piątek, 25 kwietnia 2014

18 Ludzka bestia

P
rzerwa świąteczna dobiegła końca, a Remus był zadowolony, że kolejna pełnia za nim. Co prawda wciąż czuł się zmęczony, przybity i przygnębiony, ale pośród tego znajdowała się pewna gorzka radość . Wyrzucał sobie, że kolejny raz pogodna atmosfera została zakłócona przez jego przypadłość, że narażał na to matkę, że narażał każdego, kto mógł zabłąkać się do lasu, do którego zawoziła go rodzicielka i z którego później go odbierała. Kiedyś łańcuchy były w stanie utrzymać bestię na uwięzi. Teraz coraz częściej potwór zrywał kajdany. Remus za każdym razem odbywając tę samą drogę, zastanawiał się, czy tym razem mama nie przybędzie za wcześnie, czy nie zrobi jej krzywdy, czy go odnajdzie i jak go spotka. Może podczas kolejnej pełni nakryje go nad czyimś bezwładnym ciałem, z pyskiem unurzanym we krwi? Zawsze, spoglądając w oczy rodzicielki, zastanawiał się, czy nie zauważy w nim odrazy, wstydu, obrzydzenia. Jak do tej pory tak się nie stało. I tylko dzięki temu Remus mógł wierzyć, że nikogo nie skrzywdził. Nie potrafił pytać o to wprost, za bardzo bał się odpowiedzi.
Widząc wysokie, znajome mury, ucieszył się. Choć cenił czas spędzony z matką, stęsknił się za Hogwartem, za przyjaciółmi, a nawet za pracami domowymi i szalonymi mieszkańcami. Wszędzie wokół zalegały grube warstwy szarawego śniegu, który lśnił delikatnie w promieniach zimowego słońca. Remus zastanowił się, czy i tym razem jezioro choćby częściowo zamarzło. Pamiętał, jak dwa lata temu Syriusz wraz z Jamesem uparli się poślizgać na skutych lodem wodach. Pamiętał, jak James wyjechał niemal na sam środek jeziora i jak chrupnął pod nim lód, grzebiąc go w lodowatych otchłaniach. Pamiętał, jak Syriusz skoczył za przyjacielem, mimo wrzasku Remusa. Pamiętał, jak strasznie się wtedy bał i jak potwornie nakrzyczał na nich profesor Ladon. Tylko ten jeden jedyny raz Lupin widział go tak złym.
Chyba wolałbym, by jezioro nigdy więcej nie zamarzało, pomyślał. Bo wiem, że oni niczego się nie nauczyli. Rok temu też to zrobili, nie zważając na moje protesty. Czy nie wiedzą, co to strach?
Wśród tłumu powracających uczniów nie dostrzegł żadnego z kolegów. Zresztą, nie szukał ich zbyt dobrze, potrzebował chwili samotności. Chciał odpocząć, a także zastanowić się, jak wybić z głów tych uparciuchów animagię. Im dłużej się z nią męczyli, tym silniej Lupin przekonywał się, że lepiej byłoby dać sobie z tym spokój. Szkoda, że jego przyjaciele mieli na ten temat zupełnie odmienne zdanie, że w tej kwestii również nie chcieli go słuchać.
Mróz szczypał policzki, przenikał niedostatecznie gruby płaszcz, zaciskał lodowate palce na bladych dłoniach. Malował wokoło fantazyjne wzory, oszroniał ciemne gałęzie drzew, formował długie, migoczące sople złowieszczo zwisające, zdawałoby się, tuż nad głowami. Sprawiał, że zalegający śnieg był twardy, choć chrupki, zamieniał kałuże w lodowe zwierciadła.
Lecz dla Remusa przede wszystkim kojarzył się z najgorszymi dniami w jego życiu. Poczynając od wiosennego poranka, gdy spoglądał na wzory wymalowane na szybie bielą, a matka powiedziała mu, kim się stał. Pewnej zimowej nocy rodziciel powiedział mu, że jego siostrzyczka umarła, nie zdążywszy się narodzić. Przez spędzony na lodowisku dzień, który zakończyła wiadomość o śmierci ojca. Aż po to paskudne, mroźne popołudnie, gdy myślał, że zdążył stracić ludzi, którzy go akceptowali przyjaciół.
Remus Lupin zdecydowanie miał wiele powodów, by nienawidzić mrozu oraz zimy.
Gdy chłopak wszedł do ciepłego zamczyska, od razu poczuł się lepiej. Z wielkich, pozłacanych ram, mijanych w drodze do pokoju wspólnego, spoglądały na niego znajome, znudzone twarze. Wielkie schody jak zawsze robiły psikusy, wokoło kręcili się czarodzieje, a co jakiś czas zdarzyło się usłyszeć zaklęcie.
A nawet dobrze znany głos, wypowiadający owe zaklęcie.
Remus skręcił w korytarz na pierwszym piętrze. Tyłem do niego stali dwaj uczniowie. Gryfoni. Jeden z nich miał niezwykle potargane czarne włosy, a drugi charakterystyczny śmiech, który rozchodził się teraz wzdłuż ścian. Pomiędzy nimi znajdował się jeszcze ktoś, najwyraźniej rozciągnięty teraz na zimnych płytkach. Remus domyślał się, kim jest ten osobnik ‒ tylko jednej osobie jego przyjaciele by nie przepuścili.
‒ To może teraz wytrzemy podłogę, co James? Skrzaty będą miały mniej roboty.
‒ Czy ja wiem? Przecież żeby wyczyścić podłogę, potrzeba czystych szmat.
‒ Racja. Ech, Smarkerusie, nawet do tego się nie nadajesz. Co za zawód. ‒ Syriusz pokręcił głową, opierając brodę na pięści. ‒ Może więc wcześniej go wyszorujemy?
‒ Skoro matka nie potrafiła go domyć, to myślisz, że nam się uda?
‒ Zawsze warto próbować.
‒ W sumie racja. ‒ James poprawił zsuwające się z nosa okulary. ‒ Chłoszczyść!
Cała głowa Snape’a pokryła się mieniącymi się kolorowo bąbelkami szamponu. Płyn skapywał mu pod nogi, a gdy Ślizgon spróbował się podnieść, przewrócił się. Obaj Gryfoni zgodnie wybuchli śmiechem. Severus Snape nie chciał dać za wygraną, sięgnął ręką w kierunku różdżki, która leżała przy ścianie, po jego przeciwnej stronie. Jednak Syriusz zauważył to i przywołał przedmiot zaklęciem. Wściekły Ślizgon zaklął, a z jego ust wydostały się bąble. Chłopak krztusił się.
Remus usłyszał głos profesora Ladona. Spojrzał w kierunku, z którego dochodził i zobaczył szybko się powiększający cień. Podbiegł do przyjaciół oraz plującego mydlinami Snape’a. Mocno chwycił Jamesa za ramię, żeby zwrócić na siebie uwagę.
‒ Musimy się zwijać, Ladon tu idzie ‒ ostrzegł Lupin.
Nie trzeba było dwa razy powtarzać. James i Syriusz pognali korytarzem, by jak najszybciej się ulotnić. Remus spojrzał na przemoczonego ,unurzanego w mydlinach, dławiącego się Snape’a. Zrobiło mu się wstyd. Przypomniał sobie rozmowę z Kettleburnem.
Jestem taki słaby, taki bezwartościowy, pomyślał. Czy zrobiłbym coś, gdyby Ladon tu nie szedł?
Nauczyciel już niemal minął zakręt korytarza, gdy Lupin cofał zaklęcie i gnał w ślad za przyjaciółmi. Policzki płonęły mu czerwienią.
~*~
Następnego dnia Remus był na siebie zły. Czuł, że powinien zareagować wcześniej, że ze względu na swoje drugie oblicze, winien lepiej zrozumieć Snape’a. Jednak nie potrafił dopuścić do siebie myśli, że akurat ten Ślizgon niczym nie zasłużył na takie traktowanie. Severus Snape nienawidził Jamesa, nie szczędził mu ostrych słów, zawsze posyłał Potterowi uśmiechy samozadowolenia, gdy Gryfonowi coś nie wychodziło. Uwielbiał też spędzać czas z Lily Evans, co dodatkowo denerwowało Jamesa. Remus zastanawiał się, czy znajomość z Lily nie wynika czasem tylko z chęci dopieczenia Potterowi. Nie był tego jednak pewien, więc wolał zachować to dla siebie. Poza tym panna Evans nigdy nie utrzymywała z nim zbyt bliskiej relacji, nie czuł się więc właściwą osobą do wspominania jej o takich rzeczach.
Na porannych zajęciach Remus nie mógł się skupić. Choć był obecny ciałem, to jego duch wciąż krążył wokół wczorajszego wydarzenia. Lupin zawsze miał problem z dawaniem sobie spokoju z niepowodzeniami. Roztrząsał je, rozkładał na czynniki pierwsze, a te go gryzły. W dodatku po głowie wciąż obijały mu się słowa Kettleburna. „W ogóle nie myślą nad konsekwencjami.” Wtedy nie przejął się nimi tak bardzo, jednak wczoraj  miał okazję przekonać się, jak okrutnie są aktualne.
Snape mógł się udławić mydlinami, mógł umrzeć. Co by było wtedy?, zastanowił się.
W Remusa uderzyło, jak mało jego przyjaciele zastanawiali się nad przyszłością, jak bardzo żyli chwilą, jak bardzo ryzykowali.
Późnym popołudniem miała odbyć się opieka nad magicznymi stworzeniami. Większość uczniów żyła nadzieją, że tym razem lekcja zostanie odwołana. Ranek prezentował się wyjątkowo mroźnie, a w południe temperatura wciąż utrzymała się dobrze poniżej zera. Niewielu miało ochotę opuszczać zamek, bo ani nie można było rzucać się śnieżkami, ani lepić bałwanów, a wejście na wciąż słabo zamarznięte jezioro zostało surowo zakazane. Remus przypuszczał, że bardziej wiązało się to z rozmową Jamesa i Syriusza, którzy planowali sprawdzić pokrywę lodową, o czym mówili na transmutacji. McGonagall zmierzyła ich wówczas bardzo demotywującym spojrzeniem, lecz oni postanowili odpowiedzieć szerokimi uśmiechami.
‒ Uch, co za beznadzieja ‒ burknęła Canicula, wpychając się na kanapę między Syriuszem a Peterem. ‒ Wygląda na to, że dziś opieka wciąż jest aktualna.
‒ Hej, nie rozpychaj się tam ‒ jęknął Syriusz, któremu dziewczyna wbijała w bok łokieć. ‒ A skąd wiesz, że będzie?
‒ Bo gdyby nie było, już byśmy o tym wiedzieli. ‒ Canicula pokazała Blackowi język.
‒ Co ty nie powiesz? James, nie wydaje ci się, że Cannie powinna odebrać swoją dzisiejszą porcję łaskotek?
‒ Zdecydowanie tak.
‒ Zdecydowanie nie ‒ jęknęła Canicula zaraz po Jamesie. ‒ No nie, mam was dość! Łapy precz! Ratunku!
Cannie zaczęła wierzgać nogami, do których zbliżał się James z przygotowanym piórem. Syriusz tymczasem zajął się łaskotaniem dziewczyny w pasie, a i Peter dołożył swoje. Najsłabszym punktem Caniculi było to, że niemal wszędzie miała łaskotki, a nie znosiła, gdy ktoś to wykorzystywał przeciwko niej w takim natężeniu jak Huncwoci.
‒ Ktoś wzywał pomocy?
‒ Meldujemy się na rozkaz!
Remus spojrzał na dwóch, młodszych od nich o rok, Gryfonów. Stanley i Rolf Lewisowie byli do siebie podobni jak dwie krople wody. Obaj mieli krótkie, brązowe włosy, usiane piegami twarze i wielkie piwne oczy oraz dołeczki w policzkach, kojarzące się z grzecznymi, ułożonymi dziećmi.
Za które na pewno nie można było uznać tej dwójki.
‒ Eee, to tylko Cannie znów coś zmalowała ‒ powiedział jeden z nich.
‒ Pomóc wam, chłopaki? ‒ zapytał drugi, uśmiechając się niewinnie.
‒ Każda pomoc się przyda! ‒ odkrzyknął James, masując obojczyk, w który udało się trafić wierzgającej na oślep Caniculi.
Remus zachichotał i pokręcił głową z rozbawieniem.
Oni się chyba nigdy nie zmienią, przemknęło mu przez myśl.
 Czterech wyrostków rzuciło się na, biedną Cannie, która krzyczała coraz głośniej, choć nie miała najmniejszych szans. Remus poczuł, że coś otarło mu się o nogę i miał wrażenie, że jakiś biały obiekt mignął mu przed oczyma.
Któryś z Lewisów, Lupin nie był w stanie powiedzieć który, wrzasnął dziko, wygiął się i spróbował uderzyć wścibiającą pazury w jego ramię Szczotę. Nie zdążył. Szczota szalonym susem wskoczyła na jego bliźniaczego brata, pozostawiając na jego policzku cztery długie zadrapania, które już zaczynały się czerwienić i obrała sobie kolejny cel. James ponownie został odrzucony kopniakiem. Peter sam się ewakuował, widząc kocicę, a Syriusz skończył z paskudnie podrapaną szyją i rozbitym łukiem brwiowym. Szczota natomiast, po wygranym pojedynku, usadowiła się wygodnie na kolanach Caniculi, podreptała łapkami i, zwinąwszy się w kłębek, zmrużyła oczy.
‒ Ta kocica jest nienormalna ‒ jęknął Rolf, trzymając się za policzek.
‒ My tylko się droczyliśmy, a ona od razu z pazurami! ‒ dodał Stanley, unosząc rękaw i oglądając krwawiące zadrapania.
‒ Jaki właściciel, taki kot ‒ powiedział Syriusz, szczerząc zęby.
‒ Czy ty coś sugerujesz? ‒ Cannie zmrużyła oczy, spoglądając bojowniczo na Blacka.
‒ Ja? Nie, skąd ‒ odpowiedział niewinnie.
‒ Ja sugeruję za to, że powinnaś ściągnąć te buciory ‒ jęknął James, podnosząc się z podłogi. ‒ Wiesz, jak boli, gdy zasadzisz kopa?
Cannie ze zdziwieniem spojrzała na czarne buciska z grubą podeszwą, które aktualnie miała na nogach. Przekrzywiła głowę, przyglądając się z każdej strony, zmarszczyła brwi, zerknęła przelotnie na Pottera i powiedziała:
‒ Chyba powinnam zaopatrzyć się w coś twardszego, skoro musiałam cię kopnąć dwa razy, żebyś odpuścił.
‒ Albo poćwiczyć celność ‒ zaśmiał się James.
Cannie zacisnęła usta w wąską linię, gromiąc chłopaka wzrokiem, nie powiedziała jednak nic.
Remus spojrzał na zegarek.
‒ Jeżeli mamy zamiar zdążyć, powinniśmy już wyruszać ‒ powiedział. ‒ W końcu trzeba was jeszcze doprowadzić do stanu używalności ‒ dodał, patrząc na rozbity łuk brwiowy Syriusza. ‒ Wiesz, Cannie, mogłabyś tak mocno nie uderzać ich w twarz.
‒ Dlaczego?
‒ Bo z ran na twarzy jest strasznie dużo krwi.
‒ Ale gdzie indziej mogę?
‒ Tylko w samoobronie.
‒ Jesteś wspaniały. ‒ Cannie uśmiechnęła się z wdzięcznością i pogłaskała Szczotę, która wyprężyła się pod wpływem jej dotyku.
‒ Nie no, dzięki, Remusie ‒ burknął Syriusz. ‒ Właśnie dałeś jej błogosławieństwo na bicie swoich najlepszych przyjaciół.
‒ Nie ma za co.
~*~
Gramolili się przez błonia, tuląc się do siebie, wciskając dłonie głęboko w kieszenie i spoglądając co chwila, jak daleko jeszcze jest ich cel. Wreszcie dotarli pod chatkę Hagrida, gdzie zgromadziła się już grupka innych uczniów, również zmarzniętych na kość. Za budynkiem wiało nieco mniej, a unoszący się z komina bury dym dodawał otuchy.
‒ Czołem! ‒ przywitał ich z daleka Corvi, machając do nich z uśmiechem.
Chłopak zakutany był w gruby płaszcz, a wokół szyi omotany miał pokaźnych rozmiarów niebieski szalik, który niemal w całości zakrywał jego twarz. Tylko Meadowes zdawał się ignorować mroźną aurę. Tuż koło niego kulił się Ray, szczękając zębami i pocierający opatulone rękawicami dłonie Luis.
‒ Co się tak grzebaliście? ‒ zapytał pełen energii Corvus, przyglądając się im z zainteresowaniem. ‒ Filch was zatrzymał?
‒ Filch? Nieee ‒ mruknęła Cannie, wtulając się w Petera jeszcze mocniej. ‒ Tobie to nie jest zimno?
‒ Nie bardzo. Mama wcisnęła mi taki płaszcz, że żadne mrozy mi nie straszne. A poza tym, wystarczy tylko trochę się przespacerować i od razu robi się cieplej.
‒ Ciekawy jestem, jakie to magiczne zwierzęta ma zamiar pokazać nam Kettleburn w taką lodówkę ‒ stwierdził Luis bez entuzjazmu.
‒ Bardzo ciekawe, zapewniam, panie Hesse ‒ odpowiedział tubalny baryton, a po chwili zobaczyli postawnego, choć dość niskiego nauczyciela opieki nad magicznymi stworzeniami.
Kettleburn ogarnął wszystkich bystrym spojrzeniem niebieskich oczu. Zmarszczył krzaczaste brwi, a blizny na twarzy rozciągnęły się, stając się jeszcze widoczniejszymi.
‒ Coś was dzisiaj mało, milusińscy ‒ powiedział. ‒ Czyżby was pogoda wypłoszyła, hm?
Nikt nie uznał za stosowne odpowiadać, nauczyciel też najwyraźniej nie liczył na zbyt wysoką frekwencję, bo zbył to wzruszeniem ramion.
‒ Skoro nie raczyli przyjść, to nikogo zmuszał nie będę. Wiem już za to, kto zajmie się oporządzeniem testrali.
‒ Czym są testrale? ‒ zapytał z przestrachem Ray dość cicho, by nie dotarło to do uszu Kettleburna.
‒ A bo ja wiem? ‒ odpowiedział pytaniem Syriusz. ‒ Nie będzie ci to potrzebne, więc na co ci to wiedzieć?
Ray tylko mruknął coś pod nosem, nie kontynuując tematu.
‒ Dzisiaj mam zamiar pokazać wam coś, o czym krążą bardzo ciekawe pogłoski. Swoją drogą, mugole to mają pomysły ‒ zaśmiał się Kattleburn. ‒ Przejdziemy się kawałek w głąb Zakazanego Lasu, jedynie dzisiaj wolno wam tu wejść, nie przyzwyczajajcie się, urwipołcie jedne.
Syriusz i James wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Remus pokręcił głową z dezaprobatą, a Peter jakby skurczył się w sobie. Canicula natomiast zupełnie nie zwróciła uwagi na słowa nauczyciela, wciąż tuląc się do ramienia Pettigrewa.
Ruszyli gęsiego za Kettleburnem, wprowadzającym ich do Zakazanego Lasu. W miarę zagłębiania się w las, obserwowało się coraz mniejsze ilości śniegu. Mikroklimat, który wytworzył się pod drzewami, był cieplejszy niż na otwartej przestrzeni, toteż przestali tulić się do siebie, a nawet poluzowali szaliki. Wszędzie wokół wznosiły się mocarne pnie wiekowych drzew, z jednej strony gęsto obrośniętych mchem. Tuż nad ich głowami spuszczały się drapieżne gałęzie, tworząc istną plątaninę, a pod stopami wiły korzenie. Musieli uważać, jak stąpają, by nie upaść. Ray jednak nie byłby sobą, gdyby się nie przewrócił. Oczywiście prostu na tego, kto szedł przed nim.
‒ Ała! Ray, złaź ze mnie. Jesteś ciężki ‒ jęknął Luis.
‒ Cicho tam, nie jesteście u siebie w domu, żeby tak wrzeszczeć ‒ upomniał ich Kettleburn.
‒ Przepraszam ‒ powiedział Ray, gramoląc się. ‒ Naprawdę nie chciałem.
‒ Tak w ogóle, słyszeliście, co na obiedzie mówiła Berta? ‒ zapytał Corvi.
‒ Nie, ale ona gada same głupoty ‒ stwierdził Syriusz.
‒ Może i tak, ale nie jestem pewien, czy wymyśliłaby coś takiego.
‒ To powiesz wreszcie, czy będziesz się tak z nami droczył? ‒ zapytał James, który nigdy do niczego nie miał cierpliwości.
‒ Podobno profesor Atropos ma dowiedzieć się, o co chodziło z zatrzymaniem się łódek we wrześniu. W sumie nie wiem, skąd ona w ogóle wie, że coś takiego się stało, no ale... No,  zresztą nieważne. Chodzi o to, że Berta Jorkins gadała, że Atropos uwzięła się na profesor Necho i strasznie ją przemaglowała w związku z tą całą sprawą. Podobno paskudnie się pokłóciły i doszło do użycia różdżek. Chociaż w to ostatnie trudno wierzyć... ‒ Corvi, podrapał się po policzku. ‒ Pytałem nawet siostry, czy to możliwe, że łódki się zatrzymały, albo czy wcześniej coś takiego się zdarzyło. Powiedziała, że nie za jej czasów.
‒ Pytałeś Dorcas? ‒ zainteresował się Peter.
‒ Jasne, że Dorcas, przecież Corvi ma tylko jedną siostrę ‒ sarknął Black. ‒ Ale to prawda, łódki zatrzymały się.
‒ A skąd ty o tym wiesz? ‒ zapytał podejrzliwie Luis.
‒ Mamy swoje źródła ‒ odpowiedział tajemniczo James, kilkakrotnie unosząc i szybko opuszczając brwi.
‒ Taa, jasne ‒ zaśmiał się Corvus, wpadając na Raya. ‒ Co jest? Jesteśmy już na miejscu?
Znaleźli się na dość dużej polanie okolonej drzewami. Na wolnej od drzew przestrzeni spoczywała biała pierzyna. Po śniegu spacerowały wielkie, owłosione stworzenia. Miały co najmniej po trzy stopy wzrostu, stały na tylnych nogach, a ich stopy przypominały ludzkie. Gdy Remus przyjrzał się twarzy jednego z osobników, wydała mu się podobna do małpiej z dużym, płaskim, ciemnym nosem, wielkimi, bursztynowymi oczyma częściowo skrytymi za zwieszającymi się z głów dość długimi włosami. Ich futro przechodziło od bieli, poprzez popiel aż po rudość. Wydawało się jednak, że tylko te mniejsze, zapewne najmłodsze, osobniki reprezentowały tę ostatnią barwę.
Kilkoro uczniów krzyknęło i cofnęło się, wywołując poruszenie wśród nieznanych istot. Cannie z ciekawością wyjrzała zza ramienia Remusa i pokiwała głową z podziwem. Corvus gwizdnął cicho, ignorując próbującego się za nim ukryć Raya.
‒ Są piękne ‒ powiedziała cicho Cannie wprost do ucha Lupina, i westchnęła.
‒ N... Naprawdę tak uważasz? ‒ zająknął się Remus, oglądając się z ciekawością na przyjaciółkę.
‒ Mhm ‒ mruknęła tylko w odpowiedzi, nie odrywając wzroku od stworzeń.
‒ Hej, wy tam z tyłu, przestańcie się chować ‒ powiedział Kettleburn, spoglądając na uczniów. ‒ Nic nie zobaczycie z tej odległości, a to prawdziwa rzadkość. Jak już wspominałem, mugole wymyślili masę opowiastek o tych stworzeniach. Ale mugole są ślepi na tak wiele rzeczy ‒ westchnął profesor. ‒ I głośni, zdecydowanie za głośni, żeby móc cokolwiek obserwować. Słuchajcie, milusińscy, musicie zachowywać się dość cicho, bo mi ich spłoszycie ‒ wskazał palcem na kudłate istoty. ‒ Wracając, przed wami prawdziwi śnieżni ludzie, Kauguli, Migoi, Meh-teh, czy też po prostu Yeti. Jak pewnie zauważyliście, są bardzo płochliwe, a ich fizyczne uwarunkowania sprawiają, że zamieszkują głównie niedostępne, pokryte lodem tereny. Stronią od ludzi, jednak z uwagi na ich wysoce rozwinięty zmysł przetrwania, gotowe są zaopiekować się znalezionym na swoim terytorium osobnikiem. Zazwyczaj wynika to z faktu, że mylą nas z własnymi młodymi lub też, jak niektórzy twierdzą, traktują nas jako jakieś odgałęzienie swego stada. Potrafią całkiem nieźle wyczuwać magię, więc zapewniam, niejeden mag zawdzięcza im życie. Niegdyś czarodzieje byli przekonani, że Yeti są groźne, niebezpieczne, a niektórzy po dziś dzień tak sądzą. ‒ Kettleburn zrobił pauzę, spoglądając ze zdziwieniem na uczniów. ‒ Czemu nie notujecie? Macie zamiar wszystko zapamiętać? A szkice na koniec zajęć to się same zrobią, hm?
Po uwadze profesora, uczniowie natychmiast powyciągali z toreb pergaminy. Rozległ się szelest papieru. Młodsze Yeti spoglądały na nich z ciekawością, kilka nawet podeszło bliżej, z zaciekawieniem obserwując nieznajomych. Przez cały czas młode śledzone były uważnym i podejrzliwym wzrokiem starszych osobników. Cannie z ciekawością wyciągnęła dłoń w kierunku rudowłosej istoty. Yeti również wyciągnął przed siebie ramię, przykładając dłoń do palców dziewczyny i przekrzywiając zabawnie głowę. Obie kończyny wydawały się do siebie niezwykle podobne. Łagodne, jasne oczka spoglądały z ciekawością w piwne, pełne zainteresowania oczy Caniculi.
‒ Chyba cię polubił ‒ zaśmiał się cicho Kettleburn.
Czy i na mnie mogłaby spojrzeć w ten sposób? Czy i mnie tak łatwo by zaakceptowała? Czy miałbym odwagę...?
Yeti uniósł głowę i radośnie zaryczał.
Remus Lupin napotkał roziskrzony wzrok Silvanusa Kettleburna i zobaczył, jak tamten kiwał powoli głową. Zupełnie jakby chciał dodać swemu uczniowi odwagi.
24.07.2014 - rozdział zbetowany przez Degausser.

17 komentarzy:

  1. Świetny rozdział :) ale zakończenie i tak było megaaaaśne ^-^

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeden z lepszych rozdziałów.Szczerze to przydała ,by się jakaś mocniejsza akcja np.jakby przez głupotę Jamesa i Syriusza jakimś cudem Remus wpadł by do jeziora ,a przy takiej temperaturze i braku umiejętności pływania(zanim huncwoci by go wyciągnęli trochę czasu by minęło)bo był w ciężkim stanie ,a James i Syriusz by mieli wyrzuty sumienia ,bo to była tylko ich wina.Ja tam tylko podsuwam pomysły;)

    Na początku myślałam ,że oni idą uczyć się o testralach.Szkoda ,że jednak nie poszli.Jestem ciekawa czy jeśli faktycznie by tam poszli to ,który z głównych bohaterów widział by testrale(wydaje mi się ,że byłby to Remus).

    Rozdział jest niezły :)Jeden z lepszych

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znaczy akcja idzie zgodnie z planem (bo taki istnieje, nawet jeżeli go nie widać). Wydaje mi się, że bardziej spodobają cię się dalsze rozdziały. W, bodajże, 21, 22 i 23 będzie trochę więcej akcji. No, a poza tym to rozdziały dla mnie mają jakieś z dwóch zadań: posunąć fabułę lub rozwinąć bohaterów.

      Wydaje mi się, że testrale są oklepane, dlatego z nich zrezygnowałam (chociaż rzeczywiście na początku to miały być one).

      A mogę zapytać, które uważasz za złe? Potrzebuję wskazówek, czego unikać w przyszłości :D

      Usuń
    2. Fakt testrale są trochę oklepane.Może to dobrze ,że wymyśliłaś coś nowego:)

      Ogólnie mi chodziło o to ,że raz na jakiś czas przydaje się naprawdę mocna ,a przede wszystkim niebezpieczna akcja, która może tak przy okazji "potwierdzić ich przyjaźń". Nie wiem czy mnie zrozumiałaś.Ogólnie jest dobrze tylko właśnie tej rzeczy mi brakuje:). Piszesz o rozwinięciu bohaterów ,ale w sumie mało wiemy o ich przeszłości(zanim przybyli do Hogwartu).To już taki mały pomysł jak mamy poznawać bohaterów.Ogólnie nie jest źle.Pozdrawiam:)

      Usuń
    3. Dobra, powiem ci czemu konkretnie nie było testrali. Jaki normalny nauczyciel wziąłby na tapetę zwierzęta, których spora część uczniów nie zobaczy? Taka lekcja mija się z celem :P

      Niebezpieczne akcje mają to do siebie, że są fajne w małym natężeniu no i, kurczaczek, to jest czwarta klasa, Hogwart i aż głupio mi robić jakieś numery ze stawianiem życia bohaterów na szali (skoro wiadomo, że w tej szkole zginęła tylko Marta, wynik jest oczywisty).
      Ale rozwijanie bohaterów to nie opowiadanie o ich przeszłości. Przynajmniej mi się tak zdawało o.O No i jakoś wątpię, żeby ktokolwiek chciał czytać jakieś biografie bohaterów (chyba to nudne, mi się tak przynajmniej wydaje). Ale jaki pomysł? Bo nie rozumiem, chyba za tępa jestem (albo mój mózg zwietrzył zbliżającą się sesję i nawiał :P).

      Usuń
  3. Na dobre wróciłam do blogowania i pisania opek, więc chyba najwyższy czas, żeby zabrać się za nadrobienie zaległości u Ciebie... :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej mam się bać? :P
      A skoro wróciłaś, to czy znaczy to, że doczekam sie kontynuacji Łez?

      Usuń
    2. 1. TAK!
      2. Myślę, że skoro już zawitałaś na bloga, to nie muszę odpowiadać na to pytanie... :P

      Usuń
  4. Jednym słowem: Wow.
    Blog jest świetny - bardzo mi się podoba, że poświęcasz trochę czasu na opisywanie uczuć, pogody, rodziców, innych osób w Hogwarcie.... Czytałam dużo blogów tego typu, a w większości autorki lecą przed siebie jak torpedy, nie zważając na pogodę xD
    Fajne jest również to, że przedstawiłaś Lily Evans w innym świetle - nie jako cudowną, spokojną panienkę, która niemalże na początku bloga zakochuje się w James'ie i żyją krótko i szczęśliwie. Denerwujące jest jak ktoś traktuje Huncwotów jak wspaniałą okazję do stworzenia czterech nowych par -,- Blog jest naprawdę wspaniały, a teksty Lily z typu "tak, umówię się z Tobą" - bezcenne.
    Dobra, już cię tak chwalić nie będę :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję ;) No wiesz, może niektórzy uważają, że pogoda w ogóle nie ma znaczenia? Nie wiem :D
      Tak, pełna zgoda. Mi juz dawno przejadły się takie słitaśne romanse, dlatego nawet nie ma co liczyć na takie numery (ach, jak ja w tym momencie mogę się jeszcze cieszyć, że chłopaki są młode i nie muszę kombinować z zainteresowaniem płcią przeciwną :P).
      Hej - zawsze możesz ponarzekać ^^

      Usuń
  5. W sumie nie wiem, co powiedzieć, choć rozdział mi się podobał i to naprawdę. Narracja Remusa różni się od tej reszty Huncwotów tym, że dostajemy kogoś bardziej dojrzałego i mniej jest elementów komicznych, a więcej naprawdę fajnie wplecionych spostrzeżeń, jak na przykład te o Jamesie i Syriuszu. Przez to coraz bardziej chcę zobaczyć, jak zachowa się Lupin, gdy będzie chłopcy naprawdę wpakują się w porządne kłopoty. ;3 Tak swoją drogą to coraz bardziej intryguje mnie przeszłośc Remusa... I naprawdę tragicznie mu współczuję tej niepewności, czy nikogo nie skrzywdził podczas pełni.

    Zajęcia Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami mi się podobały. Serio, na yeti bym nie wpadła. Testrali nie uważam za oklepane (ale to zapewne dlatego, że je uwielbiam <3), ale yeti są takie... Cóż, świeże. xD W sensie przenośnym, bo nie posądzam ich o higienę osobistą. ;P

    A tak w ogóle, to Cannie jest urocza. <3 Choć wolałam, jak miała trochę większy udział, to dosyć zrozumiałe, że jest tu jednak trochę z tyłu, w końcu dziewczyna, nawet najfajniejsza, nie ukradnie Huncwotom sceny. xD I głupia ja, dopiero zajrzałam do zakładki z drzewami genealogicznymi i... No cóż, pech Raya jakoś przestał mnie dziwić. xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano różni ;) O widzę, że udało mi się trochę zaintrygować przeszłością Remiego :D Co do kłopotów pod koniec tej klasy chyba Lupin cię zadziwi ^^

      Cieszę się, bo ta lekcja to w sumie na życzenie była - komuś kiedyś spodobał się Kettleburn i obiecałam, że się o coś w przyszłości postaram (a, że była zima...).

      Cannie będzie najwięcej w chyba 22 rozdziale, więc na pewno wtedy się nią nacieszysz (o ile cie nie wkurzy). Ha, zauważyłaś? Miałam z tym niezłą zabawę, muszę przyznać, dlatego szczególniemi miło, że ktoś dostrzegł taki szczegół :D

      Usuń
    2. No weź, robisz mi smaka! Niedługo zacznę Cię nękać o szybsze wstawianie rozdziałów! xD

      Powiem szczerze, że z wymyślonych przez Ciebie nauczycieli też najbardziej lubię Kettleburna, naprawdę sympatyczny facet. Mam wrażenie, że Remus kogoś takiego potrzebuje. ;3

      Powiem szczerze, że lubię takie szczegóły, jak dla opowiadanie nabiera wtedy takiego... bo ja wiem... Szczególnego smaku, o. xD

      Usuń
    3. Dobra, to mogę juz nic nie mówić :D Hej, ale to najszybsze tempo, na jakie można liczyć jest ^^ Serio, serio.

      Nie dziwię się, sama też go lubię. Z resztą nie miałam okazji zbyt wielu więcej wprowadzić, chociaż mam jeszcze jednego do lubienia (może później wpadnie wreszcie?).

      Chcesz mi zjeść opowiadanie! Smacznego :P

      Usuń
  6. Remus wydaje się być taki najprzyjaźniejszy, to on bardzo kojarzy się z przyjacielem, mimo że reszta huncwotów też ma coś w sobie. Trochę rozumiem Lupina, że się boi o to, że jego przyjaciel w końcu opanują naukę animagii, ale to trochę dla jego dobra. Chociaż z drugiej strony trudno go nie zrozumieć, wiedząc, że gdy się przemienia może kogoś zagryźć. Powinien się jedynie cieszyć, że są jeszcze czarodzieje i mugole, którzy potrafią to zaakceptować i wspierać w tych trudnych chwilach. Ale od tego są w końcu przyjaciele. Własna matka pewnie, gdyby nawet coś złego zrobił nie spojrzała na niego odrażeniem, bo to właśnie matka, która go kocha i rozumie jego futerkowy problem. No cóż James i Syriusz są jeszcze młodzi i nie rozumieją, że coś może być niebezpiecznego. Pewnie nawet, kiedy stało by się przez to coś złego to po dłuższym czasie znowu by o tym zapomnieli. Jako nie mogę u siebie wzbudzić tego żalu dla Severusa. Może to i złe co oni mu robią, ale jakoś nie czuję do Snape'a sympatii, żeby zrobiło mi się go szkoda, ale to prawda, że mógłby sobie coś naprawdę koszmarnego zrobić i wtedy już by nie było tak dobrze, a James mógłby zapomnieć o randce z Lily. Ojej i znów mój ulubiony pierwiastek dręczenia przyjaciół łaskotkami ;p. W sumie to ona nie ma żadnych szans przez to, ze jest jedyną dziewczyną, a jednak chłopaków bardziej ciągnie do łaskotania jej niż swoich innych kolegów. Tak myślałam, że skoro James zbliżał się z piórkiem do jej nóg... to może do stóp? A tu nagle się okazuje, że miała toporne buciory ;p. Chyba, że zamierzał się ich pozbyć i mu nie wyszło... Tyle osób na jedną osobę? Cud, że Cani nadal żyje ;p. Remus spojrzał po prostu na tą sytuacje obiektywnie ;D. Za równo lubi chłopaków jak i ją, a że oni się z nią droczą, to przecież ona może się bronić ;p. Ale dostać w twarz z takiego buta...oj musiało boleć. Widać, e Szczota potrafi się przydać i wybawić swoją właścicielkę. Po tej lekcji o yeti mam wrażenie, że Remus w końcu zdobędzie się na to, aby powiedzieć o tym futerkowym problemie Cannie. Myślę, że ona by to zrozumiała, w końcu też chyba uważa ją za dobrą koleżankę. Może nie jest z nią ta blisko jak z przyjaciółmi, ale chyba nie ma z nią złego kontaktu. Zobaczymy jednak czy pozwolisz jej kiedyś poznać tą tajemnice. Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O to to! James i Syriusz nie zastanawiają sie nad konsekwencjami i tak, zapewne szybko przeszliby do porządku dziennego nawet gdyby coś nie stało.
      James jest całe lata świetlne od randki z Lily :P
      No cóż Jimowi nie bardzo pykło - chyba liczył, że Cannie siedzi sobie w jakichś łatwo ściągalnych łapciach :P Też się czasami zastanawiam jakim cudem Cannie wciąż dycha. Odpowiedzią zapewne bedzie Szczota ;)
      Remus ma zdecydowanie pozytywną i dość głęboką relację z Cannie, ale pewnych rzeczy nie powie, bo nie potrafi. Jest strasznie zamknięty w sobie i panicznie obawia się reakcji ludzi na wiadomość o wilkołactwie. Czy kiedykolwiek zdobędzie się na to, żeby powiedzieć Cannie? Nie wiem. Na razie jest zdecydowanie za wcześnie.

      Usuń