy miałbym odwagę...?
Yeti uniósł
głowę i radośnie zaryczał.
Remus Lupin
napotkał roziskrzony wzrok Silvanusa Kettleburna i zobaczył, jak tamten kiwał
powoli głową. Zupełnie jakby chciał dodać swemu uczniowi odwagi.
24.07.2014 - rozdział zbetowany przez Degausser.
|
▼
Świetny rozdział :) ale zakończenie i tak było megaaaaśne ^-^
OdpowiedzUsuńDziękuję ;)
UsuńJeden z lepszych rozdziałów.Szczerze to przydała ,by się jakaś mocniejsza akcja np.jakby przez głupotę Jamesa i Syriusza jakimś cudem Remus wpadł by do jeziora ,a przy takiej temperaturze i braku umiejętności pływania(zanim huncwoci by go wyciągnęli trochę czasu by minęło)bo był w ciężkim stanie ,a James i Syriusz by mieli wyrzuty sumienia ,bo to była tylko ich wina.Ja tam tylko podsuwam pomysły;)
OdpowiedzUsuńNa początku myślałam ,że oni idą uczyć się o testralach.Szkoda ,że jednak nie poszli.Jestem ciekawa czy jeśli faktycznie by tam poszli to ,który z głównych bohaterów widział by testrale(wydaje mi się ,że byłby to Remus).
Rozdział jest niezły :)Jeden z lepszych
Znaczy akcja idzie zgodnie z planem (bo taki istnieje, nawet jeżeli go nie widać). Wydaje mi się, że bardziej spodobają cię się dalsze rozdziały. W, bodajże, 21, 22 i 23 będzie trochę więcej akcji. No, a poza tym to rozdziały dla mnie mają jakieś z dwóch zadań: posunąć fabułę lub rozwinąć bohaterów.
UsuńWydaje mi się, że testrale są oklepane, dlatego z nich zrezygnowałam (chociaż rzeczywiście na początku to miały być one).
A mogę zapytać, które uważasz za złe? Potrzebuję wskazówek, czego unikać w przyszłości :D
Fakt testrale są trochę oklepane.Może to dobrze ,że wymyśliłaś coś nowego:)
UsuńOgólnie mi chodziło o to ,że raz na jakiś czas przydaje się naprawdę mocna ,a przede wszystkim niebezpieczna akcja, która może tak przy okazji "potwierdzić ich przyjaźń". Nie wiem czy mnie zrozumiałaś.Ogólnie jest dobrze tylko właśnie tej rzeczy mi brakuje:). Piszesz o rozwinięciu bohaterów ,ale w sumie mało wiemy o ich przeszłości(zanim przybyli do Hogwartu).To już taki mały pomysł jak mamy poznawać bohaterów.Ogólnie nie jest źle.Pozdrawiam:)
Dobra, powiem ci czemu konkretnie nie było testrali. Jaki normalny nauczyciel wziąłby na tapetę zwierzęta, których spora część uczniów nie zobaczy? Taka lekcja mija się z celem :P
UsuńNiebezpieczne akcje mają to do siebie, że są fajne w małym natężeniu no i, kurczaczek, to jest czwarta klasa, Hogwart i aż głupio mi robić jakieś numery ze stawianiem życia bohaterów na szali (skoro wiadomo, że w tej szkole zginęła tylko Marta, wynik jest oczywisty).
Ale rozwijanie bohaterów to nie opowiadanie o ich przeszłości. Przynajmniej mi się tak zdawało o.O No i jakoś wątpię, żeby ktokolwiek chciał czytać jakieś biografie bohaterów (chyba to nudne, mi się tak przynajmniej wydaje). Ale jaki pomysł? Bo nie rozumiem, chyba za tępa jestem (albo mój mózg zwietrzył zbliżającą się sesję i nawiał :P).
Na dobre wróciłam do blogowania i pisania opek, więc chyba najwyższy czas, żeby zabrać się za nadrobienie zaległości u Ciebie... :D
OdpowiedzUsuńOjej mam się bać? :P
UsuńA skoro wróciłaś, to czy znaczy to, że doczekam sie kontynuacji Łez?
1. TAK!
Usuń2. Myślę, że skoro już zawitałaś na bloga, to nie muszę odpowiadać na to pytanie... :P
Jednym słowem: Wow.
OdpowiedzUsuńBlog jest świetny - bardzo mi się podoba, że poświęcasz trochę czasu na opisywanie uczuć, pogody, rodziców, innych osób w Hogwarcie.... Czytałam dużo blogów tego typu, a w większości autorki lecą przed siebie jak torpedy, nie zważając na pogodę xD
Fajne jest również to, że przedstawiłaś Lily Evans w innym świetle - nie jako cudowną, spokojną panienkę, która niemalże na początku bloga zakochuje się w James'ie i żyją krótko i szczęśliwie. Denerwujące jest jak ktoś traktuje Huncwotów jak wspaniałą okazję do stworzenia czterech nowych par -,- Blog jest naprawdę wspaniały, a teksty Lily z typu "tak, umówię się z Tobą" - bezcenne.
Dobra, już cię tak chwalić nie będę :P
Dziękuję ;) No wiesz, może niektórzy uważają, że pogoda w ogóle nie ma znaczenia? Nie wiem :D
UsuńTak, pełna zgoda. Mi juz dawno przejadły się takie słitaśne romanse, dlatego nawet nie ma co liczyć na takie numery (ach, jak ja w tym momencie mogę się jeszcze cieszyć, że chłopaki są młode i nie muszę kombinować z zainteresowaniem płcią przeciwną :P).
Hej - zawsze możesz ponarzekać ^^
W sumie nie wiem, co powiedzieć, choć rozdział mi się podobał i to naprawdę. Narracja Remusa różni się od tej reszty Huncwotów tym, że dostajemy kogoś bardziej dojrzałego i mniej jest elementów komicznych, a więcej naprawdę fajnie wplecionych spostrzeżeń, jak na przykład te o Jamesie i Syriuszu. Przez to coraz bardziej chcę zobaczyć, jak zachowa się Lupin, gdy będzie chłopcy naprawdę wpakują się w porządne kłopoty. ;3 Tak swoją drogą to coraz bardziej intryguje mnie przeszłośc Remusa... I naprawdę tragicznie mu współczuję tej niepewności, czy nikogo nie skrzywdził podczas pełni.
OdpowiedzUsuńZajęcia Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami mi się podobały. Serio, na yeti bym nie wpadła. Testrali nie uważam za oklepane (ale to zapewne dlatego, że je uwielbiam <3), ale yeti są takie... Cóż, świeże. xD W sensie przenośnym, bo nie posądzam ich o higienę osobistą. ;P
A tak w ogóle, to Cannie jest urocza. <3 Choć wolałam, jak miała trochę większy udział, to dosyć zrozumiałe, że jest tu jednak trochę z tyłu, w końcu dziewczyna, nawet najfajniejsza, nie ukradnie Huncwotom sceny. xD I głupia ja, dopiero zajrzałam do zakładki z drzewami genealogicznymi i... No cóż, pech Raya jakoś przestał mnie dziwić. xD
Ano różni ;) O widzę, że udało mi się trochę zaintrygować przeszłością Remiego :D Co do kłopotów pod koniec tej klasy chyba Lupin cię zadziwi ^^
UsuńCieszę się, bo ta lekcja to w sumie na życzenie była - komuś kiedyś spodobał się Kettleburn i obiecałam, że się o coś w przyszłości postaram (a, że była zima...).
Cannie będzie najwięcej w chyba 22 rozdziale, więc na pewno wtedy się nią nacieszysz (o ile cie nie wkurzy). Ha, zauważyłaś? Miałam z tym niezłą zabawę, muszę przyznać, dlatego szczególniemi miło, że ktoś dostrzegł taki szczegół :D
No weź, robisz mi smaka! Niedługo zacznę Cię nękać o szybsze wstawianie rozdziałów! xD
UsuńPowiem szczerze, że z wymyślonych przez Ciebie nauczycieli też najbardziej lubię Kettleburna, naprawdę sympatyczny facet. Mam wrażenie, że Remus kogoś takiego potrzebuje. ;3
Powiem szczerze, że lubię takie szczegóły, jak dla opowiadanie nabiera wtedy takiego... bo ja wiem... Szczególnego smaku, o. xD
Dobra, to mogę juz nic nie mówić :D Hej, ale to najszybsze tempo, na jakie można liczyć jest ^^ Serio, serio.
UsuńNie dziwię się, sama też go lubię. Z resztą nie miałam okazji zbyt wielu więcej wprowadzić, chociaż mam jeszcze jednego do lubienia (może później wpadnie wreszcie?).
Chcesz mi zjeść opowiadanie! Smacznego :P
Remus wydaje się być taki najprzyjaźniejszy, to on bardzo kojarzy się z przyjacielem, mimo że reszta huncwotów też ma coś w sobie. Trochę rozumiem Lupina, że się boi o to, że jego przyjaciel w końcu opanują naukę animagii, ale to trochę dla jego dobra. Chociaż z drugiej strony trudno go nie zrozumieć, wiedząc, że gdy się przemienia może kogoś zagryźć. Powinien się jedynie cieszyć, że są jeszcze czarodzieje i mugole, którzy potrafią to zaakceptować i wspierać w tych trudnych chwilach. Ale od tego są w końcu przyjaciele. Własna matka pewnie, gdyby nawet coś złego zrobił nie spojrzała na niego odrażeniem, bo to właśnie matka, która go kocha i rozumie jego futerkowy problem. No cóż James i Syriusz są jeszcze młodzi i nie rozumieją, że coś może być niebezpiecznego. Pewnie nawet, kiedy stało by się przez to coś złego to po dłuższym czasie znowu by o tym zapomnieli. Jako nie mogę u siebie wzbudzić tego żalu dla Severusa. Może to i złe co oni mu robią, ale jakoś nie czuję do Snape'a sympatii, żeby zrobiło mi się go szkoda, ale to prawda, że mógłby sobie coś naprawdę koszmarnego zrobić i wtedy już by nie było tak dobrze, a James mógłby zapomnieć o randce z Lily. Ojej i znów mój ulubiony pierwiastek dręczenia przyjaciół łaskotkami ;p. W sumie to ona nie ma żadnych szans przez to, ze jest jedyną dziewczyną, a jednak chłopaków bardziej ciągnie do łaskotania jej niż swoich innych kolegów. Tak myślałam, że skoro James zbliżał się z piórkiem do jej nóg... to może do stóp? A tu nagle się okazuje, że miała toporne buciory ;p. Chyba, że zamierzał się ich pozbyć i mu nie wyszło... Tyle osób na jedną osobę? Cud, że Cani nadal żyje ;p. Remus spojrzał po prostu na tą sytuacje obiektywnie ;D. Za równo lubi chłopaków jak i ją, a że oni się z nią droczą, to przecież ona może się bronić ;p. Ale dostać w twarz z takiego buta...oj musiało boleć. Widać, e Szczota potrafi się przydać i wybawić swoją właścicielkę. Po tej lekcji o yeti mam wrażenie, że Remus w końcu zdobędzie się na to, aby powiedzieć o tym futerkowym problemie Cannie. Myślę, że ona by to zrozumiała, w końcu też chyba uważa ją za dobrą koleżankę. Może nie jest z nią ta blisko jak z przyjaciółmi, ale chyba nie ma z nią złego kontaktu. Zobaczymy jednak czy pozwolisz jej kiedyś poznać tą tajemnice. Pozdrawiam ;)
OdpowiedzUsuńO to to! James i Syriusz nie zastanawiają sie nad konsekwencjami i tak, zapewne szybko przeszliby do porządku dziennego nawet gdyby coś nie stało.
UsuńJames jest całe lata świetlne od randki z Lily :P
No cóż Jimowi nie bardzo pykło - chyba liczył, że Cannie siedzi sobie w jakichś łatwo ściągalnych łapciach :P Też się czasami zastanawiam jakim cudem Cannie wciąż dycha. Odpowiedzią zapewne bedzie Szczota ;)
Remus ma zdecydowanie pozytywną i dość głęboką relację z Cannie, ale pewnych rzeczy nie powie, bo nie potrafi. Jest strasznie zamknięty w sobie i panicznie obawia się reakcji ludzi na wiadomość o wilkołactwie. Czy kiedykolwiek zdobędzie się na to, żeby powiedzieć Cannie? Nie wiem. Na razie jest zdecydowanie za wcześnie.