akacje jeszcze nigdy nie zleciały
Remusowi tak szybko jak tegoroczne. Praca, którą zawdzięczał matce, pochłaniała
całe dnie, sprawiając, że gdy przychodził do domu, jadł kolację i jedynym, na co
miał ochotę, było rzucenie się na łóżko i zaśnięcie. Kiedyś lato mijało niemiłosiernie
powoli, zdając ciągnąć się w nieskończoność, tak że Remus z wyczekiwaniem
wypatrywał pierwszego września. Jednak wciąż tęsknił za przyjaciółmi, którzy
wyjeżdżali w różne części kraju lub rodzice uważali ich za zbyt młodych, żeby
pozwolić na podróże w co odleglejsze miejsca.
Gdy Lupin
zaczynał pracę w posiadłości pani Smeaton, nie sądził, że będzie aż tak
wyczerpująca. Cóż trudnego mogło kryć się w zawodzie ogrodnika? Gdy jednak
okazało się, że majątek został świeżo nabyty, a ogród wyglądał, jakby nie
skalała go ręka człowieka przez co najmniej dwadzieścia lat, Remus zmienił
zdanie. Trzeba było mnóstwa wysiłku, by poprzecinać drzewa i krzewy,
doprowadzić trawnik do stanu wymagań właścicieli oraz wykarczować liczne dzikie
drzewka wszędobylsko rozrastające się wokół pokaźnego dworku.
Matka
powiedziała Remusowi, że panienka Elżbieta otrzymała ziemię i dom od ojca,
któremu ostatnio powodziło się nadzwyczaj dobrze i najwyraźniej żywił nadzieję,
że posiadając dom, jego córka wreszcie się ustatkuje. Kiedy chłopak zapytał,
dlaczego więc nie zatrudniono ogrodnika oraz innej obsługi z prawdziwego
zdarzenia, Ambrozja wspomniała nieśmiało, że państwa nie stać na aż takie
luksusy.
Pracodawczyni
Lupinów wcale a wcale nie wyglądała na miłą, czy choćby sympatyczną osobę.
Elżbieta była rozpuszczoną starą panną, jednak tego Remus nie przyznałby
otwarcie. Najstarsza latorośl państwa Smeaton urodziła się, gdy jej ojciec
zaczął odnosić pierwsze sukcesy handlowe, więc nie dotknęła jej nigdy żadna
bieda. Przez długi czas pozostawała jedynaczką, dlatego też rodzice
rozpieszczali ją, pokładając w niej wszelkie nadzieje na przyszłość. Stara pani
Hughes zwykła mówić, że dziewczynie się w głowie poprzewracało i ktoś winien
jej spuścić porządny łomot. Starowinka nie raz przebąkiwała, jak upartym i
przebiegłym dzieckiem była panienka, choć pani Lupin starała się jej przerywać,
obawiając się o posadę.
W te wakacje
zmieniło się coś jeszcze. Otóż James wcześniej wrócił z wakacji i zupełnie nie
miał co ze sobą zrobić. Mówił, że udało mu się nakłonić rodziców do zgody na
kilka podróży do kolegi, choć Remus wątpił, że państwo Potter wiedzieli, gdzie
znikał ich ukochany jedynak. Bowiem James jak nigdy spoglądał na zegarek,
pojawiał się po obiedzie i zawsze znikał w porze kolacji. Taka punktualność w
szkole była dla Pottera nieosiągalna mimo szlabanów i karnych zadań, a teraz
nagle okazywała się możliwa. Według Remusa coś tu zdecydowanie śmierdziało,
jednak nie chciał ciągnąć przyjaciela za język.
Gdy sierpień się
kończył, większość prac w posiadłości została wykonana. Przy płocie zostało
tylko kilka problematycznych drzewek do wykopania, co też stanowiło dzisiejsze
zadanie Remusa.
Słońce
prażyło niemiłosiernie, tak że cała koszulka Lupina była mokra od potu. Mimo to
zawzięcie podkopywał wyjątkowo mocno zakorzenione drzewko z zawziętością i
uporem godnymi lepszej sprawy.
– Remuuus,
nudzi mi się – burknął oparty o płot James.
Potter miał
na sobie czerwoną koszulkę i wyjątkowo rażące błękitne spodenki. Z wyraźną
dezaprobatą wpatrywał się w przyjaciela, chaotycznie uderzając stopą o ziemię.
– Mówisz to
już piąty raz dzisiaj – odsapnął Remus, z pasją skacząc po szpadlu. – Szlag,
mogłoby już puścić.
– Bo wy wcale
nie chcecie ze mną rozmawiać – burknął zawiedziony brakiem zainteresowania
James. – Peter siedzi w domu, bo podobno rodzice nie chcą go puścić, ty mnie
ignorujesz, a Syriusz nie raczy odpisać na list… znowu.
– Może
wpakował się w jakieś tarapaty?
– Tak jak rok
temu? – James zamyślił się przez chwilę. – Ale teraz chyba nie ma żadnego
wesela, a nawet gdyby miał, na miejscu pary młodej na pewno bym go nie
zaprosił.
– Nie wiem,
ale w liście pisał coś, że w tym roku wybiera się na jakieś spotkanie
czarodziejów czystej krwi. Liczył, że ty też się pojawisz, ale skoro jesteś tu…
– Mnie nie
zapraszają na takie zjazdy. Chyba chodzi o to, co tata narozrabiał, chociaż to
było wieki temu. Mam nadzieję, że Syriuszowi nudzi się tam tak jak mi tutaj,
jakaś sprawiedliwość musi być, nie?
Do uszu
chłopaków dobiegł nasilający się tętent kopyt. Przez szeroko otwartą żelazną
bramę wjechało troje jeźdźców – dwie kobiety i mężczyzna. James patrzył z
zafascynowaniem na konie wyciągające ciekawsko głowy w ich stronę. Jechali
nieśpiesznie, prowadziła dama w ogromnym kapeluszu z pięknym, czarnym piórem.
– O, masz
dwóch ogrodników? – zapytała
pani bez kapelusza, uważnie przyglądając się strojowi Jamesa. – Och, jak
śmiesznie się ubiera ten nowy! Spójrz tylko, Nick!
Mężczyzna
spojrzał we wskazanym kierunku, wychyliwszy się nieco z siodła. Remus bez trudu
zauważył, że jest bardzo podobny do panienki Elżbiety i cały się spiął.
– Mary ma
rację, chłopak ubrał się, jakby nie miał za grosz gustu. Może to jakaś moda
wśród niższych klas? Im bardziej kolorowo, tym lepiej? Kogo ty zatrudniasz,
Lizz?
Dama poprawiła nieco kapelusz, który lekko się
przekrzywił. Remus nie mógł dostrzec twarzy panienki Elżbiety, ale miał pewność,
że była zła.
– Nie bądźcie
śmieszni, oczywiście, że nie zatrudniłam tego dziwaka. Lupin, mówiłam ci już
przecież, że nie życzę sobie, żebyś spraszał tu swoich znajomych.
– Panienka
Elżbieta wybaczy, James wpadł tylko na chwilę i już zamierzał iść.
– Ja wcale…
Remus, który
zdążył podejść do Pottera, nadepnął mu na stopę. Tymczasem koń Elżbiety zaczął
niecierpliwie przebierać kopytami.
– Nie
pozwalam, żeby więcej tu przychodził, płoszy mojego ogiera – kontynuowała
Elżbieta, najwyraźniej mocno wyprowadzona z równowagi. – O czwartej przychodzi
Andrew i lepiej, żeby do tej pory ten twój znajomy zniknął, Lupin.
James skrzyżował
dłonie na piersi, jednak tym razem nic nie powiedział, co Remus przyjął z
wdzięcznością. Panienka Elżbieta należała do drażliwych osób, a praca była
Lupinowi potrzebna.
– Nie
wiedziałam, że zaprosiłaś tego swojego księcia – zachichotała Mary, spoglądając
figlarnie na Nicka, który puścił do niej oczko. – Myślisz, że dla ciebie się
rozwiedzie?
– Nasza
siostrzyczka pewnie chciałaby zostać nową księżną Devonshire!
– Przestańcie!
– burknęła poirytowana Elżbieta. – Zazdrościcie mi i tyle.
– Oczywiście –
powiedzieli jednocześnie Mary i Nick, śmiejąc się przy tym w głos.
– Czyli to po
to był ci ten wstrętny kapelusz? – dobiegła chłopaków kpina Nicka Smeatona.
Elżbieta
pognała za bratem rozeźlona nie na żarty, a Nicholas umykał co prędzej, wciąż
się śmiejąc. Było widać gołym okiem, że Elżbieta nie miała dużego doświadczenia
w jeździectwie, bo kiepsko trzymała się w siodle. Mary przywarła do szyi konia i
podążyła śladem rodzeństwa.
– Nie
musiałeś tak mocno deptać mojej stopy – burknął James. – A ta baba jest
strasznie niemiła. I wiesz co? Następnym razem przyjadę tu z Peterem, żeby
zrobić jej na złość. A w ogóle to niby jak taki babsztyl miałby zostać księżną?
– Przez
małżeństwo, James, takie zasady świata mugoli – odpowiedział Remus, spoglądając
na uparte drzewko.
– Gdybym był
księciem, nie chciałbym takiej starej baby.
– Ten książę
jest po pięćdziesiątce i raczej mało prawdopodobne, że się nagle rozwiedzie.
– Mugole są
straszni dziwni. A właściwie, czemu nie zdjąłeś tej bluzki? Przecież się w niej
gotujesz…
Remus krytycznie
spojrzał na przyjaciela i pokręcił głową.
– No co?
Serio, nie wiem, czemu tak sobie życie utrudniasz.
– A jak
wytłumaczyłbym te wszystkie blizny?
Potter
podrapał się po głowie, a następnie po brodzie, jednak nic nie wymyślił. Zabrał
szpadel i spróbował swoich sił w wykopywaniu drzewek.
~*~
Gdy tylko
Remus przekroczył drzwi domu, skierował się do kuchni. Był potwornie głodny i
wiele oddałby za kawał soczystego, krwistego befsztyku, choć doskonale
wiedział, że nie może na niego liczyć. Tuż za nim weszła matka, zamykając dawno
nieoliwione drzwi na klucz. Ambrozja udała się do kuchni, położyła niewielką
torbę z zakupami na szafce i zaczęła krzątać się przy kuchence.
Remus sięgnął
do leżącej na stole gazety. Była sprzed dobrych dwóch tygodni, jednak do tej
pory nie miał czasu skończyć jej czytać. Tego dnia Lupin nie odczuwał aż tak
zmęczenia, więc postanowił przejrzeć Proroka.
Bez większego zainteresowania przerzucił kilka pierwszych stron, aż wreszcie
dotarł do dość szalonego artykułu. A przynajmniej taki wydawał się nagłówek,
krzyczący: „Prawda odkryta! Ministerstwo na celowniku!”
– Mamo?
– Tak?
– Słyszałaś
coś o zamachach w Birmingham?
– Co?! – wykrzyknęła
zdumiona Ambrozja, a z rąk wypadły jej talerze, rozbijając się na podłodze. – Przestań
mnie straszyć, Remusie. To naprawdę nie było śmieszne.
Lupin podał
matce zmiotkę, przytrzymując szufelkę.
– Ale ja nie
żartowałem – powiedział. – W zeszłym roku, w listopadzie doszło do zamachu w
Birmingham. Podobno w dwóch pubach podłożono bomby, a co gorsza teraz
podejrzewa się o to czarodziei.
Drżącą dłonią
Ambrozja zagarnęła resztki potłuczonych talerzy i zabrała szufelkę z rąk syna.
– W gazetach
pisali, że to PIRA, a teraz mówisz mi, że to czarodzieje? Pewnie jakaś
dziennikarka chce zdobyć sławę kontrowersyjnym artykułem i tyle. Gdyby stali za
tym czarodzieje, Ministerstwo nie ukrywałoby tego. Ojciec… – Głos Ambrozji
załamał się na chwilę. – Ojciec mówił, że władze czuwają również nad
bezpieczeństwem mugoli.
– Pewnie masz
rację – przyznał Remus. – Ale nawet w szkole coś się dzieje, coś się zmieniło,
kiedyś nie mówiło się tyle o mugolakach. Nie rozumiem też, czemu Prorok tak
marginalnie potraktował te ataki w listopadzie.
– Synku,
gdyby coś rzeczywiście było na rzeczy, byłoby głośno tuż po zamachach, a nie
teraz, prawie rok później. Znów stłukłam talerze – jęknęła, chcąc zmienić
temat.
Ambrozja
wyrzuciła resztki stłuczonych naczyń, postawiła nowe i włączyła palnik, żeby
odgrzać wczorajszą zupę. Po chwili po kuchni rozszedł się przyjemny zapach.
Remus wciągnął bochenek chleba i pokroił na w miarę równe pajdy.
Gdy matka
postawiła przed Remusem parujący talerz zupy, do wrażliwych uszu chłopaka
dobiegł znajomy dźwięk. Lupin odniósł wrażenie, że ktoś zatrzymał się przed ich
mieszkaniem, jednak zrzucił to na przesłyszenie i zbliżającą się pełnię, która wyostrzała
zmysły.
Wyraźnie usłyszeli
pukanie. Ambrozja drgnęła, rozglądając się po pomieszczeniu. Remus pamiętał,
jak mugolska opiekunka zjawiła się w ich mieszkaniu kilka lat temu i zagroziła,
że zabierze pani Lupin syna ze względu na złe warunki bytowe. Ambrozja
zacisnęła dłonie, a po chwili rozprostowała je, wygładzając cienką spódnicę.
– Otworzę,
mamo – powiedział Remus.
Pani Lupin
wstała, położyła dłoń na ramieniu syna i skierowała się do drzwi frontowych.
Remus spiął się, nasłuchując uważnie; w takich chwilach naprawdę nie znosił
mugoli i ich służb socjalnych. Słyszał, jak matka otwierała skrzypiące drzwi, a
potem bardzo zdziwił go głos, który dobiegał z korytarza.
– Dzień
dobry! A może dobry wieczór? No, eee, w każdym razie przyszliśmy odwiedzić
Remusa. Niech pani powie, że tym razem trafiliśmy – jęknął teatralnie chłopak. –
Wcześniej weszliśmy do takiego odpicowanego mieszkania, gdzie jakaś baba
rzuciła się na nas z miotłą. Ale ona wcale nie latała i chyba wzięła nas za
wariatów… chociaż i tak nie wiem czemu.
Remus wybiegł
z kuchni i zobaczył wystającą zza ramienia matki czarną czuprynę oraz błysk
okularów, nie miał już wątpliwości, kto postanowił go odwiedzić. Ambrozja
tymczasem wyglądała na skonsternowaną, stojąc jak słup soli i patrząc na
gościa.
– Jesteście
kolegami Remusa? – wykrztusiła wreszcie.
– Nie – odpowiedział
James, wypinając pierś. – Jesteśmy jego przyjaciółmi.
Ambrozja
uśmiechnęła się promiennie, zagarnęła Jamesa i chowającego się za nim Petera do
przedpokoju. Niedbale zamknęła drzwi, a widząc syna, powiedziała z udawanym
wyrzutem:
– Mogłeś
uprzedzić, że zaprosiłeś przyjaciół. No, chodźcie, chłopcy. Gdybym wcześniej
wiedziała, przygotowałabym coś dla was… ale to nic, jakoś postaramy się
zaradzić. Śmiało, śmiało.
Remus
zaprosił przyjaciół do niewielkiej kuchni i wyszedł po dwa dodatkowe krzesła.
Gdy wrócił, James rozsiadał się już wygodnie na swoim siedzeniu, opowiadając,
jak spędził wakacje, a Peter ze smakiem zajadał zupę. Ambrozja uśmiechała się
przez cały czas, słuchając opowieści Pottera, choć wiedziała, że większość
została mocno podkolorowana. Nie przeszkadzało jej to, pierwszy raz od lat
gościła w domu inne dzieci, w dodatku przyjaciół ukochanego jedynaka.
– Ale tam
mają takie dziwne, tekturowe domy, wie pani, takie z przesuwanymi drzwiami.
Może kiedyś pani tam była?
– Niestety,
chociaż, gdy tak cię słucham, chętnie bym się wybrała.
– Szkoda, ale
naprawdę powinna pani pojechać. Mama mówiła, że ich klimat dobrze działa na
zdrowie, chociaż ja jakoś nie zauważyłem… – James podrapał się po brodzie.
– A ty,
Peter, wyjechałeś gdzieś? –
zapytała pani Lupin.
Pettigrew
zakrztusił się i zaczął głośno kaszleć. Twarz chłopaka przybrała głęboki odcień
czerwieni, a zatroskana Ambrozja uderzyła go po plecach kilkukrotnie. Wreszcie
Peter przestał kasłać, a pani Lupin odetchnęła z ulgą.
– Nie musisz
się śpieszyć, nikt cię nie goni – powiedziała, delikatnie poklepując ramię
Petera.
– Przepraszam
– wymamrotał Pettigrew w zupę. – Byliśmy tylko na krótkiej wycieczce, nie ma o
czym mówić…
– Opowiadaj,
chętnie posłucham. Kiedy ojciec Remusa żył, również wyjeżdżaliśmy na wakacje,
bo tylko wtedy Arsene miał czas. Później przestaliśmy, więc chętnie dowiem się,
co zwiedziliście. Zawsze lubiłam podróże.
Ambrozja
rozmarzyła się na chwilę, machinalnie wciąż opierała dłoń na ramieniu Petera,
choć Remus miał wrażenie, że matka myślała o kimś innym. Nigdy nie potrafił
wybaczyć ojcu tego, że zostali sami i wiele by dał za możliwość wyrzucenia
wszystkiego mężczyźnie, który ich opuścił. W myślach nie raz wygłaszał Arsenowi
kazania, jednak był więcej niż pewien, że nigdy nie zdobyłby się na coś takiego
w rzeczywistości.
– Zapomniałem,
przepraszam! – jęknął Peter, prostując się nagle i sięgając do pakunku na
stole. – Mama zawsze mówi, że gość powinien podarować coś pani domu i że
słodycze są dobre na każdą chwilę. Proszę. – Podał paczkę pani Lupin z typowym
dla siebie rumieńcem.
– Och, jak
miło z twojej strony. – Ambrozja, zabrawszy prezent, postawiła go na szafce i
ucałowała Petera w oba policzki, sprawiając, że znów stał się czerwony. – Podziękuj
mamie, wychowała wspaniałego młodego człowieka.
– D-dobrze – wybąkał
Peter.
– Remus, a
wiesz, że zostałem nowym kapitanem drużyny? – wypalił James, bujając się na
krześle, które niebezpiecznie zaskrzypiało. – Powiedz, że mamy swoją wtykę
wśród prefektów. Przecież wiesz, że my nie mamy szans.
Potter z
udawanym żalem pociągnął głośno nosem. Pani Lupin uniosła wysoko brwi,
spoglądając na Jamesa i pogroziła mu palcem.
– Prefekt to
bardzo odpowiedzialne stanowisko, świadczące o zaufaniu, jakim dyrektor
obdarzył Remusa i naprawdę nie sądzę, żebyście powinni to wykorzystywać do
psocenia – stwierdziła Ambrozja, kładąc dłoń na ramieniu Remusa i lekko
zaciskając palce.
– Czyli Remus
został prefektem! – wyszczerzył się James. – Wiedziałem, że kto jak kto, ale
Remi na pewno nas nie zawiedzie.
Lupin pokręcił
głową, uśmiechając się lakonicznie. Ambrozja pogłaskała po głowie Pottera,
wichrząc przy tym ciemną czuprynę, odwróciła się w stronę syna i powiedziała:
– Remusie,
nie będę wam przeszkadzać, pewnie chcielibyście trochę porozmawiać bez
przyzwoitki, ale pamiętaj o naszej jutrzejszej wycieczce.
– Wycieczka!
Czy my również moglibyśmy się zabrać? – zapytał James, zaprzestając bujania się
na krześle.
Peter nagle
się rozkaszlał, uderzając dłonią w mostek i rzucając Potterowi nieco przerażone
spojrzenia. Jednak James najwyraźniej niczego nie dostrzegł, bo w najlepsze
drążył temat.
– Bo wie
pani, moi rodzice ostatnio w ogóle nie mają czasu. Tata miał kiepskie wyniki i
mama tylko się nim zajmuje, a z Can nie mogę się widywać, bo ciągle się czegoś
doucza.
– To nienajlepszy
pomysł – powiedział Remus, drapiąc się po karku.
– Czemu?
W
pomieszczeniu zapadła niezręczna cisza. Przez chwilę James nie mógł zrozumieć,
o co chodziło, gdy wtem jego wzrok spoczął na kalendarzu. Następnego dnia
wypadała pełnia.
– Och… – jęknął
James. – Ups, nie wiedziałem, że jutro pełnia. A moglibyśmy chociaż odprowadzić
Remusa?
– Wiecie? – wydusiła
pani Lupin, opierając się plecami o szafkę.
– Że Remi
jest wilkołakiem? Domyśliliśmy się z półtora roku temu, nie, Peter?
Pettigrew,
zaskoczony, że ktoś postanowił zapytać go o zdanie, pośpiesznie potwierdził
skinieniem. Remus spuścił głowę, kątem
oka obserwując reakcję matki. Do tej pory obawiał się powiedzieć jej, że jego
sekret zna kilka osób więcej. Pamiętał, jak matka ostrzegała przed konsekwencjami
ujawnienia, jak opowiedziała ile trudu kosztowało odpowiednie przygotowanie
Hogwartu i jak wiele zawdzięczają Dumbledore’owi. Nie chciał zawieść
pokładanych w nim oczekiwań, dlatego starał się możliwie dużo czasu poświęcać
na naukę, nie wyróżniać z tłumu, stać zawsze w cieniu. Uznał, że tak będzie
najlepiej, wtedy bał się mieć kogoś bliskiego, przyjaciela. Nie sądził też, że
kiedykolwiek byłby w stanie powiedzieć komuś, kim jest, zbyt wielu ludzi
traktowało go wtedy jak wyrzutka, a nawet potwora.
Ambrozja
przez chwilę stała skonsternowana, wreszcie na jej twarzy odmalował się słaby
cień uśmiechu i coś na kształt ulgi. Podeszła do Jamesa i Petera oraz uściskała
obu, a po jej policzkach skapywały łzy.
– Czemu pani
płacze? – zapytał Peter. – Nie chcieliśmy powiedzieć nic złego.
– Nie powiedzieliście.
Cieszę sie, że wiecie, że zaakceptowaliście Remusa takim, jakim jest. Teraz
wiem, że ma kogoś oprócz mnie, na kim może polegać. Dziękuję, kochani chłopcy.
Pani Lupin
otarła oczy i wyszła z pokoju, pozostawiając chłopaków samych. James milczał
jeszcze chwilę, najwyraźniej zbyt zdziwiony, by się odezwać, a Peter z
rozmarzeniem spoglądał na czekoladowe ciasto, które przyniósł.
– Od kiedy
Cannie uczy się w wakacje? – zapytał podejrzliwie Remus, przyglądając się uważnie
Jamesowi.
– Od tego
roku. Mówiła coś, że jej mama była bardzo niezadowolona z egzaminów końcowych i
zaczęła marudzić, że Can nie zda sumów… w sumie moja mama czasami też mi tak
dogryza.
~*~
Dzień chylił
się już ku końcowi. Przed starą kamienicą, której północną stronę chciwie
zagarnął bluszcz, skrywając liczne pęknięcia w murze, stał samochód. Małe auto
należało do starszego typu, niewielkie z poprzecieranymi pokrowcami i urwanym
tłumikiem nie stanowiło zbyt ciekawego łupu dla potencjalnego złodzieja. Progi
powinno się wymienić kilka lat temu, bo zamalowana czerwoną farbą rdza wżarła
się dosyć głęboko. Samochód zapalił za pierwszym razem, a drobna kobieta,
siedząca za kierownicą, wyjechała z parkingu.
Znów
wyruszali w tę samą drogę, na której końcu czekała długa noc. Ambrozja mocno
zaciskała palce na kierownicy, nie potrafiąc ukryć zdenerwowania. Z tyłu Remus
obojętnym wzrokiem spoglądał za okno na mijane budynki i mieszkańców,
patrzących na nich ze współczuciem. Lupinowie nie
mieszkali w zbyt wielkim miasteczku – tutaj wszyscy się znali. Ambrozja
tłumaczyła, że Remus choruje na rzadką przypadłość i co miesiąc muszą jeździć
do szpitala. Znalazło się kilka osób, gotowych pomóc, jednak pani Lupin musiała
odrzucić ich wsparcie, toteż niektórzy mieszkańcy uważali ją za zbyt dumną.
Kilka lat temu, gdy Remus dopiero zaczynał uczęszczać do Hogwartu, pewna
starsza pani zrobiła jego matce wykład na temat przedkładania próżnego honoru
nad dobro dziecka. Tamtego wieczoru Ambrozja długo łkała za zamkniętymi
drzwiami. Remus był niemal pewien, że znów wdział tę samą staruszkę, rzucającą
karcące spojrzenia w stronę ich samochodu.
Wyjechali z
miasteczka dosyć szybko, o tej porze rzadko zdarzały się korki. Wjechali na
prostą drogę, a w oddali malowała się ciemna ściana lasu. Remus przymknął oczy.
Pamiętał ich poprzedni dom – małą chatkę w środku lasu. Wtedy lubił zapach
ściółki i sosen, lubił spadające jesienią liście i przewracającego go psa.
Zaraz po przeprowadzce zapytał matkę, czy nie mogliby wrócić do tamtego domu.
Młody Lupin nie przepadał za schodami, za kamienicą, ani za smutną i często
opuchniętą twarzą matki. Marzył, że kiedyś odkupi tamten dom i wtedy mama znów
uśmiechnie się jak dawniej.
Teraz Remus
Lupin nie znosił lasu.
Zjechali w
boczną dróżkę, gdzie kończył się asfalt, za to zaczynały kocie łby. Jechali
coraz wolniej, zagłębiając się w mroku. Zapadał zmierzch, przez zbite korony
drzew niemal nie przenikało światło, a Ambrozja wreszcie się zatrzymała.
Pierwszy
wysiadł Remus i otworzył niewielki bagażnik. Sięgnął po podzwaniające łańcuchy,
a następnie skierował się w stronę drzewa. Usłyszał ciche trzaśnięcie drzwiami,
lecz nie zwrócił na to uwagi. Przysiadł i zzuł buty, a następnie skarpetki, zdjął
cienką koszulkę i skulił ramiona. Oblał go zimny dreszcz. Ściągnął spodnie, później
składając je w równą kostkę. Przeszedł go kolejny dreszcz, a na pomarańczowym
niebie coraz wyraźniej prezentowała się potępieńcza, srebrna tarcza.
Ambrozja
zbliżyła się do syna, mocno zapięła na nadgarstkach i kostkach kajdany. Łańcuch
oplatał drzewo i Remusa kilka razy, spięto go dwiema mocnymi kłódkami. Zimny
wiatr z zachodu przedarł się między drzewami, rozwiewając opadające na twarz
włosy Remusa. Źrenice chłopaka stały się pionowe, Ambrozja wzdrygnęła się.
– Idź już – stęknął
z trudem.
– Wrócę o
świcie – szepnęła. – Bądź dzielny, synku, kocham cię.
Księżyc odbił
się w oczach wilkołaka, który ryknął wściekle. Trzask łamanych kości wwiercał
się w uszy, krzyk bólu krajał serce, warkot silnika zagłuszył płacz.
|
▼
Ciekawy rozdział, czekam na następny! :D
OdpowiedzUsuńDziękuję, sądzę, że następny będzie 25 września, bo mnie doweniło dzień po publikacji rozdziału^^
Usuń"Remus spiął się, nasłuchując uważnie, w takich chwilach naprawdę nie znosił mugoli i ich służb socjalnych." - Tu bym postawiła kropkę przed "w takich chwilach", moim zdaniem lepiej wyglądałoby to jako dwa zdania. (;
OdpowiedzUsuńOstatnia linijka wyskakuje jakieś trzy metry pod tekstem. Pewnie jakiś błąd blogspota, ale wolę wspomnieć.
Co do rozdziału - zaczyna się nieco smutną, ale tylko nieco, obyczajówką. Swoją drogą, ładnie zarysowałaś Elżbietę i jej rodzeństwo, niby nic nieznaczące postaci, ale podobało mi się to. Fajnie jest czasem w potterowskim ficku poczytać o mugolach. ;)
James i Peter to zdecydowanie najjaśniejsze punkty tego rozdziału. Wprowadzają chwilę humoru, Peter jak zwykle jest uroczy i kochany, a wszystko to tym bardziej stanowi kontrast dla ciężkiego angstu, jakim czytelnik dostaje po pysku w kolejnym ustępie. To nie jest źle. Powiem więcej - to bardzo dobrze. Bo to jest coś, cały opis Remusa w lesie, sytuacji Remusa i jego matki. To nie zostawia człowieka z niczym, po przeczytaniu nadal się o tym myśli. Przynajmniej ja.
Ambrozja jest taką niesamowicie sympatyczną, delikatną postacią. Niesamowicie jej współczuję tego, jak żyje - biedy, przypadłości syna, mylnych pobudek, jakie się jej przypisuje... Co więcej, zaskoczyła mnie wiadomość, że ojciec Remusa odszedł. Dotychczas mało było o sytuacji rodzinnej Lupina, ale jednoznacznie powiedziano tylko, że wychowuje go sama matka. Sądziłam, że ojciec umarł. Zaskoczyłaś mnie. I od razu wkurzyłam się na faceta, który zostawia mugolkę, MUGOLKĘ z takim problemem.
Pozdrawiam i życzę weny ;)
Rosalia
Zamieniłam przecinek na średnik. Nie bardzo pasuje mi dzielić to na dwa zdania, bo tu jedno wynika z drugiego.
UsuńJakie trzy metry? Nosz, ja tego nie widzę ;( Bleh, blogspot mnie nienawidzi.
Dobrze, że nieco, bo w zamierzeniu to wcale nie miało być smutne. Cieszę się ^^
Ojeja, już się bałam, że przesadziłam z tym dołującym nastrojem z końca – dzięki, ale fajnie, że to zastaje w pamięci. A sama scena, to w sumie odpowiedź na pytanie spod rozdziału 5: Czy Remus podczas pełni hasa radośnie przed kamienicą i podgryza potencjalnych złodziei?
O tacie Remusa bąknęłam coś przy okazji rozdziału 10, ale było tego tak mało… Celowo napisałam „odszedł” bo w sumie można o tym myśleć na dwojaki sposób i bardzo się cieszę, że to wyłapałaś :D No, wszystko się wyjaśni całkiem niedługo, znaczy to będzie trzeci remusowy rozdział w tej części ^^
Dzięki, wczoraj mnie doweniło i mam połówkę ^^ No i nawzajem, bo zaczynam wątpić, że doczekam się czegoś u ciebie…
W sumie kwestia gustu. Ze średnikiem też to wygląda lepiej. ^^
UsuńZrobiłabym screena, ale teraz piszę z telefonu, więc nie bardzo mam jak. Może jak na komputer wrócę.
No ja nie sądziłam, że sobie hasa po uliczkach jako przerośnięty basior, ale to i tak strasznie smutna perspektywa, że przykuwają go łańcuchami do drzewa. :( I w sumie realna, to boli najbardziej.
No właśnie wtedy było "odszedł" i interpretowałam to, że umarł, bo jednocześnie mowa była o siostrzyczce, której nie ma. Nie mogę się doczekać. ^^
Ej! Toć wstawiłam dwunastego sierpnia rozdział drugi i mam jakieś 2/5 trzeciego! xD
Byłabym wdzięczna, chociaż nie wiem, czy dam radę cos z tym zrobić, bo i na stronie i w oknie posta nie mam żadnych odstępów.
UsuńOj no podkoloryzowałam trochę :P Po prostu nie było wiadomo, gdzie ten Remus przechodzi pełnię, skoro mieszka w bloku. Właśnie też mi się wydaje, że wysokie prawdopodobieństwo w tym wypadku po prostu boli.
Zgadza się – wynika to z tego, że te zdarzenia były dość blisko siebie. O siostrze to w sumie wiesz wszystko, więcej ni ma.
No to niech żyje blogger! Znów mnie nie poinformował… chyba że zapomniałam dodać cie do obserwowanych, ale pamiętam, że to zrobiłam, no!
http://i.imgur.com/54KNXaE.png Tutaj masz, może tylko u mnie tak to wygląda. ^^"
UsuńNo boli, bo to jest jednocześnie okrutne i realne. Bo jak ma sobie mugolka, w dodatku krucha i delikatna, poradzić z dzieckiem zmieniającym się w wielkie, włochate i żądne krwi bydlę?
Rozumiem, domyśliłam się w sumie, że z tego to wynika. ^^
Taaak, blogger ostatnio znów ma humorki. xD
Dołączam się, u mnie też jest dziura! A sprawdzałam podgląd HTMLa i nic tam nie ma. Dziwne.
UsuńBlogspot i tajemnicze dziury... Wyczuwam bestseller. xD
UsuńLubię to.
UsuńOn naprawdę musi mnie nie lubić, ale fakt bestseller murowany :P
UsuńWrzucę go raz jeszcze z worda - może to coś da...
Teraz zniknęło. ^^ Aczkolwiek proponuję zebrać zeznania wszystkich ofiar blogspota. Wyjdzie nam niezły dramat psychologiczny. xD
UsuńHahaha :D Powodzenia w zbieraniu, bo ja odpadam - zbyt wielkie wyzwanie jak na moje niezorganizowanie ^^
UsuńCo do rozdziału - znowu akcja nie idzie naprzód! Ja wiem, ja marudzę i jestem okropna, ale kiedy to szczera prawda. Co się stało z Atropos? Co z Voldemortem? Aż mnie skręca, że u Ciebie jest kilka z pozoru niepowiązanych ze sobą rozdziałów, a później wielkie bum i wszystko okazuje się oczywiste. To... takie frustrujące.
OdpowiedzUsuńPodejrzewam, że Elżbieta będzie ważna dla historii, skoro poświęciłaś jej spory fragment tekstu, ale liczę na to, że tak się nie stanie, bo w gruncie rzeczy jest mugolską, nudną wersją czystokrwistej zołzy, do której nie załapałam sympatią.
Co się dzieje u biednego Syriusza? Gdzie oni go znowu wywieźli na jakieś zloty? Biedak będzie się męczył i dręczył Walburgę. Cała nadzieja w Regulusie, że jakoś ulży mu w cierpieniach, podsunie coś powodującego grypę żołądkową, by mógł wrócić do domu i uciec do kolegów.
James wydał mi się taki do bólu mugolski w tych spodenkach, że aż trudno było mi w to uwierzyć. Ja wiem, że Potterowie są liberalni, ale takich gatków musieliby szukać po mugolskich sklepach.
Ambrozja jest słodką, delikatną kobietą. James mógłby sypnąć im trochę galeonów z kieszeni :< Ona tak się stara, by zdobyć dla Remusa wszystko, co najważniejsze, ale wychowywanie syna samemu wcale nie jest łatwe. To takie przykre.
Liczę na rozwinięcie tematu Syriusza w następnym rozdziale!.
Pozdrawiam, Niah.
Wiem i nie, nie jesteś okropna – chcesz odpowiedzi już i rozumiem, bo też tak mam. Po prostu ten wątek nigdy nie miał wyjaśnić się tak szybko. O Voldziu nie wspominam, bo na razie on się przygotowuje i raczej chce wyglądać na orędownika praw czarodziejów. Rzucając info o tym, że cała sprawa ma coś wspólnego z Voldziem, wiedziałam, co każdy pomyśli, tyle że nie jest to, co zaplanowałam. Pojawiały się jakieś informacje bardzo pobocze, na podstawie których można spokojnie wszystko przejrzeć. Ale podstawą jest określenie tego, kto zatrzymał łodzie, bo ktoś to zrobił i miał w tym cel. W piątej klasie więcej będzie o czymś innym, co tym razem zostanie jasno wyłożone na końcu, chociaż tak jak dotychczas postaram się dawać wskazówki.
UsuńGdzie tam Elka ważna :P Pojawiła się jako urozmaicenie, pretekst do wyjaśnienia gdzie pracuje Ambrozja, co Remus robił w wakacje, no i pewną ciekawostkę, której na razie nikt nie odkrył, ale może kiedyś ^^ No i motyw arystokracji łączy się z następnym rozdziałem. A Elka miała właśnie taka być :P
Biedny Syriusz wcale nie jest taki biedny :D – powiedziałabym, że Walburga i Regulus są biedniejsi, bo muszą z nim wytrzymywać.
Nie no jakieś ciuszki na wypad do mugoli Potterowie muszą mieć, a te spodenki serio miały być koszmarnie niedopasowane do niczego – bo czarodzieje, wybierając się do mugoli, i tak się wyróżniają… śmiesznością, ale jednak ^^
Tak, Ambrozja jest miła i sympatyczna, ale to nie tak, że potrzebuje kasy, nie teraz przynajmniej. Oni sobie radzą, a i James oddający dorosłej kobiecie kieszonkowe… no, nie widzi mi się to. Widzę, że dobrze byłoby wyjaśnić, dlaczego kiedyś mieli pieniądze, a teraz nie mają ich za dużo.
Next jest syriuszowy, więc będzie o nim dużo :D
Pozdrawiam ;)
Ta, Voldek chce robić dobre wrażenie, a później powiedzieć wszystkim "takiego wała!" i zrobić wielki rozpiździel. Ten typ tak ma.
UsuńU Ciebie te informacje, owszem, istnieją, ale gdzieś za marginesem! Nie bawię się tak, nie dasz się niczego domyśleć :< A raczej dajesz, ale my zawsze wyciągamy wnioski z innej części rozdziału!
Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że tej potworzycy nie będzie. Nie dość, że stara i brzydka to jeszcze nieprzyjemna. Aby ten jej "ukochany" jej nie zechciał. Mieć taką babę w domu to tragedia.
Zależy z której strony patrzeć! Bo Syriusz potrafi być niesamowity, ale Walburga odbiera do inaczej i dochodzi do spięć :) Mają konflikt interesów.
No tak, oni są komiczni za każdym razem, gdy trzeba się pokazać mugolom na oczy. W XXI wieku mieliby o niebo łatwiej - mogliby skłamać, że idą na konwent. O ile by wiedzieli czym są konwenty ;)
A ja już nie pamiętam, czy ojciec Remusa zmarł, czy ich zostawił. Pamiętam tylko, że jego siostra się nie urodziła i dlatego zarywa do Can. Ok, niech będzie po Twojemu, "traktuję ją jak siostrę, której nigdy nie miał".
Więcej Syriusz~!
Pozdrawiam, Niah.
"dlatego zarywa do Can" - no bo on zarywa po całości!
Usuń/musiałam, przepraszam, już się nie wcinam, OTP feels/
Jak możesz?! Voldziu jest dobry, tylko brak mu cierpliwości i nikt go nie rozumie :P
UsuńOch, no dobrze, rzucę podpowiedź: rozmowa z rozdziału 13 jest dobrym tropem; podejrzenia co do Lety były dobre, ale skierowane do złej osoby. Ty wcale nie podpowiadasz, kto zaciukał Oriona – też chcę podpowiedź :P
Jej ukochany to postać z reala i jej nie zechce :P
Ano mają :D
Coś ty w życiu by nie wiedzieli :P Skoro nie wpadli na wymówkę z cyrkiem, to wpadliby na konwent? No way.
Bo nie było to jasno stwierdzone ^^
Ale wy to jesteście! To opowiadanie chyba żyje własnym życiem… co ja tu właściwie robię? ;)
Ty? Tworzysz podstawę do ficków... Fanficki do fanficka, fickocepcja. xD
UsuńIdę do kąta :P Weeź, bo mi się przypomni Incepcja i zasnę z głową na klawiaturze ^^
UsuńO tak, na pewno. Niezrozumiany romantyk, krewny Wertera. Na pewno.
UsuńI Ty uważasz, że ja będę tego szukać w poprzednich rozdziałach? Do tego czegoś, co było pół fanficka temu? Wierzysz we mnie, dziękuję.
Oj tam, oj tam. Ja już kiedyś zaspoilerowałam kto zabił Oriona. Całkiem przez przypadek, komentarz pisałam i się rozpędziłam.
Remus im pomoże ściemnać policji, gdy trafią na komisariat. "Nie, panie władzo, wracaliśmy z wycieczki do wesołego miasteczka. Jak boga kocham, to prawda! Nie, mój przyjaciel nie jest pijany i nie nazywa się naprawdę czarny. Syriusz, od nazwy gwiazdy. Przeliterować panu?"
A-ha! Czyli moja pamięć mnie jednak nie zawodzi. To dobrze, jeszcze nie jest tak źle, jak źle być mogło.
Jak stwierdziła to Rosalia - piszesz nam podstawę do paringowania Twoich postaci ;) Napiszę dla ciebie kiedyś trumnę!
Pozdrawiam, Niah.
Geez, nie wspominaj Wertera! Ten dziadu mnie pokonał – za jakie grzechy to lektura? Wiesz jak ja to nazywałam? Schizy Starego Tłuka… Bleh i mi Voldzie obrzydziłaś :(
UsuńA wierzę :D No nie rzucę ci podpowiedzią w twarz, bo nie ma zabawy (a poza tym tekst ma się bronić, jak się nie obroni – lipa).
Ej, tyle to ja już wiem! Gdybyś powiedziała pod którym się tak rozpędziłam, to bym looknęła ^^
Jakiego boga? Tłumaczenia Remusa brzmią, jakby był pijany :P Ale by ich przymknęli… A Jamesa i Petera to by nie było? Buu, przykro.
Ale wy to jesteście… wskazówek to nie, ale pairingi to tak ^^ Dzięki, poproszę ładną dębową z poduszeczkami i kocykiem :P
Jestem pewna, że ja bardziej cierpiałam, czytając Wertera, niż on w tych swoich przygodach w krainie zwanej życiem. Ta lektura jest niehumanitarna i z niej do dzisiaj wiem tylko, co to jest weltschmerz.
UsuńNie ma tak dobrze, nie dowiesz się, jak to było ;P Będziesz czekać, aż ja sama to opiszę. Jednym słowem, trochę to zajmie.
Rozpędziłam się z tym bogiem, ale gdyby zaczął się tłumaczyć w imię Merlina, szybko by ich nie wypuścili. James i Peter gdzieś tam pewnie z nimi byli, ale tylko Remus był na tyle dzisiejszy, by jakoś ich obronić.
Robi się ;)
Pozdrawiam, Niah.
Haha - ta lekutra należy do mniejszości, która mnie pokonała. Spojrzałam, przeczytałam kilka stron i doszłam do wniosku, że nie wytrzymam psychicznie ^^ To paskudztwo, którym torturuje się ludzi, ot co!
UsuńJesteś okrutna :( Dałabyś chociaż podpowiedzi - no nie byj żyła ^^
Ach, biedaki i wylądowali w wariatkowie :D
Trzymam za słowo, a istnieje opcja z ogrzewaniem?
Boże! Jak mi wstyd. Właściwie to wina internetów, że włażę tak późno, ale... Wczoraj dowiedziałam się, że mam darmowy internet w telefonie, a dzisiaj internet magicznie się naprawił. Ale rozdział przeczytany, a to najważniejsze :D
OdpowiedzUsuńJak mi strasznie szkoda Remusa! To moja ulubiona postać i zawsze smutno mi na takich rozdziałach (co nie przeszkadza mi w ich uwielbianiu :P ). Uwielbiam takie rozdziały. Pisałam już kiedyś w komentarzu, że uwielbiam ten blog? Chyba tak. Ale powtórzę:
U-w-i-e-l-b-i-a-m go. Ledwie przeczytałam rozdział, a już chcę kolejny. Nienawidzę takiego oczekiwania, a jednocześnie je uwielbiam.
Rada na przyszłość - jeśli kiedyśtam w przyszłości będziesz się zastanawiać nad opuszczeniem tego bloga, to masz dojść do wniosku, że go nie opuścisz. To ROZKAZ! :D Niesamowicie piszesz. Czekam na klejną dawkę Huncwotów :D
Weny Ci życzę przede wszystkim i pozdrawiam
~Chomik
PS: Sorry, że się tak rozpisałam, ale długo mnie tu nie było i mam niedobór :P Idę czytać inne, niedoskonałe i głupie (a przynajmniej większość, może poza jednym czy dwoma, ale i tak ten najbardziej lubię! :D) blogi o Lunatyku, Glizdogonie, Łapie i Rogaczu.
Twoja (niegramatycznie, ale w końcu jestem babą xD)
~Chomik
Ach ta magia ^^ wszędzie człowieka dopadnie.
UsuńDziękuję, strasznie mnie rozpieszczasz takimi komentarzami :D
Opuścić raczej nie opuszczę, bo nie znoszę niedokończonych opowiadań, ale gdy Hunce kończą klasę, mam furtkę, żeby stwierdzić, że koniec :P Chociaż przez ciebie czuję się zobowiązana ;).
Pisz takie i jeszcze dłuższe komcie, bo zawsze miło poznać czyjeś zdanie (nawet- a może szczególnie - jeżeli wytykanych jest mnóstwo błędów). Przez ciebie rośnie mi ego! Ktoś będzie musiał je przytemperować ^^
Pozdrówka, mój Chomiku ;)
Ano dopadnie, dopadnie ;)
OdpowiedzUsuńSerio? Piszę co myślę, więc chyba blog jest dobry... Och, powiedziałam ,,chyba''? To pewne :P
Cieszę się, że nie opuszczasz, bo ja też ich nie znoszę C; Znajdujesz fajnego bloga, myślisz: O, przeczytam!
A tu taka dupa za przeproszeniem :/ Jak to koniec? ;__; Jak możesz D: Ciągnij ten blog w nieskończoność xD
Miło mi to słyszeć ;)
Ja błędów nie widzę, są raz na ruski rok, a jak nawet są, to ja i tak przez treść bloga ich nie zauważam ;D
Rośnie Ci ego? Postaram się pisać komy w stylu:
"ogarnij się! Weś ić bo gupja jesteś! ia nie moge tfoja ortografja mńe dobija! Ja ómiem pisać pszynajmniej! Znam ortografiem! Weś ić!'' xDD Albo może lepiej nie :P
Zauważyłam, że piszę co chwila ,,uwielbiam'' (derp)
Również pozdrawiam :D
~Chomik
Cześć, wiem że długo mnie tu nie było... chyba z rok. Zajrzałam dość niedawno, bo sobie o Tobie przypomniałam, a niedawno, dokładnie wczoraj leciał Harry Potter... i zapragnęłam przeczytać co w tym klimacie. Przy okazji, mając nadzieje na zdobycie weny dla siebie. Widzę, że ten rozdział chciałaś poświęcić Remusowi. Strasznie szkoda mi się go zrobiło po tym końcowym fragmencie. To takie nieludzkie... ale chyba niestety konieczne. To straszne, że on musi w tym lesie spędzić jedną noc w miesiącu... a właściwie chyba tylko w wakacje, prawda? W Hogwarcie jakoś inaczej ten proces wygląda... chyba. Pewnie jego mamie jeszcze ciężej znosić to, że musi go tam zostawić, swojego syna. Tak strasznie smutno się zrobiło pod koniec. Niby takie służby chcą pomóc, ale powinni zapewnić byt w domu takiego dziecka, gdzie obecnie mieszka. Przecież Ambrozja nie jest temu winna. To miłe, co powiedział James, że jest jego przyjacielem, a nie zwykłym kolegą. Ciesze się, że ktoś rozumie taką magię przyjaźni :). Ach, widać, że Pete jest dobrze wychowany, te to na pewno nie wytrzymałby w warunkach Remusa. Przecież musiałby ograniczyć swój apetyt i nie byłoby już tyle pyszności... Miło, że podzielił się nimi z innymi :). Zastanawiam się, gdzie też znika James, może coś knuje? Raczej powątpiewam, aby chodził na jakieś łowy w poszukiwaniu dziewczyn, czy coś, ale nic nie wiadomo. Może Lili już nie jest wybranką serca? ;P Szczerze mówiąc, to chyba jak wszyscy nie lubię takich rozkapryszonych osób jak Elżbieta i te jej towarzystwo również nie odnalazło sympatii u mnie. Biedny Remus, że w ogóle musi u nich pracować. Chociaż kochany z niego chłopak, że tak się stara i próbuje pomóc mamie.
OdpowiedzUsuńJa uciekam, ale jeszcze tu wrócę. Trzeba przecież nadrobić zaległości! Pozdrawiam serdecznie :)
Ach! Zapomniałabym. Nauczyłam się nowego słowa, które mnie zdziwiło, że istnieje: "zzuł". Google wyszukało, że jest, że się je używa np. w książkach. A może Ty coś więcej powiesz na ten temat? Bo ja pierwsze widzę... to słowo.
UsuńFaktycznie zaginęłaś mi w akcji, ale dobrze, że jesteś :D.
UsuńTak, Remus siedzi w tym lesie tylko w wakacje, ale wypada więcej niż jedna noc, bo pełnia trwa trochę dłużej. W Hogwarcie przynajmniej nie ma łańcuchów, ale jakoś dużo weselej nie jest, bo też jest sam.
Nah, James nic nie knuje, a już na pewno nie ma to nic wspólnego z dziewczynami. W późniejszych rozdziałach wyjaśniałam, o co chodzi ;).
Można zzuć buty i znaczy to tyle co zdjąć buty.