W
|
lutym wreszcie nadszedł pierwszy po nowym roku
wypad do Hogsmeade. Wcześniej Huncwoci musieli sobie wszystkie odpuścić, bo
szlabany oraz ćwiczenia animagii skutecznie pożerały cały wolny czas. Do tej
pory to Canicula dbała o ich zasoby w postaci łajnobomb, którymi raczyli Filcha
przynajmniej raz w tygodniu. Pani Norris miała do nich niesamowitego nosa, więc
starali się, przed przystąpieniem do szczytnego planu obrzucenia gabinetu
woźnego kolejną porcją fetoru, zwabić gdzieś kocicę, a następnie uwięzić. Ostatniej
soboty, gdy przewidziano wyjście do Hogsmeade, Cannie jasno powiedziała
chłopcom, że po raz finalny taszczy wszystkie ich zamówienia sama. Przebąkiwała
coś również o narzucającym się Puchonie. Nie chciała jednak zdradzić, o kogo
chodziło.
Peter nie
miał specjalnej ochoty wygramolić się z łóżka, wolał jeszcze pospać, ale jak
zawsze jego wszelkie subiekcje zostały zignorowane. James uparł się, że skoro Cannie nie chce załatwić
im niezbędnych dla prostych uczniów Hogwartu towarów, trzeba samemu się o to
zatroszczyć. Tak więc postanowił wlewitować nad głowę biednego Pettigrewa kubek
pełen zimnej wody w celu szybszego postawienia na nogi. Oczywiście zamiar
został w pełni osiągnięty.
Ziewając całą
drogę, Peter wlókł się teraz za przyjaciółmi. Tylko Cannie obracała się co
jakiś czas, by zobaczyć, czy aby na pewno Pettigrew nigdzie się nie zagubił.
Zima zdawała
się odpuszczać. Śnieg, który jeszcze tydzień temu tworzył twardą, skutą mrozem
skorupę, teraz przypominał raczej brudnoszarą zupę, nieprzyjemnie chlupoczącą
pod nogami. Cała droga do Hogsmeade pokryta była tą mazią, przez co gdzieś w
połowie buty Petera dały za wygraną i przepuściły wilgoć.
‒ To gdzie
idziemy na początek? ‒ zapytał Remus, gdy w oddali majaczyła przed nimi jedyna
w pełni czarodziejska wioska w Anglii.
‒ Czy ja wiem
‒ mruknął bez przekonania James. ‒ Syriusz, gdzie chcesz iść?
‒ Trzy miotły
‒ rzucił Black.
‒ Mieliśmy
iść do Miodowego Królestwa ‒ przypomniał Peter.
‒ To
pójdziemy, ale później ‒ stwierdził Syriusz, pozbawiając Pettigrewa złudzeń.
Jako że była
to wyjątkowo słoneczna sobota, wielu uczniów postanowiło przejść się do
Hogsmeade pomimo zalegającego wszędzie topniejącego śniegu. W Trzech Miotłach jak
zawsze roiło się od uczniów, wprost uwielbiających to przytulne miejsce.
Huncwoci cenili sobie głównie piwo kremowe, które wszyscy czterej uważali za
arcydzieło trunków. Tylko Cannie wolała napój goździkowy, twierdząc, że ma o
wiele ciekawszy smak.
Gdy minęli
próg, dzwoniąc dzwoneczkami przyczepionymi do drzwi, od razu skierowali się do
lady. Było to ich niepisane miejsce, a poza tym stamtąd łatwo mogli naciągać
Madame Rosmertę na dodatkowe kolejki ulubionych napojów. Właścicielka pubu
przypadła im do gustu swoją otwartością, sympatycznością i skłonnością do płatania
figli. Nieraz mieli ubaw, gdy kobieta flirtowała z jakimś mężczyzną, a później
udawała, że zupełnie nie wie, o co chodzi. Czasami nawet był to przedmiot ich
zakładów, choć Huncwoci nie przepadali za tym, bo w większości wypadków
przegrywali.
Wdrapali się
na stosunkowo wysokie okrągłe stołki tuż przed blatem i uśmiechnęli w kierunku odwróconej
do nich plecami Madame Rosmerty.
‒ Och,
jesteście ‒ kobieta zawróciła się do Huncwotów, ciesząc na ich widok. ‒ Dawno
was nie było, łobuziaki.
‒ Mieliśmy
mnóstwo pracy ‒ wywinął się Syriusz, posyłając niewinny uśmieszek.
‒ Pracy,
oczywiście. To ciekawe, bo Cannie wspominała coś o szlabanach...
‒ Can ma
wyjątkowo bujną wyobraźnię ‒ powiedział James, szturchając dziewczynę.
‒ Grabisz
sobie, Potter, oj, grabisz ‒ warknęła Canicula.
‒ Widzi pani?
‒ kontynuował, wciąż się szczerząc Potter. ‒ Can lubi sobie pożartować.
‒ A nie sądzi
pani, że za tak ciężką pracę należałaby się nam jakaś kolejka ekstra? ‒ zapytał
Syriusz.
Rosmerta
potrząsnęła głową, a ciemne loki poruszyły się, przechyliła się w stronę
chłopaków, ukazując lepiej dość głęboki dekolt i powiedziała:
‒ Pod
warunkiem, że tamten gość zapłaci dzisiaj dwa razy więcej niż zazwyczaj. ‒ Wskazała
na mężczyznę, siedzącego przy stoliku pod oknem.
Huncwoci
spojrzeli po sobie. Wiedzieli, że kobieta nie miałaby problemu z wyciągnięciem
od niego dodatkowych funduszy. Była młoda i nadzwyczaj atrakcyjna, a mało który
mężczyzna nie oglądał się za jej stukającymi obcasami, gdy przechodziła obok. W
dodatku głęboko dekoltowane szaty tylko podkreślały jej wdzięki, a zielone oczy
zawsze obrysowywała czernią tak, że przypomniały nieco kocie.
‒ Zgoda ‒ powiedzieli
jednocześnie James i Syriusz, po czym obaj wstali.
Peter z
ciekawością obejrzał się na nich. Ciekaw był, co jego przyjaciele wymyślą tym
razem, nie miał jednak odwagi, by podejść bliżej. Remus i Canicula również
zostali.
James i
Syriusz przystanęli koło mężczyzny. Rozmawiali, choć Peter nie miał pojęcia o
czym. Remus umiał czytać z ruchu warg, lecz teraz nie wyglądał na
zainteresowanego tym, gawędził z Cannie o ostatnim wypracowaniu na eliksiry. Przecież i tak dostanie z niego wybitny,
albo powyżej oczekiwań. Czym tu się przejmować? Pettigrewa nagle oblała
fala zimna. Ostatnio Ślimak jakby zawziął się na niego, a ważone przez niego
eliksiry wydawały się najgorsze z całej klasy. Z wyjątkiem Raya, ale Ray przynajmniej robi postępy. W tym roku
wysadził tylko jeden kociołek. Tak przynajmniej mówili.
Wreszcie
Potter i Black wrócili niezwykle dumni z siebie. Uśmiechnięci od ucha do ucha,
poprosili o kolejkę kremowego, którą, jak mniemali, wygrali. Rosmerta
przypatrzyła się im uważnie, jednak powiedziała, że nagrodę otrzymają dopiero,
gdy mężczyzna rzeczywiście zapłaci za zamówienie.
Po chwili
kobieta udała się do klientów, znikając im z oczu. Peter spojrzał z ciekawością
na przyjaciół.
‒ O czym
gadaliście tam przy nim? ‒ zapytał.
‒ O niczym
takim ‒ mruknął tajemniczo Syriusz.
‒ Powiedzcie,
proszę!
‒ A tylko o
tym, że podobno interes Rosmerty źle się kreci i jak nie podskoczą jej obroty,
to będzie zmuszona zamknąć biznes. No i o tym, że podobno szuka męża i
łaskawiej spojrzałaby na tego, kto uratowałby jej lokal przed bankructwem.
‒ Przecież to
bujda na resorach ‒ stwierdziła Cannie, przerywając sączenie napoju goździkowego.
‒ No i co z
tego? ‒ zapytał Syriusz. ‒ On najwyraźniej w to uwierzył, popatrz.
Wszyscy
obrócili się w stronę nieznanego mężczyzny, widząc, jak Rosmerta zawzięcie notowała
jakieś wyjątkowo pokaźne zamówienie. Kobieta uśmiechała się, rumieniła, a odchodząc,
gięła się w ukłonach. Nie trudno było się domyślić, że chłopcy odnieśli
zamierzony efekt.
‒ Nie wiem,
jak wy to zrobiliście, łobuziaki, ale jestem wam winna ze trzy kolejki
kremowego ‒ powiedziała Rosmerta, wracając. ‒ Jeszcze nigdy nie trafiło mi się
aż tak duże zamówienie. Naprawdę, coś niesamowitego...
Przed całą
piątką pojawiły się nowe kufle piwa kremowego, co wszyscy prócz Cannie
skwitowali wielkimi uśmiechami. Canicula przepchnęła tylko swój kufel w
kierunku Petera, a on przyjął go z wdzięcznością. Rosmerta opuściła ich,
mrucząc coś o mrowiu klientów do obsłużenia, więc zostali sami.
‒ Spójrzcie ‒
powiedział Remus, głową wskazując róg pomieszczenia. ‒ Czy to nie profesor
Necho?
Przy okrągłym
stoliku, upchniętym w kącie rzeczywiście siedziała ich nauczycielka
numerologii. Na głowie miała wielki, granatowy kapelusz, którego najwyraźniej
nie miała zamiaru zdjąć, a który częściowo zasłaniał jej twarz. Jak zawsze usta
ściągała w cienką kreskę, ale jakby mniej surową niż zazwyczaj. Naprzeciw niej
rozsiadł się grubawy mężczyzna w szarej szacie czarodzieja. Miał wielkie wąsy, łączące
się z równie pokaźną brodą pokrywającą policzki i przetykaną siwizną. Jego
pucułowate policzki płonęły czerwienią, ręką drapał się właśnie po łysej
głowie.
‒ To jej mąż?
‒ zapytał z ciekawością Peter.
‒ Nie ‒ odpowiedział
Remus. ‒ Jej mąż zmarł dość dawno, a dwa lata temu miała wolne ze względu na
pogrzeb szwagra. Jej syn jest chyba za młody jak na tego mężczyznę. Poza tym
wydaje mi się, że to Banil Assur. Jest dość sławny, zajmuje się infiltracją sił
zbrojnych mugoli, na bieżąco informuje ministerstwo o sytuacji, a w razie czego
ma za zadanie zapobiegać ewentualnym komplikacjom. Chyba służy w Newry.
‒ Remi,
czasami mnie przerażasz ‒ jęknął Syriusz, odsuwając sie od Lupina.
‒ Gdybyście
łapali mniej szlabanów, też...
‒ Dobra,
dobra, przyjęliśmy ‒ uciął James. ‒ To może byśmy podsłuchali, o czym oni tak
gadają?
‒ James,
dałbyś spokój, co cię interesuje życie nauczycieli? ‒ Cannie najwyraźniej nie
miała zamiaru ruszyć się z miejsca.
‒ Jak nie
chcesz, to nie idź ‒ powiedział Syriusz, dziewczyna tylko wzruszyła ramionami. ‒
Wiecie co, chłopaki? Przydałoby się przejść do toalety. Idziecie?
‒ Tak ‒ odpowiedzieli
jednocześnie Remus i James, ciągnąc za sobą Petera.
‒ Nawet tam
musicie wlec się razem? ‒ burknęła Canicula, spoglądając na nich krytycznie.
‒ Nigdy nie
wiadomo, gdzie czai się potwór klozetowy! ‒ krzyknął jeszcze James, nim
zniknęli za drzwiami.
Peter został
zaciągnięty do męskiej toalety w zdecydowanie niedobrych zamiarach.
Zdezorientowany spojrzał na przyjaciół, oczekując odpowiedzi. O wiele bardziej
odpowiadał mu pomysł spałaszowania pysznych ciasteczek, które leżały na blacie,
jakby zachęcając chłopaka do konsumpcji, niż plan podsłuchania zapewne nieciekawej
rozmowy nauczycieli. Pettigrew przestąpił niecierpliwie z nogi na nogę, w duchu
licząc, że ktoś jednak uświadomi go w celowości ich pobytu w łazience. Głupio
byłoby mu pytać o to, gdy wszyscy zdawali się wiedzieć, a on jeden nie.
James
rozsunął torbę i wyciągnął z niej połyskliwy materiał, który sprawiał wrażenie
jakby utkanego z cienia. Oczy Petera zalśniły na widok peleryny-niewidki.
Pettigrew zawsze zazdrościł Potterowi posiadania tak unikatowego przedmiotu,
żałował, że w jego właśni rodzice nie mogli przekazać mu czegoś tak
wspaniałego, a przede wszystkim przydatnego. A przecież ja też jestem czystej krwi, pomyślał Peter, lecz zaraz
się skarcił, kręcąc głową. Nie, nie wolno
mi tak myśleć, moja prawdziwa mama jest mugolką i to niczego nie zmienia.
Chociaż fajnie by było, gdyby dała mi kiedyś coś tak świetnego jak peleryna-niewidka
Jamesa.
‒ Dobra,
chłopaki ‒ powiedział James, zarzucając na wszystkich pelerynę. ‒ Musimy się
ścisnąć, bo mogliby zobaczyć nogi, a to byłoby trochę dziwne.
‒ A kto by
tam patrzył pod nogi? ‒ skwitował Syriusz, lecz widząc gromiące spojrzenie
Remusa, uniósł ręce w obronnym geście. ‒ Dobra, dobra, to co? Pod stół?
‒ Pod stół ‒ odpowiedzieli
James z Remusem, Peter mruknął coś niemrawo.
‒ Ale po
co... ‒ zaczął Pettigrew, gdy stali w drzwiach.
‒ Pete, nie
marudź, nie ciekawi cię, czemu nasza kochana pani profesor spotyka się z jakimś
sławnym Baniakiem?
‒ Banilem ‒ jęknął
Remus.
‒ Może być ‒ mruknął
Syriusz.
‒ A ja
uważam, że Baniak brzmi lepiej, przynajmniej każdy wie, o co chodzi ‒ wtrącił
James. ‒ No, ale lepiej, żebyśmy się pośpieszyli. Peter, nie cuduj, jesteś
Huncwotem czy nie?
Wobec tak
postawionego pytania, Pettigrew nie śmiał dyskutować. Oczywiście, że chcę być Huncwotem, pomyślał chłopak. Że jestem Huncwotem, poprawił się
szybko w myślach.
Podeszli więc
do stolika profesor Necho, ledwie unikając potrącenia przez jakiegoś ucznia,
którego twarz przybrała soczyście zieloną barwę. Wczołgali się pod stolik,
bezgłośnie marudząc na to, że meble są tak niewielkich rozmiarów, a przez to
trudno siętam zmieścić.
Ech, najwyraźniej Rosmerta nie pomyślała o
nastoletnich szpiegach, gdy kupowała meble, pomyślał Peter. Szkoda.
‒ ...świetne
wakacje, Mozzie, mówię ci ‒ opowiadał właśnie Banil Assur. ‒ Żałuj, że nie
chciałaś tam ze mną pojechać. Te plaże, to gorąco i te kobiety!
‒ Banil,
proszę, miarkuj się ‒ upomniała go Necho pobłażliwie. ‒ Wiesz dobrze, że nie
znoszę pustyń. Pełno tam pisaku, wszędzie te paskudne żółcie, owady, skwar,
pot...
‒ Gdy Baken
żył, co rok jeździliście do jakiegoś pustynnego miasteczka. Wtedy jakoś ci to
nie przeszkadzało ‒ burknął mężczyzna, a Peter dałby głowę, że Banil właśnie
miał zamiar wypić przepyszne piwo kremowe Madame Rosmerty. Taki wniosek nasuwał
głośny odgłos odstawiania szklanki na stolik.
Stopa
profesor Necho drgnęła nagle, a później zamarła. Przez chwilę panowała
niezręczna cisza. Wreszcie Banil Assur mlasnął ze zdenerwowaniem.
‒ Przepraszam,
Mozzie, ale to już tyle lat, odkąd twój mąż odszedł. A ty wciąż...?
‒ Zawsze,
Banil. Zawsze ‒ odpowiedziała szeptem Menemozyna Necho.
‒ Powiedz
lepiej, jak ma się Amet i jego córeczka.
‒ Dobrze,
oboje jakoś sobie radzą. Zbliżają się trzecie urodziny Nitoris. Wpadniesz? Amet
na pewno nie miałby nic przeciwko, zawsze wolał ciebie od Renefa.
‒ Ale nie ty.
Dobrze, z przyjemnością wpadnę.
Podeszła do
nich Madame Rosmerta, stawiając posiłki. Assur rzucił kilka nic nie znaczących
komplementów, a gdy dostał kosza, roześmiał się głośno; jego śmiech przypominał
nieco rechot żaby. Po odejściu właścicielki, zarówno nauczycielka numerologii
jak i jej towarzysz zajęli się pałaszowaniem swoich porcji. Peter, słysząc
rysowanie sztućców po talerzach, poczuł, jak w ustach zabiera mu się ślinka. W
myślach ponownie sklął się za zwlekanie z zamówieniem czegoś do jedzenia, jak i
za swój brak odwagi, przez który znalazł się pod peleryną-niewidką z pustym,
burczącym brzuchem.
Przynajmniej to piwo kremowe było
przepyszne.
‒ Unikasz
opowiedzenia mi czegoś o Hogwarcie ‒ powiedział wreszcie Banil. ‒ Czemu? Czyżby
coś nie szło po twojej myśli? Uczniowie dają w kość?
‒ Nie, to nie
uczniowie ‒ odpowiedziała spokojnie kobieta. ‒ Dobrze wiesz, że zawsze
wymagałam od nich jedynie przestrzegania zasad, które im wyznaczyłam, a oni i
tak się do tego nie stosowali. Do tego jednak przywykłam.
‒ Więc o co
chodzi?
‒ Widzisz,
tegoroczna nauczycielka obrony przed czarną magią, mówiłam ci, Leta Atropos,
wysuwa przeciwko mnie absurdalne podejrzenia. Oczywiście nie robi tego
otwarcie, ale mimo wszystko...
‒ Ta mała
siksa ma coś do ciebie, wieloletniej pedagog? Przecież to śmieszne! Co na to
reszta kadry? Chyba nie dają jej wiary?
‒ Nie. ‒ Profesor
Necho zdawała się nie do końca być pewna odpowiedzi. Zdradziło ją drżenie
głosu, przy wymawianiu ostatniej litery.
‒ Och,
Mozzie, tak mi przykro ‒ powiedział niemal natychmiast Banil. ‒ To naprawdę
straszne, żeby po tylu latach można było choćby pomyśleć, że... no właśnie: o
co w ogóle poszło?
‒ Na początku
roku szkolnego łodzie, przewożące pierwszoroczniaków, zatrzymały się na środku
jeziora. Jak wiesz, dyrektor osobiście je zaczarował, a ingerencja w czar
możliwa jest w zasadzie tylko od strony zamku, bo obszar ten znajduje się już w
strefie zaklęć ochronnych szkoły. Łodzie nie miały prawa się zatrzymać. Coś
takiego jest niebezpieczne, zważywszy na fakt, że jezioro nie jest
niezamieszkałe. Poza tym to były dzieciaki, a wiadomo, że dzieciakom wiele może
przyjść do głowy. To mogło skończyć się prawdziwą tragedią.
‒ Nie
rozumiem, co ty miałaś z tym wspólnego.
‒ Widzisz,
tego wieczoru to ja udałam się po pierwszorocznych. Poprosiła mnie o to
Minerwa, bo coś stało się jednej z jej uczennic. Nie mogłam jej odmówić, a poza
tym sprawą i tak trzeba było się zająć. Gdyby biedna Minerwa zobaczyła wtedy swoich
wychowanków... ‒ Peter domyślał się, jak brwi kobiety unoszą się teraz wysoko,
a usta wykrzywiają w wyrazie degustacji. Wiele razy widywał taki grymas podczas
szlabanów u tej nauczycielki. ‒ Szkoda mówić. W każdym razie Leta ubzdurała sobie
coś, choć nie mam pomysłu, co chce w ten sposób osiągnąć.
‒ A nie
pomyślałaś, że ta dziewczynka najpierw sama się zabawiała, a teraz próbuje
zrzucić winę na ciebie? Czy to nie dziwne, że tak późno zajęła się sprawą? W
końcu mało prawdopodobne, by nie zlecono jej tego zdania wcześniej, nie
sądzisz?
‒ Nie wiem,
Banil ‒ powiedziała z rezygnacją. ‒ Nie wiem, co o tym sądzić, ale to wszystko napawa mnie obrzydzeniem.
‒ Czego ona w
ogóle od ciebie chciała?
‒ Sprawdzenia
mojej różdżki.
‒ C-co? ‒ Banil
Assur najwyraźniej zakrztusił się pitym właśnie napojem.
Przez chwilę
kaszlał głośno, aż wreszcie uspokoił się. Gdy przemówił, w jego głosie bez wątpliwości
słychać było gniew i oburzenie.
‒ Niewiarygodne!
Żeby prosić o coś takiego! Przecież to tak, jakby kazać się komuś rozebrać!
‒ Banil,
ciszej ‒ upomniała go spokojnie Necho. ‒ Ludzie zaczynają na nas nieprzyjemnie
patrzeć.
Assur
najwyraźniej nie miał zamiaru szybko ochłonąć. Pod nosem mruczał różne
przekleństwa, nie potrafił już skupić się na rozmowie. Kilkakrotnie sugerował,
że zajrzy do Hogwartu z wizytą i utnie sobie pogawędkę z tą dziewuchą, która
śmiała zachowywać się tak bezczelnie.
Menemozyna Necho starała się upominać mężczyznę, lecz po kilkunastu
minutach zmagań odpuściła. Poprosiła, by wyszli na świeże powietrze, mówiąc, że
to im dobrze zrobi. Assur przystał na jej propozycję dość skwapliwie.
Gdy tylko
nauczycielka i jej towarzysz zniknęli, Huncwoci wygramolili się z pod stolika,
podreptali w kierunku toalety i wreszcie ściągnęli pelerynę-niewidkę.
Peter z lubością
rozprostował nogi i kręgosłup. Kulenie się w nie najprzyjemniejszej pozycji
zdecydowanie nie wypłynęło pozytywnie na jego układ kostny. Powoli też
zaczynało chłopaka irytować nasilające się burczenie w brzuchu.
Ledwie James
schował pelerynę-niewidkę, drzwi otworzyły się i stanęła w nich Cannie,
trzymając się pod boki.
‒ Co wy tu
tak długo robicie? ‒ zapytała. ‒ Czekam na was i czekam, a wy zawzięcie
pudrujecie noski jak baby.
‒ Co to
znaczy „pudrzyć”? ‒ zapytali równocześnie Peter i James
‒ Pudrować,
nie pudrzyć ‒ mruknęła Canicula i przewróciła tylko oczami. ‒ Czasami
zapominam, że straszne z was czystokrwiste nieuki.
‒ A co do
tego ma...? ‒ zainteresował się James, drapiąc się po brodzie.
‒ Cannie
sugeruje chyba, że to dlatego, że nie ogarniamy świata mugoli ‒ powiedział
Syriusz. ‒ Ale ona sama chyba też nie wie, co znaczy to pudrzenie.
‒ Pu... a nieważne
‒ poddała się panna White. ‒ Chodźcie wreszcie i zobaczcie, kogo zauważyłam za
Trzema Miotłami.
Drugi raz nie
trzeba było im powtarzać, posłusznie zabrali swoje płaszcze, pożegnali Rosmertę
i ruszyli za Caniculą. Szybko przekonali się, że Cannie rzeczywiście wypatrzyła
dla nich osobę, której dawno nie widzieli, a mieli wielką ochotę spłatać jej
figla.
Severus Snape
rozmawiał o czymś z Lily Evans. Stał tyłem do Huncwotów, lecz oni zawsze i
wszędzie byli w stanie rozpoznać sylwetkę znienawidzonego Ślizgona. Jedni
powiedzieliby, że to aura, inni, że karma, a jeszcze inni, że przypadek. Petera
nie interesowało to zbytnio i nie zamierzał się nad tym rozwodzić, wiedział
jedno ‒ Severus Snape w takiej odległości od jego przyjaciół, to dobra zabawa.
Coś w oczach
Jamesa zabłysło, chłopak zerknął porozumiewawczo na Syriusza, który kiwnął
głową. Remus westchnął głośno, a gdy Potter ruszył, wyciągnął rękę, jakby
chciał go zatrzymać, jednak w ostatniej chwili zrezygnował. Peter jak zawsze
trzymał się z tyłu. Nigdy nie czuł się na tyle odważny, by stać w pierwszym
szeregu.
James,
przechodząc koło Snape’a, boleśnie trącił go w ramię.
‒ Uważaj, jak
leziesz, Potter ‒ warknął Severus, mierząc ich zirytowanym spojrzeniem.
‒ To ty
uważaj, gdzie sterczysz ‒ odciął się James. ‒ A może myślisz, że cała ulica
należy do ciebie, Wycierusie?
Snape zbladł,
jego dłonie zacisnęły się w pięści. Nie sięgnął jednak po różdżkę. A może to
obecność Evans go powstrzymała. Uśmiech,
który jeszcze chwilę temu gościł na twarzy dziewczyny, teraz rozpłynął się
niczym okręt we mgle. Peter nie potrafił zrozumieć, jak Evans mogła stać po
stronie Snape’a, mając do wyboru ich, tych lepszych.
‒ Przestań
mnie tak nazywać ‒ wysyczał rozzłoszczony Snape.
‒ Niby czemu?
‒ zainteresował się Syriusz. ‒ Przecież to czysta prawda. Każdy widzi, jak
wyglądasz. Wytarty obdarciuch, któremu wydaje się, że coś znaczy.
‒ A ty za
kogo się uważasz, Black? ‒ Teraz to Lily przystąpiła do słownej potyczki. ‒ Pewnie
uważasz, że pozjadałeś wszystkie rozumy, co?
‒ Ja? Skąd.
Ale, jeżeli spojrzeć na to od tej strony, to ktoś odpowiadający twojej teorii
jest całkiem blisko ciebie. Wystarczy tylko zerknąć od czasu do czasu w lustro.
Snape nie
wytrzymał i sięgnął do różdżki. Nim jednak zdążył rzucić jakiekolwiek zaklęcie,
a nawet wycelować w Blacka, James spuścił mu na głowę ogromną kulę śniegu,
przykrywając chłopaka do pasa. Po chwili jednak następna kula śniegu spadła na
głowę nieszczęsnego Ślizgona. Peter obejrzał się i zobaczył, że to Cannie
postanowiła dołączyć do Jamesa w jakże szczytnym pomyśle przerobienia Snape’a w
loda waniliowego.
Jednak Lily
nie pozwoliła Snape’owi długo tkwić w śniegu. Wyciągnęła własną różdżkę,
mruknęła Wingardium Leviosa i śnieg
uniósł się, oswobadzając Ślizgona. Chłopak dygotał z zimna, lecz wciąż
spoglądał nienawistnym wzrokiem w stronę Jamesa.
‒ Zwróć mi
jego różdżkę ‒ powiedziała Evans, zwracając się do Pottera.
‒ A co za to
dostanę? ‒ zapytał z przekorą.
‒ Absolutnie
nic. Accio różdżka Severusa ‒ powiedziała,
a przedmiot natychmiast znalazł się w jej ręce. ‒ I nie myślcie sobie, że to
ujdzie wam na sucho. Wy w ogóle nie myślicie, przecież Sev będzie chory. No,
ale co to obchodzi takich geniuszy jak wy? Żal mi was.
Dziewczyna
odwróciła się na pięcie, chwyciła Snape’a za dłoń i zniknęła z nim w Trzech
Miotłach.
‒ O co jej
chodziło? ‒ zapytał kompletnie zdezorientowany James.
‒ Wiesz,
chyba nie przepada za bałwanami ‒ mruknął Syriusz.
Mówisz o próbie przerobienia na bałwana
Snape’a, czy o nas?, zastanowił się Peter. Jednak wolał nie znać
odpowiedzi.
24.07.2014 - rozdział zbetowany przez Degausser.
Matulu, jak ja cały dzień na to czekałam! Tak mnie nosiło, że sama skończyłam rozdział i wrzuciłam... Dziwna zależność, ale przynajmniej nie wisi nade mną ten pierwszy rozdział jak wyrzut sumienia. Teraz zacznie to robić drugi, ale mniejsza, mówimy o Rancie <3
OdpowiedzUsuńPo pierwsze: CANNIE <333 Może nie jest jej super dużo, ale jej obecność od razu wywołuje uśmiech na mojej twarzy. Jest cudnista. Chyba dołączyła do moich headcanonów. I czy ja dobrze wnioskuję, że ten namolny Puchon to Carlyle? Jeśli tak to zaczyna mi się coraz mniej podobać. xD Bo o ile pamiętam, to siedział przy stole Ravenclawu, ale nie powiedziano, że jest Krukonem. Choć mogłam coś pomieszać.
Po drugie to jestem w szoku, że Peter nie ma głosów w ankiecie. Jest przecież kochany. :< Ja musiałam zagłosować na Syriusza, bo jest niesamowity, ale... Naprawdę? Toć tutaj to taki kochany pampuszek, a nikt go nie fawuje? Zwłaszcza gdy widać, jak James i Black nim pomiatają? Bo naprawdę, fajnie to ukazujesz - niby przyjaźń, ale jednak Pete gra jakieś setne skrzypce...
Rozmowa nauczycielki i Baniaka (<33 James, bardzo <33) jest ciekawa, naprawdę. Zwłaszcza, że profesor Necho zaczęła mi się wydawać trochę podejrzana, nie wiem, czemu. A Leta już w ogóle się widzę rozkręca, skoro zaczęła węszyć...
No i mamy kolejną porcję Lily. Jak ona tutaj działa na nerwy, przysięgam! Tak, to jest pochwała, bo to czysty kanon, mam takie wrażenie. Pięknie jej Syriusz powiedział, sama prawda! I jeszcze to "żal mi was" na pożegnanie się mimowolnie z gimbazjum kojarzy... Och, Lilka, Lilka, co z Ciebie wyrośnie... xD
Dużo weny życzę! <3
Ojej, ja prawie zawsze wrzucam wieczorem, bo cały dzień się zbieram do sprawdzenia ;) Cieszę się, że czekanie spędziłaś produktywnie (wpadnę jak najszybciej :D).
UsuńAle mi miło, że lubisz Cannie :D Szczególnie dlatego, że ona jest moja własna, bo wiesz chłopaki to jednak inna sprawa. A Puchon to nie Carlyle, bo Carlyle rzeczywiście jest Krukonem :P Chociaż jestem pod wrażeniem, że wyczaiłaś taki szczegół, przyda się na przyszłość ^^
Ano.. cóż mogę powiedzieć? No nie ma chłopak szczęścia, sama w sumie jestem tym zdziwiona.
Co do tego, to milczę. Pozostawiam pole do interpretacji kto tu jest dobry, a kto zły.
Łohoho zapomniałam, że gimbaza tym tekstem słynęła! U mnie to nawet w liceum tak gadało parę osób… Chociaż nie powiem, coś znajomo mi to brzmiało, ale zostawiłam, bo nie zczaiłam z czym to kojarzę. I cholernie się cieszę, że Lilka działa na nerwy – robię co mogę :P
Dzięki i nawzajem ;)
Szczerze to ja doskonale rozumiem tę radość z tego, że ktoś lubi postać własną i powiem Ci, że Cannie jest naprawdę fajnie wykreowana. <3 Zakręcona, energiczna, zabawna, a mimo wszystko nieprzesadzona. Właśnie kogoś takiego, żeńskiego pierwiastka bez romantyzmu brakowało Huncwotom, za którymi jakoś tak średnio przepadałam samymi w sobie, choć sam okres bardzo lubię. :D Co prawda, gdyby byli wszyscy ten rok, dwa lata starsi to shippowałabym Cannie z Remusem, ale to moje osobiste odczucia, ja shippuję wszystko, co się da. Nawet swoje koty. ;-; Taki nawyk po czasach fankowania mandze i anime. xD
UsuńA do takich szczegółów to ja od zawsze coś mam, jestem fanką wszelkich teorii spiskowych etc. I nie martw się, jak coś jeszcze wymyślę to też się podzielę! xD
U mnie to po prawdzie w gimbazie już tego nie słyszałam, za to w podstawówce słyszałam to na okrągło, ale ja jestem rocznik '97, a że trendy z podstawówek przychodzą z gimbaz, to z pewnością stamtąd się wzięło. xD I ja Cię naprawdę kocham za tę Lily, bo jak jeszcze raz zobaczę gdzieś Lily Fu*king Perfect Evans to zacznę gryźć. xD
Co wy macie z Cannie i Remusem? Jeja, ja tu nikogo nie paruję :P Po mandze i anime? A teraz wciąż w tym siedzisz, czy już nie? Pytam, bo mnie w sumie ostatnio wciągnęło ;) Znaczy manga to tak średnio, ale anime zdecydowanie :D
UsuńA no wiesz ja '94, ale jestem dziwny ludź ;) Nie bardzo ogarniałam po co ludzie gadają ciągle o tym żalu, jeszcze takim tonem. Zupełnie jakby nie umieli sie ustosunkować, takie trolowanie. Ojej, nie gryź ludzi! Nie wiadomo, na kogo sie natkniesz... :P
Już nie tak bardzo jak kiedyś, ale dalej sobie coś czasem obejrzę xD A że tam się parowało, kogo popadnie, to i tu kurde mam ciągoty i co ja poradzę na Cannie i Remusa... Jak podrosną, bo teraz to głupio shippować, czternastoletni chłopcy raczej za często o dziewczynach nie myślą. xD Chyba, że są Jamesem. xD
UsuńDobry rozdział! :D
OdpowiedzUsuńDziekuję ;) A co zrobić, żeby był bardzo dobry?
UsuńPisz dalej, będzie tylko lepiej :P
OdpowiedzUsuńZnaczy, że jest źle? Ale co jest źle? Bo ja tam sama z siebie, to sie raczej nie skapnę :(
UsuńNajlepszy blog jaki czytałam!!!!!!
OdpowiedzUsuńOjej, dziękuję ;)
UsuńZawsze mieć dobrze jakiegoś kompana w miejscu, gdzie sprzedają dobre rzeczy ;P. Oj, ale takie kokietowanie i pozostawianie w rozczarowaniu nie jest zbyt miłe. Ja też nie mam jakoś szczęście do zakładów. Biedny Pete... tak się wstydzić, że nie zamówić jedzenia, jego brzuch musiał cierpieć przez tyle czasu. Zastanawiam się właśnie, jak smakuje takie kremowe piwo... Bo te nasze polskie, jakoś mi nie podchodzi. Pewnie gdybym chodziła do Hogwartu to jednym z ulubionych przedmiotów byłaby właśnie numerologia. Zastanawiające jest też coś się wtedy stało z tymi łodziami. Zastanawia mnie tylko dlatego pani Amnezja tak się przyczepiła do tej od numerologii... może to ktoś wykonał czar, używając właśnie jej różdżki? No nie wiem. W każdym razie dobrze, że nie skończyło się to źle, tak jak mogło. Nic dziwnego, że Pete zazdrości Jamesowi tej peleryny niewidki, bo jest czego ;p. Bardzo przydatna rzecz, aczkolwiek Pete powinien być wdzięczny mamie za te jej smakołyki, które tak uwielbia. Nie wiem naprawdę, dlaczego James aż tak skraca sobie szansę, aby Lily się nim zainteresowała... przecież nie powinien dokuczać jej najlepszemu przyjacielowi. Ale z drugiej strony skoro go nie lubi, to też specjalne okazywanie mu sympatii dowiodło by sztuczności Jamesa, a to do niego zdecydowanie nie pasuje. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńTak, Huncwoci jak zawsze potrafia się ustawić :D
UsuńCo do łodzi milczę - czekam na wnioski czytelników. Oczywiście w soim czasie dostaniesz odpowiedź, ale zawsze o wiele fajniej jest wpaść na nią samemu. Nie powiedziałabym też, że skończyło się dobrze ^^
James nie interesuje się Lilką jako kobietą, czy dziewczyną. Bardziej się z nią drażni niż rzeczywiście zabiega o jej względy - gdyby się z nim umówiła, pewnie dałby spokój, ale tak - Potter jest piekielnie uparty. Poza tym James naprawdę nie znosi Snape'a i gdy on wchodzi w grę... no cóż, Jim niekoniecznie się zastanawia nad konsekwencjami.