C
|
hoć tego roku angielskie lato
spisywało się całkiem nieźle, to w dniu, gdy Adolf Malums* postanowił zażyć
nieco świeżego powietrza i wreszcie pokazać się na zewnątrz swego przytulnego
domu, chmury czaiły się niebezpiecznie na niebie. Zupełnie jakby mówiły mu, że
lepiej pozostać w domowym zaciszu, gdzie skruszona żona przyniosłaby mu ciepłej
herbaty i pysznego dyniowego ciasta, które pan Malums uwielbiał.
Adolf był już
dość tęgim prawie pięćdziesięcioletnim mężczyzną, choć w młodości mógł
powiedzieć, że prezentował całkiem szczupłą sylwetkę. Może nie wysportowany,
ale jednak nie posiadał tego brzuszka, którym mógł poszczycić się teraz. Swego
czasu pan Malums był również czarującym szatynem z uroczymi dołeczkami w
policzkach. Obecnie pozostały mu tylko dołeczki, bo włosy zrobiły się siwe i w
większości powypadały – tak jak u jego ojca w tym wieku. Kiedyś mógł też
powiedzieć, że był nawet wysoki, może nie jak koszykarz, ale jego metr
siedemdziesiąt sześć zdawało się rezultatem satysfakcjonującym. Teraz jednak
poruszał się na wózku inwalidzkim, a utrata obu nóg znacząco skróciła jego
wzrost.
Adolf Malums stracił
kończyny podczas II wojny światowej, na którą wyruszył wbrew ostrzeżeniom
małżonki, radzącej mu zaszyć się w domu i nie wychylać nosa. Trudno byłoby
jednak mieć jej to za złe. Trudy urodziła się w Ameryce, lecz nigdy nie miała
lekkiego życia. Być może winę należy złożyć na karb karnacji? Pani Malums była
ciemnoskóra. A może to sprawka niewyparzonego języka? Któregokolwiek
rozwiązania nie przyjąć, trzeba przyznać, że kobieta ta miała prawie zawsze
rację. Adolf jednak wyruszył na wojnę, by wziąć udział w operacji Market Garden
i po części zmyć skazę swego imienia, odziedziczonego po pradziadku Niemcu.
Możliwe, że chciał się również zemścić za zniszczenie domu podczas
bombardowania. Oczywiście, gdy jego samolot leciał, szalała burza. Podczas zrzutu
nie połamał nóg, tylko zwichnął kostkę, co nie było wyczynem najlepszym, ale
przynajmniej nie najgorszym. Potem jednak szczęście nie uśmiechnęło się do
niego nawet odrobinę. Cały plan okazał się wielką porażką, ale o tym przecież
nikt nie mógł wiedzieć na początku. W walkach fortuna się do nich nie
uśmiechnęła. Zastała ich zima, wróg deptał po piętach i każdy miał w końcu
serdecznie dość tego położenia. A na dwa dni przed kapitulacją Berlina, Adolf
nadepnął na minę, która to urwała mu obie nogi. Pan Malums zwykł wtedy powtarzać
sobie, że gorzej być już nie może, więc nie ma co się przejmować.
Gdy wrócił do
ojczyzny, minęło już prawie pół roku, a jesień zdążyła rozgościć się na dobre i
powitała go ulewą. Były żołnierz miał jednak szczęście mieszkać na parterze,
więc bez większego problemu wjechał wózkiem, zapukał i jakież było jego
zdziwienie, gdy otworzył mu obcy mężczyzna! Okazało się, że praktyczna Trudy na
wieść o niepowodzeniu jego kampanii i domniemaniu śmierci znalazła nowego męża
dla siebie oraz ojca dla ich dzieci. Gdy zobaczyła dawnego ukochanego, szybko
przekalkulowała po czyjej stronie lepiej stanąć i wyrzuciła kochanka na bruk.
Tak więc Adolf Malums powrócił do swojego, już odremontowanego, domu, a Trudy
starała mu się wynagrodzić romans jak tylko mogła.
Przejechał
kawałek ulicą, docierając w okolice tego dziwnego centrum handlowego i
zaciągając blokadę na wózku. Pamiętał, jak parę tygodni temu zatrzymał się w
tym miejscu i zaczął staczać z pochyłości. Wówczas skończyło się na uderzeniu w
drzewo i kilku siniakach, ale pan Malums najadł się mnóstwo strachu. „Purge
& Dowse Ltd.” było zamknięte, odkąd tylko pamiętał, z powodu niekończącego
się remontu, który prawdopodobnie nigdy się nie rozpoczął, wnioskując z wciąż
obskurnego lokalu. Adolf nie znosił nieporządku, jakiegokolwiek brudu, czy źle
ułożonych przedmiotów – jak to typowy pedant. Dlatego też tak irytowały go i
wystawa, i wygląd lokalu. Bo na ów wystawie stało kilka dość żałośnie
wyglądających manekinów z ubraniami chyba jeszcze sprzed wojny.
A przecież to całkiem ładny budynek. Dobra,
czerwona cegła, świetna lokalizacja. Gdyby to ode mnie zależało…
Jednak pan
Malums nie dokończył myśli, bo ktoś grubiańsko go potrącił. Mężczyznę na wózku!
Owym kimś okazała się być dość dziwnie wyglądająca kobieta w zaawansowanej
ciąży. Była stosunkowo wysoka, a puszyste, czarne włosy związała w bardzo
gustowny kok. Przy sobie miała tylko niewielką torbę, a na głowie spiczasty
kapelusz, zupełnie niepotrzebny, zważając na niedawne upały. Nie powiedziała
żadnego „przepraszam”, nie zainteresowała się nim nawet, mrucząc coś,
brzmiącego jak „mugol”. Adolf zastanawiał się przez chwilę, czym może być to
coś, ale doszedł do wniosku, że to jakieś nowe przekleństwo. Ludzie ostatnio
zaczęli wymyślać wiele nowych zwrotów jakby uznali, że stare są przestarzałe.
Nonsens!
Na wojnie
Adolf nauczył się całkiem sporej ilości wyzwisk lub też usłyszał całkiem inne,
bardzo ciekawe, zastosowanie starych. Bo niektórzy potrafili kląć cały boży
dzień na czym świat stoi. No, przynajmniej ci, których pozbawiono kończyn, a
uważali się za wyjątkowo poszkodowanych. Pan Malums nigdy nie zrozumiał
pacjenta z łóżka obok niego, Matthew. Bo Matthew Crawley** uważał, że utrata
władzy w nogach kładła kres jego
przyszłości. Tymczasem zajmowały się nim najładniejsze pielęgniarki, a
później podobno odzyskał czucie w kończynach. Pan Malums nie mógł mieć nawet
tej nadziei, bo nogi stracił w tym głupim wybuchu.
I wtedy drzwi
„Purge & Dowse Ltd.” otworzyły się, i na ulicy znalazła się rozpromieniona
kobieta zbliżająca się do czterdziestki. Na jej bladych policzkach wykwitły
rumieńce, a kwiecista sukienka okalała delikatną sylwetkę. Zdecydowanie była
bardzo szczęśliwa. Przez chwilę Adolf zastanawiał się nawet, czy ta dama nie pracowała
czasem jako dyrektor jakiejś firmy remontowej i na jego ustach również pojawił
się uśmiech.
Wreszcie!, pomyślał.
Ale
nieznajoma nie miała przy sobie żadnych dokumentów. Nawet teczki, zupełnie
żadnych notatek. W dodatku zaczęła rozmawiać z kobietą, która uprzednio
potrąciła pana Malumsa. Wyglądało na to, że znały się całkiem dobrze.
– Jak miło
cię widzieć, Walburgo! – krzyknęła na powitanie niedoszła dyrektora firmy
remontowej.
– Mnie również
miło cię widzieć, Doreo – dość chłodno odpowiedziała druga z pań.
– Nie
zgadniesz, co się stało! – kontynuowała rozradowana kobieta, nie bacząc
zupełnie na sceptycyzm towarzyszki. Nie oczekiwała też, że otrzyma odpowiedź. –
Jestem w ciąży! Tak długo staraliśmy się z Charlusem o dzieciątko, a teraz
wreszcie nam się udało! Nie wiem jeszcze, oczywiście, czy to chłopiec czy
dziewczynka. Za wcześnie, to dopiero pierwsze tygodnie. Ale nieważne! Och,
widzę, że ty całkiem niedługo będziesz miała swojego brzdąca w ramionach.
Po ostatnich
słowach dała sobie chwilę wytchnienia, oczekując tym razem jakiejś reakcji ze
strony kobiety nazwanej Walburgą. Pan Malums zastanowił się, kto nadaje
dzieciom tak dziwne imiona, lecz pomyślał, że przynajmniej lepiej trafione niż
jego własne i dłużej się nad tym nie rozwodził.
– Mam
nadzieję – warknęła kobieta w dziwnym kapeluszu. – Teoretycznie to jeszcze dwa
miesiące, ale liczę, że mój syn zdecyduje się nieco pośpieszyć.
– Syn? Skąd
ta pewność? Pytałaś uzdrowiciela…
– Nie, skądże
– burknęła, już wyraźnie zirytowana Walburga. – To m u s i
być chłopiec. Trzeba zagwarantować przedłużenie rodu.
Dorea
wyraźnie się zmieszała. Przez chwilę można było odnieść wrażenie, że się
zdenerwowała i zaraz wygłosi jakąś mało sympatyczną reprymendę, jednak zamiast
tego opanowała się. Jak najuprzejmiej, dość chłodno, pożegnała Walburgę.
Dopiero teraz Adolf zdał sobie sprawę, że obie kobiety są do siebie podobne.
Może nie były siostrami, ale na pewno łączyło je dalsze pokrewieństwo.
To chyba
jakieś szlacheckie rody. Oni mają takie rysy. I ręce, które nigdy nie zhańbiły
się żadną pracą.
Kobieta w
kwiecistej sukni szybko szła w jego stronę, a, jak na złość!, wózek pana
Malumsa nie chciał się ruszyć. Po raz kolejny więc został potrącony. Dorea
bardzo uprzejmie go jednak przeprosiła, pytając kilkakrotnie, czy aby na pewno
nic mu się nie stało. I odeszła, najwyraźniej wciąż myśląc o niedawnej rozmowie
z kuzynką. Gdy szła ulicą, dało się jeszcze słyszeć ciche „Biedne dziecko… nie
będzie miało lekko z taką matką…”. A Adolf Malums w duchu zgodził się z
kobietą.
W dodatku mężczyzna
stwierdził z radością, że wózek działał już normalnie. A nawet zaczynał się
dość szybko staczać wprost na jezdnię. Lecz za późno przypomniał sobie, że
założył nań blokadę właśnie z powodu nierównego terenu oraz niebezpiecznej
pochyłości.
Na ulicy
rozległ się krzyk, odgłos gwałtownego hamowania, huk, a później wiele osób
zaczęło naraz się przekrzykiwać. Pan Malums wpadł pod karetkę, lecz wszyscy
trzej lekarze zostali ogłuszeni w wyniku kolizji.
Niebo
postanowiło wreszcie zapłakać. Deszcz zmywał krew z jezdni.
~*~
Walburga
Black nigdy nie lubiła zmian. Jakichkolwiek. Dlatego też bardzo zadowalał ją
fakt, że po zawarciu małżeństwa nie musiała zmieniać nazwiska. Oriona może zabójczo nie kochała, ale miał
czystą krew, maniery i był przystojny, choć czasami pozwalał uchodzić płazem
zbyt wielu rzeczom. Dał jej jednak dom, skrzata i zdrowego syna.
Mały Black
urodził się blisko miesiąc po terminie. Zdarzyło się to w wyjątkowo parny
dzień, co niespotykane, jak na blisko połowę września, w Anglii. Tak więc
nadzieje Walburgi o wcześniejszym porodzie szlag trafił. W dodatku urodzenie
tego pierworodnego kosztowało ją mnóstwo sił, skurcze trwały prawie cały dzień,
a sam poród blisko cztery godziny. Dlatego też lekarz tak zdziwił się, że
chłopak był zupełnie zdrowy.
Przynajmniej to chłopiec. Walburga
wolała nie zastanawiać się, jak zareagowałaby rodzina, gdyby urodziła
dziewczynkę. Co prawda mogła mieć wciąż inne dzieci, lecz jednak mały dziedzic
fortuny rodu Blacków był bardzo serdecznie widziany. Już teraz cieszyła ją myśl,
że będzie mogła poszczycić się posiadaniem męskiego potomka przed oboma braćmi.
Alfard dzieci nie posiadał w ogóle, nawet się nie ożenił. Z kolei Cyganus miał
trzy córki, a żadnego syna. Tak, Walburga zdecydowanie wygrała tę walkę z
rodzeństwem i od teraz to ona stanie się oczkiem w głowie ojca. Obecnie to
Arkturus sprawował zaszczytną funkcję nestora rodu, bo jego brat, Regulus,
zmarł wiosną tego roku w stosunkowo młodym wieku. Uzdrowiciele mówili coś o
jakiejś egzotycznej chorobie, ale większość Blacków uważało, że to wynik ich
niekompetencji. Po Arkturusie pieczę nad Blackami najprawdopodobniej przejmie
więc Polluks, jej kochany ojciec. Już w tym głowa Walburgi, by tak się stało,
bo czasami wciąż obawiała się, że kuzyn
Arkturus za bardzo rozpuścił jedynego syna. Zresztą córkę również.
Wychodzić
za Prewetta! Może i mają czystą krew, ale coś za dużo wokół nich szlam.
Lukrecja nie powinna była pakować się w ten związek.
Po chwili
białe drzwi otworzyły się i pulchna uzdrowicielka wniosła do pokoju zawiniątko.
Walburga miała nadzieję, że kobieta była czystej krwi. Jej pierworodny
zasługiwał na najlepszy personel.
– Zobacz,
skarbie, mamusia nie może się ciebie doczekać – powiedziała uzdrowicielka. –
Proszę, to pani synek – zwróciła się tym razem do świeżo upieczonej matki.
Walburga
wyciągnęła ręce po dziecko i bardzo jej się nie spodobało, gdy kobieta kazała
jej poprawić ułożenie ramion. Mrucząc przy okazji, że tak będzie dzidziusiowi
lepiej. (Cóż za impertynencja! Chyba
matka wie lepiej, prawda?) Pani Black miała nadzieję, że gdy maluch
znajdzie się już w jej ramionach, uzdrowicielka da sobie spokój i wreszcie
wyjdzie. Tak się jednak nie stało. Pucołowata kobieta, zwana również mamuśką
Jane, zaczęła zawzięcie tłumaczyć Walburdze, jak powinna chłopca kąpać (Jakby to nie leżało w gestii służby!),
karmić piersią (Czyżby mleko z butelki
było złym pomysłem?), przewijać szkraba (Ta kobieta posuwa się za daleko!) i mówić do niego, bo tak szybciej
będzie się uczył i dlatego, że potrzebuje troski oraz opieki (Stanowczo
za daleko! To Black, poradzi sobie bez rozpuszczania – tylko by go to popsuło.).
Gdy więc Jane wreszcie skończyła ten piekielnie długi monolog, który pani Black
zawzięcie komentowała w myślach, nauczona, by nigdy nie przerywać mówiącemu,
odetchnęła z ulgą.
– Masz
całkiem sporo gości i obiecałam, że ich wpuszczę, ale – tu Jane pogroziła
pulchnym palcem – tylko pół godzinki. Nie chcemy w końcu, żeby nasz mały książę
albo jego mama za bardzo się zmęczyli natrętnymi krewnymi.
A potem
nareszcie wyszła.
Do pokoju
weszli natomiast Blackowie. Na czele dumnie kroczył Orion, któremu oczy
błyszczały dumą i zadowoleniem. Jego włosy zdawały się jeszcze lepiej układać,
twarz wyprzystojniała, a łobuzerski uśmiech odejmował lat. Tuż za Orionem
elegancko kroczył świeżo mianowany dziadek. Ledwo upieczony tata przysunął
sobie stołek i przysiadł na nim, zaglądając od razu do zawiniątka. Uśmiech na
jego twarzy tylko się powiększył. Polluks rozejrzał się po pokoju z dość
średnio usatysfakcjonowaną miną. Ostatecznie stanął pod oknem, skąd miał bardzo
dobry widok na maleńkiego wnuka. Irma i Melania, dwie babcie, podeszły do
Walburgi z drugiej strony i zaczęły opowiadać, ile problemów sprawiali im
synowie. Przyszła także ciotka Lycoris i ciotka Kasjopeja. Obie pozostawały
niezamężne. Przybyli również bracia młodej matki – Alfard, który już w drodze
rzucał jakieś sprośne żarty, oraz Cyganus ciągnący za sobą najstarszą córkę.
Bella była niczym skóra zdjęta z ojca. Szwagierka Walburgi, Druella, zajmowała
się pozostałymi dziewczynkami – Dromedą i Cyzią, która miała ledwie cztery
lata. Na samym końcu pojawiła się również Dorea Potter, wciąż bez widocznych
oznak ciąży. Jej mąż, Charlus, został na korytarzu. Prawdopodobnie zdawał sobie
sprawę, że nie byli to zbyt towarzyscy ludzie. Zabrakło jedynie Lukrecji, wymawiającej
się kłopotami żołądkowymi oraz dalszych kuzynek. Cóż, wszyscy wiedzieli, że od
teraz Orion i Walburga mają nad nimi przewagę – zapewnili ciągłość rodu oraz
nazwiska.
– Nie mogłam
nie przyjść, Walburgo – powiedziała Dorea. – Charlus trochę marudził, bo
niedługo wyjeżdżamy na małą wycieczkę, ale… – Machnęła ręką. – Musiałam spotkać
tego malca przed wyjazdem. Poza tym kiedyś byłyśmy przyjaciółkami, pamiętasz?
Masz dla niego jakieś imię? – zapytała, zaglądając Orionowi przez ramię i
głaszcząc dziecko.
– Syriusz.
Będzie miał na imię Syriusz – szepnęła, a w jej głosie zabrzmiała dziwna
czułość. – A ty? Czy masz już imię dla swojego dziecka?
– Daj spokój,
jest za wcześnie! To dopiero…
– Mnie nie
oszukasz.
– Jeżeli
będzie chłopiec, to Jim, a jeżeli dziewczynka – Jess.
– Bardzo
ładnie.
W pokoju
rozległo się kilka prychnięć. Blackowie nie nadawali swym pierworodnym tak
pospolitych imion. Dorea lekko się zmieszała, ale nie dała się wyprowadzić z
równowagi.
– Mam
nadzieję, że moje maleństwo zaprzyjaźni się z Syriuszem. Teraz jednak muszę już
iść, Charlus się niecierpliwi.
*Łac. malum – pech
**Tak, tak mały ukłon w stronę Downton Abbey,
co nie znaczy, że mam na myśli tamtego Matthew, bo to nie ta wojna
Cześć! Muszę przyznać, że już od dawna nie czytałam ff potterwoskich, ale może to jest właśnie ten dzień, by do wszystkiego wrócić? Te opowieści o Huncwotach nigdy mnie nie przekonywały, może właśnie dlatego, że większość (które spotkałam) opierała się na miłostkach. Piszesz, że będą kawały i szlabany. Ha! I kanon, więc zaczyna mi się podobać! Mam nadzieję, że pociągniesz trochę wątków, które pojawiały się w serii z Potterem. Taki powrót do przeszłości, dlaczego tak i nie inaczej. Myślę, że to może być dla mnie ciekawe doświadczenie :) Czytam więc!
OdpowiedzUsuńMiło mi, że wpadłaś ;) Właśnie też zawsze odnosiłam takie wrażenie, może z raz spotkałabym się z czymś nieco innym, ale i tak tego nie pamiętam. Jestemw stanie obiecać, że będę sie starać, ale jakby coś mi tam gdzieś zbaczało - krzycz, to stanę i się zastanowię. A co do tych wątków - masz na myśli jakieś konkretne?
UsuńZawsze miałam ochotę przeczytać o Remusie, który ukrywał wilkołactwo oraz o przygodach z byciem prefektem, o tych wszystkich podchodach Jamesa w stronę panny Evans, o "popularności" Syriusza oraz o tym, jak przeciwstawiał się całej swojej rodzinie. O tym jak poznawali Hogwart, jak powstawała Mapa Huncwotów. Jak zaczęli uczyć się animagii. Mogłabym naprawdę długo wymieniać, ale te w sumie jakoś wysuwają się na pierwszy plan ^^
UsuńRemusa ukrywającego wilkołactwo nie uświadczysz, niestety, bo musiałabym cofnąć się do trzeciej klasy. Ale prawdziwym powodem jest to, że zwyczajnie nie mam ochoty opisywać jak to nagle odkryli sekret Remusa - za dużo się tego naczytałam i teraz jakkolwiek bym nie próbowała sie za to zabrać w moich oczach byłoby to kiczowate.
UsuńJeżeli zaś chodzi o resztę, to obiecuję, że dołożę wszelkich starań, by było to i jeszcze kilka nowych rzeczy ;)
Strasznie się ucieszyłam, gdy na Twoim profilu zobaczyłam nowy blog. Od razu w niego weszłam i ucieszyłam się jeszcze bardziej, kiedy to dowiedziałam się o czym będzie.
OdpowiedzUsuńProlog wyszedł Ci świetnie! Nie mogę się już doczekać rozdziału pierwszego. Mam nadzieję, że pojawi on się szybko.
To bardzo mi miło ;)
UsuńO - wreszcie wiem coś na temat prologu! Dziękuję ;)
W sumie to jest już napisany,tylko wypada go sprawdzić, więc jak się zepnę, to sądzę, że jutro się pojawi ^^
No to wreszcie zawitałam do Ciebie :) Tak sobie dziś siedzę w pracy, nudze się, a pogoda za oknem masakruje mi humor, więc postanowiłam zacząć czytanie fanfika.
OdpowiedzUsuńProlog jest zgrabnie, obrazowo napisany. Może nie dzieje się w nim wiele, ale nie ma problemu z wyobrażeniem sobie całej sytuacji. Brawo za poczucie humoru w postaci wpadnięcia Malumsa pod karetkę. A to ci los! :) No i oczywiście od razu miałam skojarzenia z Matthew z "Downton Abbey" <3 Nice. To było miłe.
Dalej to już miałam lekką dezorientację, bo coś mi tam świtały pewne imiona, ale pewności nie miałam who is who. Syriusz Black... Dorea Potter... hm... no tak, czyli cofany się do wydarzeń sprzed dziejów Harry'ego. To i lepiej, choć w zasadzie i tak nie wiele pamiętam z oryginału, więc pewnych rzeczy nie załapię. Termin "mugole" jest oczywisty, ale już "szlama"... no coś mi tam dzwoni, dzwoni. Chyba sobie kiedyś jeszcze raz całego Pottera przeczytam (a skończyłam na "Czarze Ognia").
W każdym razie zaczyna się fajnie i na pewno będę czytać dalej.
Pozdrawiam.
Hej ;)
OdpowiedzUsuńZaczęłam czytać Twojego bloga. Tradycyjnie jak to ja najpierw zacznę od uwag stylistycznych, więc... nie mam uwag :) Bardzo dobrze piszesz i nie popełniasz błędów. Czyta się to dobrze i lekko.
Urodził się mały Syriusz!!! :) Zawsze twierdziłam, że to nie przypadek, że jego imię i nazwisko są kontrastowe. Jeden z niewielu normalnych, promieniujących Black'ów. Ale mama Jamesa ma rację. To małe dziecko będzie miało przechlapane z takimi rodzicami. Jej jedynym problemem było czy to dziewczynka, czy chłopiec? To chore. I nawet nie ma zamiaru się nim opiekować. I ona nazywa się matką? Jędza. Chociaż Dorea jest wspinałą matka. Może jeszcze mały James się nie urodził, ale już umie się nim zająć. I jest taka szczęśliwa :D Będzie miała wspaniałego syna...
Pozdrawiam ;)
PS: http://magicznaprzystanblogowelfik.blogspot.com/
Dodałam też Twojego bloga pod kategorię Huncwoci. Mam nadzieję, że dobrze zrobiłam :)
Jej, a już myślałam, że ktoś się do czegoś przyczepi :( To bardzo dziwne, gdy tak długo wszyscy chwalą i nikt nie powie, że coś nie gra.
UsuńNo cóż Walburga już taka jest, tak została wychowana i take, a nie inne zachowania prezentuje.
Tak, dobrze ;)
Małe drobne uwagi, właściwie tylko dlatego, że strasznie urzekł mnie ten prolog, więc postanowiłam wypisać parę rzeczy...
OdpowiedzUsuń"Cały plan okazał się wielką porażką, ale o tym przecież nikt nie mógł wiedzieć na początku." nie wiem, dla mnie druga część zdania jest dziwnie... ułożona, jakby walnąć gdzieś bliżej środka "na początku", ale z drugiej strony wtedy też coś mi zgrzyta, ech, w każdym razie przeczytałam to zdanie na głos i jakoś dziwnie się prezentuje :C
" na minę, która to urwała mu obie nogi." - to to (jak to brzmi), bym wyrzuciła, mi zaburzyło trochę rytm czytania :)
"było zamknięte [zgubiłaś przecinek] odkąd tylko pamiętał "
"świeżo mianowany dziadek. Świeżo " świeżo x 2
"Tak więc Adolf Malums powrócił do swojego, już odremontowanego, domu, a Trudy starała mu się wynagrodzić romans jak tylko mogła." - Boru, to zdanie mnie po prostu rozłożyło na łopatki XD W sensie pozytywnym, mając w pamięci wcześniejsze Twoje słowa... Podobał mi się motyw z Adolfem, nie wiem dlaczego, naprawdę, ale przez krótką chwilę myślałam, ze to Hitler, który stał się czarodziejem... Boru zielenisty, za dużo czarnej herbaty!
Co do prologu, to myślałam, że zaczniesz standardem, jak ujrzałam Twój nagłówek - albo coś zrobili Huncwoty, albo Lili, albo Syrek wpadł w tarapaty, albo pociąg do Hogwarta... A tutaj proszę! :D Zmyliłaś mnie, udało Ci się wprawić mnie w rozbawienie, przyciągnąć uwagę i sprawić, że naprawdę cieszyłam się z lektury. Podoba mi się, że nie muszę domyślać się charakterów, nie wiem dlaczego, ale ludzie uparli się, by wstawić imię bohatera danego kanonu, a Ty sobie czytelniku dopisz całą resztę - no zgrzytać tylko zębami na takich... Cóż, ja nie pisałam nigdy ff, więc nie wiem, jak to jest, ale, tak czy inaczej to świadczy o pewnej niekompetencji twórczej... Ale, ale do rzeczy! Walka - wbrew pozorom ją bardzo polubiłam, jest taka wyrazista, taka oschła, podoba mi się to, okropnie i te opisy o przedłużeniu rodu, o tym, że jest taka niesamowita, że tego dokonała - tak, lubię to.
No, także wracam za kilka dni, przeczytałabym dzisiaj całość, ale jutro mam wesele xD właściwie już dzisiaj, bo jest po godzinie zero, więc powrócę na Twego bloga jakoś po nim :)
Dziękuję za przyjemną lekturę, pozdrawiam, wybacz, jeśli gdzieś popełniłam błąd w komentarzu, ale muszę lecieć spać, nie chcę wyglądać na zabawie, jak trup :C
http://dzikie-anioly.blogspot.com/
Matko, ktoś jeszcze zaczyna czytać! Jestem w krainie szoku :D
UsuńW sprawie szyku to ja noga być, beta mi za to głowę zlewa (słusznie zresztą), więc wolę zostawić. Reszta poprawiona - dziękuję za wytknięcie ;)
:P Bo ten prolog to ogólnie przepełniony jest moim humorem (te sugestie ^^), a imię Malumsa dobrze ci się kojarzyło, bo pożartowałam sobie właśnie z tego "zbiegu okoliczności".
A ja lubię ten nagłówek! Jest taki uroczy ;) Oj no nie będę udziwniać, a Huncwoty jeszcze napsocą (Lilka niekoniecznie, bo jej mało).
Taak, a najlepsze są obrazki i sentencje oraz zakładka bohaterowie... Nie no lubię pobawić sie charakterami, a jeżeli mi wychodzi to jeszcze lepiej ;)
Mam nadzieję, że wesele i poprawiny się udały :D
Wolę zaczynać czytać od początku, a nie wchodzić z butami w środku akcji i próbować zrozumieć "alełocochodzi"... Jeszcze jak jest jeden rozdział do trzech, to podaruję sobie czytanie tego co jest wcześniej, ale bardzo rzadko :) Pewnie, że tak, ja tylko zasugerowałam :D
UsuńO, to lubię Twój humor! :D O, Ty niedobra! :D
Nie mówię, że ja go nie lubię ^^ Tylko mnie zadziwił! O, ciesze się, że jej będzie mało, nie przepadam za tą postacią.
Nie przedarłam się przez zakładki, ale już to nadrabiam!
Udały się, dziękuję! :D
P.S. Ale ze mnie spryciula, ustawiłam sobie, żeby mnie blogger powiadomił o odpowiedziach pod tym postem, bo zauważyłam, że odpowiadasz na komentarze :D
http://dzikie-anioly.blogspot.com/
Ano racja - po prostu moje zdziwienie wynika z tego, że gdy sama coś czytam, komentuję wszystko hurtem (i dzielę komcie na dwa lub trzy... zły blogger!).
UsuńWszyscy mają teraz takie dziwne szablony z aktorami, a ja ich tak bardzo nie lubię :(
Ja też Lilki nie lubię ;)
Zakładek czytać nie trzeba, są tylko dla tych, którzy chcą coś wiedzieć
1) o opowiadaniu przed czytaniem treści;
2) o mnie (akurat zakładka przedawniona);
3) coś więcej i ewentualnie poczytać inne teksty; no w dodatkach jest jeszcze zwiastun na życzenie czytelniczki;
linki są dla mnie, a spis być musi, bo to opowiadanie.
P.s. Ach, ty spryciaro! Tylko źli ludzie nie odpowiadają na komentarze :P
Twój styl pisania jest... no taki świetny! Ale zazdroszczę. Czuję się, jakbym czytała świeżutko wydaną książkę ♥
OdpowiedzUsuńMoje preferencje do ff z HP ewoluują z czasem i akurat tak się złożyło, że Maraudersi i ich przygody bardzo mi odpowiadają. W sumie zależy od autora, który z nich jest moim ulubionym (cóż, no na pewno nie jest to Wormtail :P), więc nie mogę się doczekać jaka będzie moja ocena przy Twojej historii.
Na razie pozdrawiam,
Nagmerrie
Rany dzięki. Moje ego dostaje stanowczo za dużo pochwał, no!
UsuńKażdy z Huncwotów dostaje swój rozdział, więc jest duża szansa, że któryś ci się spodoba. Kiedyś sporo osób lubiło Petera, ale teraz chyba się pozmieniało pomimo moich starań. W takim razie czekam na wyrok ;).
Pozdrawiam.
Już wpadłam z kretesem, a to dopiero opis i prolog :) Ale miałam przeczucie, że opowiadanie o Huncwotach - a nie Huncwotach i Huncwotkach - będzie dobre, i nie zawiodłam się :)
OdpowiedzUsuńResztę przeczytam niedługo, bo chwilowo mam urwanie głowy, ale na pewno wkrótce nadrobię :)
Co do treści - trochę rażą te drobiazgi typu data urodzin Syriusza czy imiona rodziców Jamesa, skoro oficjalna wersja mówi inaczej, ale na pewno się przyzwyczaję (w końcu nie jesteśmy jasnowidzami i nie będziemy czekać na wszelkie możliwe kanoniczne informacje, żeby cokolwiek pisać :))
Czyta się dobrze, masz bardzo przyjemny styl pisania. Trochę mnie tylko zastanawia, po cóż ten biedny pan Adolf zginął, jakby mu wystarczająco jeszcze życie nie dało w kość? Smutno mi się zrobiło - i to jeszcze pod czarodziejskim szpitalem, a niech!
Walburga urzekła mnie swą osobowością, ma wiedźma w sobie coś. Trochę wyidealizowana Dorea już nie (czemu ona zawsze jest idealna? Tak, że aż do przesady...), ale zobaczymy, co z nią dalej będzie. Rodzina Blacków jak na razie jest jedną istotą, poczekam z wrażeniami aż się trochę rozczłonkują. Małego Syriusza zabieram i chowam przed tymi paskudami.
To tyle na dziś.
Pozdrawiam,
Vanity
Super artykuł. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń