C
|
oś zapukało w okno, ale James nie
miał zamiaru się podnosić, nawet jeżeli to sowa z wynikami sumów. Czas, kiedy
spał, był świętością, a przeszkadzanie powinni ścigać z urzędu. Mimo to stukot
powtórzył się, denerwując Jamesa, który schował głowę pod poduszkę, mając
nadzieję, że ta stłumi hałas.
Próżna
nadzieja.
Wreszcie
niechętnie otworzył jedno oko i podejrzliwie spojrzał na okno. Nie żeby widział
coś wyraźnego, ale rozmiary sowy go zaniepokoiły. Przechylił głowę, wpatrując
się na ciemny kształt niemal w całości wypełniający okno Potterów.
Bez kitu, nigdy nie widziałem tak cholernie
wielkiej sowy, pomyślał.
Sięgnął po
okulary i wreszcie świat nabrał ostrości. Wtedy też, ku swojemu najszczerszemu
zdumieniu, zobaczył, że to nie kto inny jak Syriusz Black we własnej osobie
zawzięcie stuka w okno. James podszedł do okiennicy oraz odmachał. Syriusz
zaczął coś wściekle gestykulować, więc Potter uśmiechnął się przekornie i
zaklęciem otworzył okno. Nigdy nie wiadomo, jak zdeterminowana sowa odwiedzi
cię w środku nocy – zawsze lepiej użyć starego dobrego colloportusa.
– Co tak
długo? Już zacząłem się zastanawiam, czy w ogóle żyjesz.
– Normalni
ludzie śpią o tej porze – mruknął James, osłaniając oczy przed wschodzącym słońcem.
– Ale rozumiem, że już dłużej nie mogłeś beze mnie wytrzy…
– Uciekłem z
domu. Przechowasz mnie do września?
James Potter
otworzył szerzej oczy, wpatrując się w Syriusza, jakby widział go pierwszy raz
w życiu. Jasne, Blackowi nigdy nie układało się zbyt dobrze z rodziną, ale żeby
od razu uciekać? James nie potrafił sobie wyobrazić siebie w podobnej sytuacji,
chyba nie miał aż tyle odwagi. Zastanawiał się, co też się wydarzyło, że
Syriusz podjął aż tak drastyczne kroki – w końcu nieraz już kłócił się z matką,
a więc musiało zdarzyć się coś jeszcze…
– Możesz się
u mnie zatrzymać – powiedział James. – Ale rodzice na pewno będą cię szukać…
– Nie wracam
tam – odparł twardo, zaciskając dłonie w pięści.
– Dobra,
poczekaj, wyjdę drzwiami, przecież nie będziemy się tutaj taszczyć oknem, nie?
Syriusz
spojrzał na przyjaciela przekornie, a potem spróbował dźwignąć kufer. Zachwiał
się pod jego ciężarem, ale udało mu się wepchnąć go do połowy. James uśmiechnął
się i pociągnął z drugiej strony, wciągając bagaż do środka. W ostatniej chwili
zdołał umknąć przed lądującą na podłodze skrzynią, co napędziło mu nie lada
stracha. Potter pomógł wejść Syriuszowi, a następnie podszedł do drzwi i lekko
je uchylił, jednocześnie nasłuchując. Spadający kufer narobił mnóstwo rabanu,
właściwie niewiele mniej niż sam Syriusz, więc James spodziewał się, że wkrótce
na korytarzu zjawią się rodzice. Jednak na razie wciąż było cicho.
– Opowiesz mi
wszystko. Ze szczegółami – szepnął James do siedzącego pod oknem Syriusza. – Ale
na razie schowaj się… hmm… do szafy?
– Serio?
– To naprawdę
bardzo duża szafa, nie wybrzydzaj.
– Wolę pod
łóżkiem. Obawiam się tego, co może się czaić w twojej szafie.
– Hej!
– Jim,
mieszkałem z tobą w dormitorium pięć lat. NAPRAWDĘ nie chcę wchodzić do tej
szafy.
– Jak tam
sobie chcesz – burknął James, po czym dodał ciszej: – Ale pod łóżko sam bałbym
się wchodzić.
– Słyszałem.
Pod wyrkiem nie znajdę kapliczki Evans – rzucił Syriusz i zniknął pod łóżkiem,
umykając przed lecącą poduszką.
– Pudło.
Próbuj dalej!
James wyprostował się,
nasłuchując. Wydawało mu się, że słyszał kroki na korytarzu. Szybko wgramolił
się do łóżka, zakopał pod kołdrą i niemal w ostatniej chwili odłożył – a
precyzyjniej, odrzucił – okulary na szafkę przy łóżku. Syriusz również zamilkł,
a cichy szmer świadczył o tym, że zrozumiał, co się święci oraz wciągnął
poduszkę do swojego tymczasowego lokum. Po chwili drzwi uchyliły się i stanęła
w nich Dorea Potter, a blade światło różdżki rozjaśniało szarości brzasku.
James miał nadzieję, że mama zaraz wyjdzie, jednak wielki kufer musiał zwrócić
jej uwagę, bo otworzyła szerzej drzwi, po czym weszła do pokoju.
– Jimmy, przestań udawać – powiedziała, stając nad synem. – Co zbroiłeś? I czyj to bagaż?
– Jimmy, przestań udawać – powiedziała, stając nad synem. – Co zbroiłeś? I czyj to bagaż?
James mrucząc
niemrawo pod nosem przekręcił się na drugi bok i spróbował ukryć pod kołdrą.
Kroki wskazywały, że Dorea oddaliła się od syna, co James przyjął z ulgą.
– Wygląda jak
kufer Syriusza… – mruknęła pani Potter, a James ledwie stłumił jęk. – To jak
będzie, James? Powiesz, gdzie ukrywasz kolegę, czy sama mam go znaleźć?
Potter
mruknął coś pod nosem po raz kolejny. Wreszcie z najwyższą niechęcią usiadł na
łóżku, przetarł oczy, sięgnął po okulary i spojrzał na mamę z najwyższym
niezadowoleniem. Miał szczerą nadzieję, że jednak da się nabrać na to zaspanie
i tę pretensję.
– To jak
będzie? – zapytała Dorea, rujnując wszystkie plany Jamesa. Cóż, nie tym razem.
– Która
godzina? – mruknął James, udając ziewnięcie.
– James…
Kiedy mama
drugi raz zwracała się do niego pełnym imieniem, znaczyło to, że naprawdę ma
kłopoty.
– Bo widzisz,
mamo… – zaczął i przerwał, wichrząc włosy, żeby zyskać nieco czasu. – Nooo…
mamy gościa. Ale niczym nie musisz się przejmować zbunkruję go u siebie w
pokoju i w ogóle słowo daję, że tym razem będziemy grzeczniejsi i…
Dorea
uśmiechnęła się z mieszaniną współczucia i niedowierzania, co James wziął za
dobrą monetę. Syriusz postanowił najwyraźniej porzucić swoją dotychczasową
kryjówkę i wygramolił się spod łóżka. Na głowie miał pełno pajęczyn, a ubrania
nosiły wyraźne ślady kurzu, mimo to Syriusz ukłonił się nisko Dorei na
przywitanie, niemal zamiatając ręką podłogę.
– Możesz mi
wytłumaczyć, czemu używasz przyjaciela do czyszczenia podłogi? – zapytała pani
Potter, podchodząc do Syriusza i rzucając kilka zaklęć czyszczących.
– Widzisz?
Mówiłem, że szafa będzie lepsza! – burknął James.
– Eee tam,
wciąż pamiętam, że w to w twoich szafach chowaliśmy łajnobomby, bo znalezienie
czegokolwiek w tym burdelu graniczyło z cudem.
Dorea
spojrzała na pierworodnego unosząc wysoko brew, a James był już pewien, że
czeka go długa rozmowa.
– No dobrze –
powiedziała pani Potter, przypatrując się Syriuszowi. – Zaraz przygotuję ci
pokój, Syriuszu, ale najpierw powiedz mi, dlaczego przyszedłeś w środku nocy.
– Matka nie
wspominała, że przyjadę? – zapytał Black, wciskając ręce do kieszeni.
– Nie, nie
wspominała. Czym się tu dostałeś?
– Złapałem
Błędnego Rycerza.
– Przebyłeś
długą drogę, napiszę słówko twoim rodzicom, że dotarłeś bezpiecznie. Na pewno
martwią się o ciebie.
– Nie trzeba
– uciął szybko Syriusz, a widząc znów uniesioną brew Dorei, zrozumiał, że
popełnił błąd i szybko się zreflektował: – To znaczy, lepiej sam wyślę im
wiadomość.
– Mamo, kiedy
będzie śniadanie? – podjął natychmiast James, próbując odwrócić uwagę mamy, ale
Dorea zmarszczyła czoło, popatrując to na jednego, to na drugiego. Wreszcie
powiedziała:
– Skoro nie
chcecie mówić o tym teraz, zrobimy to później. Właściwie tak będzie lepiej,
tata również powinien wiedzieć.
Dorea wyszła
z pokoju, a James jęknął. Cóż, ta rozmowa nie należała do najlepiej rozegranych
w ich huncwockiej karierze.
– No dobra,
to teraz możesz wreszcie powiedzieć, co się stało. Tak serio.
Syriusz
spojrzał w bok, wciąż trzymał ręce głęboko w kieszeniach, a jego mina nie
świadczyła o zbyt dużej chęci do dyskusji. W dodatku Black miał na sobie
mugolskie ubrania, co tym bardziej zaniepokoiło Jamesa. W domach radykalnych
czarodziejów nie pozwalano na tak niestosowny ubiór, o czym Potter usłyszał od
matki.
– Noooo? –
popędził przyjaciela, ale Syriusz wciąż nie kwapił się do odpowiedzi.
– Wiesz, nie
mogłem tam zostać – podjął w końcu uciekinier.
– Mieszkałeś tam
prawie siedemnaście lat, gadaj lepiej, co się stało, a nie mydlisz mi oczy. W
końcu znamy się nie od dziś.
– Znalazłem
list wuja Alfarda do matki. Wiesz, zawsze wydawało mi się, że przynajmniej on
jeden w tej rodzinie jest normalny, że mnie zrozumie. A on też chciał wysłać
mnie do Durmstrangu dla „mojego dobra”. Jasne! Nie wsadzi sobie w nos takie
dobro!
– Ale…
decyzja już zapadła? I w ogóle to o co chodziło z tym dobrem?
– Właściwie
to nie… – Syriusz prychnął. – Ale pewnie to była tylko kwestia czasu. Alfard
pisał jakieś bzdury o tym, że w czasach, jakie nadchodzą, lepiej żebym był z
dala od tego wszystkiego. Czy on naprawdę myśli, że rozpęta się jakaś wojna czy
co? I niby jak ma mi pomóc bycie z daleka od każdego, który coś dla mnie znaczy,
w tej durnej szkole, która słynie z czarnej magii i… grrr! Miałem dość tego, że
oni wszyscy chcieli decydować, co będzie dalej z moim życiem bez mojego
udziału.
Syriusz
spuścił głowę, wciąż unikając wzroku Jamesa. Wydawał się zawiedziony, zły, ale
i zagubiony. James podszedł do niego, położył mu dłonie na ramionach i
powiedział:
– Rozumiem.
Więcej tam nie wrócisz, bracie.
To był
pierwszy raz, kiedy James nazwał Syriusza bratem wprost. Wiedział, ile to dla
niego znaczy – po błyszczących oczach, po nieopisanej wdzięczności, która
malowała się na jego twarzy. James nigdy nie chciał zastępować Regulusa, ale w
jego opinii nie musiała w nich płynąć jedna krew, żeby mogli uznawać się za rodzeństwo.
– Dziękuję –
szepnął Syriusz, ściskając Jamesa. – Nawet nie wiesz, jak jestem ci wdzięczny.
~*~
Rankiem
śniadanie zjedli wyjątkowo późno, ale najwyraźniej Dorea postanowiła dać
wszystkim chwilę dłużej pospać po tak niespodziewanym świcie. James oczywiście
przyszedł ostatni, ale przywitał go intensywny zapach właśnie przygotowywanych
omletów. Mama krzątała się przy kuchni, tata czytał Proroka ze zmarszczonym czołem, a Syriusz siedział przy stole i
wcinał swoją porcję jak wilk.
– Cześć
wszystkim – powiedział James i jeszcze raz przeciągnął się, wyciągając ręce w
górę. – Mmm, pysznie pachnie, mamo.
– Tak długo
spałeś, że mieliśmy już wysyłać po ciebie ekipę ratunkową – powiedziała Dorea.
– Co tam tak
czytasz, tato? – zainteresował się James, zaglądając tacie przez ramię.
Na zdjęciu
widać było pogruchotany samochód, wokół kręcili się ludzie zbierający jakieś nieregularne fragmenty czegoś, co przypominało
metal do oznakowanych toreb. Teren ogrodzono taśmą, za którą licznie
zgromadzili się gapie. W samym rogu zdjęcia James przez moment zobaczył
podłużny worek, w jakim spokojnie zmieściłoby się ciało. Wzdrygnął się na tę
myśl.
– W Irlandii
doszło do zamachu – odpowiedział Charlus, składając gazetę. – Zginął Christopher
Ewart-Biggs, mugolski ambasador. Jechał z nim jeden z aurorów, Brian Cubbon.
Ministerstwo zatrzymało go w celu przesłuchań.
– Ale… –
James zmarszczył czoło. – Jak to możliwe, że zginął, skoro był pilnowany przez
aurora?
– Mówią, że
to jakaś mina ziemna, cokolwiek to jest, że za zamach odpowiada ta mugolska
organizacja, o której pisali wcześniej, chociaż to wszystko wygląda zbyt
podejrzanie. Trudno uwierzyć, że doświadczony auror nie zbadał trasy ani nie
rzucił zaklęć ostrzegawczych.
Zapadła
cisza, a mącił jedynie odgłos skwierczących na patelni omletów. Na wprost Charlusa
stał flakonik z unoszącymi się kłębami dymu nad szmaragdowym płynem wewnątrz
niego. Tata sięgnął po eliksir i wypił całą jego zawartość jednym haustem, krzywiąc
się przy tym jak zwykle. Nie znosił smaku najnowszego leku, jaki przepisali mu
uzdrowiciele.
– Wybaczcie,
że popsułem atmosferę – powiedział tata, kładąc dłoń na ramieniu Jamesa. –
Doreo, pisałaś już do Oriona?
– CO?! –
wyrwało się Syriuszowi, a trzymane w ręku sztućce upadły na talerz z trzaskiem.
– Przepraszam – zreflektował się szybko. – Sam chciałbym napisać do ojca, więc
gdyby pani mogła…
– Wystarczy –
przerwała mu Dorea. – Wiem dobrze, że uciekłeś z domu, a twoja matka na pewno
zamartwiałaby się o ciebie, gdyby nie mój list. Jestem twoją ciotką, rodziną i
chciałabym, żebyś o tym pamiętał. I nie
okłamuj mnie więcej, bo sprawiasz mi przykrość.
Syriusz
skulił się na swoim miejscu.
– Uszy do
góry, mały – powiedział Charlus, uśmiechając się. – Naprawdę cieszymy się, że James
wreszcie będzie miał z kim rozrabiać. A na przyszłość po prostu mów, jak jest.
No dobrze, teraz chyba powinniście iść do Cannie, chociaż dziewczyna pewnie
trochę się zdziwi, że wasza grupka się poszerzyła.
James
zauważył, jak mama spoglądała na tatę ze zmarszczonymi brwiami i wiedział, że
ojciec właśnie uratował ich przed długą pogadanką. W duchu obiecał sobie później
podziękować mu za wszystko. Spałaszował śniadanie, chwycił Syriusza, pożegnał
rodziców, a potem obaj opuścili dom.
Słońce stało
już wysoko, kiedy szli chodnikiem. Owiewał ich przyjemny wietrzyk, a gdzieś z
oddali dochodził świergot ptaka. Szli żwawo przed siebie, nie mówiąc nic. Minęli
kościół, z którego dobiegało donośne bicie dzwonów. Syriusz obejrzał się w jego
kierunku z wyraźnym zaciekawieniem.
– Coś się
dzieje? – zainteresował się z zaniepokojeniem.
– Co? Aaa,
chodzi ci o dzwony? Jest msza, w Londynie ich nie macie?
Syriusz
zatrzymał się, spoglądając w otwarte drzwi, w których gromadzili się liczni
ludzie. Wciągnął haust powietrza, spojrzał na przyjaciela i wypuścił,
wzdychając oraz wzruszając ramionami.
– Możliwe.
– Jeżeli
chcesz, możemy tam wejść. W końcu to nie tak, że będziemy przeszkadzać.
– Mieliśmy
spotkać się z Cannie – mruknął Syriusz, ruszając przed siebie. – Zajrzę tam
kiedy indziej, kiedy będzie czas.
– No jak
chcesz, ale nic by się nie stało, gdyby Can trochę poczekała. – James
wyszczerzył zęby.
Black wzruszył
ramionami, wcisnął ręce w kieszenie i przyśpieszył kroku. James obejrzał się
jeszcze raz. Czasami nie rozumiał, co siedziało w głowie Syriusza, a przecież z
nim był najbliżej spośród wszystkich Huncwotów.
Wyszli na
obrzeża wioski, gdzie domy stały coraz rzadziej, a potem skręcili w boczną
dróżkę wiodącą do lasu. W głębi znajdował się niewielki domek jednorodzinny z
czerwonej cegły. Po murze piął się bluszcz, którego liście zdawały się migotać
w jasno święcącym słońcu. Zupełnie jakby w jego liściach ktoś zatopił miliony
maleńkich brylancików. James uniósł brwi i pokiwał głową z uznaniem dla pracy
pani White.
Nagle coś
białego wyskoczyło z drzwiczek dla zwierząt zamontowanych w drzwiach
frontowych, przemknęło wśród rosnących przy ścieżce fantazyjnie kolorowych
wrzosów i pomknęło wprost na skraj lasu i na sosnę, na którą szybko się
wdrapało. Zaraz za zwierzakiem wybiegła Cannie. Jednym susem pokonała kilka
stopni prowadzących do domu, stratowała wrzosy, pokonała krótki odcinek
dzielący ją od drzewa i zaczęła przyglądać się Szczocie, ewidentnie knując, jak
dostać kotkę w swoje łapy.
James
spojrzał na Syriusza, Syriusz na Jamesa i obaj wyszczerzyli się. Ugięli nogi, a
następnie cicho zaczęli podążać w kierunku drzewa, na którym siedziała Szczota.
Minęli grządki z fantazyjnie kolorowymi kwiatami, potem przyczaili się na
chwilę we wspaniale pachnących wrzosach, aż w końcu w kilku susach rzucili się
na Caniculę. Dziewczyna wrzasnęła przeraźliwie, rąbnęła Jamesa pięścią przez
głowę, Syriusz oberwał wywijającymi na wszystkie strony nogami, a tymczasem
Szczota zeskoczyła wdzięcznie z sosny i pognała w kierunku domu.
– Ała! Nie
bij już! – jęknął Syriusz, próbując odturlać się na bok, żeby uniknąć kolejnego
kopniaka.
– Właśnie! –
dodał z wyrzutem James. – Jak traktujesz gości?
Cannie w
końcu przestała wymachiwać kończynami, spojrzała na napastników, zmrużyła oczy,
po czym warknęła:
– Widocznie
ci goście zasługują na takie traktowanie, bo pierwsze słyszę, żeby napadać
gospodarza.
– Kiedy my
tylko chcieliśmy pomóc – natychmiast zauważył usprawiedliwiająco James.
– Chcesz znów
zarobić w łeb? Nie? To przestań bajdurzyć.
– Dobra,
dobra, zrozumieliśmy – mruknął Syriusz. – Możemy w końcu zabrać się do pracy?
– Tak
właściwie to co ty tu robisz? – Cannie podejrzliwie przypatrzyła się
Syriuszowi. – Podobno przeżywasz okropne katusze u rodziców. Tak przynajmniej
twierdzi James.
Syriusz
potarł policzek i wzruszył ramionami.
– No ale
teraz jest u mnie – powiedział James.
– U ciebie? I
jego rodzice tak wspaniałomyślnie się zgodzili?
– Zwiałem.
– Co
zrobiłeś?!
– Zabrałem
swoje rzeczy, złapałem Błędnego Rycerza i pojechałem do Jamesa. Nie zamierzam
tam wracać, może zatrzymam się w Dziurawym Kotle, znajdę jakąś pracę…
– Zostajesz u
mnie, przestać opowiadać głupoty – wtrącił poirytowany James. – Chyba nie
chcesz robić mojej mamie przykrości, nie?
– Ale…
– Wspaniale!
To postanowione.
– Eeee. –
Cannie patrzyła na Jamesa z wysoko uniesionymi brwiami. – Wiesz, James, to było
szybkie. Nawet jak na ciebie. Ale może on ma ochotę wrócić do rodziny?
– Nie ma –
stwierdził Syriusz. – Możemy w końcu zająć się mapą?
Canicula
spojrzała na Blacka, jakby chciała coś jeszcze powiedzieć, jednak powstrzymała
się. Wstając, pokręciła głową i poprowadziła wszystkich do domu.
Korytarz
wyłożono drewnianą boazerią w kolorze piasku, po obu stronach ścian znajdowały
się rośliny, których pędy zwieszały się leniwie, lekko falując, choć nie było
przeciągu by wiatr je kołysał. Na piętro prowadziły proste schody, natomiast obok
stał wieszak na ubrania w kształcie powywijanych gałęzi.
Kiedy
wchodzili po stopniach, z kuchni wyjrzała smukła blondynka z kotem na rękach.
Szczota łasiła się do niej, głośno mrucząc. Alva White zmierzyła wszystkich
troje uważnym spojrzeniem, po czym powiedziała:
– Mogliście
nie tratować mi ogrodu, urwisy.
– Przecież i
tak naprawisz to kilkoma machnięciami różdżki – mruknęła Cannie, zazdrośnie
spoglądając na kotkę.
– Trochę
więcej niż kilkoma – westchnęła kobieta. – Zaraz muszę wychodzić, tata umówił
się na lunch z jakimś Lovellem, a wcześniej chciał coś przy okazji załatwić w
pracy. Mówiłam mu, że mogę nas zabrać szybciej, ale uparł się jechać tym
powolnym mugolskim pojazdem. W każdym razie zostaniecie sami. – Mówiąc to, Alva
oddała kotkę w ręce Caniculi, co bardzo ucieszyło jej córkę, chociaż Szczotę
niekoniecznie, bo od razu przestała mruczeć. – Mam nadzieję, że będziemy mieli
do czego wracać – powiedziała jeszcze, puszczając oko do całej trójki.
– Mamo, ale
pamiętasz, że ten Lovell jest szefem taty?
– Mhm. Co
znaczy, że razem będą dwa razy dłużej zachwycać się promieniowaniem, radarami i
latającymi cząsteczkami… Słoneczko, przecież wiesz, jaki potrafi być twój tata,
kiedy zaczyna opowiadać o pracy. No, daj buziaka na drogę.
Cannie pocałowała
mamę w policzek, puściła Szczotę i poprowadziła Huncwotów na piętro do swojego pokoju.
Kotka chwilę jeszcze spoglądała w kierunku miejsca, gdzie zniknęła Alva, aż w
końcu nieśpiesznie podreptała za Caniculą.
Weszli do
przestronnego pomieszczenia z wielkimi oknami dachowymi wpuszczającymi mnóstwo
światła. Niemal na środku stał pokaźnych rozmiarów teleskop pokryty cieniutką
warstewką kurzu. Do ściany przymocowano liczne półeczki do wspinaczki
specjalnie dla Szczoty, pościel na łóżku wciąż była rozgrzebana, na fioletowych
ścianach zupełnie jak w korytarzu zawieszono rośliny, których pędy zwieszały
się na szerokie białe szafy, jednak kwiaty w pokoju Cannie wypuściły nabrzmiałe
białawe pąki majce lada chwila rozkwitnąć.
Canicula
podeszła do komody przy łóżku, otworzyła szufladę i zaczęła poszukiwania. Po
dłuższej chwili w końcu usłyszeli okrzyk triumfu, kiedy wydobyła podniszczony
kawał pergaminu.
– Tak
właściwie to czemu mapa jest u Cannie? – zainteresował się Syriusz.
– Masz coś
przeciwko? – zapytała Cannie, uśmiechając się przymilająco.
– Nie mam,
tylko…
– To świetnie,
możemy przejść do rzeczy – stwierdziła, rozwijając przed chłopakami mapę.
Na pergaminie
biegły liczne krzyżujące się ze sobą linie, lecz w niektórych miejscach
pojawiały się białe plamy, szczególnie w okolicach pokojów wspólnych oraz
gabinetu dyrektora, gdzie przedostanie się było wyjątkowo trudne. W kilku
miejscach zaznaczono obiekty, przy których pojawiały się znaki zapytania.
Obrzeża szkoły niemal w całości pozostawały niezbadane, jednak podczas
zaplanowanych na ten rok wycieczek z Remusem mieli zamiar nieco popracować nad
okolicą Hogwartu. Stanowiło to też dobrą wymówkę na wytłumaczenie Cannie
znikania całej czwórki Huncwotów. Wyjaśnienie, czemu nie mogą zabrać ze sobą
przyjaciółki, wciąż pozostawało jedynie mętne, bo nie potrafili znaleźć
odpowiedniego powodu prócz tego prawdziwego.
Nim jednak
zdążyli zabrać się do prac nad mapą, usłyszeli trzask drzwi wejściowych. Po
chwili dobiegł ich głos pani White,
która najwyraźniej kogoś witała. James oraz Syriusz spojrzeli na Caniculę
pytająco, a ona uśmiechnęła się przepraszająco, kiedy w drzwiach stanął Caradoc
Dearborn.
– Miałeś
wpaść później – powiedziała Cannie, wstając i podchodząc do gościa, tymczasem
James zwinął mapę i pośpiesznie wrzucił ją pod łóżko.
Szczota
zeskoczyła ze swojego legowiska na szafie, zjeżyła się na widok Dearborna i zamiauczała
przeciągle.
– Wybacz, ale
pomyślałem, że moglibyśmy spotkać się przed koncertem, spędzić trochę czasu
razem. Nie wiedziałem o twoich gościach.
James
wyraźnie wychwycił zawód. Pomimo wszystkich ostrzeżeń i wątpliwości Huncwotów,
Cannie nie zerwała z Caradokiem. Może i nie dali mu szansy, ale też żaden z
nich nie sądził, żeby taki bufon na tę szansę zasłużył. Potter przypuszczał, że
Canicula wspominała chłopakowi o ich niechęci, więc reakcja Dearborna w ogóle
go nie zdziwiła.
– Idziesz na
koncert, Can? – zapytał James, ignorując przybysza.
– Mieliśmy
dzisiaj jechać na koncert Hobogoblinów, Stubby Boardman jest genialnym
wokalistą i aż żal nie skorzystać z okazji do posłuchania go na żywo, kiedy
udało mi się zorganizować bilety. Myślałem, że Cannie wam powiedziała, w końcu
jesteście przyjaciółmi.
Ty wredna zawszona tchórzofretko, pomyślał
James. Z pełną premedytacją próbujesz
wbić między nas szpilę.
– Jasne, że
Canicula nam mówiła – powiedział Syriusz, a Dearborn uniósł wysoko brwi. –
James jak zwykle zapomniał, zupełnie jak ty, że kiedy się z kimś umawia,
przychodzi się na wskazaną godzinę.
Caradoc
zaczerwienił się i już otwierał usta, ale przerwała mu Cannie:
– Wystarczy tego
dobrego. Nie mam zamiaru słuchać, jak się kłócicie, więc może wyjdźcie wszyscy
trzej i wróćcie tu później, jak w końcu dojdziecie do porozumienia.
Syriusz
podniósł się od razu, James z pewnym ociąganiem dołączył do przyjaciela, ale
nawet mijając w drzwiach Dearborna, nie wyglądało, jakby Puchon się gdzieś
wybierał.
– Nie bardzo
nam wyszło to spotkanie – mruknął smętnie James. – Przepraszam, myślałem że
razem z Can trochę się rozerwiesz…
– Daj spokój,
Jim. Widziałeś, jak uparcie sterczał tam, kiedy się zbieraliśmy? – James kiwnął
głową. – No właśnie, a Cannie nie żartowała, więc pewnie niedługo nasz drogi
Puchon oberwie.
James
wyszczerzył się do przyjaciela i dalej ruszyli już znacznie raźniej.
~*~
Dwaj Huncwoci
wrócili do domu państwa Potterów i większość dnia spędzili na grze w
quidditcha. Późnym popołudniem, James dostrzegł sowę, która leciała wprost do
ich domu, więc zawołał Syriusza, myśląc o wynikach sumów.
Może i James pozostawał
pewien, że poszło mu świetnie, ale zobaczenie tego na pergaminie stanowiłoby
dodatkową satysfakcją. Poza tym wciąż zależało mu na poprawieniu humoru
przyjaciela, szczególnie, że wypad do Cannie nie poszedł po jego myśli.
Gdy weszli do
kuchni, Dorea już odwiązywała liścik od nogi sowy. James przyglądał się uważnie
zwierzęciu, które przyleciało i właściwie był pewien, że nie jest to szkolna
sowa – zbyt elegancko łypała na nich spod oka, zbyt lśniące miała pióra, zbyt
ciemne upierzenie. Wchodzący za młodym Potterem Syriusz aż się zjeżył na widok
ptaka i zapytał napastliwie:
– Dlaczego?
– Bo twoi
rodzice powinni wiedzieć, gdzie jesteś. Byłam to winna twojej matce.
– A co ze
mną? Mnie mogła pani tak po prostu wydać?
– Przestań
dramatyzować, Syriuszu. Napisałam do twojej rodziny, żeby mieli pewność, że
jesteś bezpieczny, że ma się kto tobą zająć, żeby nie musieli szukać cię po
całym Londynie i zamartwiać się o ciebie.
– Nie
zamartwiają się, jestem tego pewien.
– Więc się
mylisz. – Mówiąc to, Dorea wyciągnęła w stronę Syriusza pergamin, na którym drżącą
dłonią napisano tylko jedno słowo: dziękuję.
Akurat tuż przed sesją się tego rozdziału nie spodziewałam. Chociaż sesja tak działa, że nagle człowiek ma ochotę zająć się wszystkim, tylko nie uczeniem.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z tego, że już kilka miesięcy napisałam dla ciebie epitafium, bo tak nagle zniknęłaś z internetów i nie dawałaś znaku życia?
Co do rozdziału: wygrała go mama Jamesa, bezkompromisowo. Syriusz dalej jest gdzieś tam w moim sercu, ale jego okropne gryfoństwo przesłania moją miłość do niego, więc o nim się nie wypowiem zbyt obszernie. Podoba mi się to, że on jest pogrążony we własnych myślach, że się waha, że to „dziękuję” przysłane z rodzinnego domu zamyka mu usta, bo nie ma na to riposty. To jest naprawdę fajne.
Wróćmy jednak do tego, co podobało mi się w Dorei, że wygrała rozdział - że ona tak dobrze zna Jamesa! Że on niczego przed nią nie ukryje, jeżeli ona nie będzie chciała tego widzieć. I gdy Charlus nie daje jej dojść do tyrady, wyobrażam sobie, że ma minę: „kopiesz sobie grób, mój drogi”. Zdecydowanie jeden z najlepszych momentów.
Cannie i jej chłopak-który-nie-jest-Remusem to taki ból na serduszku, więc wygonienie Huncwotó bardzo mnie zabolało i mam nadzieję, że Caradoc też musiał wyjść, tylko oknem. A raczej Can mu pomogła, subtelnie go wyrzucając.
James niby opowiada ten rozdział, ale on... jest i go nie ma, ponieważ niewiele robi. W tym rozdziale chodzi o Syriusza tak naprawdę, a James nie bardzo wie, jak się ustosunkować do tego, co się stało (no bo zdrowy rozsądek nakazuje Syriusza odesłać do domu, ale serce chce go zatrzymać). Podobała mi się jednak wzmianka o tym, że on Regulusa nigdy nie chciał zastąpić, a jednak nazwał Syriusza bratem, chociaż wie, ile to dla niego znaczy (to mi się takie przewrotne wydaje, jakby James już poczuł, jak to jest mieć brata i mimo że to złe, chce Syriusza zatrzymać dla siebie, jeżeli ma okazję).
Cały rozdział jest króciutki, podejrzewam że rodzony w okropnych bólach, ale jest. Historia idzie do przodu, czekamy teraz na lepsze czasy!
Pozdrawiam, Niah.
P.S. W międzyczasie minęło cię całe nowe opowiadanie na moim blogu Pisze teraz jego uzupełnienie, a o Bezruch się nie martw, bo jest na etapie betowania i stoi.
Ten rozdział to raczej wynik mojego noworocznego wkurzenia na swoje lenistwo xD.
UsuńHej, chętnie posłucham tego epitafium!
Bo Syriusz to umie w riposty przy tych mniej istotnych sprawach, a przy tych ważniejszych... no cóż.
W domu Potterów to zdecydowanie Dorea rządzi xD (to bardzo dobra wizualizacja miny Dorei <3).
Jasne, że Caradoc tez musiał wyjść - po prostu Cannie nie ma ochoty wybierać pomiędzy przyjaciółmi a chłopakiem, więc wywaliła wszystkich (nigdy nie zapomnisz mi tego niedoszłego romansu...).
Masz rację - James niby jest narratorem, ale faktycznie to go mało. Ten rozdział to jedna wielka przejściówka i dlatego tak źle mi się go pisało :(.
Wcale nie jest krótszy! Znaczy miał mieć coś jeszcze i być dłuższy, ale wtedy pisałby się wieczność :P.
Pozdrawiam ;)
P.S. Strasznie mi głupio, że o to pytam, ale jakie to opowiadanie? Bo weszłam na bloga, zobaczyłam dużo nowych rozdziałów, które nic mi nie mówią i się wystrachałam xD. No a teraz wykrzaczył mi się lapek (niech żyją aktualizacje!)...
Syriusz nie może być mistrzem ciętej riposty, skoro tylko w niektórych sytuacjach ma na nie wenę xD
UsuńOczywiście, że ci nigdy nie zapomnę tego romansu, Remus i Cannie to moje OTP! No ale lubię ogólnie to, że Can ma jakieś życie poza Huncwotami, nawet jeżeli jest to Caradoc.
Nikt nie lubi przejściówek ._. Nie powinno ich w ogóle być. Sio z przejściówkami, wsadzajmy czytelnika w środek akcji!
To opowiadanie to Non omnis moriar (siedem rozdziałów). Pisałam je na wyzwanie na forum, a teraz pisze jego kontynuację (Powidok - dwa rozdziały), ale ona mi już tak płynnie nie idzie xD Ale zachęcam do czytania, to moje przełamanie, bo mam takie same problemy z Jimem co ty, a to całe opowiadanie jest o Jimie.
Pozdrawiam, Niah.
Bo tu nie o wenę idzie! (A o to, że z Syriusza lichy mistrz ciętej riposty, ale ciii, ja tego nie mówiłam!)
UsuńW sumie to wietrzę srogi łomot w odległej przyszłości, no ale nie moja (znaczy pewnie moja, bo czyja inna? xD) wina, że to tak samo z siebie się na jakieś romansowe tory wykoleiło.
Dokładnie! xD
Oooo, kobieto, zaszalałaś! Znaczy przeczytam, jak dostanę lapka z powrotem i jakoś go ogarnę (buuu, trzeba będzie znów wpisać adresy w przeglądarkę zamiast kilku liter :( ), tyko raczej w przyszłym tygodniu, bo może wtedy sesja trochę da mi spokój...
Pozdrawiam ;)
P.S. Aaaaa, chciało mi komcia skasować!
Cześć,
OdpowiedzUsuńNawet nie wiesz jaką radość mi sprawiłaś. Po prostu piszczałam ze szczęścia. Naprawdę! W październiku je znalazłam i zmieniło ono wszystko w moim światopoglądzie dotyczącym Syriusza Blacka.
Naprawdę!
Zaczęłam mieć na jego punkcie obsesje. Poprawka. Na twojego Blacka!
Nie mogę przestać myśleć, o rodzinie Blacków i szukać tekstów związanych z nimi. Uwierz, jako jedna z niewielu dobrze ich ukazałaś, za co cie uwielbiam!
Walburga i Orion to tacy dobrzy rodzice jak rodzice Jamesa.
Widać, że twoje opowiadanie to prawdziwa męska społeczność. Nie ma za dużo kobiet, a jak już są to nie są stawiane na pierwszym planie.
Ukochałam sobie też mamę Remusa. Chciałabym coś jeszcze o niej przeczytać.
Remus - cudowny chłopak, kochający mamę i troszczący się o przyjaciół. Bardzo go lubię.
O Peterze - wiem tu chyba za mało.
James Potter - za Jamesem to ja nigdy nie przepadałam więc nie mam nic do niego, a dalej mi coś tam przy nim nie pasi.
Syriusz to mój faworyt i najlepszy bohater.
Mam pytanie czy ten rozdział nie powinien być 45, a nie 46? Takie drobne pytanko. :)
Jestem zakochana w twoim blogu. I uważaj, nie odejdę stąd dopóki nie poznam zakończenia.
To jedno z najlepszych opowiadaniach o Huncwotach!
Gratuluje i życzę najlepszego!
Pozdrawiam,
Re(Beca)
Hej!
UsuńOjej, jak mi miło! Dziękuję serdecznie. Jeżeli jeszcze szukasz jakichś fajnych tekstów o Blackach, to Niah (o tam, w komciu wyżej) napisała dużo dobrego tekstu ;).
Jak się ma czterech narratorów i każdy jest facetem, to trudno, żeby kobiet było dużo xD. Coś tam starałam się równoważyć i coś tam postaram się bardziej, żeby nie było (chyba że James mnie zabije xD).
O ojcu Remusa na pewno coś miałam w planach, więc pewnie i jego matka przy okazji się pojawi (ale to chyba zostawiłam sobie na siódmy rok Hunców...).
O Peterze zrobi się więcej teraz, znaczy, jak się ogarnę z zaliczeniami, ręczę słowem.
James, o ironio!, wydaje mi się za bardzo normalny... No i stąd mój brak chęci pisania rozdziałów z jego perspektywy, więc rozumiem ;).
Sama zawsze miałam słabość do Syriusza. Pewnie dlatego, że kończy jak kończy - taki peszek do ulubieńców xD.
Powinien! Pewnie się machnęłam, bo zaczynałam następny (i tak przepadł) i wrzucałam ten. Idę to poprawić, bo zaraz będzie, że nie umiem liczyć xD.
Dzięki wielkie za komentarz i wszystkie miłe słowa. Postaram się skończyć. Gdzieś pomiędzy teraz a nigdy xDDD.
Pozdrawiam ;)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńJej! W końcu. Zajrzałam w sumie tego dnia, co dodałaś, ale u mnie też ciężkie czasy, więc czasu, aby na spokojnie przeczytać, jakoś było brak.
OdpowiedzUsuńTe opowiadanie to ja mogę czytać i czytać. Naprawdę uwielbiam czytać, jak coś stworzysz. Lepsze od niektórych książek.
James mnie rozwalił z tą sową :D. Ale ja też jak jestem zaspana, to widzę zupełnie co innego, niż widzieć powinnam. Mimo że rodzice Jamesa uchodzą w części opowiadań, które czytam za dość miłych itd. To jednak matka Jamesa zachowała się tak odpowiednio jak na rodzica przystało. Niby nie wielka awantura, ale stanowczość i jednak wyciągniecie ręki do pomocy. Nawet ten list zwrotny ukazał choć trochę w lepszym świetle Blacków.
Jak Cannie wspomniała o mapie to od razu przypomniały mi się studia, bo trochę takich mapek muszę robić ;p. Oczywiście nie takich, jak oni :D. Ze Szczotą wygląda trochę tak, jakby Cannie na siłę chciała mieć kota, nie zważając na jego opinie. Jednak z drugiej strony często stawała w obronie Cannie, kiedy miała kłopoty ;p. Może zwyczajnie nie lubi zbytniego spoufalania się. To jestem ciekawa jak Cannie rozstrzygnie ze swoim chłopakiem. Ale muszę przyznać, że Syriusz to umie zapodać niezłą ripostę. Chłopaka przymknęło.
I na koniec wyłapywacz błędów xD
"Czas, kiedy spał, był świętością, a przeszkadzanie powinni ścigać z urzędu. " --> "za" drobna literówka
Tak swoją drogą, to są takie dwa prostokąciki żółte i nie wiem czy może ktoś, kto sprawdzał tekst tego nie zaznaczył, a Ty zapomniałaś czy coś...
PS Nie zostawiaj nas na aż tak długo bez Twoich rozdziałów!
Wszyscy studenci mają teraz ciężkie czasy xD.
UsuńEeee tam lepsze... Do tych dobrych nie ma co porównywać, a z tymi złymi wolałabym nie konkurować :P.
Ta sowa to jest element, który - według mnie - wyszedł najlepiej w rozdziale xD. W zdecydowanej większości opowiadań, Potterowie robią z tych fajnych rodziców, tych, co za nic nie karzą, nic nie wymagają... to chciałam, żeby Dorea dbała o to, co się wyprawia w tym domu, zamiast hulaj dusza, piekła nie ma.
Ooo, jakiś geograficzny kierunek? Bo Szczota nie lubi być miętoszoną :P. Ten koteł po prostu jest bardzo niezależny. A tam, Cannie powiedziała, że Caradoc ma wywalać, to wyleciał - nieważne w jaki sposób xD.
Hmmm, to nie jest literówka, bo musiałabym dodać w ogóle to "za" i tak teraz paczam, i w sumie nie wiem, dla mnie to trochę zbędne, trochę nie... Za późna pora chyba xD.
*idzie się schować* To powtórzenia po becie, których nie zauważyłam. Wstyd i hańba mi!
P.S. Postaram się, żeby to był ostatni raz!
UsuńJa tam bym porównywała do tych lepszych :). No padłam z tą sową :D. Inżynieria środowiska ;p. Ale ogólnie robiłam sobie rok przerwy po maturze i poszłam na policealną na informatykę, aby mieć zniżkę i a nóż coś z tego wyniosę. No i sobie kontynuuje dwa, ale infę kończę w tym roku ;p.
Fakt i moja godzina pisania była beznadziejna :D. To w takim razie nie literówka.
A gdzież się w spisie treści podziały 43 i 44?
OdpowiedzUsuńAlyss
Dodane, łącznie z 45 ;).
UsuńO matko, oczom nie wierzę! W KONCU! Ile mozna bylo czekac... taka mila niespodzianka na koniec sesji, biore sie za czytanie (ale mam nadzieje ze juz wiecej nie kazesz nam tyle czekac... ;( )
OdpowiedzUsuń~Ann-Marie
Hej!
OdpowiedzUsuńWłaśnie trafiłam na Twojego bloga. I wkrótce nadrobię to, co mnie minęło, gdy mnie tu nie było :D
Sama zapraszam do siebie na http://sens-d-etre.blogspot.com :)
Ja chcę rozdział, ja chcę rozdział! *krzyczy jak dziecko w przedszkolu*
OdpowiedzUsuńTak poza tym to ta informacja z boku mnie przeraziła. No bo już tyle nie pisałaś? Coś tu jest nie tak. Pomyliłaś rok :D.
Ciii, nie mów nikomu, że mam maszynę do podróży w czasie!
UsuńPracuję nad tym rozkazem!
Tęsknię! Mam nadzieję, że nie zrezygnowałaś.
OdpowiedzUsuńAlyss
Nie, po prostu teraz jest faza opowiadania, która tak fajnie wygląda u mnie w głowie, że aż szkoda ją psuć spisywaniem. Ale pracuję nad tym ;).
Usuń