uncwoci siedzieli w dormitorium. Była
sobota, do meczu pozostały ledwie dwie godziny. Pogoda prezentowała się wręcz
wyśmienicie – wysoko na niebie świeciło jasne czerwcowe słońce. Błonia w dużej
mierze okupowali wylegli na nie uczniowie, spragnieni świeżego powietrza oraz
przyjemnego, ciepłego wiatru. Przez okno z łatwością dostrzegało się srebrzystą
taflę jeziora, której lustrzane brzegi co chwila mącili pluskający się przy
brzegu hogwartczycy.
Naczelni
rozrabiacy Hogwartu nie korzystali z uroków wolnego poranka. Woleli
przesiadywać w dormitorium i dopinać na ostatni guzik przygotowywany przez
ponad dwa tygodnie plan. Wykazali się niebywałą jak dla nich cierpliwością, jednak
tym razem czuli się osobiście dotknięci.
– Zastanówmy
się, czy aby na pewno mamy rację. Później nie będzie odwrotu – powiedział
Remus, spoglądając ze zmarszczonym czołem na spoczywający przy łóżku, skrzętnie
zawiązany wstążeczką woreczek.
– Remi, tu
nie ma co już się zastanawiać – burknął Syriusz, a w jego oczach lśniły niebezpieczne
ogniki. – Ale skoro dzięki temu poczujesz się lepiej...
– Poczuję.
– Zgoda. Więc
po pierwsze: na Verze najpierw zastosowano zaklęcie Corruus, które ją
ogłuszyło, a następnie Vincius, które ją związało. Obu nauczyła nas Atropos.
– Po drugie:
w Hogsmeade podsłuchaliśmy, jak Necho skarżyła się na próbę zrzucenia na nią
winy przez Atropos. Profesor Necho jest półkrwi, a Atropos to mugolaczka.
Świetny sposób, żeby kogoś wrobić – wtrącił
James.
– Po trzecie:
Ladon przyparł Atropos do muru i dlatego musiała działać szybko. Czuła się zagrożona
– dodał Peter, zaciskając dłonie w pięści.
– Po czwarte:
jako nauczyciel ma nie tylko dostęp do łodzi, ale i może poruszać się po zamku o każdej porze. Dziwnym trafem
nigdy te stare łódki się nie zatrzymywały, a zrobiły to w tym roku. Akurat, gdy
Atropos znalazła się w Hogwarcie – kontynuował Syriusz.
– Po piąte:
ona zachowywała się podejrzanie i strasznie dużo zapominała. Dumbledore nie
zatrudniłby takiego nauczyciela, musiała nakłamać w dokumentach – pewnie
stwierdził Peter.
– Po szóste:
widzieliśmy ją tej samej nocy, kiedy Vera została napadnięta. Dość dziwny zbieg
okoliczności – z przekąsem powiedział James.
– Po siódme: prosząc
o sprawdzenie różdżki profesor Necho, Atropos liczyła, że spotka się z odmową.
To miało być tylko przedstawienie –
zakończyła Canicula
Wszyscy
czterej obrócili się w stronę wejścia. W progu stała Cannie, opierając się o
framugę. Przywitali ją uśmiechami, zadowoleni, że wreszcie pogodziła się z tym,
co się wydarzyło. James nie mógł zrozumieć, czemu przyjaciółka uparła się, by
siebie obwiniać o to, co przydarzyło się Verze. Mimo wszystko chłopak odczuwał respekt
dla wytrwałości i opieki, jakimi Canicula otoczyła pannę Lewis, gdy ta tylko
opuściła skrzydło szpitalne. W dodatku Berta Jorkins nagle przestała choćby
słowem wspominać o Verze, czy czymkolwiek z nią związanym. Potter nie był
pewien, co zrobiła Cannie, ale wydawało się oczywistym, że Berta obawiała się
Caniculi. Czasami patrzyła na nią wręcz z lękiem, co zdziwiło Jamesa. Nie
sądził, by ktokolwiek musiał obawiać się jego przyjaciółki, jednak nigdy też
nikt, tak jak Jorkins, nie zalazł White za skórę.
– Macie
rację, chyba to rzeczywiście ona odpowiada i za zatrzymanie się łodzi, i za
napaść na Verę – przyznał wreszcie Lupin. – Ale zupełnie nie rozumiem czemu?
– Szczerze,
mnie to nie interesuje – wysyczała ze złością Cannie. – Jakoś wolę się nie
paprać w jej głowie.
– Więc skoro
wreszcie wszyscy się zgadzają, w drogę – powiedział Syriusz, wstając.
– Właśnie,
miło byłoby zdążyć jeszcze na mecz.
– Istnieje
szansa, żeby Gryfoni dostali się do finału? – zapytał Peter.
– Musiałby
stać się cud – przyznał James i poklepał przyjaciela po ramieniu. – Ale dzięki,
Peter, wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć.
~*~
James wyglądał zza węgła, wyczekując
właściwego momentu, a pod jego koszulą niewielkie wybrzuszenie nieustannie się wierciło.
Drugie piętro nigdy nie było bezpieczne dla żadnych szkolnych rozrabiaków, bo
roiło się od zawsze chętnych do wlepienia szlabanu nauczycieli. Jednak Huncwoci
nie mieli w zwyczaju poddawać się bez względu na to, jak beznadziejna wydawała
się sytuacja. Tak więc James czekał, choć niewątpliwie jego cierpliwość była
już na wyczerpaniu. W takich chwilach Potter naprawdę żałował, że matka nie
podzieliła się z nim pokładami swojej, wydawałoby się nieskończonej,
cierpliwości.
Drzwi
wreszcie otworzyły się. Najpierw wyszła wyjątkowo zasmucona i jakby nieco
zawstydzona Canicula. Jednak, gdy tylko zauważyła spojrzenie Jamesa, pościła mu
oczko. Zaraz za nią podążała zaaferowana Leta Atropos. Wyglądało na to, że
kobieta chciała udać się na mecz quidditcha, ale najwyraźniej, nim zdążyła
wyjść, jej uwagę zajęła uczennica.
Zgodnie z
planem Cannie poprowadziła nauczycielkę korytarzem, po chwili znikając z pola widzenia
Jamesa. Potter obejrzał się na Remusa i dał znak, że droga wolna. Zbliżyli się
pod drzwi gabinetu i ponownie czekali w umówionym miejscu. James przestąpił
niecierpliwie z nogi na nogę.
Usłyszeli
jakiś hałas. Ktoś najwyraźniej szedł korytarzem. Potter zmarszczył brwi; nie
przypominał sobie, by Peter miał aż tak ciężki i powolny krok. Zza załomu
wyłonił się idący raźnym krokiem Radamantys Ladon. Mężczyzna minął ich, a skraj
jego szaty otarł się o pelerynę-niewidkę. James wstrzymał oddech. W przypadku
tego nauczyciela nigdy nie był do końca pewny, że ojcowski dar dostatecznie
kryje go przed przeszywającymi oczyma Ladona. Tym razem Ladon również zmierzył
miejsce, w którym stali, niezwykle dokładnym spojrzeniem, nic jednak nie
zauważywszy, okręcił się z powrotem i ruszył przed siebie. Jego szata
delikatnie falowała za nim, przypominając skrzydła.
James
odetchnął z ulgą.
Nie minęło
wiele czasu, a na korytarzu pojawił się zdyszany, ale dumny Pettigrew. Jedną z
dłoni miał mocno zaciśniętą, jakby coś w niej ukrywał. Potter pokręcił głową z
politowaniem. Oczywistym było, że jedno spojrzenie na chłopaka wystarczyłoby,
by wiedzieć, że coś kombinuje.
Mieli jednak
szczęście, bo miecz quidditcha oznaczał, że znacząca większość hogwartczyków
znalazła się na stadionie.
Peter,
przechodząc koło gabinetu nauczyciela obrony przed czarną magią, upuścił na
podłogę niewielki, prosty klucz. Przedmiot po chwili zniknął, jakby nigdy nie
został porzucony, a Pettigrew oparł się o ścianę obok starej, zardzewiałej
zbroi, nadepnął na sznurówkę, rozwiązując ją i uważnie rozglądał się po
korytarzu.
Potter
rozejrzał się raz jeszcze, a stwierdziwszy, że w polu widzenia nie znajdowało
się żadne zagrożenie, wcisnął klucz do zamka. Mechanizm ani drgnął, na czole
Jamesa zaperlił się pot. Potter rzucił Remusowi przerażone spojrzenie. Lupin
zachował jednak zimną krew, wyciągnął dłoń i nacisnął klamkę, a drzwi...
ustąpiły bez problemu. Chłopcy weszli do środka, przymykając za sobą wejście.
Znaleźli się
w dość przestronnym gabinecie o wielkich, wysmukłych oknach. Wszędzie wokół
walały się pergaminy, pootwierane księgi, jakieś dokumenty i mnóstwo
przedmiotów, których przeznaczenia James nie znał. Pokój prezentował się gorzej
niż dormitorium Huncwotów po imprezie, co mocno dziwiło. Potter zachodził w
głowę, jakim cudem Leta Atropos jest w stanie odnaleźć się w panującym tu
chaosie.
– Rany, ona
jest niemożliwa – burknął James, wyglądając przez okno. – Żeby zapomnieć
zamknąć drzwi? Myślałem, że rzuciła jakieś zaklęcie i zamek zostaje zamknięty
zaraz po tym, jak ona opuszcza gabinet, a tu taki zawód...
– Nie
narzekaj, to dopiero początek – odparł Remus.
Potter
pokiwał głową, zrezygnowany. Sięgnął pod koszulę i wyjął spod niej wyjątkowo
niezadowolone stworzonko o długim, różowym ryjku. Zwierzę spróbowało ucieczki,
poruszając zawzięcie noskiem, jednak Jamesowi udało się je utrzymać.
– Uważaj z
nim. Jeżeli ten wąchacz wymknie się tutaj, małe szanse, że uda nam się go
odciągnąć od przetrząśnięcia całego gabinetu – upomniał go Lupin – A teraz przelewituj
go.
Potter
powiedział cicho Wingardium Leviosa,
a wąchacz uniósł się w powietrze, wierzgając dziko łapkami, pod którymi nie
było już bezpiecznego podłoża. Remus otworzył wysokie okno, wpuszczając powiew
świeżego powietrza do gabinetu. Stworzonko zapiszczało przeraźliwie, gdy
znalazło się kilkanaście metrów ponad ziemią. James podszedł do okna, wspiął się
na parapet, wychylił i ostrożnie prowadził zwierzę w górę. Chwilę przed tym jak
wąchacz znalazł się na wysokości szóstego piętra, okno otworzyło się i wyjrzał
z niego zaciekawiony Syriusz, który odebrał zwierzę od Pottera. Black na chwilę
zniknął, a po chwili pojawił się
ponownie. Uniósł kciuk do góry.
Na umówiony
sygnał Remus podał Jamesowi pierwszą łajnobombę, a później kolejną i kolejną.
Jedna za druga wlatywały do gabinetu, a po chwili do nozdrzy chłopaków doszedł
nieprzyjemny zapach.
– Może
wystarczy? – zapytał James, krzywiąc się.
– Trzymaj, ta
jest ostatnia – odpowiedział Remus, podając przyjacielowi łajnobombę. – Pośpiesz
się, pierwsi kibice wracają. Wygląda na to, że Puchoni przegrali.
Rzeczywiście na błoniach pojawiało się coraz
więcej postaci, wśród których można było dostrzec żółte barwy domu Helgi
Hufflepuff. Przed nimi ciągnęła się jeszcze długa droga do zamku.
– Coś szybko
im poszło – jęknął James, gdy tylko ostatnia łajnobomba trafiła do miejsca
przeznaczenia.
– Tak, James
ruszaj się, mamy coś jeszcze do załatwienia.
Potter
zeskoczył z parapetu, zamknął za sobą okiennice i udał się jak najszybciej do
drzwi. Przed opuszczeniem gabinetu James zarzucił na Remusa i na siebie
pelerynę-niewidkę, po czym otworzył drzwi, rozejrzał się i wyszedł.
Wciąż stojący
pod ścianą Pettigrew kiwnął głową, zauważając, że przyjaciele zakończyli swoją
część, zawiązał sznurówkę i ruszył dość szybko korytarzem.
James i Remus
poszli śladem Petera, ale zamiast skierować się w dół schodów, do holu, ruszyli
w górę. Biegli ile sił w nogach, by jak najszybciej znaleźć się na szóstym
piętrze. Mijane obrazy pytały, skąd taki pośpiech, jednak żaden z chłopaków nie
miał czasu na odpowiedź.
Musieli
zdążyć na czas, a tego zostało niewiele.
Na czwartym
piętrze skręcili w ukryte za starą zbroją przejście i ruszyli ciemnym
korytarzem. Remus mruknął cicho Lumos,
by rzucić nieco światła na drogę przed nimi. James ściągnął pelerynę-niewidkę i
wepchnął ją do przewieszonej przed ramię torby. Potter nigdy nie przepadał za
tym tajemnym przejściem, bo zdawało się ciągnąć w nieskończoność i było pogrążone
w egipskich ciemnościach.
Jednak wreszcie
w bladym świetle różdżki zamajaczyło przed nimi coś, co przypominało drzwi. W
rzeczywistości była to tylna część portretu Elfridy Clagg.
James
odetchnął, zadowolony, że wreszcie dotarli do celu. Pogłaskał drewnianą
powierzchnię delikatnie, a portret odchylił się, ukazując drogę na zewnątrz.
– Co wam tak
długo zajęło? – powitał ich zniecierpliwiony Syriusz. – Zaraz będą w zamku, a
musimy jeszcze zdążyć stąd prysnąć.
Potter
wyszedł z tajemnego przejścia, rzucając przyjacielowi przepraszające
spojrzenie. Za nim gramolił się Remus, w dłoniach ściskając niewielki mieszek.
– W ogóle nie
wiem, czemu nie mogliście dać mi od razu tego proszku – burknął Black.
– Bo
próbowałbyś sam rzucić zaklęcie, a to zły pomysł – odpowiedział Remus.
Syriusz
rozejrzał się raz jeszcze wzdłuż korytarza i nie zauważając nikogo, kiwnął
głową. Remus stanął pod drzwiami jednego z gabinetów i wysypał zawartość
mieszka. Piasek spadł na podłogę, mieniąc się złociście. Chłopcy przez moment
przyglądali się krytycznie substancji, po chwili odsunęli się kilka kroków,
unieśli różdżki i poruszyli nimi, kreśląc koło i szepcząc ciche słowa zaklęcia.
Przez moment
spoglądali na spoczywający na podłodze piasek. Gdy James chciał już powiedzieć,
że coś musieli spartolić, dogonił ich zdyszany Peter. Chłopak był cały czerwony
i potwornie zasapany, jednak na jego twarzy malowała się duma. Wyciągnął dłoń, w
której tkwił niewielki, srebrny, okrągły medalik z wyprawioną literą A. Syriusz
wziął przedmiot od Petera i przez chwilę wpatrywał się w niego. Pettigrew,
pochyliwszy się, oparł dłonie na kolanach, dysząc ciężko.
– A może
zerkniemy, co...? – zapytał Black.
Nim skończył
formułować pytanie, piasek na podłodze zaczął unosić się, falować i powoli acz
nieustannie zwiększać swoją objętość. Huncwoci z zafascynowaniem wpatrywali się
w skrzące się złociście ziarenka. Jednak po chwili piasek rozsypywał się już na
wszystkie strony, w zastraszającym tempie zasypując korytarz. Huncwoci nie
zamierzali czekać dłużej, rzucili się do ucieczki.
Nagle Syriusz
zatrzymał się, odwrócił i cisnął za siebie medalik. Fala pisaku połknęła go
chciwie i pognała wprost na Huncowtów, którzy ponownie umykali w kierunku
tajemnego przejścia. James, który dobiegł pierwszy, odchylił ramę i wbiegł do
środka, za nim podążyła reszta.
Żaden nie
ważył się zatrzymywać. Wciąż pozostawała jeszcze jedna część planu do
zrealizowania.
Tymczasem
korytarz na szóstym piętrze zamieniał się w pustynię, tworząc ruchome piaski i
kłując ramy portrety Elfridy Clagg. Czarownica w ramach spała w najlepsze, nie
zwracając uwagi na to, co dzieje się wokół niej. Na jej ustach malował się delikatny
uśmiech.
~*~
Tłum hogwartczyków
wciąż przetaczał się przez błonia, gdy pewne przedmioty przemieszczały się z
pokoju nauczyciela obrony przed czarną magią do gabinetu Menemozyny Necho.
Kilku z nich z zainteresowaniem śledziło tor lotu tych dziwnych obiektów
latających, jednak ostatecznie nie uznali tego za coś interesującego.
Zwycięscy
Ślizgoni wlekli się na samym końcu, wiwatując głośno i wznosząc wysoko w górę
drużynę, która zagwarantowała im triumf. Nie zauważyli gnącej się bez powodu
trawy, nikogo nie interesowało, że właśnie został potrącony przez powietrze. A
biegające wesoło cztery pary stóp zupełnie nie wywołały sensacji, choć może
byłoby inaczej, gdyby ktoś raczył spojrzeć pod nogi.
James Potter
ściągnął pelerynę-niewidkę z przyjaciół i ponownie schował ją do torby. Wyszli
z opustoszałej szatni zwycięzców, której nikt nie miał głowy zamykać i czym
prędzej udali się za maruderami wlokącymi się na końcu pochodu.
– Ledwie zdążyliśmy
– wysapał Syriusz, starając się oddychać normalnie, co nie wychodziło mu zbyt
dobrze.
– Aha – mruknął
James, nie mając sił na wykrzesanie z siebie dłuższej wypowiedzi.
– Myślicie,
ze Cannie udało się zatrzymać ją dostatecznie długo pod zamkiem? – zapytał
Peter z niepokojem wyciągając szyję.
– W końcu to
Cannie – stwierdził Remus. – Ma doświadczenie w zajmowaniu nauczycieli i
uciekaniu w odpowiednim czasie. O wilku mowa.
Naprzeciw
nich przebijała się przed tłum dziewczyna z burzą ciemnych loków na głowie. Nie
przejmowała się sarkaniem potrącanych przez siebie osób. Wykrzykiwała tylko co
jakiś czas „przepraszam!” i dalej przepychała się łokciami.
Cała Cannie, pomyślał James, uśmiechając
się do przyjaciółki.
– Tu
jesteście! – wykrzyknęła na powitanie. W ramionach ściskała spokojną jak nigdy
Szczotę. – Prawie na samym końcu!
– Nie
przesadzaj, Can – stwierdził James, przyglądając się podejrzliwie kocicy. – Co
ona taka cicha?
– Bo
zdążyłyśmy na mecz!
Potter
powątpiewał, by to była przyczyna, więc rzucił Caniculi zdziwione spojrzenie.
– Och, dobrze
– przyznała dziewczyna. – Dostała swoją ulubioną karmę w nagrodę, spisała się
dzisiaj.
– Poszło bez
kłopotów? – zapytał Remus z troską.
– Pewnie!
Chyba każdy widział, jak Atropos weszła na mecz! Spóźniona dobre dwadzieścia
minut i w dodatku przewróciła się na biednego Slughorna.
– Daj spokój,
nie jest taki biedny. – Syriusz przewrócił oczami. – Ciągle tylko zajada się
ananasami i urządza te swoje głupawe spotkania.
– A w ogóle
to jaka była twoja ostatnia wymówka? – zapytał z Peter.
– Chyba
miałem strasznie trudne wypracowanie na transmutację... a nie, to wcisnąłem mu
na poprzednie. Teraz musiałem odrabiać szlaban u Kettleburna.
– U
Kettleburna? I on w to uwierzył? – zdziwił się Remus.
– No wiesz,
nie zamierzałem pozwolić mu się nad tym zastanawiać. Powiedziałem mu to po
eliksirach i zwiałem na... eee... jakąś inną lekcję.
– A wtedy nie
podkładaliśmy bomb Filchowi? – zainteresował się James, gładząc palcem
wskazującym brodę.
– Chyba masz
rację. Dzięki! – Syriusz klepnął Jamesa po plecach, a Potter zrobił kilka
gwałtownych kroków w przód.
– Hej! Ostrożnie z tą wdzięcznością, chcę
jeszcze trochę pożyć.
– Nie
dramatyzuj, James – stwierdziła Canicula.
– A w ogóle,
jaki był wynik? – zapytał Potter, a jego oczy zabłysły z ciekowości.
– Dwieście
dwadzieścia do stu sześćdziesięciu dla Slytherinu – odpowiedziała dziewczyna
beztrosko.
– Co? – James,
wpatrywał się ze zdziwieniem w Caniculę. – I ty to tak spokojnie mówisz? A
znicz? Kto go złapał? Chyba nie Regulus, co?
– Nie – uspokoiła
Pottera Cannie. – Znicz złapała Xi Ming Pei. Chyba chciała oszczędzić swojej
drużynie dalszych upokorzeń, bo Ślizgoni dzisiaj byli nie do pokonania.
Żałujcie, że tego nie widzieliście. Ciriana...
– Daj spokój,
nie chcemy słuchać hymnów pochwalnych na cześć Ślizgonów – uciął szybko
Syriusz. Ręce wciskał w kieszenie.
Pozwolili
prowadzić się kordonowi uczniów, którzy zmierzali ponownie do zamku.
~*~
Huncwoci
siedzieli właśnie na kanapie w pokoju wspólnym. Gryfoni nie mieli powodów do
świętowania. Wygrana Ślizgonów oznaczała, że muszą pożegnać się z wygraną.
Jedyne, na co mogli jeszcze liczyć, to trzecie miejsce, jednak nikt w
Gryffndorze nie uważał, by był to jakikolwiek triumf. Ostatnie dwa lata ciągle
wygrywali, więc tak nagłe zepchnięcie w rankingu stanowiło niemiłą odmianę.
– W sumie,
czemu nie poszliśmy na zewnątrz? – zapytał Peter. – Przecież sobota jeszcze się
nie skończyła, a dziś jest taka ładna pogoda.
– Bo czekamy,
Pete – mruknął Syriusz, wyciągając się wygodniej na kanapie.
– Syriusz
chciał powiedzieć, że jesteście leniami – wyjaśniła Cannie, głaszcząc śpiącą na
jej kolanach Szczotę.
– W takim
razie ty też. – Wyszczerzył się James.
– I wcale się
tego nie wstydzę – odparła.
Zapadła
cisza. Przez otwarte na oścież okno do pokoju wlatywało ciepłe, przyjemne
powietrze. W oddali świergotały ptaki. Tak, to zdecydowanie wyjątkowo piękna
sobota.
– Myślicie,
że zrobią to jeszcze dzisiaj? – zapytał James, przeciągając się.
– Trudno
byłoby nie zauważyć jakiejś tony piachu na korytarzu – powiedział Black z
sarkazmem.
Portret
odchylił się. Do pomieszczenia weszła Alex Wilson, przyjaciółka Lily Evans.
James śledził dziewczynę z zaciekawieniem. Rzadko zdarzało się, by ktoś wolał
siedzieć sam w dormitorium, zamiast na błoniach z kolegami.
– O, hej – przywitała
się Alex. – Nie spodziewałam się, że was tu zastanę.
– Cześć – odpowiedzieli
leniwie.
– Słyszeliście,
co stało się na szóstym piętrze? – zapytała dziewczyna podejrzliwie.
Huncwoci oraz
Canicula spojrzeli po sobie. Wszyscy pokręcili głowami.
– Ktoś
zamienił cały korytarz w pustynię – kontynuowała Alex. – Profesor Necho
strasznie się wściekła, jeszcze nie widziałam jej aż tak złej. Podobno po
usunięciu piasku, znaleziono medalik profesor Atropos. Naprawdę nie macie z tym
nic wspólnego?
– Byliśmy na
meczu – odpowiedział James, uśmiechając się niewinnie. – Chyba nie sądzisz, że
potrafimy się rozmnożyć?
Alex
zmarszczyła czoło i przekrzywiła głowę, jednak już nie naciskała.
– Profesor
Atropos zarzeka się, że to nie jej wina, ale sporo osób widziało wylatujące z
jej pokoju łajnobomby akurat kiedy wracaliśmy z meczu. Chociaż Atropos
rzeczywiście przyszła później i wyszła wcześniej... No, ale w każdym razie mają
sprawdzić jej różdżkę.
– Naprawdę? –
James musiał się naprawdę postarać, by udać zdziwienie.
– Tak. Miałam wziąć tylko z dormitorium pergamin i
notatki Lilki. – Alex wstała i obrzuciła ich jeszcze jednym podejrzliwym
spojrzeniem. – Naprawdę nie macie z tym nic wspólnego?
Syriusz
przewrócił oczami, James westchnął ciężko, Peter zakrztusił sie żelką, a Remus tylko
pokręcił głową. Cannie natomiast najwyraźniej postanowiła puścić uwagę Alex
mimo uszu i w najlepsze głaskała Szczotę.
12.08.2014: rozdział zbetowany przez Degausser.
|
▼
Jestem wspaniała! W niecałą godzinę przeczytałam cały blog!XD
OdpowiedzUsuńBardzo podoba mi się postać Cannie(i Szczoty oczywiście=D)
Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału.
Jak będziesz mieć czas, napisz czy będziesz robić piątą klasę.
I LOVE RANT CZARODZIEJA!
Wow - nie wiem jak to zrobiłaś, ale rzeczywiście jesteś wspaniała ;)
UsuńStrasznie żałuję, że koniec czwartej klasy nie wypadł pierwszego kwietnia - ale bym się podroczyła!. Tak, będę robić piątą klasę :D
Ojej, dzięki :D
JUHU! Nie mogę się doczekać!:D
UsuńJUHU! Nie moge się doczekać!:D
OdpowiedzUsuńJestem happy X2
OdpowiedzUsuńDobry rozdział, czekam na następny! :D
OdpowiedzUsuńDziękuję ;)
UsuńW rozdziale jest trochę więcej akcji niż w poprzednich, i moim zdaniem jest przez to lepszy ;)
OdpowiedzUsuńCiekawa jestem co znajdą w różdżce Atropos...
Dzięki ;)
UsuńCo do tego, to więcej dowiesz się za jakieś dwa rozdziały.
Świetny rozdział :) Doczekałam się <3
OdpowiedzUsuń~Chomik
Dziękuję ;) Zwłoka nie była chyba aż tak długa? :P
UsuńMiałam przeczytać wcześniej, ale... mój leń i jednak jeszcze poczucie, że nie ma wakacji, wygrały. Nadrabiam, więc teraz ;). Tak się zastanawiałam, co im da ta pustynia i czemu Syriusz wziął tego zwierzaka do innego pokoju, ale już teraz wszystko wiem. Chyba ;P. Dobry mieli plan, umieją robić żarty, ale z głową, z takim przemyślanym planem. A przy okazji są mądrzy i pewnie piękni :D. Cannie faktycznie jest dobra w odwracaniu uwagi. Tylko czy Antropos nie skojarzy sobie tej sytuacji z tym, co po tym nastąpiło? Przecież wiadomo z kim ona się koleguje... Chyba, że nie jest podejrzliwą osobą. W każdym razie ciekawi mnie, co z tego wyniknie i czy to naprawdę ona maczała palce w tych łódkach. Chociaż, patrząc na to, że każdy nauczyciel czarnej magii zmieniał się, co roku... to pewnie może okazać się to prawdą. W sumie to w tym pokoleniu Harry'ego tak było, więc nie jestem pewna czy i Jamesa. Spaść na czwarte miejsce z pierwszego, to faktycznie nie wygląda najlepiej. Ale może chociaż załapią się na trzecie. Muszą się aż tyle nie kłócić i będzie dobrze. Może Syriusz w końcu się skłoni do latania? Chociaż chyba nie :P. A tam leniuchowanie, to po prostu oszczędzanie energii. Widocznie chłopaki jeszcze nie znają groźnego oblicza Cannie :D. Lepiej chyba, żeby nie poznali. Zwłaszcza, że pewnie i Szczota by się do niej dołączyła, a to oznacza podrapanie. Często się spotykałam z imionami koleżanek Lily, które jakby były przypisane im. Lepiej jednak jak wymyśliłaś swoje. Zresztą wspomniałaś, że Dorcas jest o wiele starsza, więc nie mogłaby być jej przyjaciółką. Mimo, że wszystkie książki przeczytałam, to właśnie o tym pokoleniu Jamesa niewiele było, ale to może w angielskim wydaniu piszą więcej. Niestety mój angielski jest słaby. Trochę rozbawiła mnie ostatnia sytuacja, kiedy udawali, że oni nie mają pojęcia o tej pustyni ;P. Ciekawe czy Alex w końcu im uwierzyła, bo mam co do tego niemałe wątpliwości. Jak dobrze, że nie mieli wtedy kamer, a przynajmniej w świecie czarodziejów chyba ich nie używano. "Mieli jednak szczęście, bo miecz quidditcha" - znalazłam tak mały błąd. Pozdrawiam ;)
OdpowiedzUsuńA powiem ci, że ja też wszędzie jestem do tyłu, chociaż wakacje zaczęłam o tydzień wcześniej :P
UsuńCo do mądrości chłopaków - dyskutowałabym; zresztą co do urody również :D
Och, jasne, że Leta skojarzy ;) Tyle że, żeby coś udowodnić, trzeba mieć dowody, a ona i tak znalazła się w nieciekawej sytuacji. Hej, a skąd ty wiesz z kim gada Atropos? ^^ Co do łódek, nie powiem - niech każdy wyciągnie własne wnioski.
Ta zmiana nauczycieli OPCM jest sprawką klątwy Voldka, która zapewne obowiązywała już w czasach Hunców ;)
A z tymi powtarzającymi się imionami to ciekawa sprawa ^^ Nie no samo imię nic nie znaczy, chciałabym, żeby jako osoby coś znaczyły (chociaż na to chyba za wcześnie w opowiadaniu, bo mało o nich było). Dorcas jest starsza chyba coś koło pięciu lat, więc nie aż tak dużo :D
Nie znam angielskiego wydania, ale raczej tłumacz nie omijał całych fragmentów ^^
Ciesz się ;) No Alex im nie uwierzyła, ale ciii :P
Zaraz poprawiam - dziękuję ;)
Pozdrawiam ;)
huhu, jutro bonus ;p
OdpowiedzUsuńA., Ten wąchacz to taki niuchacz czy coś innego?
OdpowiedzUsuńRozdział super, na mojej liście ff hp Rant Czarodzieja dzieli pierwsze miejsce z Być Huncwotem.
A może nawet jesteś lepsza, bo opisujesz młodsze klasy też.
Tak, to to samo (wydaje mi się, że w książce również stosowano dwie nazwy).
UsuńBardzo mi miło, chociaż nie znam bloga, o którym wspominasz ;)
Wolałabym, żeby poziom opowiadania był lepszy, a nie, żeby decydowała o tym ilość tekstu :P