wiecień upłynął pod znakiem
quidditcha, co Remus Lupin przywitał z radością. Ciągłe treningi, na które
zazwyczaj chodzili we czterech, sprawiały, że jego przyjaciele mniej zajmowali
się ćwiczeniami z animagii. W pewnym momencie chłopak odniósł nawet wrażenie,
że ten ambitny plan został zarzucony na dobre i wreszcie mógł odetchnąć z ulgą.
Nie potrafił pogodzić się z tym, że James, Syriusz i Peter tak uparcie dążyli
do zostania animagami. Czy może bardziej nie był w stanie przystać na to, by
podejmowali tak wielkie ryzyko tylko ze względu na niego ‒ wyrzutka.
James umiał
darować sobie przegranej ze Ślizgonami, uparł się, że musi to naprawić. Dlatego
też starał się jak mógł przekonać do Benia Fenwicka, nowego ścigającego. Remus
przyglądał się ich treningom, widział, jak bardzo chcieli wygrać, jak bardzo
zależało im na wyniku. Widział też, jak mało uwagi poświęcali sobie nawzajem,
widział wzajemną niechęć, która przejawiała się w drobnych gestach, widział, że
w dążeniu do sukcesu zapomnieli o współpracy, o drugim czarodzieju. I odbijało
się to na grze.
Mecz z
Puchonami miał być ich pierwszym sprawdzianem, testem postępów, jakie poczynili,
lub świadectwem ich braku. Remus pozostawał świadom, że James wciąż spoglądał
na Syriusza, wciąż miał mu za złe, że tak uparcie obstawał przy swoim. Potter,
zupełnie jak nie on, nie powiedział ani słowa.
Czyżby czegoś się nauczył?
Gdy jednak
przyszło co do czego, wyszło na jaw, że współpraca między ścigającymi Gryfonów
układa się tylko poprawnie. Owszem, byli w stanie przeprowadzić mniej
skomplikowane manewry, głównie opierające się na Giseli von Schiller, jednak
nie mogło być mowy o co efektowniejszych zagraniach. Ostatecznie okazało się,
że po dość długim i męczącym meczu Gryffindor wygrał.
Po tej rozgrywce
mówiło się wiele, że Gryfoni wygrali przez przypadek, że różnica punktów nie
była zbyt duża, a przecież to George Smith, szukający Gryffindoru, załapał
znicza. Poza tym Puchoni mieli poważne kłopoty ze składem. Ich pałkarz, Martin
Scott, musiał nagle wyjechać do matki, która zachorowała, genialna szukająca Xi
Ming Pei przebywała w skrzydle szpitalnym po tym, jak na eliksirach ktoś
wysadził tuż koło niej swój wywar. Tak więc Puchoni zostali pozbawieni zarówno
kapitana jak i zdolnego pałkarza, graczy na jakich opierali swoją grę. W przyspieszonych
wyborach wyłoniono zastępczych graczy, jednak ci nie mogli być zgrani z
drużyną, nie mogli konkurować z tymi, których zabrakło.
Gryfoni
jednak cieszyli się z odniesionego zwycięstwa. W domu lwa tej soboty odbyła się
wielka impreza i niemal wszyscy chętnie w niej uczestniczyli. Remus postanowił
nawet odłożyć pisanie eseju na numerologię i również dołączył do przyjaciół.
Ledwie dwa
tygodnie później miał miejsce kolejny mecz quidditcha. Tym razem Gryfoni mieli
zmierzyć się z Krukonami. Po morderczych treningach, jakie na drużynie wymusił
George Smith, Gryffindor wreszcie prezentował dość dobry poziom. Według Jamesa oczywiście
wiele im brakowało do tego, jak grali rok temu razem z Pear,l i nie szczędził
tych uwag, skierowanych niby do wszystkich. Syriusz nigdy jednak nie raczył się
do tego odnieść, zazwyczaj był w takich momentach niezwykle zaabsorbowany czymś
całkiem innym. Remus uważał, że takie naciskanie na Blacka zupełnie nic nie da,
co próbował też wytłumaczyć Jamesowi. Z mizernym skutkiem.
Mecz z
Krukonami wygrali ledwie czterdziestoma punktami, co zawdzięczali tylko i
wyłącznie schwytaniu znicza przez George’a Smitha. Więc to kapitan po raz
kolejny musiał ratować zespół przed utratą punktów. Krótko później wiele osób
zaczęło szeptać, że być może obecność Benia Fenwicka w drużynie rzeczywiście tragicznie
wpływa na grę zespołu. Niektórzy posuwali się nawet do szykanowania chłopaka.
Mimo to George nawet nie chciał słyszeć o wyrzuceniu Benia z drużyny i, o
dziwo, nawet James wstawił się za Fenwickiem. Remus odniósł wrażenie, że Potter
i Black wreszcie porozmawiali na poważnie o quidditchu i James zrozumiał powody
Syriusza. Żaden jednak mu się nie przyznał, a sam Lupin również o to nie pytał ‒
zbyt dobrze wiedział, że jeżeli sami mu nie powiedzą, to nie ma większych szans
na wyciągnięcie z nich tego.
Na kolejnych
treningach Gryfonów powoli obserwowało się pewną poprawę, z czego Remus się
cieszył. W ten sposób miał przynajmniej jeden kłopot z głowy.
Ostatnie
pełnie Lupin przechodził wyjątkowo ciężko. Przemiany stały się niezwykle
uciążliwe i potwornie bolesne, nawet bardziej niż zazwyczaj. Remus doszedł do
wniosku, że to przez to, że jego organizm się zmienia. Najwyraźniej dorastanie
wiązało się nie tylko ze zmianami człowieczej postaci, ale i również tej
zwierzęcej. Jego kły były coraz większe, ogon dłuższy, a w głowie ciągle mąciły
mu instynkty. Czasami doświadczał przeczucia, że powinien zaznaczyć terytorium,
że musi go strzec za wszelką cenę i nie wolno mu wpuszczać na nie jakichkolwiek
osobników. W innych wypadkach coś podpowiadało mu, że powinien znaleźć
partnerkę i stworzyć stado. Dziwnie się z tym czuł, bo z jednej strony łaknął czyjejś
obecności, nie chciał zostać sam, potrzebował, by ktoś przy nim był, a z
drugiej obawiał się tego. Miał świadomość dwoistości swojej natury, wiedział,
że nigdy nie zostanie wyleczony, nie spodziewał się też, by w niedalekiej
przyszłości ktoś wynalazł cokolwiek, co mogłoby mu w jakiś sposób pomóc.
Niewielu miało ochotę pracować z wilkołakami. Lupin nie dziwił się temu, w
końcu czarodzieje uważali je za bestie, których należy się wystrzegać.
I mieli
rację, pomyślał gorzko.
~*~
Kwiecień jawił
niezwykle deszczowo i wietrznie, choć Remusowi specjalnie to nie przeszkadzało.
Lubił deszcz. Dopiero kiedy przestawał padać, kiedy słońce wyglądało zza chmur,
a wiatr jakby cichnął, czuł się źle, nieswojo. Bo wówczas powracały wspomnienia.
Pamiętał dni, gdy był zwykłym czarodziejem, gdy nie miał na sobie piętna
wilkołactwa. Pamiętał twarz ojca wtedy, zanim wszystko uległo zmianie i matkę,
gdy opowiadała mu o siostrzyczce, jaka niedługo pojawi się na świecie. Pamiętał
też tamten dzień. Zapach deszczu był niezwykle intensywny, w zakamarkach bielił
się jeszcze śnieg, wszystko wokół spowijał zmierzch, a na nieboskłonie jasno
świecił księżyc. Wtedy jeszcze nie wiedział, że to ostatnia noc, podczas której
świadomie spogląda w srebrną tarczę.
Remus Lupin
zdecydowanie nie lubił wiosny, ani gdy przestawało padać.
‒ Myślicie,
że dziś wyrobi się z materiałem? ‒ zapytał James.
Szli właśnie
na lekcję obrony przed czarną magią. Od jakiegoś czasu ich zwyczajem stało się
zakładanie, czy tym razem profesor Amnezji uda się ukończyć przewidywaną cześć
teoretyczną, czy też cały czas stracą na suche informacje. Jak na razie
proporcje rozkładały się po równo.
‒ Nie, dziś
nie da rady ‒ stwierdził Syriusz.
‒ Ja też tak
myślę ‒ mruknął Peter, bardziej jakby było to życzenie niż opinia.
‒ Wiecie co? ‒
burknął Potter. ‒ A ja myślę, że się uwinie. To co, zakład?
‒ O co? ‒ zainteresował
się Syriusz.
‒ Powiedzmy,
że przegrany przez tydzień przynosi śniadanie wygranemu.
‒ No nie
wiem...
‒ Zgoda! ‒ wykrzyknął
Peter natychmiast.
‒ Ha!
Wiedziałem, Peter, że jesteś hazardzistą! To się nazywa odwaga Gryfona.
Pod klasą
zebrał się już spory tłumek. Remus spojrzał na licznie zgromadzonych uczniów ze
zdziwieniem. Taki natłok stanowił rzadkość. W dodatku wiele osób było
najwyraźniej pierwszoroczniakami, o czym świadczył ich wzrost. Niektórzy
spoglądali na starszych kolegów z prawdziwym podziwem, co lekko zakłopotało
Lupina. W dodatku dopiero teraz zauważył, że tworzyli dość zwarty kordon, który
wylewał się z sali. Najwyraźniej Leta Atropos przeciągnęła lekcję i stąd taki
tłum pod jej klasą.
Nagle ktoś
przepchnął się przez zgromadzenie. Była to niewysoka dziewczynka o ciemnych
włosach. Cała zapłakana, chciała najwyraźniej jak najszybciej znaleźć się z
dala od tego miejsca Remus zdziwił się, widząc to. Profesor Atropos nigdy nie
wyglądała na zbyt nerwową, nigdy też nie krzyczała, ani nie docinała.
Co się więc musiało stać, że ta dziewczyna
tak płacze?
‒ A tej co? ‒
zapytał lekko zdziwiony Syriusz, spoglądając, jak zapłakana pierwszoroczna
przepychała się przez korytarz.
‒ A bo ja
wiem? ‒ mruknął James, wzruszając ramionami. ‒ Może Atropos zapomniała jej
imienia i dlatego tak wydziwia?
‒ James,
proszę, zastanów się chociaż raz, zanim coś powiesz ‒ westchnął Remus.
Dziewczynie
wreszcie udało się minąć tłumek pod klasą i wyjść na prostą. Wtedy jednak
runęła na posadzkę, zawadzając najwyraźniej o zbroję. Zbroję, która wcześniej,
Huncwoci byli tego pewni, tam nie stała. Irytek śmiał się w głos, spoglądając,
jak dziewczyna wstaje i lekko utykając, idzie dalej. Poltergeist poszedł za nią,
drwiąc z pierwszorocznej.
‒ Mała
Puchoneczka się poryczała i nóżkę pokiereszowała! Ojojoj, ale pech! Ryczy,
kwiczy, lecz nie słyszy! Może Puchoneczka ogłuchła?! ‒ Irytek wrzasnął
dziewczynie do ucha, a ta wzdrygnęła się i machnęła ręką, by odpędzić od siebie
stworzenie.
Po chwili
oboje zniknęli za zakrętem korytarza, choć skrzekliwy głos Irytka jeszcze długo
niósł się wzdłuż pomieszczenia. Remusowi zrobiło się bardzo żal dziewczyny,
wiedział, że poltergeist będzie się z niej wyśmiewał i na pewno łatwo nie
odpuści.
‒ Biedna ‒ westchnęła
cicho Cannicula, która nagle zjawiła się tuż koło Huncwotów.
‒ Rany, Can,
czy ty musisz tak mnie straszyć?! ‒ krzyknął James, łapiąc się za prawą stronę
klatki piersiowej. ‒ Chcesz, żebym umarł?
‒ Jimmy, za
mało mugolskich filmów się naoglądałeś. Serce jest po lewej stronie. ‒ Cannie
trzepnęła Pottera przez głowę. ‒ A poza tym, to mógłbyś przestać błaznować.
‒ Jakoś nigdy
ci to nie przeszkadzało ‒ burknął Potter, patrząc na dziewczynę spod byka.
‒ Znasz ją? ‒
zainteresował się Remus, zwracając się do Caniculi.
‒ Słabo.
Rozmawiałam z nią tylko parę razy i to jedynie dlatego, że byłam ciekawa, jaka
jest siostra Lewisów. Co prawda jest moją kuzynką, ale nasi rodzice nie
spotykają sie zbyt często, a poza tym Vera jest od nas sporo młodsza.
‒ Naprawdę
jest siostrą Stanleya i Rolfa? ‒ zdziwił się Syriusz. ‒ No to Irytek sobie
nagrabi. W sumie to pewnie my wszyscy. Przecież ci dwaj są nienormalni, każdy
to wie.
‒ Taa,
powiedział ten normalny ‒ mruknęła Cannie z przekąsem. ‒ Ciekawe tylko, od
której strony...
‒ Od każdej,
Cannie, od każdej ‒ odciął się Black. ‒ A poza tym nasze pomysły przynajmniej
nie zakładają dewastacji pokoju wspólnego, czy fajerwerków pod sufitem Wielkiej
Sali.
Wszyscy
skrzywili się z niesmakiem. Remus aż za dobrze pamiętał wybuchowe zabawy
Lewisów. Obaj Gryfoni mieli bzika na punkcie pirotechniki, uwielbiali eksplozje
i jęzory ognia wijące się w różnych kształtach.
Szkoda tylko, że zazwyczaj zapominali
testować swoje wynalazki na zewnątrz, gdzie nie ma sufitu, który mógłby komuś
spaść na głowę.
W dodatku po
tym, jak w pokoju wspólnym Gryfonów eksplodował wyjątkowo pokaźny fajerwerk,
musieli tłumaczyć McGonagall, że to Irytek narozrabiał. Na pytanie, jak dostał
się do wieży Gryffindoru, wszyscy nagle nabrali wody w usta. Nikt nie miał
ochoty tracić co najmniej setki punktów za dewastację szkolnego i gryfońskiego
mienia.
‒ Lepiej,
żeby się o tym nie dowiedzieli, bo znowu Gryffindor oberwie. ‒ Potter skrzywił
się.
‒ Albo szkoła
tym razem tego nie przetrwa ‒ dodał Black.
‒ Lub też
kuchnia zostanie zniszczona ‒ mruknął Peter.
‒ No tak,
szkoła może obrócić się w gruzy, ale kuchnia musi przetrwać! Jesteś moim
mistrzem, Peter ‒ powiedziała Canicula, klepiąc przyjaciela po ramieniu.
Cała piątka
ruszyła do klasy w znacznie lepszych nastrojach.
~*~
‒ Dziś
chciałabym zapoznać was z dwoma zaklęciami: Vincius oraz Corruus ‒ powiedziała
na wstępie Leta Atropos.
Uczniowie ledwie
zdążyli zająć miejsca w ławkach i wyjąć podręczniki, a nauczycielka przeszła do
rzeczy. Było to dla nich kompletnym zaskoczeniem, bo zazwyczaj musieli przejść
przez żmudną teorię, nim brali się do praktyki. W dodatku nigdy wcześniej na
lekcjach Atropos nie ćwiczyli dwóch, kompletnie nieznanych, zaklęć. Większości
jednak specjalnie to nie przeszkadzało, bo za częścią teoretyczną nikt nie
przepadał.
Remusowi
wydawało się, że profesor Atropos była podenerwowana. Nie chodziło tylko o to,
że tak szybko przeszła do rzeczy. Policzki kobiety były wciąż zaczerwienione,
gdy weszli, a ona sama nerwowo chodziła po klasie, jakby chciała się w ten
sposób uspokoić. Wychodziło jej to dość mizernie, bo przez całą lekcję była
drażliwa, wyjątkowo jak na nią kierowała do uczniów dość zgryźliwe uwagi, a
nawet raz zdarzyło się jej podnieść głos. Co prawda od razu przeprosiła, jednak
całkowicie zdziwiona Marlena McKinnon pozostała spłoszona do końca zajęć.
Marlena nigdy nie była zbyt odporna na
krytykę, pomyślał Lupin, spoglądając na dziewczynę ze współczuciem.
Zaklęcie
Vinciusa polegało na tym, że przeciwnika plątały niewidzialne liny, choć pozostawał
on świadomy. Czar należał do tych średnio skomplikowanych, ale niektórzy i tak
mieli z tym problemy. Vincius był urokiem czysto defensywnym, a w dodatku nie
wywoływał żadnych nieprzyjemnych konsekwencji u zaczarowywanego. Niestety
wyszło na jaw, że niektórzy mają problem ze stosowaniem zaklęć, które mogą w
jakikolwiek sposób sprawić ból przeciwnikowi. Remus co prawda nie bardzo
rozumiał sens w byciu aż takim pacyfistą, jednak to nie on musiał zmierzyć się
z fanami pokoju.
Corruus
polegał na czasowym pozbawieniu przytomności obiektu, na którym został
zastosowany. Samo zaklęcie było tylko nieco inną wersją oszałamiaczy w dodatku
niespecjalnie skomplikowaną.
Oczywiście
kilka osób postanowiło oburzyć się wobec takiej przemocy. Remus zastanawiał się,
skąd tak nagle wzięło się to zamiłowanie w pacyfizmie. Kiedyś widział mugoli z
hasłami na wielkich sztandarach, skandujących pokojowe hasła. A za rogiem
wciągali jakiś biały proszek albo zwyczajnie wstrzykiwali sobie płyny zmieszane
z krwią. Uczniowie najwyraźniej również podchwycili te idee. W dodatku
zaczynali ubierać te dziwne rzeczy na włosy, których nazwy Remus nie znał i
wolał nigdy nie poznać. Jedyny pozytywny aspekt tej całej podejrzanej ferajny
tkwił w kwiatach, jakie kradli ze szklarni. Miło było dostać taki podarunek,
chociaż fakt, że zazwyczaj to Huncwotów obwiniano za te kradzieże, nie prezentował
się już tak sympatyczne.
To nieco irytujące, że za wszystkie złamania
regulaminu zazwyczaj obwinia się nas, pomyślał. Przecież to nie zawsze nasza robota.
Remus
odwrócił się w stronę Jamesa i Syriusza.
No dobrze, może i jest w tym trochę racji.
Ale tylko trochę.
Syriusz i
James zamiast ćwiczyć między sobą nowe zaklęcia, czaili się koło Giseli z
bardzo czytelnym zamiarem targnięcia się na jej osobę. Black, który był bliżej,
już wyciągał różdżkę, już poruszał lekko nadgarstkiem, szepcząc jakieś
zaklęcie, gdy wtem za ucho schwytała go drobna dłoń Lety Atropos. Nauczycielka
odciągnęła go od dziewczyny, nie zważając na jego pojękiwania i mętne próby
usprawiedliwienia tak oczywistej sytuacji. James natomiast pognał za
przyjacielem bez zastanowienia.
Albo trochę bardziej niż trochę.
‒ Black, nie
czaimy się na innym uczniów, jasne? – powiedziała Atropos, puszczając ucho
nieszczęsnego Gryfona.
‒ Ale ja
wcale się nie… ‒ zaczął chłopak, odskakując od nauczycielki i chroniąc dłonią
zmaltretowane ucho.
‒ Potwierdzam!
– krzyknął Potter z daleka.
Leta Atropos
zaplotła ręce na piersi, zerkając ze zdziwieniem na swoich uczniów. Na szyi
miała zawieszony niewielki, okrągły, srebrny medalik z wygrawerowaną, nieco
nadgryzioną przez ząb czasu literą A. Wartościowy metal częściowo został
wytarty i w niektórych miejscach czerniły się plamy. Remusowi dopiero teraz
udało się przyjrzeć wisiorkowi, wcześniej kobieta zawsze nosiła go pod
ubraniem. Zwrócił na niego uwagę tylko ze względu na to, że medalik przypominał
mu ten, który posiadał jego ojciec.
‒ A co
potwierdzasz, Potter? – zapytała Atropos z ciekawością, w kącikach ust czaił
się uśmiech.
‒ Eee… ‒ mruknął
niepewnie James, spoglądając to na Syriusza, to na Atropos. – Wszystko?
Nauczycielka
pokręciła głową, machnęła dłonią z roztrzepaniem i kazała obu odejść.
‒ Myślisz, że
wlepi nam szlaban? – zapytał James, odchodząc.
‒ A masz
zamiar stać tu na tyle długo, żeby zdążyła na to wpaść? – odpowiedział pytaniem
Syriusz, przyspieszając kroku.
Leta Atropos
nie miała jednak zamiaru gonić Gryfonów. Patrzyła na zwisający z jej szyi
wisiorek. Po chwili bardzo delikatnie chwyciła go w dłoń, gładząc lekko. Wpatrywała
się w niego jeszcze przez moment, z
zupełnie do niej niepodobną
nostalgią. Wreszcie pociągnęła nosem,
schowała medalik w fałdach szaty i dość raźnym krokiem podeszła do uczniów.
Remus poczuł,
jak więziły go liny i upadł ciężko na posadzkę. Zupełnie zapomniał, że ma
przeciwnika, że jest na zajęciach i powinien przecież ćwiczyć zaklęcie, a nie
wpatrywać się w nauczycielkę.
‒ Przepraszam!
– krzyknął natychmiast Peter, podbiegając do przyjaciela. – Nic ci nie jest?
Lupin co
prawda poobijał się całkiem nieźle, jednak oprócz siniaków nie stało się nic
poważnego. Peter za to miał naprawdę stroskaną minę, pochylając się nad Remusem
i przez cały czas mrucząc coraz to nowe przeprosiny, a także obietnice
dostarczenia mnóstwa pyszności w ramach rekompensaty za zranienie.
‒ Peter, nic
się nie stało, ale zdejmij to zaklęcie – stęknął Lupin, uśmiechając się krzywo.
Pozycja, w jakiej się znajdował, zdecydowanie nie należała do
najwygodniejszych.
~*~
Zaraz po
obronie przed czarną magią wszyscy udali się do Wielkiej Sali na obiad. Remus
również był głodny, więc nałożył sobie pełny talerz najróżniejszych smakołyków.
‒ Pyszota –
stwierdził Potter, gładząc się po brzuchu zaraz po zjedzeniu trzech okazałych
naleśników z dżemem.
‒ Czasami mam
wrażenie, że ty samym cukrem żyjesz – stwierdził Lupin, spoglądając na
przyjaciela znad talerza z befsztykiem.
‒ No wiesz?
Jak możesz, przecież Jim wciąga jeszcze wodę – dodał ze śmiechem Syriusz.
‒ Bo jestem
słodki i sympatyczny, nie to co wy – odciął się James, nalewając sobie
lemoniady.
‒ Hahaha,
dobry żart, James. – Cannie usiadła koło chłopaka i trzepnęła go w plecy, gdy
ten akurat pił.
‒ Chciałaś
mnie zabić! – burknął Potter, kaszląc.
‒ Coś ty,
przecież Syriusz zaraz by cię uratował.
Prawda?
‒ Jakoś nie
widziałem, żeby się podniósł.
‒ Bo wszystko
było pod kontrolą – powiedział Syriusz z uśmiechem.
‒ Jasne. Nikt
tu się o mnie nie martwi. I jeszcze chcecie mnie zabić. Co ja tu właściwie
robię?
‒ Nie
dramatyzuj, Potter – warknęła na niego Lily Evans, która siedziała ledwie kilka
miejsc od nich i najwyraźniej miała dość zrzędzenia Jamesa.
Remus tylko pokręcił
głową, widząc, jak Potter uśmiechał się huncwocko. Lily czasami nie zdawała
sobie sprawy, że wszystkie te jamesowe żale skierowane są specjalnie do niej,
by uraczyła chłopaka takim właśnie tekstem. James uwielbiał się droczyć, więc
wykorzystywał do tego wszystkie okazje.
Lupin westchnął,
patrząc, jak James sprzecza się z Evans.
‒ Ech, on się
chyba nigdy nie zmieni…
Remus odwrócił
się w stronę Cannie. Dziewczyna wydawała się czymś strapiona. Zupełnie jakby
wcześniej próbowała rozładować emocje na Jamesie i dlatego była w stosunku do
niego nieprzyjemna.
‒ Cannie, coś się stało?
‒ Po prostu
czasami mam serdecznie dość tej głupiej Berty Jorkins. Wszędzie wtyka ten swój
krzywy nochal.
‒ Daj spokój,
przecież ona zawsze taka była, a ty dobrze o tym wiesz.
Canicula
westchnęła, opierając brodę na dłoni.
‒ Po prostu
strasznie mi żal Very. Złapałam ją po lekcji i powiedziała mi, co się stało. Wiesz,
ona się nie przygotowała na obronę i Atropos to zauważyła. Wkurzyła się na nią
i nazwała magicznym beztalenciem. A Berta wszystko podsłuchała i zaczęła
rozgadywać. I teraz Vera myśli, że dogadałam się z tą plotkarą, żeby wyciągnąć
z niej, co się wtedy stało.
‒ Cannie, to
nie twoja wina. – Spróbował objąć ją ramieniem, jednak dziewczyna szybko je
strąciła.
‒ Właśnie, że
moja – jęknęła gorzko. – Powinnam to wszystko jakoś odkręcić.
Canicula
wstała i bez słowa wyszła. Jej talerz pozostał pusty.
Remus spoglądał,
jak dziewczyna szybko się oddała, a potem zniknęła z jego pola widzenia.
Czemu musisz się wszystkim tak przejmować?
Czemu uważasz, że powinnaś naprawić świat?
24.07.2014 - rozdział zbetowany przez Degausser.
|
Notka jest ok ,ale może warto pomyśleć o zwiastunie?
OdpowiedzUsuńDzięki ;) Masz na myśli taki sklejany z fragmentów filmów, czy bardziej chodzi o urywki z przyszłych rozdziałów?
Usuńci dam linka z jednych z blogów ,które czytam
Usuńhttp://dorcas-meadowes-huncwoci.blogspot.com/
http://zabojcza-gra.blogspot.com/p/historia-hogwartu.html
np. o coś takiego.
Natknęłam się kiedyś na to.Może ci pomóc.Poczytaj dokładnie o co w tym chodzi.
http://wolf-trailers-zwiastuny.blogspot.com/
Możesz coś pokombinować.To całkiem fajna zachęta dla kogoś kto natknie się na twój blog:)
A to spoko, mogę się zakręcić. W sumie to mnie tam nie ciągnęło nigdy do takich zwiastunów, ale czytelnik nasz pan :D
UsuńDobry rozdział ;D
OdpowiedzUsuńDziemkuję :D
UsuńŁadnie :)
OdpowiedzUsuńCiekawa jestem, co zrobi Cannie... Niech naprawia świat jak najdłużej!
Dziękuję ;)
UsuńOch porozmawia sobie z tymi i tamtymi :D Tylko, żeby przy okazji nie zdemolowała go jeszcze bardziej :P
Jej, tak gorąco jest ostatnio, że nic mi się nie chcę. Wydaję mi się, jakby ten odcinek był krótki ;p, ale może dlatego, że bardzo lubię Twoje opowiadanie? Każdy czasem wychodzi z formy i to całkiem normalne, ale ważne, aby się nie poddać i odbić od nawet tego dna. Myślę, że może James pogodzi się z Fenwickiem i w końcu zaczną dobrze grać. O ile wiem, to chyba Syriusz będzie później grał, ale dlaczego to się stanie, to nie wiem ;p. Może w końcu się przekona. Biedny Remus, nawet dotąd nie pomyślałam o tym ile to może sprawiać bólu, kiedy się tak przemienia. Lunatyk ma taką swoją drapieżną naturę ;p Tak się zastanawiam i myślę, że kiedy jego przyjaciele w końcu nauczą się animagii, to przecież będą mogli go pilnować, aby nic mu się nie stało... co prawda on niby też ich może zaatakować. Zawsze mnie zastanawia, jak oni wynajdują te lekarstwa na choroby. Coś, co ma takie właściwości, aby zmniejszało oznaki choroby czy też na stałe ją wykluczyło. Ciężka robota z szukaniem, ale pewnie satysfakcjonująca, kiedy już się osiągnie cel. Cannie chyba też jest troszeczkę podobno do Remusa pod względem tego, że się przejmuje... Chociaż Remus zawsze wydaje się taki, jakby znał najlepszą odpowiedź na każde pytanie. Czy i się wydaję, czy też Peter przegrał? Oj, to nie będzie miły nosić dla kogoś jedzenie i nawet nie spróbować kęsa. Chociaż zawsze można nieść podwójną porcję ;p. Hm tak się zastanawiam , co to z łańcuszek tej Lety... skoro by nie chciała, aby go widziano, to wcale pewnie by go nie nosiła. Może ma jakieś powiązania w tej ciemnej stronie mocy?;D Ach, szkoda, że ten "napad" na Gizelę się nie udał, a tak fajnie sobie ich wyobraziłam ;p. Pozdrawiam i życzę powodzenia na sesji ;)
OdpowiedzUsuńA weź ja tam się gotuję :(
UsuńZnaczy ja nie pisałam tego teraz, a rozdział krótszy jakoś specjalnie nie jest. Poza tym zazwyczaj jest tak, że piszę kilka rozdziałów pod rząd, a później długo nic i tak ciągle. Znaczy, że ten rozdział jest jakiś gorszy?
A skąd ty masz informacje, że Syriusz będzie grał? Kurczę, to nawet ja tego nie wiem (nie kieruj się szablonem).
Tym to będę sie zajmować, gdy chłopaki już ogarną tę animagię, a idzie im jak krew z nosa ;)
Tak, Pete przegrał, niestety.
No, ciekawie kombinujesz z tym łańcuszkiem ^^
Taak ja też miałam ubaw z tej scenki! Dzięki!
Pozdrawiam ;)
Gdzieś na jakiejś stronie, ale mogło mi się coś pomylić... w końcu bardziej lubię tą tematykę, niż się na niej znam ;p. Ten rozdział nie jest gorszy i wiem, że nie pisałaś go teraz, nie wiem skąd wyciągasz takie wnioski w moim komentarzu
OdpowiedzUsuńJakąś alfą i omegą nie jestem, w kanonie jakoś sobie czegoś takiego nie przypominam, chociaż oczywiście mogło coś być w wywiadach (których szczerze powiedziawszy nie znam).
UsuńA bo pisałaś o spadku formy i myślałam, że chodzi o spadek mojej formy (przepraszam, jeżeli nie skminiłam, ale jest zdecydowanie za gorąco :D).
O rany, serio mam aż tyle zaległości? :o
OdpowiedzUsuńMuszę się powoli wziąć za ogarnianie, tylko gdzie ja skończyłam? xD
Nom ^^
UsuńSkończyłaś na 13 rozdziale (chyba, że cichcem podczytywałaś, nie szepcząc mi o tym :D
Ha, no jasne, 5 zaległych sprawozdań, 3 projekty do oddania i egzaminy na łbie, czyli innymi słowy nóż przy gardle, zawsze był u mnie wyznacznikiem, kiedy najlepiej zabrać się za blogi xD Wszystkie zaległe rozdziały przeczytałam i postaram się tu teraz w paru słowach streścić swoje odczucia.
UsuńW Twoim opowiadaniu bardzo podoba mi się mnogość kanonicznych postaci. Np. wprowadzenie Benia było wg mnie przeuroczym ruchem. Jakiś czas temu wertowałam stare tomy, w szczególności Zakon Feniksa i wynotowywałam wszystkie wspomnienia dawnych członków Zakonu z założeniem, że kiedyś użyję tych postaci. Mi idzie to mozolnie, muszę się pospieszyć, bo wszystkich zgarniesz :D Jestem wielką fanką wplatania epizodycznych postaci Rowling do ff i muszę przyznać, że zgrabnie Ci to wychodzi.
Powiem szczerze, że podziwiam Cię za to, w jak głęboką wodę się rzuciłaś. Opisywanie czasów, w których Huncwoci dopiero zaczynają uczyć się animagii byłoby dla mnie strasznie trudne. I wydaje mi się też trudnym operowanie czternastoletnimi postaciami w taki sposób, żeby nie robić z nich zawczasu dorosłych, ale jednocześnie tak, żeby przyciągnąć starczych czytelników. Osobiście mnie momentami trochę raziły niektóre dialogi, ale rozumiem, że przecież to jeszcze dzieciaki. I jednocześnie bardzo ciekawi mnie, jak je rozwiniesz.
Intrygującą postacią jest Leta Atropos, jak mniemam, planujesz jakoś rozwinąć jej wątek? Tajemnicę wręcz wyczuwa się w powietrzu.
O, propos młokosowatych jeszcze bohaterów – pomysłowe było połączenie okresu dojrzewania Remusa z coraz cięższymi dla niego przemianami.
Przyczepiłabym się do bardzo dużej ilości kwestii zapisanych kursywą. Nie chcę Ci w żaden sposób narzucać jakiegoś sposobu zapisywania myśli, bo sama wiecznie nad tym kombinuję i pewnie kulawo to wychodzi, ale myślę, że trochę rzadziej powinnaś włączać italic, bo wydaje mi się, że w pewnym momencie zaczyna to przeszkadzać w odbiorze. Po prostu w pewnym momencie przestaje się przykładać należytą uwagę do zmienionej czcionki. O, np. tutaj:
Szkoda tylko, że zazwyczaj zapominali testować swoje wynalazki na zewnątrz, gdzie nie ma sufitu, który mógłby komuś spaść na głowę.
Ten fragment równie dobrze wyglądałby w zwykłej narracji.
Na tym chyba już skończę, bo nie bardzo już pamiętam, co tam jeszcze mi po głowie chodziło w trakcie czytania. Mogłam jednak notować na bieżąco, zamiast tak zasuwać do przodu, kurza stopa.
Hmmm… AHA! Sprawa z zatrzymującymi łódkami też bardzo ciekawa, widać, że pomysłów w żadnym wypadku Ci nie brakuje.
A o tym, że opisy przyrody są miodzio, już mówiłam kilka razy, więc co się będę od nowa o tym rozpisywać. Po prostu przypomnę na wszelki wypadek, gdybyś już zdążyła zapomnieć.
No tooo…
Trzymaj się! ;)
Znam to! Chociaż mi już tylko (haha, dobre sobie) egzaminy zostały.
UsuńZauważyłaś Benia! A już zaczynałam tracić nadzieję, że ktoś go wyczai ;) Oj tam, postacie przecież mogą sie powtarzać, nikt nie będzie krzyczał. Tez bardzo lubię postaci kanoniczne w opkach :D
Które dialogi? Ej no jak mam je poprawić, skoro nie wiem które to? A wiesz co jest w tym najlepsze? - nie muszę pisać o jakichkolwiek parach, a to tak cholernie cieszy :D
Tak, mam plany w stosunku do Lety. Chociaż z utęsknieniem czekam na jakieś teorie czytelników :D
Dziękuję!
Sposobu zapisu myśli na pewno nie zmienię, bo w tej chwili, po tylu rozdziałach, zwyczajnie nie ma to sensu. Ale może faktycznie przesadzam? Jeszcze sie zobaczy, co powie beta ;)
A prawie nikt nie snuje teorii, co do łódek... :( Wszyscy są ciekawi i chyba liczą na to, że puszczę parę w komentarzach...
Dziękuję i jestem pod wrażeniem, że tak szybko wszystko nadrobiłaś! Sprinterka z ciebie, nie ma co :D
Serioooo? Byłam już tutaj? A ostatnie dwa dni czytałam wszystko od 15 rozdziału... Przynajmniej sobie trochę poprzypominałam :D
Usuń