S
|
yriusz patrzył z niedowierzaniem,
kiedy jego ojciec opuszczał pokój. Widział, jak krzywił się, patrząc na ściany,
jak potrząsa głową i umyka. Tchórz. Bo jakże inaczej można było nazwać jego
zachowanie? Nie potrafił przedstawić swoich racji synowi, dlatego też musiał
uciekać się do gróźb i ograniczeń, do kpienia z jego znajomych i faworyzowania
Regulusa. Nie zwykł robić tego może tak otwarcie i z taką premedytacją co
Walburga, ale jednak przyjmował postawę żony.
Drzwi
ponownie uchyliły się lekko. Pojawiła się w nich czarna czupryna Regulusa.
Syriusz kiwnął bratu głową i machnął ręką, by się pośpieszył. Chłopak cichutko
zamknął za sobą drzwi i powoli, z lekką obawą, zbliżył się do brata. W jego
ciemnoszarych oczach malowała się jakaś niezręczność. Regulus był chudszy i
niższy od Syriusza, zawsze cichy, spokojny i wyważony, wydawał się być idealnym
synem państwa Black. Przysiadł na krześle, wcześniej zajmowanym przez
nauczyciela francuskiego i popatrzył na brata wyraźnie zmęczonym spojrzeniem.
Syriusz
przewrócił oczami, widząc spojrzenie Regulusa.
– Mów, o co
chodzi, nie patrz na mnie tym zbolałym wzrokiem – mruknął.
Regulus
milczał przez chwilę, jakby ważył, czy ma ochotę wikłać się w sprzeczkę z
bratem. Wreszcie, unikając spojrzenia Syriusza, zaczął:
– Nie
powinieneś był tego mówić. Wiesz, że rodzice chcą dla nas jak najlepiej. Nie
zastanawiałeś się kiedyś, czy to nie ty się mylisz? – Regulus uniósł na chwilę
wzrok, a widząc sceptyczną minę brata, lekko się zgarbił. – Bo… no wiesz…
byłoby całkiem fajnie czarować, gdzie tylko ci się podoba, prawda? Bez Namiaru,
bez ciągłego ukrywania… Czy to naprawdę takie złe?
– Reg, ty
naprawdę myślisz, że dla frajdy warto kogoś zabić? – Syriusz uśmiechnął się
krzywo, bez cienia wesołości. – Kto normalny nazwałby się śmierciożercą? Już
samo to śmierdzi na odległość. Przecież wiesz, że rodzice zawsze mieli bzika na
punkcie czystości krwi, a ten cały Lord chce to wykorzystać.
– Evan i
Rabastan też myślą, że on ma rację, że w ten sposób bardzo przysłużymy się
całej czarodziejskiej społeczności.
– Rosier i
Lestrange to naprawdę nie najlepsi doradcy – stwierdził Syriusz. – Frederic
pewnie ma takie samo zdanie na ten temat jak oni, prawda?
– Tak –
odparł twardo Regulus, w jego głosie zabrzmiała ostrzegawcza nuta. – I nawet
nie waż się mówić o nim źle, ja nie krytykuję ani Lupina, ani Pottera, ani
nawet tej niedorajdy Pettigrew.
Syriusz
zacisnął usta, choć mógłby poopowiadać bratu, jacy mili są ci de Portzampare.
Harolda szczerze nie znosił za to, że był nieodrodnym członkiem tego
„wspaniałego” rodu czystej krwi. On nigdy nie przepuścił okazji, by utrzeć
Syriuszowi nosa, by oczernić jego przyjaciół, czy choćby wspomnieć o fatalnym
zachowaniu Blacka w Hogwarcie. Syriusz nie mógł mieć pewności, skąd Harold czerpał
te informacje. Mógł tylko przypuszczać, że jego młodsze rodzeństwo maczało w
tym palce. Harold był całe szesnaście lat starszy od Syriusza i czasami jego
docinki nawet dorosłym czarodziejom wydawały się dziecinne. Szczególnie, że
miał już żonę i dwuletniego synka. Po chichu Black nawet liczył, że ktoś,
znalazłszy różdżkę de Portzampare na przyjęciu weselnym, uwierzy w jego winę w
sprawie zniszczonej sukienki Bellatriks. Niestety srogo się przeliczył.
Salmona de
Portzampare nie znał zbyt dobrze. Wiedział, że rok temu poślubił jakąś
czarownicę, co do której jego rodzina miała pewne wątpliwości. Nawet był na
weselu, ale tak naprawdę nie potrafił powiedzieć, jak bardzo przypominał brata.
Zadie, jedyna córka de Portzampare’ów, była natomiast na jednym roku z
Syriuszem, a Tiara Przydziału bardzo trafnie przydzieliła ją do Slytherinu. Natomiast
Frederic… Frederic zdawał się być
młodszą wersją Harolda, w dodatku uwielbianą przez Regulusa. Ze względu na
znajomych, bracia starali się unikać tego tematu jak ognia. Tak było i teraz.
Starszy Black
westchnął, starając się nieco oczyścić umysł. I tak z roku na rok jego kontakt
z Regulusem stawał się coraz gorszy. Nie chciał, by brat ostatecznie odsunął
się od niego, bo wtedy zostałby sam w
tym domu. A tego, jak przeczuwał, zwyczajnie by nie wytrzymał.
– James
strasznie rozzłościł rodziców? – zapytał, starając się skierować rozmowę na
inne tory.
Twarz
Regulusa rozjaśnił uśmiech. Chłopak cicho zrelacjonował mu wizytę przyjaciół
brata, z której starał się nie uronić ani kawałeczka mimo ledwie uchylonych
drzwi od pokoju.
Na chwilę
obaj znów poczuli się tak jak dawniej, gdy jeszcze żaden z nich nie przestąpił
progu Hogwartu, gdy mieli tylko siebie, gdy niemal cały czas spędzali na
wspólnych zabawach i robieniu na złość Stworkowi. Wtedy wszystko było prostsze.
~*~
Coś
delikatnie potrząsnęło Ramieniem Remusa Lupina. Chłopak z niezadowoleniem
stęknął i przewrócił się na drugi bok, chcąc ukraść jak najwięcej minut tylko
po to, by poświęcić je na sen. Mimo wysiłków młodzieńca, ktoś ponownie
potrząsnął jego ramieniem, wyraźnie domagając się uwagi.
– Remus,
wstań – dobiegł go jak przez mgłę łagodny, zmęczony, kobiecy głos. – Wstań,
synku, proszę.
Tym razem
otworzył jedno oko, by sprawdzić, o co też mogło chodzić. Nie miał ochoty
wstawać. Ostatnia pełnia wyczerpała jego siły i do tej pory nie zdążył ich
zregenerować. Pochylała się nad nim wątła kobieta o jasnych włosach i takich
samych oczach. Kiedyś niewątpliwie była pięknością, jednak troski i zmartwienia
wyryły na jej twarzy swe ślady. Głębokie zmarszczki przecinały twarz bladej
kobieciny, która wpatrywała się w Remusa przepraszającym wzrokiem. W złocistych
włosach już pojawiały się pasma siwizny, pod oczami miała ciemne worki – widomy
znak nieprzespanej nocy, a wysłużona granatowa sukienka wisiała na niej jakoś
smętnie. Mimo to, gdy obdarzyła Remusa swym niewyraźnym, nieco wymuszonym
uśmiechem, przez jedną ulotną chwilę jej twarz rozjaśniła się, a przebyte
cierpienia odeszły w niepamięć. Wszystko to jednak minęło równie szybko, jak
się pojawiło.
– Dziś
pierwszy września, czas udać się do Hogwatu – powiedziała cicho, niemal
szeptem. – Tym razem musisz iść sam. Pani Smeaton nie zgodziła się dać mi dziś
wolnego poranka. Mówiłam ci wczoraj, choć chyba nie słuchałeś.
W jej głosie
nie było pretensji, raczej coś, co przypominało winę. Remus rzeczywiście
wczorajszego dnia nie przywiązywał zbytniej uwagi do tego, co mówiła doń matka.
Chłopak z westchnieniem spojrzał na zegar, który wskazywał za dziesięć piątą.
Budzik popsuł się rok temu i nikt nie przejął się jego naprawą. Był już stary i
miał prawo się zepsuć, jego reperacja okazałaby się niewarta świeczki.
–
Przepraszam, mamo – powiedział, patrząc, jak Ambrozja wstawała. – Kiedy muszę
wyjść?
Ambrozja
zachwiała się i podparła ściany obłożonej starą tapetą, która w kilku miejscach
zaczęła odłazić, a kolor straciła już ładnych kilka lat temu. Remus zerwał się,
by podbiec do matki, nie bacząc na zawroty głowy spowodowane tak nagłym
zmienieniem stanu, czy obolałe, poznaczone świeżymi, fioletowymi siniakami
nadgarstki.
– Na pewno
czujesz się na siłach, żeby dzisiaj iść do pracy? – zapytał.
W tej chwili
Remus nie czuł się aż tak winny kłamstwom, które musiał sprzedawać każdemu co
miesiąc. Jego matka rzeczywiście nie czuła się najlepiej. Nigdy nie była zbyt
silna fizycznie, a po przeprowadzce do zagrzybionego mieszkania, jej stan
znacznie się pogorszył. Panująca w bloku wilgoć nie służyła nikomu i Remus
coraz bardziej zaczynał sie obawiać, że kiedyś rzeczywiście przyjdzie mu
odwiedzić ciężko chorą matkę w szpitalu. A była ona ostatnim członkiem rodziny,
jedyną osobą, będącą przy nim od samego początku aż do teraz.
Ambrozja
pogładziła syna czule po policzku, ucałowała w czoło suchymi wargami i, z
determinacją, szepnęła:
– Nie
przejmuj się, poradzę sobie. Jesteś jeszcze dzieckiem, to ja powinnam zajmować
się tobą, nie odwrotnie.
Potem
opuściła niewielki pokój, który dzieliła z synem. Na ich mieszkanie składały
się ledwie trzy pomieszczenia: kuchnia, łazienka i pokoik. Wszystkie były nieduże,
choć i tak nie znajdowało się w nich zbyt wiele sprzętów. Mieli tylko jedną,
wąską kanapę, którą zajmował Remus. Nie narzekał, choć sprężyny podczas spania
wbijały się boleśnie w plecy. Ambrozja spała na cieniutkim materacu, rozłożonym
na podłodze. Nigdy nie chciała nawet słyszeć o zamianie, twierdząc, że ma syna
w domu jedynie przez dwa miesiące i należy mu się w tym czasie wszystko
najlepsze, co może mu dać. Nawet jeżeli to tak niewiele jak stara kanapa.
Remus
rozejrzał sie po pokoiku. Pod oknem zauważył niewielką stertę ubrań starannie
wyprasowanych i złożonych w kostkę. Ambrozja zawsze dbała, by wszystko było
czyste. Uznawała, że skoro nie może zadbać o jakość, to niech przynajmniej
wszystko będzie schludne. Uśmiechnął się
pod nosem, bo była to niezmienna rzecz w ich domu. Tak wiele utracili, a te
matczyne nawyki stanowiły wszystko, co przypominało mu o dawnych, lepszych
czasach.
Gdy tata żył, gdy miałem mieć siostrzyczkę,
gdy nie byłem... nie byłem potworem.
Potrząsnął
głową, wyrywając się z zamyślenia. Ponowne rozgrzebywanie starych ran nie miało
sensu. Remus wyszedł i skierował się w stronę łazienki. Wystawił z niewielkiej
wanny tarkę, która była jedynym zastępstwem pralki, na jakie było ich stać i
wziął zimny prysznic. Ciepła woda kosztowała zbyt wiele. Na początku, jak
zawsze, ciałem wstrząsnął zimny dreszcz. Remus jednak nie przejął się tym,
przyzwyczaił się.
Gdy zakładał
na siebie przygotowane przez matkę ubrania, doleciał do niego przyjemny zapach
owocowej herbaty. W dodatku jego ulubionej, o smaku owoców leśnych. Zdziwiło go
to, bo takie rarytasy trzymali zazwyczaj dla gości. Mimo to ucieszył się. Prawdopodobnie
jedyną korzyścią płynącą z wilkołactwa było wzmocnienie zmysłu powonienia.
Wszedłszy do
kuchni, od razu przysiadł przy kwadratowym stoliku, by nie ograniczać pola ruchu
matki. Ambrozja naszykowała już chleb i masło, które miały starczyć obojgu za
śniadanie. Remus sięgnął po cienko skrojoną kromkę i posmarował ją, gdy matka
postawiła przed nim wciąż parujący kubek z jego ukochaną herbatą. Potem oparła
się o blat szafki i patrzyła, jak jej syn z wilczym apetytem zjadał śniadanie.
Zamyśliła się, a jej wzrok stał się nieobecny, jakby coś sobie przypominała.
– Dziękuję,
mamo – powiedział Remus, skończywszy. – Dziękuję za moją ulubioną herbatę,
chciałbym zostać z tobą, pomóc...
Ambrozja
zmarszczyła brwi i popatrzyła na syna z nagłym niezrozumieniem. Potrząsnęła
głową, słysząc jego słowa, położyła mu ręce na ramionach, wpatrzyła prosto w
miodowe oczy i powiedziała zdecydowanym, choć cichym głosem:
– Pojedziesz
do Hogwartu, będziesz się uczył i ukończysz go. Nie przejmuj się mną, dam sobie
radę. Jak zawsze, pamiętasz? Ty musisz przede wszystkim zadbać o swoją
przyszłość. A teraz, synku, musisz się pośpieszyć, bo naprawdę nie zdążysz.
Kobieta pocałowała
syna w czubek głowy i popchnęła delikatnie w stronę pokoju. Remus posłuchał
matki, zawsze starał się robić wszystko, by być jej chlubą. Zabrał więc ciężki
kufer wyładowany używanymi podręcznikami i takimi samymi szatami oraz
przedmiotami. Jedynie jego różdżka była nowa. Liczyła sobie trzy lata, ale
przecież miała służyć mu do końca życia. Jakkolwiek długo by ono nie trwało.
Ambrozja uparła się, że przynajmniej to jej syn musi mieć nowe. Taką wolę
wyraził pan Lupin.
Remus
wyszedł, ciągnąc za sobą kufer i ruszył w kierunku starodawnego, ceglanego
kominka. Za nim ruszyła matka. W ręku ściskała dość cienki szary płaszcz.
Wepchnęła go w dłonie syna, marudząc, że zmarznie i jeszcze raz uściskała, nim
wreszcie wypuściła jedyne dziecko z ramion. Nie było tam zbyt wiele popiołu, bo
i nikt nie przejmował się zbytnio paleniem w tym zabytku. Na gzymsie stało
jednak niewielkie naczynie z drogocennym proszkiem. Remus sięgnął po ów
proszek, wygrzebał z dna naczynia resztki Fiuu, po czym niezdarnie wszedł do
kominka, wlekąc za sobą kufer. Rzucił matce ostatnie tęskne spojrzenie, rzucił
garść proszku i wyraźnie wykrzyknął:
– Na Pokątną!
Potem spowiły
go zielone płomienie, obraz zamigotał, on sam zaczął obracać się bardzo szybko.
Widział wiele kominków, wiele domów, ale cierpliwie czekał aż znajdzie się w
tym właściwym, aż przestanie wirować i dotrze do Dziurawego Kotła, skąd miał
udać się wprost na stację King's Cross.
O tak
wczesnej porze czarodzieje nie gościli w Dziurawym Kotle. Krzesła stały na
swoich miejscach, równiutko przystawione do stolików, na których pyszniły się
niewielkie wazoniki z jakimiś strzępiastymi, kolorowymi kwiatami,
prawdopodobnie goździkami. Barman pochrapywał cicho, skryty za kontuarem,
dopiero po chwili słysząc czyjeś kroki, ocknął się. Zauważywszy Remusa, Tom
przywitał się zaspanym głosem i wrócił do przerwanej drzemki.
Lupin opuścił
dość szybko budynek, nie miał czasu na rozmowy. Czekała go jeszcze długa droga
na stacje King's Cross, gdzie oczekiwać go będzie ekspres Hogwart-Londyn. I przyjaciele, dodał w myślach. Przede
wszystkim to ze względu na nich tak bardzo chciał wracać.
Ponad dwie
godziny drogi dłużyły się Remusowi niemiłosiernie, dlatego też z niewysłowioną
ulgą przywitał majaczący w oddali zarys stacji. Ręka potwornie bolała, lecz
Lupin nie poddał się, wręcz przeciwnie – przyśpieszył. Mijał mugoli, którzy
również gdzieś się śpieszyli, jak zawsze. Remus zastanawiał się, skąd tylu
niemagicznych pierwszego września na stacji King’s Cross. Przecież i oni mają
swoje rodziny, swoje dzieci. Do pracy raczej nie podróżują pociągami, tylko
tymi ich samochodami, które produkują mnóstwo smrodu.
Ktoś potrącił
Lupina, uderzając boleśnie w ramię.
Chłopak jęknął cicho, ale nie usłyszał nawet słowa przeprosin. Nieco
niezadowolony, ruszył do przodu – do barierki rozdzielającej perony dziewiąty i
dziesiąty. Rozejrzał się uważnie, ze złością stwierdzając, że wokół kręciło się
mnóstwo mugoli. Zrezygnowany, oparł się o kufer i przysiadł na nim,
postanawiając odpocząć choć przez chwilę. Z roztargnienia zapomniał zabrać
wózka, czego teraz żałował.
Wreszcie
mugole rozeszli się. Remus przywitał to westchnieniem ulgi, bo zostało już
tylko dziesięć minut do odjazdu pociągu.
Chwycił więc mocniej rączkę wózka
i dziarsko ruszył do ukrytego przejścia.
Po drugiej
stronie jak zawsze panował tłok, pisk i wrzask. Remus przywitał wszystkie te
odgłosy z rozrzewnieniem, przypominały mu zgiełk panujący na korytarzach
Hogwartu. Odsunął się od barierki, by czasem jacyś spóźnialscy go nie
potrącili, na dziś miał już dość
wpadających na niego ludzi. Zaczął przeciskać się w kierunku pociągu, gdy
dobiegł go znajomy, dziewczęcy głos. Rozejrzał się wokoło i zobaczył Caniculę
rozmawiającą o czymś z Lily Evans. Cannie ściskała tę nieznośną kotkę, Szczotę,
która wyrywała się z niesamowitą zawziętością. Po chwili Cannie wzruszyła
ramionami, odwróciła się, zobaczyła Remusa i podbiegła w jego stronę, omijając
kilkunastu czarodziejów i szczerząc się tak, jak tylko ona potrafiła.
Canicula
White była Gryfonką z ich rocznika. Od drugiej klasy przyczepiła się do nich i
od tej pory stała się ich towarzyszką w wymyślaniu psot. Oczywiście nie mieli
zwyczaju wtajemniczania jej we wszystko, nie wiedziała również o przypadłości
Lupina. Niemniej jednak traktowali ją jak siostrę, której żaden nigdy nie miał.
Dziewczyna świetnie się z nimi dogadywała, a każdy uwielbiał się z nią droczyć.
Szczególnie, gdy nie miała racji. Poza tym Cannie była niezwykle urocza, już w
trzeciej klasie latało za nią kilku chłopaków z wyższych roczników, lecz ona,
nie wiedzieć czemu, zawsze ich zbywała. Teraz szła do niego, wysoka jak na swój
wiek, długonoga, z burzą kasztanowych, kręconych włosów, uśmiechem i tym
nieznośnym kotem.
– Remus! –
ucieszyła się i zrobiła ruch, jakby chciała rzucić mu się na szyję, ale w porę
przypomniała sobie o Szczocie, więc zatrzymała się w pół kroku z
przepraszającym półuśmiechem. –
Nareszcie jesteś – dodała z udawaną pretensją, ciągnąc go w kierunku jednego z
wagonów. – Chłopaki już zaczynali się niecierpliwić. – Nachyliła się do jego
ucha i szepnęła: – Chyba chcieli zorganizować ekipę poszukiwawczą, jeżeli za
pięć wciąż cię nie będzie.
– Miałem
trochę do przejścia. Od Dziurawego Kotła jest kawałek drogi – mruknął Remus, w
duchu ciesząc się, że Cannie jakoś odwiodła Jamesa i Syriusza od tego pomysłu.
– Jak to od
Dziurawego Kotła? – zapytała nieco zdezorientowana, zwalniając kroku. – A nie
miałeś przyjechać Błędnym Rycerzem? James mówił coś, że mieliście się spotkać.
– Raczej
opowiadał wtedy o wakacjach – poprawił Lupin. – Wtedy miał się widzieć z Peterem.
Canicula
machnęła ręką.
Mijali
właśnie niewysokiego chłopczyka, który z zafascynowaniem wpatrywał się w
lokomotywę, a później zmarszczył brwi, odwrócił się i pociągnął matkę za brzeg
szaty. Kobieta schyliła się, zerknęła na syna, oczekując pytania, a potem
zaczęła poprawiać jego koszulkę. Chłopiec zaczął się wyrywać, marudząc coś, że
poradzi sobie, że mama robi mu obciach na oczach wszystkich, poprawiając jego
strój. Wreszcie kobieta, z wyraźnym zniecierpliwieniem i pewną smutą nutą w
głosie, zapytała, co chłopcu chodzi po głowie. Ten nabrał powietrza, wypuścił
je, a potem wskazał na tabliczkę, na której powinno być napisane
Londyn-Hogwart. Tyle że nie było.
– Czemu tu
pisze Holulu?
– Jest
napisane – poprawiła go kobieta automatycznie.
Remus również
spojrzał w tamtą stronę i z pewnym zaskoczeniem stwierdził, że chłopiec się nie
mylił. Rzeczywiście ktoś zamienił Hogwart na Holulu.
– Czemu
stoisz, chcesz się spóźnić? – zapytała Cannie, ciągnąć Remusa za łokieć. – Oni
naprawdę pójdą cię szukać, a ja nie mam ochoty ich ścigać. Wystarczy, że muszę
to robić w szkole. Wiesz co, Rem? Przydałaby się mapa, która pokazuje, gdzie
kto jest. Wtedy byłoby o wiele łatwiej za wami trafić.
– Widziałaś
ten napis? – przerwał jej Lupin, choć wciąż szli wzdłuż pociągu.
– Jaki napis?
– zapytała odruchowo, a później zachichotała. – A, tamten. Wiesz, nowa
przygoda. Zobacz ilu chętnych! – odwróciła się z uśmiechem wskazując na
otaczających ich czarodziejów.
Remus z
pobłażaniem pokręcił głową. Do jego uszu
dobiegły jeszcze nieskładne tłumaczenia zafrasowanej matki i tłumiony chichot
ojca chłopca, który miał wyruszyć do Hogwartu, nie Holulu.
Ciekawe czy przez nich ktoś nie zrezygnuje z
podróży pociągiem? Jeżeli tak, to nie chciałbym być w ich skórze, gdy staną
przed McGonagall.
Canicula
wreszcie zdecydowała się wsiąść do jednego z wagonów, więc Remus za nią podążył.
Minęli jeszcze kilka przedziałów aż wreszcie Cannie zatrzymała się, przyłożyła
palec do ust i dłonią nakazała Lupinowi pozostać na miejscu. Co prawda chłopak wolałby
wreszcie zająć wymarzone miejsce, jednak mina Caniculi nie wskazywała, że istniał
na to choćby cień nadziei.
Tak więc
Cannie weszła do przedziału, gdzie niemal natychmiast powitał ją zgodny jęk
zawodu.
– Rany, Can,
myślałem, że Remus wreszcie przyszedł – dobiegł go zawiedziony głos Jamesa. –
Bracia, musimy zorganizować wyprawę poszukiwawczą – dodał po chwili, a Lupin wyobraził sobie, jak przyjaciel wstaje i zamaszystym gestem wskazuje pozostałym
kierunek niby jakiś wódz.
– Dobra,
przynajmniej coś będzie się dziać – stwierdził Syriusz.
– Hej, czy ty
sugerujesz, że ze mną jest nudno? – James zabrzmiał groźnie i Lupin dałby słowo
honoru, że Potter wziął się pod boki i spoglądał teraz niezwykle
niebezpiecznym, w swoim mniemaniu oczywiście, spojrzeniem.
Biedny James, gdyby wiedział jak zabawne
jest to jego mrożące krew w żyłach spojrzenie...
– Chciałam
tylko przypomnieć, że mieliście poszukać swojego zaginionego przyjaciela
–wtrąciła Canicula z naganą. – Peter, chodź, pokaż, że masz więcej oleju w
głowie od tych dwóch tutaj.
W przedziale
rozległ się niezwykle zgodny wrzask protestu wobec niesprawiedliwości, z
jaką właśnie potraktowano naczelnych
rozrabiaków Hogwartu. Przez chwilę słychać było pisk przerażenia, lecz potem
wzniósł się triumfalny okrzyk „łaskotki” i... pisk tylko przybrał na sile.
Remus zaczął
rozważać interwencję, bo życie i zdrowie jego przyjaciółki znalazło się w
wielkim niebezpieczeństwie. Wtem jednak w rolę rozsierdzonej wybawicielki
wcieliła się ognista furia, która z rozmachem weszła do rozwrzeszczanego
przedziału.
Przez chwilę
Lupin zastanawiał się, czy aby na pewno chce mieszać się do tego sporu. Zła
Lily Evans była naprawdę niebezpieczna, a szykowała się na nich już od dawna.
A tyle
razy mówiłem Jamesowi, że kiedyś się doigra. I tak oto ratowany przeistoczył
się w ratującego, pomyślał Remus Lupin, udając się w ślad za Lily.
25.04.2014 - rozdział zbetowany przez Degausser.
Aż tak źle szło ci pisanie z perspektywy Lily? (Bo domyślam się, że pisząc "fragment z oczkiem na Lily" miałaś na myśli właśnie pisanie z jej perspektywy?). No w sumie fakt, niełatwo pewnie o niej pisać, ale perspektywa Syriusza czy Remusa też wyszły bardzo dobrze.
OdpowiedzUsuńW sumie to przykre, że Syriusz poniekąd jest dość samotny w domu. W rodzicach oparcia nie ma, wiadomo; mają oni bzika na punkcie czystości krwi i nie akceptują jego poglądów. Natomiast z Regulusem niegdyś miał pewnie dużo lepsze relacje i teraz, kiedy obydwaj dorastają i są coraz bardziej świadomi swoich poglądów, nieuchronnie coraz bardziej się od siebie oddalają, o czym świadczy choćby ich rozmowa. Syriusz nie akceptuje znajomych Regulusa i jest sceptyczny wobec poczynań Volda i popierania go, natomiast Reg zdaje się gardzić kolegami Łapy i próbuje przekonać go do swoich racji. Teraz jeszcze jakoś w miarę umieją się ogarnąć, ale za kilka lat przyjdzie czas, kiedy obaj staną po przeciwnych stronach barykady; Reg ostatecznie poprze rodzinę i ich poglądy, a Syriusz ruszy własną drogą.
Tak wgl, jak Remus mieszka w mugolskim bloku, skoro jest wilkołakiem? I potem sobie biega po podwórku z futrem, czy jak oni rozwiązują problem jego przemian i ukrywania tego przed ludźmi?
Jego matka jest całkiem sympatyczną, troskliwą osobą. Choć w domu im się nie przelewa, troszczy się o syna i chce w miarę swojej możliwości zapewnić mu jak najwięcej, zwłaszcza, że tak mało się widują, bo chłopak przez większość roku jest w szkole. Wgl, ona jest mugolką? Jeśli tak, to tym bardziej miło z jej strony, że akceptuje jego odmienność (mam tu na myśli nie tylko wilkołatctwo, ale w ogóle magię).
Cannie wydaje się całkiem interesującą postacią i jestem ciekawa, jak ją rozwiniesz, zwłaszcza że to twoja OC (cieszę się, że nie robisz z przyjaciół Huncwotów standardowych Dorcas czy Mary, bo w prawie każdym opowiadaniu o Huncwotach to właśnie one trzymają się blisko tej paczki). A ten moment, kiedy kazała się Remusowi skryć i sama weszła do przedziału, to miał być taki żart, aby zrobić zamieszanie? Bo w sumie nie do końca pochytałam tę ostatnią scenę, szczególnie moment pojawienia się Lily.
Ale ogólnie, było fajnie i nie widać, że ten rozdział taki wymęczony. Choć fakt, lepiej, jak notki sobie poleżą. Ja lubię pisać z półrocznym wyprzedzeniem, dzięki temu mogę dużo popoprawiać, zwłaszcza, że pisałam bez planu xDD.
Parę literówek było, ale jakichś ewidentnych kfiatków nie zauważyłam ;P.
Tak, właśnie to miałam na myśli. Może trochę wyolbrzymiam, ale mi się to bardzo nie podobało, jakieś takie niepełne, sztuczne, nieskładne było i wywaliłam. A Remus i Syriusz to raz raz i napisane ^^
UsuńTak, jest dokładnie tak jak mówisz - doskonale wszystko podsumowałaś ;)
No wiesz mieszkanie w bloku jest tańcze od jakiegokolwiek, nadajacego sie do zamieszczkania oczywiście, domku jednorodzinnego. Błahah - to sie uśmiałam :P Nie, Remus nie biega po podwórku z futrem i nie gryzie przechodniów :D W rozdziale jest mała sugestia, co do tego, a reszty można się łatwo domyślić - dlatego nie rozwinę tego teraz, może przy innej okazji dokładnie to wytłumaczę.
Tak, Ambrozja Lupin, matka Remusa, to mugolka.
O matko, żadnych Mary, Ann, czy innych takich! A pfe! Tak, to miał być żart, tylko wbiła Lilka no i zrobił sie jeszcze większy kocioł. No, tak myślałam, że to nie bedzie takie oczywiste jak mi się zdawało na poczatku... jeżeli się nie domyśliłaś, wyjasni się w następnym rozdziale ;)
No wymęczony był fragment z Lily :P No, właśnie jak se poleżą, to przynajmniej te błędy jakieś takie widoczniejsze się robią - a tak... jest jak jest, ale bez rewelacji.
To trochę mi lepiej, chociaż nawet czytajac końcówkę - coby się upewnić czy napisałam to, co myślałam - wyhaczyłam jakiegoś zgona...
Coś jest chyba nie tak z końcówką, bo nie bardzo kumam to pojawienie się Lily i w ogóle ostatnie zdania ;_;
OdpowiedzUsuńWłaśnie, zastanawia mnie to samo co Ginger Grant: jak Remus i jego matka rozwiązują problem przemian? Z kanonu coś pamiętam, że Lupin wyjeżdżał tudzież potem chował się we Wrzeszczącej Chacie (albo coś mi się pokićkało, a czytałam dawno, więc popraw mnie, jeśli się mylę), ale w twojej wersji nie bardzo wiem, jakby to miało wyglądać.
Natomiast opis jego relacji z matką, tak samo jak opis relacji Rega z Syriuszem jest cud, miód i orzeszki (choć relacje tych drugich są dosyć smutną refleksją nad czasami ich już minionej wczesnej młodości), nie mam nic do zarzucenia.
A teraz ci się zwierzę z wielkiej a strasznej tajemnicy: nie przepadam za OC w opowiadaniach huncwockich. Nie chodzi o to, że ta twoja OC, Cannie, jest opisana źle czy coś, wręcz przeciwnie, opisana jest sprawnie i sprawia wrażenie sympatycznej (czy ona czuje miętę względem Remusa czy może Remus względem jej? O tyle, o ile dzieciaki mogą czuć miętę, oczywiście), ale jakoś tak mnie OC uwierają w ogólności, nawet fankanonowe Dorcas czy Mary. Ba, nawet czasem Lily doklejona do Huncwotów to dla mnie za dużo. Ale będę czytać grzecznie dalej, oczywista sprawa, ciekawa jestem, jak ty przedstawisz Huncwotów + OC, szczególnie, że teraz chyba czekają nas rozdziały o Hogwarcie, dla mnie zawsze najciekawsze i w samym Potterze i w ffkach.
Czekamy na ciebie z Faustem,
Anonyma
Pojawienie się Lilki już teraz można sobie wytłumaczyć ;) A z tymi dziwnymi zdaniami - możesz powiedzieć, o które chodzi? Bo ta końcówka to spora hiperbola była, więc rzeczywiście trzeba na nią zerknąć z dystansu ^^
UsuńDobry trop ;) Się tego uczepiłyście :D No, niech będzie - to nie jest duże miasto, to raz. Dwa, że on nie grasuje po klatce schodowej, a trzy, że sporo powie na ten temat jeden szczegół w opisie Remusa w tym rozdziale. Szepnę jeszcze, że w poblizu jest całkiem przyjemny i stary las.
Uff, to się cieszę - skoro tego nie skiepściłam, to kamień z serca ^^
Wiem, że mozna mieć do OC uraz, naprawdę wiem, również podchodzę do nich z dużą ostrożnością. Ale bez nich nie da sie stworzyć Hogwartu z przeszłości, po prostu nie ejst możliwe dobre oddanie atmosfery, mając tylko dziesiątkę bohaterów, czy nawet mniej. Dlatego muszą się pojawiać i będą. Martin, ten z Błędnego Rycerza, też przecież nie ma nic wspólnego z kanonem ;) I nie, Cannie do Remusa nic nie ma, ani on do niej - znaczy oprócz tego, że traktuje ją jak siostrę. Wszędzie szuka się romansów, co? ^^
No jasna sprawa, że OC muszą być, wiadomo. Mówię o takich OC doszlusowanych do Huncwotów na piątego/piątą, ale ładnie poprowadzone postaci mnie nie bolą, więc czekam na kolejne rozdziały ;)
UsuńMelduję się! Rozpaczliwie próbuję nadrobić wszystkie zaległości spowodowane mim turnee (:D) po Polsce, dlatego tak późno się pojawiłam. Ale do rzeczy.
OdpowiedzUsuń"Syriusz patrzył niedowierzająco jak jego ojciec opuszcza pokój." - wydaje mi się, że ładniej brzmiałoby "patrzył z niedowierzaniem", ale nie chcę Ci narzucać mojego zdania.
Przyuważyłam, że "skaczą" Ci marginesy - miałam ten sam problem, dopóki higwaytohell nie poradziła mi, co zrobić. Znajdź w swoim edytorze tekstu opcję "pierwszy wers" - wówczas wszystko będzie idealnie równiutko.
"Nie zastanawiałeś się kiedyś czy to ty się nie mylisz?" - Czy to nie ty się mylisz. Składnia, składnia ;D
"Ambrozja zachwiała się i podpadła ściany obłożonej starą tapetą" - chyba podparła? :)
"Cannie ściskała tą nieznośną kotkę," - tę kotkę ;)
Twój Regulus jest taki... zmieszany. Wydaje się trochę nie do końca pewny swoich racji. Tak, jakby przekonując Syriusza, próbował przekonać również samego siebie. To byłoby nawet dość urocze, gdyby nie oczywisty powód, jakim jest to całe bredzenie o czystości krwi. Poza tym wydaje się trochę między młotem a kowadłem: między bratem a rodzicami. Ani z Syriuszem, ani z resztą Blacków nie chce żyć w złych stosunkach i chyba próbuje i tego i tego po troszku, ale niestety, tak chyba się nie da. Obawiam się, że już niedługo będzie musiał podjąć ostateczną decyzję.
Matka Remusa jest niezwykle silną kobietą. Radzi sobie ze wszystkim tak naprawdę sama, bo Lupin w końcu jeszcze się uczy i nie może jej w niczym pomóc, gdy nie ma go w domu. Podziwiam ją, nawet bardzo. Nie mam pojęcia, skąd ona bierze tyle siły, ale jest doskonałym przykładem na to, że nie trzeba mieć miliona galeonów na koncie, żeby dać synowi to, czego najbardziej potrzebuje - opiekę i miłość. To, czego tak bardzo brakuje Syriuszowi, potomkowi bardzo bogatej rodziny.
Postać Cannie jest niezwykle pozytywna i bardzo się cieszę, że ją wprowadziłaś. Dodaje mnóstwo uroku i pokazuje, że nasza Wielka Czwórka nie zamykała się tylko w swoim kręgu, ale byli to niezwykle przyjaźni ludzie, którzy mieli wielu przyjaciół. A w tym męskim gronie bardzo przyda się taki żeński pierwiastek, bo ileż można czytać o tym, że z nimi trzymała się tylko i wyłącznie Lily, prawda?
Pozdrawiam serdecznie! I przepraszam za wcześniejszą nieobecność ;)
Ja ostatnio też wszędzie jestem spóźniona... i nawet nie mam wymówki.
UsuńNo ja wiedziałam, żę narobiłam błędów... Dzięki za ich wykrycie.
Co do akapitów, to próbowałam właśnie, ale tak mi interlinia zaczęła świrować, że dałam spokój.
Co do Regulusa masz całkowitą rację. We wszystkim.
Powiem w tajemnicy, że sama też ją podziwiam ^^
Też tak myślę ;) A poza tym teraz to ja już mam serdecznie Lilki dość :(
Nie szkodzi, sama się wszędzie spóźniam, więc rozumiem ^^
Kiedy nowy rozdział?? Czekam i czekam a tu nic.
OdpowiedzUsuńRozdział się pisze... Data jego publikacji jest niepewna, ale właśnie uświadomiłam sobie, że się spóźniam (myślałam, że dopiero w następnym tygodniu powinnam wrzucić nowy). Obiecuję poprawę.
UsuńPowoli zaczynam zazdrościć Ci tych opisów :)
OdpowiedzUsuńZawsze intrygujące dla mnie było to, jakie relacje były między Syriuszem a Regulusem w latach nauki. Musiała być w końcu między nimi jakaś więź, nawet gdy się tego wypierali. W ogóle Regulus sam w sobie jest niesamowitą postacią z ogromnym potencjałem, szkoda, że brat go za bardzo nie doceniał w późniejszym czasie.
I powiem Ci, że mi też ciężko pisze się z perspektywy Lily. W ogóle nigdy za bardzo za tą postacią nie przepadałam, może to dlatego. A propos niej, pogubiłam się trochę w tej ostatniej scenie, kiedy ona wpada do przedziału czy coś... tak zakołowałam się między nią a Remusem, ale nie wiem, może to wina zbyt niskiego ciśnienia i ogólnie tego, że jestem dzisiaj jakaś nie do życia, mało ogarniam... Przepraszam, następnym razem wczytam się dokładniej, dzisiaj naprawdę jakoś nie mam już siły...
Weny życzę, prze Pani ;)
Bardzo podoba mi sie. Twoj blog. Musze powiedziec ze jest jednym z lepszych jakie do tej pory przeczytałam. A widziałam ich dość sporo. Wszystko mi sie podoba, nie robisz błędów, czasem tylko jakaś literowki czy brak przecinka. Mam tylko jedną uwagę. Przecierz Peter nie mógł byc mugolakiem, bo voldi by go nie przyjął do smierciozercow, no nie?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny Iga
Bo ja ślepa jestem na błędy, dlatego zawsze jestem wdzięczna, gdy ktoś mi je wytyka :D
UsuńPeter nie jest mnuglakiem ;) Jego matka jest mugolką, ale ojciec to czarodziej.
Cóż mam powiedziec, rozdziały miały ukazywać sie co dwa tygodnie, niedługo mina cztery od publikacji ostatniego a tu nic! Kiedy nowy rozdział? Prosze wyznań datę, nawet jesli miałaby buc jakaś wzięta z kosmosu i odległa, zeby Chociarz było na co czekać
OdpowiedzUsuńObiecuję wyrobić się do 9 października (to jest data ostateczna). Naprawdę przepraszam za te potworne opóźnienia, ale ostatnio mam niezły kocioł, w dodatku części, którą już napisałam nie mam przy sobie (głupia ja zostawiłam ją w domu).
UsuńOkej, znaj moją dobroć, wybaczam ;D I doskonale rozumiem, szkoła, sprawdziany i ani chwili dla siebie. Chodziło mi tylko o to ze kiedy wchodzę z nadziei a na rozdział a tu go nie ma to jestem akuratna cały wieczór, Chociarz wiem ze to nie twoje wina. A teraz przestaje juz gadać i wracam do wspaniałego języka niemieckiego (czujesz te ironię?)
UsuńPozdrawiam i życzę weny/ Iga
*wkurzona
UsuńNo, to gdzie ten rozdział? Bo jak go nie bedzie to chociaz napisz ze nie.
OdpowiedzUsuńAle masz wyczucie czasu - akurat dwie minuty po tym komentarzu pojawił sie rozdział ^^
UsuńTrzy razy pisał do tego rodziaĺu komentarz i trzy razy usunęłam przez przypadek. Takie rzeczy to chyba tylko ja. Wybacz nie mam siły już jescze raz tego odtwarzać. Rozdział był wybitny. Tak w duźym skrócie ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawia ;)
http://magicznaprzystanblogowelfik.blogspot.com
http://szkolaastridlilo.blogspot.com