T
|
ego Peter Pettigrew nie
spodziewał się w najgorszych koszmarach. Gdy Cannie wróciła wraz ze Szczotą,
lecz bez Remusa, chłopak się zdziwił. Czego nie można powiedzieć o torturach,
jakim została poddana Cannie za obrazę majestatu. I nic nikogo nie obchodziło,
że tu nie istniał nigdy żaden majestat. Chociaż
chyba można nas nazwać książętami złodziei?, podumał w myślach Peter. Nie
dane mu było jednak zbyt długo się zastanawiać, bo natarła na niego
rozsierdzona Szczota. Kocica wyciągnęła wielkie pazurzyska i, wystrzeliwszy w
górę białą jak śnieg kitę, zaatakowała biednego Pettigrew. Być może dlatego, że
uznała go za najsłabszą z przeszkód na drodze do wolności.
Wściekle
drapiąc, rozorała przedramię, którym zasłaniał się Peter. Ani James, ani
Syriusz nie zwrócili uwagi na krzyk Petera, zbyt zajęci torturowaniem Cannie. A
Canicula wrzeszczała wyjątkowo głośno, nawet jak na nią.
Gdy więc
wydawało się, że Szczota ucieknie, Cannie umrze ze śmiechu, a Remus nigdy nie
dotrze do Hogwartu, bo jego ekipa poszukiwawcza została pokonana, otworzyły się
drzwi przedziału. A, jakby tego było mało, w nich stanęła rudowłosa Lily Evans
z wyjątkowo zaciętą miną.
To koniec, przemknęło Peterowi przez
myśl. Gdy naskarży McGonagall, nie
wygrzebię się ze szlabanów do końca roku.
Tak wielkim
poważaniem Peter darzył Lily Evans. Lub też tak bardzo jej się bał.
Za ramieniem
Lily zamigotała jednak nadzieja w postaci ich zaginionego przyjaciela. Tyle że
nawet Remus nie miał żadnych szans z rozsierdzoną i wyraźnie doprowadzoną na
skraj furią. Wówczas w umyśle Petera apokalipsa nabrała nowego kształtu. Zaczął
nawet zastanawiać się czy gdyby był bardziej uważny w stosunku do opowieści
matki o jakimś panu, który zbawił ludzkość, to teraz czułby się lepiej. Może
miałby choćby nieznacznie większe szanse na przeżycie? Z jakiegoś powodu uznał,
że jednak nie miałoby to znaczenia.
Tymczasem
panna Evans wzięła się pod boki, najwyraźniej gotując się do ostrej batalii. W
jej szmaragdowych oczach lśniły niebezpieczne ogniki, a twarz ściągnięta była w
wyrazie złości. Na policzkach wykwitły rumieńce, barwą przypominające
porzeczki.
Mama robi pyszny kompot z porzeczek. Ciekawe,
czy zapakowała mi choć słoiczek...
‒ Co wy sobie myśleliście, bando zarozumiałych bufonów, co?! ‒ wybuchła wreszcie Evans.
James
spojrzał zaskoczony, zupełnie jakby dopiero teraz dostrzegł, że ktoś nowy
pojawił się w przedziale. Gdy tylko jego oczy napotkały sylwetkę Lily, nagle
zapomniał o zniewadze dokonanej przez Cannie, która łacno wykorzystała moment
nieuwagi swoich prześladowców. Canicula zaczęła łaskotać niczego
niespodziewającego się Jamesa, lecz zapomniała przy tym o Syriuszu. Black
niezwłocznie ruszył na pomoc przyjacielowi, a Cannie znów znalazła się na
przegranej pozycji.
Szczota
tymczasem postanowiła wykorzystać nadarzającą sie okazję, decydując się na
ostatni szturm. Przebiegła kocica odbiła się od miękkiego fotela, przeskoczyła
nad wymachującą rękami Cannie, zadrapała, próbującego ją złapać Jamesa, a
następnie... wpadła wprost w wyciągnięte ramiona Evans. Tak zakończyła się
jedna z najbardziej spektakularnych ucieczek Szczoty.
‒ Uch ‒ mruknęła
Lily, trzymając wyrywającą się wściekle kocicę. ‒
Moglibyście ją ode mnie zabrać?
Syriusz dał
już spokój Cannie, z czego ona skorzystała, wyciągając dłonie po swoją
własność. Szczota spojrzała na nią wilkiem, ale pozwoliła otulić się szczelnie
ramionom panny White.
‒ I nie myślcie, że zapomniałam, co zrobiliście! ‒ warknęła Evans, patrząc złowrogo na Jamesa, Syriusza i Petera. ‒ Zapewniam was, że profesor McGonagall dowie się o wszystkim.
Czyli jednak zakończę edukację wcześniej,
niż życzyłaby sobie mama, przemknęło przez myśl Peterowi. W duszy żałował
nie tyle jakże interesujących zajęć, co sobotnich wypadów do Hogsmeade,
Miodowego Królestwa, czy też nutki adrenaliny, towarzyszącej mu zawsze przy
realizacji dowcipów.
‒ Ale tak w zasadzie, to co ty masz na myśli? ‒ zapytał Syriusz. Najwyraźniej nie miał zamiaru podnieść się z
podłogi.
‒ Napis na pociągu! Stację docelową, którą bynajmniej nie jest jakieś
Honolulu!
‒ Ale przecież tam pisze Holulu ‒ mruknął
zdziwiony James, wichrząc jednocześnie czuprynę kruczych włosów, i bez tego sterczących
we wszystkie strony.
‒ Czyli to ja miałem rację! ‒ wykrzyknął
niespodziewanie Peter. ‒ Od
początku mówiłem, że powinno być Honolulu.
Remus
westchnął głośno gdzieś zza Lily. Najwyraźniej coś go zdeprymowało. Czyżby
przyczyną tego mógł być soczyście czerwony kolor twarzy Evans? Gdyby ktoś wpadł
na pomysł zapytania Petera o zdanie, pan Pettigrew odpowiedziałby, że ów kolor
przywodzi na myśl lekko jeszcze niedojrzałego pomidora.
‒ Teraz już nie możecie się tego wyprzeć ‒ stwierdziła z niebywałą satysfakcją Evans i założyła ręce na piersi,
unosząc jednocześnie podbródek.
‒ Wiesz... w sumie, to my się do niczego nie przyznaliśmy ‒ próbował ratować sytuację Syriusz. ‒ A poza tym to i tak lepiej, że odciągnąłem Jamesa od wspaniałej nazwy
Hejalala.
‒ No co? ‒ burknął
urażony Potter. ‒
Przynajmniej każdy wiedziałby, o co chodzi!
‒ Oszukuj się, Jim, oszukuj ‒
powiedziała Cannie, niebezpiecznie mocno ściskając Szczotę i sprawiając, że
oczy kocicy wyszły na wierzch.
Wówczas ktoś
przecisnął się koło Remusa, stając tuż za tarasującą przejście Evans. Chłopak,
bo na pewno był to przedstawiciel płci brzydkiej, był niewysoki i Peter z
trudem dojrzał czarną czuprynę.
‒ Odsuń się ‒ warknął do
niej Regulus Black, bezceremonialnie przesuwając dziewczynę na bok.
Evans jednak
nie zamierzała dać sobą pomiatać nikomu, nawet członkom zamożnych i wpływowych
rodów. Więc wobec tak niewłaściwego zachowania najwyraźniej postanowiła
udzielić młodemu Blackowi lekcji dobrego wychowania. Jak dla Petera to ta
dziwna Evansówna rzeczywiście zawiniła, bo w końcu zablokowała całkowicie
wejście do przedziału, nie myśląc zupełnie o innych.
‒ Jestem od ciebie starsza, a w dodatku jestem kobietą. Czy nikt nie
nauczył cię szacunku?
Syriusz
wstał, strzepnął niewidzialne pyłki z ubrania i zerknął z ciekawością na
rozmawiających. Regulus tymczasem przeszył Evans lodowatym spojrzeniem, które
niewątpliwie powinno zmrozić jej krew w żyłach. Peter bardzo dobrze znał ten
wzrok, Syriusz również spoglądał na niego w ten sposób, gdy sknocił jakiś
wyjątkowo zabawny żart. Coś w twarzy młodszego Blacka jasno wskazywało, że Lily
uderzyła w jego słaby punkt i teraz należy spodziewać się kontrataku. Bolesnego
kontrataku.
‒ W przeciwieństwie do ciebie, paskudna szlamo, ja otrzymałem
odpowiednie wychowanie w zaszczytnej rodzinie. A teraz, zejdź mi z drogi, bo
chciałbym przekazać coś bratu, a nie wdawać się w niedorzeczne dyskusje z kimś
takim jak... ty ‒ W ostatnim słowie tkwiło tyle
jadu, że zapewne jedna kropla wystarczyłaby do zepsucia każdego gulaszu.
Evans
poczerwieniała, przez co jej twarz uzyskała ciemnoczerwony kolor. To chyba będzie pyszna, soczysta wiśnia,
pomyślał Peter i doszedł do wniosku, że chętnie by zjadł maminy placek z
wiśniami. Ku zdziwieniu Pettigrew Lily odsunęła się, przepuszczając Blacka,
który wkroczył do przedziału niczym król, a następnie odwróciła się i odbiegła.
Peter miał nawet wrażenie, że w kącikach oczu dostrzegł czające się łzy, choć
mogło mu się tylko wydawać.
James chyba
chciał za nią ruszyć, zawahał się jednak i najwyraźniej postanowił posprzeczać
z Regulusem. Nim jednak Potter zdążył choćby otworzyć usta, odezwał się Black.
‒ Rodzice chcieli ci coś jeszcze powiedzieć. ‒ Regulus patrzył teraz prosto na wzdychającego ciężko Syriusza.
‒ Czekają na peronie, pójdziemy razem?
W ostatnim
pytaniu niezwykle wyraźnie słychać było prośbę. Peter zdziwił się, że
którykolwiek Black mógł wykrzesać z siebie tak błagalną nutę. W dodatku
Pettigrew uświadomił sobie, że Regulus nie przyprowadził ze sobą, towarzyszących
mu niemal zawsze, kumpli ze Slytherinu,. Zaczął nawet zastanawiać się, czy to
może jakaś przesłanka dobrej woli ze strony brata Syriusza, jednak przypomniał
sobie słowo, jakiego użył Black. Szlama,
zadźwięczało mu w uszach. Wówczas uświadomił sobie, że tym parszywym
przezwiskiem można by zwrócić się również do jego matki. Ściągnął brwi w
wyrazie niezadowolenia. Miranda znaczyła dla niego więcej niż jakakolwiek inna
osoba, była jego prawdziwą matką. Nawet jeżeli go nie urodziła. Peter zapałał
wyjątkową nienawiścią w stosunku do Regulusa Blacka.
Tymczasem
Syriusz, zapoznawszy się z sytuacją, nie zwlekał ani chwili. Widział wściekłe
spojrzenie Jamesa, widział coraz mocniej rysującą się złość w oczach Remusa.
Nawet Peter wydawał sie być wyprowadzony z równowagi. Tylko Cannie zdawała się
nie dosłyszeć, co powiedział Regulus, lub też zwyczajnie była zbyt zajęta
łapaniem Szczoty. Po wyjściu Lily kocica chciała dać susa między nimi i niemal
jej się to udało. Canicula złapała ją dosłownie w ostatniej chwili. Za ogon.
I ona
dziwi się, że to zwierzę jej nie lubi, pomyślał Peter.
‒ Jasne, chodźmy ‒ powiedział
Syriusz i pośpiesznie wyszedł z przedziału.
Chyba po raz
pierwszy w życiu Peter poczuł się źle z powodu tego, kim była jego matka.
Miranda stanowiła dla niego kogoś niezwykle ważnego, kogoś, kto go ukształtował
i doprowadził do miejsca, w jakim teraz się znajdował. Regulus ubódł go
natomiast tym jednym, jedynym słowem. Bo choć skierował je do przerażającej
Evans, to przecież Peter wiedział, że wielu czarodziejów będzie również panią
Pettigrew wrzucać do tej samej szuflady.
Ale oni wszyscy się mylą. Nie znają mojej
matki, nie wiedzą jak wspaniała to kobieta i nie są w stanie pojąć jak wiele
jej zawdzięczam.
W pewnym
momencie Peter zaczął zastanawiać się nawet, czy aby Syriusz nie myśli tak samo,
jak jego brat. Zostali wychowani w tym samym domu, przez tych samych ludzi z
tymi samymi zasadami. Na czym polegała więc różnica? Pettigrew zacisnął szczęki
z bezsilnej złości.
Tymczasem
Remus zdążył wejść do wagonu i zająć swoje zwyczajowe miejsce przy oknie.
Dzięki pomocy psioczącego na Regulusa Jamesa jakoś udało im się wtaszczyć kufer
na półkę. Lupin nigdy nie miał zbyt dużo bagażu, co nieustannie dziwiło Petera.
Miranda zawsze dbała, aby jej syn miał zapewnioną odpowiednią ilość ubrań ‒ oczywiście zawsze wyprasowanych idealnie w kant, o to, by miał, co
przegryźć w czasie podróży, a także o stan kieszonkowego ukochanego dziecka.
Powtarzała, że Peterowi należy się wszystko, co najlepsze i starała mu się to
zapewnić w miarę możliwości.
‒ W ogóle to czemu Syriusz tak po prostu zgodził się z nim wyjść? ‒ rzucił pytanie w eter James.
‒ A co miał zrobić? ‒ zapytała
Cannie, głaszcząc Szczotę pod włos. ‒ Chyba nie
oczekiwałaś, że go uderzy, czy coś...
‒ Czasami myślę, że by mu się przydało ‒ warknął James.
‒ Syriuszowi? ‒ zapytał
Peter, wyrwany z zamyślenia.
‒ Nie ‒
odpowiedział krótko James. ‒
Regulusowi. Syriusz wspominał, że w domu jego brat ma więcej przywilejów. Nie
wiem, co miał na myśli, ale na pewno wiem, że mu to nie służy.
Po tych
słowach James usiadł na swoim miejscu, założył dłonie na piersi i wpatrywał się
w okno, jakby widział tam coś niezwykle interesującego. Jednak na jego twarzy
odmalował się grymas, który jasno mówił, że Potter nie jest w najlepszym
humorze. Nawet Remus wydawał się lekko wyprowadzony z równowagi. Choć Lupin
czytał książkę, jego brwi były zmarszczone, jak wtedy, gdy się denerwował.
Peter postanowił wyjąć cukrowe pióra i w ten sposób zapomnieć jakoś o słowach
Regulusa, a najlepiej również o jego obecności. Tylko Cannie wydawała się
zadowolona – Szczota siedziała na jej kolanach, mrucząc. Najprawdopodobniej
powodem tak pozytywnego nastroju kocicy były chrupki, które otrzymywała z rąk
właścicielki.
Lokomotywa
zagwizdała głośno, szarpnęła i ruszyła z hałasem, ciągnąc mozolnie przepełnione
uczniami wagony. Kłęby białego dymu strzeliły jeszcze wyżej w powietrze, gdy
ekspres Londyn-Hogwart opuszczał stację wśród pożegnalnych krzyków rodziców.
James drgnął
i spojrzał z niepokojem najpierw na miejsce tuż przy drzwiach, a następnie na
Lupina. Remus również zapatrzył się na wejście z wyraźną obawą. Peter także
zerknął w tamtą stronę jakby czegoś brakowało, jakby na coś czekał. Nikt się
jednak nie pojawił.
‒ Myślicie, że tym razem wkurzyli się na tyle, że zabronili mu
wracać? – jęknął skruszony James, który najwyraźniej zapomniał już o złości na
przyjaciela.
‒ James, przestań się wygłupiać – upomniała go Cannie, jej głos był
bardzo pewny siebie. – Pewnie zamarudził gdzieś po drodze. Zaraz wróci. Może
zagramy w eksplodującego durnia?
Ostrzegawcze
warknięcie Szczoty skutecznie zniechęciło wszystkich do gry. Zostali więc na
swoich miejscach.
Po jakichś
dziesięciu minutach w uciążliwej ciszy wreszcie nastąpił przełom. We wciąż
otwartych drzwiach pojawił się nikt inny jak Syriusz Black we własnej osobie.
Chłopak nie miał za wesołej miny, ręce trzymał wciśnięte głęboko w kieszenie,
co robił tylko wtedy, gdy się denerwował. Usiadł bez słowa, nie wyjaśniając,
dlaczego przyszedł tak późno, ani czego chcieli od niego rodzice.
Cannie
uśmiechnęła się zachęcająco do Blacka, zupełnie jakby chciała zmotywować go do
opowiadania, on jednak zdawał się nie dostrzegać jej prób. Jednak Canicula nie
zwykła tak łatwo dawać za wygraną. Przekrzywiła głowę, spojrzała na Szczotę,
która siedziała jej na kolanach, a następnie, bez słowa ostrzeżenia, wrzuciła
kocicę wprost na kolana Syriusza.
Zwierzę
zjeżyło sierść, postawiło puszysty, biały ogon na sztorc i przeciągłe
zamiauczało, wbijając jednocześnie pazury w kolana Blacka. Syriusz wyciągnął
ręce przed siebie odpychając kota jak najdalej, tak, że Szczota wylądowała na
podłodze, a potem zwrócił sie w stronę Cannie. Whiteówna nie zamierzała jednak
stawiać czoła złości przyjaciela, bo Szczota była właśnie krok od upragnionej
wolności.
‒ Och, z drogi ‒
powiedziała tylko, odpychając Syriusza i próbując schwytać kocicę, gnającą już
przejściem.
‒ Z drogi? ‒ Syriusz
wpatrywał sie dłuższą chwilę w miejsce, w którym zniknęła Canicula. ‒ Chciałaś mnie zabić przy pomocy kota i jedyne, co masz mi do
powiedzenia, to „z drogi”?
Najpierw
roześmiał się Remus, po chwili w jego ślady poszedł Peter, potem dołączył
James. Syriusz popatrzył na przyjaciół zanoszących się śmiechem, a następnie
sam do nich dołączył. Nie wiedzieć czemu wszyscy śmiali się do rozpuku długo,
boleśnie, oczyszczająco. W kącikach oczu pojawiły się łzy, ale mimo to nie
przestali, nie potrafili. A może po prostu nie chcieli?
Wreszcie wróciła
Cannie wraz ze Szczotą, a także Corvim drepczącym jej po piętach. Widząc
zaśmiewających się Huncwotów, oboje spojrzeli na siebie lekko zdziwieni. Sporo
niższy od Caniculi Corvi, zawzięcie wyciągał szyję, próbując dojrzeć, co tak
rozśmieszyło chłopaków. Miał na sobie szaty czarodziejów, jednak nie były to
szkolne ubrania.
‒ Cześć ‒ przywitał
się Corvi, dość nieśmiało jak na siebie. ‒ Pomogłem
Cannie schwytać Szczotę i pomyślałem, że wpadnę na chwilę... Ray
chciałaby w tym roku dołączyć do szkolnej drużyny quidditcha i...
Odpowiedziała
mu tyko kolejna salwa śmiechu. Światło wlało się przez okno, oślepiając
stojących w wejściu Cannie i Corviego. Dziewczyna zaklęła, dłonią chroniąc
oczy, a następnie przemaszerowała prosto do okna i natychmiast przesunęła zasłonki.
‒ Moglibyście jakoś przywitać kolegę, a nie brechczecie się jak
opętani... ‒ mruknęła, obrzucając wszystkich czterech
spojrzeniem pełnym dezaprobaty. Nic to jednak nie dało. ‒ To powiecie w końcu, co tak was rozśmieszyło?
Remus jako
pierwszy przestał zwijać sie ze śmiechu i spojrzał na Cannie. W jego oczach
wciąż tańczyły wesołe chochliki, a w kącikach oczu tkwiły zmarszczki.
Najprawdopodobniej chciał coś wyjaśnić Caniculi, jednak, gdy tylko jego wzrok
spoczął na Szczocie, nie wytrzymał i ponownie się roześmiał.
‒ Bo to wszystko wina Szczoty ‒ powiedział
w końcu Syriusz, wciąż chichocząc.
‒ I tego, że chciała zabić Syriusza ‒ dodał Peter.
‒ Aha ‒ mruknęła
Whiteówna. ‒ Zawsze warto zwalić winę na Merlinowi
ducha winną kocicę.
Huncwoci znów
wymienili uśmiechy, tym razem jednak udało im się powstrzymać kolejną falę
śmiechu.
‒ Hej, ale czy mi się zdawało, czy ktoś właśnie powiedział quidditch?
‒ zapytał James, wpatrując sie w Cannie z zaciekawieniem.
To jedno
słowo sprawiło, że Potter wyprężył się, w jego oczach pojawiły się iskierki
zaciekawienia. Ręka powędrowała ponownie w kierunku włosów, by zaraz zwichrzyć
jej, sprawiając wrażenie, jakby właśnie zsiadł z miotły.
‒ Tak, wspominałem o quidditchu ‒ uśmiechnął
się Corvi. ‒ Ray chciałby startować w tym roku do
drużyny i za nic nie mogę go przekonać, żeby z tego zrezygnował. James, ty też
grasz, może byś mi pomógł?
Potter
przyłożył dłoń do brody i zaczął ją delikatnie pocierać. Wyglądałby całkiem
poważnie, gdyby nie uśmieszek, który plątał się przez cały czas na jego ustach.
‒ Wiesz – odezwał się wreszcie ‒ Ray to
naprawdę ciężki przypadek. A mówiłeś mu o kontuzjach?
‒ Pewnie, wspomniałem o wszystkich groźnych, jakie obiły mi się o uszy.
Ale to nic nie dało.
‒ To może trzeba było trochę podkoloryzować?
‒ Zrobione. ‒ Corvus uśmiechnął
się porozumiewawczo.
‒ A straszyłeś, że opiekun domu jest strasznie zły na zawodników, gdy
przegrają mecz? ‒ dorzucił
Peter. ‒ Mogłeś powiedzieć, że zadają wtedy karne
referaty.
‒ Z tym też próbowałem, ale on wciąż jest nastawiony na start.
‒ A wy w ogóle macie jakieś wolne miejsca w drużynie? ‒ zapytał Remus, odkładając książkę.
‒ Niestety tak, brakuje nam trzeciego ścigającego.
Zasępili się
na chwilę, pogrążeni w myślach. Każdy w Hogwarcie wiedział, że Ray Malums na
pewno nie ma zadatków na jakiekolwiek stanowisko w drużynie. Już w pierwszej
klasie, na pierwszych zajęciach, spadł z miotły i niewiele brakowało, by
skręcił sobie kark. Od tamtej pory miał awersję w stosunku do mioteł, choć
zawsze znajdował czas, by zasiąść na trybunach na meczu. Peter zastanawiał się,
co też tak radykalnie zmieniło jego pogląd w tej sprawie. Zapomniał o urazie?
Gdyby Pettigrewowi przydarzyło się coś takiego, nie ryzykowałby drugi raz. Tyle
że Ray wydawał się być chodzącą destrukcją. W pierwszej klasie chodziła
pogłoska, że Puchoni boją się przychodzić na eliksiry. Podobno nie odbyła się
wtedy taka lekcja, na której coś by nie wybuchło, a raz nawet trzeba było
ewakuować lochy. Nawet w trzeciej klasie Peter słyszał, jak Charity Burbage
prosiła Slughorna o możliwość przychodzenia na zajęcia w innym terminie. Miała
wtedy wielką fioletową plamę na bluzce i obandażowany nadgarstek, więc Peter
sądził, że tylko się przewróciła, wywracając kociołek. Teraz jednak zaczął brać
pod uwagę możliwość, że Ray miał w tym swój udział.
‒ A tak w ogóle, Ray ma jakąś miotłę? ‒ zapytał wreszcie Syriusz. ‒ Powinieneś
mu powiedzieć, że nie może latać na szkolnej, bo jest za wolna dla ścigającego.
‒ Nie pytałem go o to ‒ mruknął
Corvi. ‒ Założyłem, że rodzice jakąś mu kupili.
Ale dzięki! Idę pogadać z nim jeszcze raz.
Meadowes
zerwał się i raźnym krokiem opuścił przedział.
‒ Wiecie, że w tym roku w naszej drużynie też poszukujemy
ścigającego? ‒ zapytał James, patrząc z ukosa na
Syriusza.
‒ No i? ‒ zapytał
Black bez zainteresowania. ‒ Ktoś na
pewno się znajdzie. George zawsze miał nosa do zawodników.
‒ A może ty byś się zgłosił? ‒
zasugerował Potter. ‒ Gralibyśmy
razem, to by dopiero było! Sam pomyśl: dwóch Huncwotów w drużynie, nikt by nam
nawet nie podskoczył. A...
‒ Hej, stop, Jim ‒ przerwał
mu Black. ‒ Skończ lepiej te fantazje i wróć do
rzeczywistości. I nie, tego roku też nie mam ochoty zostawać członkiem
drużyny. Odpuść sobie.
‒ Ale na pewno? McGonagall bardzo by się...
‒ Na pewno ‒ uciął
Syriusz. ‒ Zagramy w szachy? Matce coś odbiło,
stwierdziła, że ta gra niezwykle dobrze wpływa na mózg i wlepiła mi
nowe.
‒ Bardzo chętnie ‒ powiedział
Remus.
James
przeszył Lupina niezadowolonym spojrzeniem.
28.05.2014 - rozdział zbetowany przez Degausser.
Wiesz co, imię "Szczota" za każdym razem wywołuje u mnie salwę śmiechu. Pozytywnie!
OdpowiedzUsuńTak jeszcze zacznę od spraw technicznych (nie wiem, czy już Ci o tym kiedyś przypadkiem nie pisałam): akapity latają Ci na wszystkie strony, jak im się żywnie podoba. Tabulatory są dobre dla Worda, ale na Blogspocie już mają Cię w wielkim poważaniu, dlatego proponuję opcję pierwszego wiersza - będzie to wyglądać naprawdę porządnie.
Kolejny problem techniczny - jakoś Ci przecinki nie leżą w tym rozdziale, wcześniej aż tak mi się to nie rzucało w oczy. A przeczytałam dopiero ze cztery akapity.
Wydaje mi się, że do tego opowiadania próbujesz podejść na poły poważnie, a na poły żartem (głównie te fragmenty o Peterze - ogień) i w sumie to jest fajne, bo wbrew pozorom ponurą historię napisać jest łatwo, ale rozbawić czytelnika - to już sztuka.
"James uniósł zaskoczone spojrzenie zupełnie jakby dopiero teraz dostrzegł, że ktoś nowy pojawił się w przedziale." - James bierze spojrzenie (które jest zaskoczone) z podłogi i je podnosi xD Lepiej by brzmiało: spojrzał zaskoczony ;)
"która łacno wykorzystała moment nieuwagi swoich prześladowców." - literówka.
Postać Lily jest taka... prawa. Sztywna i niepociągająca. Ja tam nic nie mówię, bo osobiście nie lubię opowiadaniowej Lily: jej praworządność mnie drażni, jej perfekcyjność i idealizm jest nudne. A to jej pouczenie Regulusa zabrzmiało, jakby miała z pięćdziesiąt lat i gromadkę wnucząt.Trochę szkoda, że nie wyszłaś poza te bariery, ale nie będę burzyć wizji opowiadania ;)
Swoją drogą - jak oni mogli pomylić Honolulu z jakimś Holulu? ;D
"jakikolwiek Black" - którykolwiek.
Ray to taka pozytywna postać. Tak, wiem, że się nie pojawił osobiście, ale z tego, co było powiedziane, mogę wywnioskować, że to jeden z tych, który nie ma zielonego pojęcia o pewnej rzeczy, na którą się zapala i dąży do realizacji planu, mimo że nie ma szans na powodzenie. To tacy wieczni optymiści, ludzie potrzebni jak tlen niemalże.
Ogólnie rozdział oceniam na duży plus i mam nadzieję, że niedługo coś się pojawi ;))
Hahaha i o to chodzi ^^ Ale powiem, że jeden kot rzeczywiście ma tak na imię ;)
UsuńZ tymi akapitami mówiłaś, a ja próbowałam zrobić jak radziłaś, tyle, że gdy tak robię to mi rozwala interlinię w poście (chociaż w wordzie jest ok), dlatego zostawiłam jak jest, bo nie czuję się na siłach walczyć z htmlem.
Zasadnio to ja nigdy się z przecinkami nie lubiłam, ale pewnie tutaj akurat to bardziej kwestia tego, że rozdział nie odleżał swojego. Poprawię go kiedyś, ale na razie jest za wcześnie - albo bety poszukam...
To masz całkiem dobre wrażenie :) Tyle, że ta powaga to mi raczej przez przypadek tam się wkrada, na razie ma być miło, zabawnie i sympatycznie, a nie jakoś tak... sztywno. W końcu to Huncwoci ;)
Ok - poprawione. No przecież mówiłam, że do kitu szło mi sprawdzanie tego rozdziału - wiedziałam, że strzelę jakąś głupotę.
Eee ale jaka literówka? No ślepa już jestem...
Oj, ależ ja nie twierdzę, że Lily jesta taka jak na to wygląda w tym rozdziale. Ten rozdział to świat oczyma Petera, więc przedstawia tylko to jak on postrzega otoczenie. Skoro jest dla niego przerażająca, to nie będzie patrzył na nią jako na młą i sympatyczną koleżankę. A to pouczanie... no cóż, dziewczyna się spięła i tutaj raczej widać jej słabość, niż jakąkolwiek siłę czy respekt.
Raz - to czarodzieje, dwa - to Huncwoci; to chyba mówi samo za siebie :P
Poprawione.
Tak, Ray to właśnie taki dobry duch, który niestety czesto wpada w tarapaty, ale nigdy sie nie poddaje. Ale już kiedyś p nim wspominałam ;)
Dobrze, że przynajmniej masz pozytywne odczucia, po przeczytaniu, bo naprawdę ten środek to bardzo kiepsko mi się pisało. A z tym nowym, to jest, no tak jak w dopisku pod rozdziałem, więc się zobaczy.
Cóż, Word rządzi się swoimi prawami i chyba każdego słucha się w innym stopniu. Ja sobie chwalę opcję pierwszego wiersza ;)
UsuńI udało się - jest i zabawnie, i sympatycznie ;)
Okej, mój błąd. Za szybko czytam. Chociaż "łacno" to forma przestarzała i spotykam ją ostatnio tylko w twórczości Norwida, którą połykam tomami, więc przyjmij to na moje usprawiedliwienie ;D Ale jest jak najbardziej poprawna (myślałam, że miało być tam napisane "łatwo")
Tak czy siak, ja nie lubię tej szablonowej Lily, bo doskonale wiem, czego się spodziewać, a niektóre jej teksty można po prostu przewidzieć, nie znając sytuacji. Dlatego ja osobiście Lily wprowadziłam jako bohaterkę drugo (a nawet trzecio) -planową - żeby jej nie zepsuć ;) Ciekawa jestem, co tam dalej dla niej wymyśliłaś;)
Studia są fajne, o nic się nie martw ;)
Przeczytałam rozdział wcześniej, aczkolwiek że zerwał mi się net, komentuję dopiero teraz ;). W każdym razie - całkiem przyjemny odcinek, choć przyznaję, że bardzo obszernie opisałaś podróż do szkoły, w końcu zaczęłaś ją opisywać jeszcze w poprzednim rozdziale. Przebiłaś nawet mnie xD.
OdpowiedzUsuńTwoja Lily faktycznie jest dość drętwa. Ogólnie zauważyłam, że w opowiadaniach zazwyczaj ma dość upierdliwy, zasadniczy charakter i rzadko mi się zdarza, bym ją lubiła. W sumie nie wiem, czemu tak naskoczyła na nich o tą zmianę nazwy, przecież to nic takiego. Aczkolwiek w sumie to zrozumiałe, że mogła się poczyć urażona uwagą Regulusa. Wgl to, że ją tak nazwał, wydaje mi się do niego pasować, w końcu tej przemiany wewnętrznej doznał dopiero później ;).
Rozmyślania Petera na temat matki też dość wiarygodne. W sumie to taki szaraczek, ale jednak wydał się przejęty. To, jak myśli o jedzeniu, choćby te skojarzenia z porzeczkami na widok rumieńców Lily też mi do niego pasują. Bo mi się zawsze kojarzył z takim szczurkowatym chłopaczyną, którego ulubioną rozrywką jest opychanie się.
Cannie jest całkiem sympatyczna, a jej kotka świetna. Rozwalił mnie moment kiedy uganiała się za Szczotą (zwłaszcza, gdy zwizualizowałam sobie ją łapiącą kotkę za ogon gdy ta wypadła przez okno - to musiał być przedni widok! Choć sama Szczota pewnie nie była zachwycona). Mam nadzieję, że nie poskąpisz nam utarczek z upierdliwym kociskiem w późniejszych rozdziałach. Jest świetna ;).
Opisywanie obyczajowych scenek idzie ci całkiem dobrze ^^. A planujesz na to opowiadanie jakąś grubszą akcję, czy raczej już do końca będziesz się trzymać tej obyczajowej konwencji? Nie pogniewałabym się o jakieś mroczne sceny... ;PP
Swoją drogą, ciekawi mnie, jak opiszesz ich życie w Hogwarcie. Pokazałaś nam nieco ich wakacyjnego życia, opisałaś podróż, więc zastanawia mnie, co zaplanowałaś na odcinki o szkole. W sumie o jakieś fajnie opisane figle też bym się nie pogniewała. Albo o Szczotę. Ona jest po prostu genialna. I chętnie poznałabym też lepiej jej właścicielkę.
ps. Ech, ja też w tym roku zaczęłam studia :((.
Cudowny blog, serio mówię, a czytałam ich juz dość sporo. Bardzo podoba mi się postać Cannie. Sama nie lubię tylko Lily i huncwotów. Zapraszam do mnie:http://commentarius-lily.blogspot.com/?m=1
OdpowiedzUsuńKiedy nowy rozdział?
OdpowiedzUsuńHalo, to juz ponad miesiąc, kiedy nowy rozdział?
OdpowiedzUsuńDawno mnie tu już nie było, no ale rozumiesz sama. Lekcje, szkoła, praca domowa i wiele innych rzeczy. No, ale ostatecznie jestem teraz tutaj ;) zacznę od dwóch słów : fantastyczny rozdział. Naprawdę bardzo mi się podobał. Fajna ta ich koleźanka. Taka pokręcona. Takich ludzi najbardziej lubię. A jeszcze fajniejsza jest jej kotka. Aniołek normalnie. Na serio dziwne było takie wkroczenie Regulusa Blacka do przedziału i błagalny ton. Normalnie szok, tylko przy tym musiał oczywiście obrazić Lily. Jak to Black, może młodszy, ale zawsze Black. Za jakiś czas znowy wpadnę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;)
http://szkolaastridlilo.blogspot.com
http://magicznaprzystanblogowelfik.blogspot.com
Nie no jasna sprawa, że rozumiem ;)
UsuńEj, zaraz, stop, jaki błagalny ton? Matko, ale że kto?