piątek, 2 maja 2014

19 Bałwan

W
 lutym wreszcie nadszedł pierwszy po nowym roku wypad do Hogsmeade. Wcześniej Huncwoci musieli sobie wszystkie odpuścić, bo szlabany oraz ćwiczenia animagii skutecznie pożerały cały wolny czas. Do tej pory to Canicula dbała o ich zasoby w postaci łajnobomb, którymi raczyli Filcha przynajmniej raz w tygodniu. Pani Norris miała do nich niesamowitego nosa, więc starali się, przed przystąpieniem do szczytnego planu obrzucenia gabinetu woźnego kolejną porcją fetoru, zwabić gdzieś kocicę, a następnie uwięzić. Ostatniej soboty, gdy przewidziano wyjście do Hogsmeade, Cannie jasno powiedziała chłopcom, że po raz finalny taszczy wszystkie ich zamówienia sama. Przebąkiwała coś również o narzucającym się Puchonie. Nie chciała jednak zdradzić, o kogo chodziło.
Peter nie miał specjalnej ochoty wygramolić się z łóżka, wolał jeszcze pospać, ale jak zawsze jego wszelkie subiekcje zostały zignorowane. James  uparł się, że skoro Cannie nie chce załatwić im niezbędnych dla prostych uczniów Hogwartu towarów, trzeba samemu się o to zatroszczyć. Tak więc postanowił wlewitować nad głowę biednego Pettigrewa kubek pełen zimnej wody w celu szybszego postawienia na nogi. Oczywiście zamiar został w pełni osiągnięty.
Ziewając całą drogę, Peter wlókł się teraz za przyjaciółmi. Tylko Cannie obracała się co jakiś czas, by zobaczyć, czy aby na pewno Pettigrew nigdzie się nie zagubił.
Zima zdawała się odpuszczać. Śnieg, który jeszcze tydzień temu tworzył twardą, skutą mrozem skorupę, teraz przypominał raczej brudnoszarą zupę, nieprzyjemnie chlupoczącą pod nogami. Cała droga do Hogsmeade pokryta była tą mazią, przez co gdzieś w połowie buty Petera dały za wygraną i przepuściły wilgoć.
‒ To gdzie idziemy na początek? ‒ zapytał Remus, gdy w oddali majaczyła przed nimi jedyna w pełni czarodziejska wioska w Anglii.
‒ Czy ja wiem ‒ mruknął bez przekonania James. ‒ Syriusz, gdzie chcesz iść?
‒ Trzy miotły ‒ rzucił Black.
‒ Mieliśmy iść do Miodowego Królestwa ‒ przypomniał Peter.
‒ To pójdziemy, ale później ‒ stwierdził Syriusz, pozbawiając Pettigrewa złudzeń.
Jako że była to wyjątkowo słoneczna sobota, wielu uczniów postanowiło przejść się do Hogsmeade pomimo zalegającego wszędzie topniejącego śniegu. W Trzech Miotłach jak zawsze roiło się od uczniów, wprost uwielbiających to przytulne miejsce. Huncwoci cenili sobie głównie piwo kremowe, które wszyscy czterej uważali za arcydzieło trunków. Tylko Cannie wolała napój goździkowy, twierdząc, że ma o wiele ciekawszy smak.
Gdy minęli próg, dzwoniąc dzwoneczkami przyczepionymi do drzwi, od razu skierowali się do lady. Było to ich niepisane miejsce, a poza tym stamtąd łatwo mogli naciągać Madame Rosmertę na dodatkowe kolejki ulubionych napojów. Właścicielka pubu przypadła im do gustu swoją otwartością, sympatycznością i skłonnością do płatania figli. Nieraz mieli ubaw, gdy kobieta flirtowała z jakimś mężczyzną, a później udawała, że zupełnie nie wie, o co chodzi. Czasami nawet był to przedmiot ich zakładów, choć Huncwoci nie przepadali za tym, bo w większości wypadków przegrywali.
Wdrapali się na stosunkowo wysokie okrągłe stołki tuż przed blatem i uśmiechnęli w kierunku odwróconej do nich plecami Madame Rosmerty.
‒ Och, jesteście ‒ kobieta zawróciła się do Huncwotów, ciesząc na ich widok. ‒ Dawno was nie było, łobuziaki.
‒ Mieliśmy mnóstwo pracy ‒ wywinął się Syriusz, posyłając niewinny uśmieszek.
‒ Pracy, oczywiście. To ciekawe, bo Cannie wspominała coś o szlabanach...
‒ Can ma wyjątkowo bujną wyobraźnię ‒ powiedział James, szturchając dziewczynę.
‒ Grabisz sobie, Potter, oj, grabisz ‒ warknęła Canicula.
‒ Widzi pani? ‒ kontynuował, wciąż się szczerząc Potter. ‒ Can lubi sobie pożartować.
‒ A nie sądzi pani, że za tak ciężką pracę należałaby się nam jakaś kolejka ekstra? ‒ zapytał Syriusz.
Rosmerta potrząsnęła głową, a ciemne loki poruszyły się, przechyliła się w stronę chłopaków, ukazując lepiej dość głęboki dekolt i powiedziała:
‒ Pod warunkiem, że tamten gość zapłaci dzisiaj dwa razy więcej niż zazwyczaj. ‒ Wskazała na mężczyznę, siedzącego przy stoliku pod oknem.
Huncwoci spojrzeli po sobie. Wiedzieli, że kobieta nie miałaby problemu z wyciągnięciem od niego dodatkowych funduszy. Była młoda i nadzwyczaj atrakcyjna, a mało który mężczyzna nie oglądał się za jej stukającymi obcasami, gdy przechodziła obok. W dodatku głęboko dekoltowane szaty tylko podkreślały jej wdzięki, a zielone oczy zawsze obrysowywała czernią tak, że przypomniały nieco kocie.
‒ Zgoda ‒ powiedzieli jednocześnie James i Syriusz, po czym obaj wstali.
Peter z ciekawością obejrzał się na nich. Ciekaw był, co jego przyjaciele wymyślą tym razem, nie miał jednak odwagi, by podejść bliżej. Remus i Canicula również zostali.
James i Syriusz przystanęli koło mężczyzny. Rozmawiali, choć Peter nie miał pojęcia o czym. Remus umiał czytać z ruchu warg, lecz teraz nie wyglądał na zainteresowanego tym, gawędził z Cannie o ostatnim wypracowaniu na eliksiry. Przecież i tak dostanie z niego wybitny, albo powyżej oczekiwań. Czym tu się przejmować? Pettigrewa nagle oblała fala zimna. Ostatnio Ślimak jakby zawziął się na niego, a ważone przez niego eliksiry wydawały się najgorsze z całej klasy. Z wyjątkiem Raya, ale Ray przynajmniej robi postępy. W tym roku wysadził tylko jeden kociołek. Tak przynajmniej mówili.  
Wreszcie Potter i Black wrócili niezwykle dumni z siebie. Uśmiechnięci od ucha do ucha, poprosili o kolejkę kremowego, którą, jak mniemali, wygrali. Rosmerta przypatrzyła się im uważnie, jednak powiedziała, że nagrodę otrzymają dopiero, gdy mężczyzna rzeczywiście zapłaci za zamówienie.
Po chwili kobieta udała się do klientów, znikając im z oczu. Peter spojrzał z ciekawością na przyjaciół.
‒ O czym gadaliście tam przy nim? ‒ zapytał.
‒ O niczym takim ‒ mruknął tajemniczo Syriusz.
‒ Powiedzcie, proszę!
‒ A tylko o tym, że podobno interes Rosmerty źle się kreci i jak nie podskoczą jej obroty, to będzie zmuszona zamknąć biznes. No i o tym, że podobno szuka męża i łaskawiej spojrzałaby na tego, kto uratowałby jej lokal przed bankructwem.
‒ Przecież to bujda na resorach ‒ stwierdziła Cannie, przerywając sączenie napoju goździkowego.
‒ No i co z tego? ‒ zapytał Syriusz. ‒ On najwyraźniej w to uwierzył, popatrz.
Wszyscy obrócili się w stronę nieznanego mężczyzny, widząc, jak Rosmerta zawzięcie notowała jakieś wyjątkowo pokaźne zamówienie. Kobieta uśmiechała się, rumieniła, a odchodząc, gięła się w ukłonach. Nie trudno było się domyślić, że chłopcy odnieśli zamierzony efekt.
‒ Nie wiem, jak wy to zrobiliście, łobuziaki, ale jestem wam winna ze trzy kolejki kremowego ‒ powiedziała Rosmerta, wracając. ‒ Jeszcze nigdy nie trafiło mi się aż tak duże zamówienie. Naprawdę, coś niesamowitego...
Przed całą piątką pojawiły się nowe kufle piwa kremowego, co wszyscy prócz Cannie skwitowali wielkimi uśmiechami. Canicula przepchnęła tylko swój kufel w kierunku Petera, a on przyjął go z wdzięcznością. Rosmerta opuściła ich, mrucząc coś o mrowiu klientów do obsłużenia, więc zostali sami.
‒ Spójrzcie ‒ powiedział Remus, głową wskazując róg pomieszczenia. ‒ Czy to nie profesor Necho?
Przy okrągłym stoliku, upchniętym w kącie rzeczywiście siedziała ich nauczycielka numerologii. Na głowie miała wielki, granatowy kapelusz, którego najwyraźniej nie miała zamiaru zdjąć, a który częściowo zasłaniał jej twarz. Jak zawsze usta ściągała w cienką kreskę, ale jakby mniej surową niż zazwyczaj. Naprzeciw niej rozsiadł się grubawy mężczyzna w szarej szacie czarodzieja. Miał wielkie wąsy, łączące się z równie pokaźną brodą pokrywającą policzki i przetykaną siwizną. Jego pucułowate policzki płonęły czerwienią, ręką drapał się właśnie po łysej głowie.
‒ To jej mąż? ‒ zapytał z ciekawością Peter.
‒ Nie ‒ odpowiedział Remus. ‒ Jej mąż zmarł dość dawno, a dwa lata temu miała wolne ze względu na pogrzeb szwagra. Jej syn jest chyba za młody jak na tego mężczyznę. Poza tym wydaje mi się, że to Banil Assur. Jest dość sławny, zajmuje się infiltracją sił zbrojnych mugoli, na bieżąco informuje ministerstwo o sytuacji, a w razie czego ma za zadanie zapobiegać ewentualnym komplikacjom. Chyba służy w Newry.
‒ Remi, czasami mnie przerażasz ‒ jęknął Syriusz, odsuwając sie od Lupina.
‒ Gdybyście łapali mniej szlabanów, też...
‒ Dobra, dobra, przyjęliśmy ‒ uciął James. ‒ To może byśmy podsłuchali, o czym oni tak gadają?
‒ James, dałbyś spokój, co cię interesuje życie nauczycieli? ‒ Cannie najwyraźniej nie miała zamiaru ruszyć się z miejsca.
‒ Jak nie chcesz, to nie idź ‒ powiedział Syriusz, dziewczyna tylko wzruszyła ramionami. ‒ Wiecie co, chłopaki? Przydałoby się przejść do toalety. Idziecie?
‒ Tak ‒ odpowiedzieli jednocześnie Remus i James, ciągnąc za sobą Petera.
‒ Nawet tam musicie wlec się razem? ‒ burknęła Canicula, spoglądając na nich krytycznie.
‒ Nigdy nie wiadomo, gdzie czai się potwór klozetowy! ‒ krzyknął jeszcze James, nim zniknęli za drzwiami.
Peter został zaciągnięty do męskiej toalety w zdecydowanie niedobrych zamiarach. Zdezorientowany spojrzał na przyjaciół, oczekując odpowiedzi. O wiele bardziej odpowiadał mu pomysł spałaszowania pysznych ciasteczek, które leżały na blacie, jakby zachęcając chłopaka do konsumpcji, niż plan podsłuchania zapewne nieciekawej rozmowy nauczycieli. Pettigrew przestąpił niecierpliwie z nogi na nogę, w duchu licząc, że ktoś jednak uświadomi go w celowości ich pobytu w łazience. Głupio byłoby mu pytać o to, gdy wszyscy zdawali się wiedzieć, a on jeden nie.
James rozsunął torbę i wyciągnął z niej połyskliwy materiał, który sprawiał wrażenie jakby utkanego z cienia. Oczy Petera zalśniły na widok peleryny-niewidki. Pettigrew zawsze zazdrościł Potterowi posiadania tak unikatowego przedmiotu, żałował, że w jego właśni rodzice nie mogli przekazać mu czegoś tak wspaniałego, a przede wszystkim przydatnego. A przecież ja też jestem czystej krwi, pomyślał Peter, lecz zaraz się skarcił, kręcąc głową. Nie, nie wolno mi tak myśleć, moja prawdziwa mama jest mugolką i to niczego nie zmienia. Chociaż fajnie by było, gdyby dała mi kiedyś coś tak świetnego jak peleryna-niewidka Jamesa.
‒ Dobra, chłopaki ‒ powiedział James, zarzucając na wszystkich pelerynę. ‒ Musimy się ścisnąć, bo mogliby zobaczyć nogi, a to byłoby trochę dziwne.
‒ A kto by tam patrzył pod nogi? ‒ skwitował Syriusz, lecz widząc gromiące spojrzenie Remusa, uniósł ręce w obronnym geście. ‒ Dobra, dobra, to co? Pod stół?
‒ Pod stół ‒ odpowiedzieli James z Remusem, Peter mruknął coś niemrawo.
‒ Ale po co... ‒ zaczął Pettigrew, gdy stali w drzwiach.
‒ Pete, nie marudź, nie ciekawi cię, czemu nasza kochana pani profesor spotyka się z jakimś sławnym Baniakiem?
‒ Banilem ‒ jęknął Remus.
‒ Może być ‒ mruknął Syriusz.
‒ A ja uważam, że Baniak brzmi lepiej, przynajmniej każdy wie, o co chodzi ‒ wtrącił James. ‒ No, ale lepiej, żebyśmy się pośpieszyli. Peter, nie cuduj, jesteś Huncwotem czy nie?
Wobec tak postawionego pytania, Pettigrew nie śmiał dyskutować. Oczywiście, że chcę być Huncwotem, pomyślał chłopak. Że jestem Huncwotem, poprawił się szybko w myślach.
Podeszli więc do stolika profesor Necho, ledwie unikając potrącenia przez jakiegoś ucznia, którego twarz przybrała soczyście zieloną barwę. Wczołgali się pod stolik, bezgłośnie marudząc na to, że meble są tak niewielkich rozmiarów, a przez to trudno siętam zmieścić.
Ech, najwyraźniej Rosmerta nie pomyślała o nastoletnich szpiegach, gdy kupowała meble, pomyślał Peter. Szkoda.
‒ ...świetne wakacje, Mozzie, mówię ci ‒ opowiadał właśnie Banil Assur. ‒ Żałuj, że nie chciałaś tam ze mną pojechać. Te plaże, to gorąco i te kobiety!
‒ Banil, proszę, miarkuj się ‒ upomniała go Necho pobłażliwie. ‒ Wiesz dobrze, że nie znoszę pustyń. Pełno tam pisaku, wszędzie te paskudne żółcie, owady, skwar, pot...
‒ Gdy Baken żył, co rok jeździliście do jakiegoś pustynnego miasteczka. Wtedy jakoś ci to nie przeszkadzało ‒ burknął mężczyzna, a Peter dałby głowę, że Banil właśnie miał zamiar wypić przepyszne piwo kremowe Madame Rosmerty. Taki wniosek nasuwał głośny odgłos odstawiania szklanki na stolik.
Stopa profesor Necho drgnęła nagle, a później zamarła. Przez chwilę panowała niezręczna cisza. Wreszcie Banil Assur mlasnął ze zdenerwowaniem.
‒ Przepraszam, Mozzie, ale to już tyle lat, odkąd twój mąż odszedł. A ty wciąż...?
‒ Zawsze, Banil. Zawsze ‒ odpowiedziała szeptem Menemozyna Necho.
‒ Powiedz lepiej, jak ma się Amet i jego córeczka.
‒ Dobrze, oboje jakoś sobie radzą. Zbliżają się trzecie urodziny Nitoris. Wpadniesz? Amet na pewno nie miałby nic przeciwko, zawsze wolał ciebie od Renefa.
‒ Ale nie ty. Dobrze, z przyjemnością wpadnę.
Podeszła do nich Madame Rosmerta, stawiając posiłki. Assur rzucił kilka nic nie znaczących komplementów, a gdy dostał kosza, roześmiał się głośno; jego śmiech przypominał nieco rechot żaby. Po odejściu właścicielki, zarówno nauczycielka numerologii jak i jej towarzysz zajęli się pałaszowaniem swoich porcji. Peter, słysząc rysowanie sztućców po talerzach, poczuł, jak w ustach zabiera mu się ślinka. W myślach ponownie sklął się za zwlekanie z zamówieniem czegoś do jedzenia, jak i za swój brak odwagi, przez który znalazł się pod peleryną-niewidką z pustym, burczącym brzuchem.
Przynajmniej to piwo kremowe było przepyszne.
‒ Unikasz opowiedzenia mi czegoś o Hogwarcie ‒ powiedział wreszcie Banil. ‒ Czemu? Czyżby coś nie szło po twojej myśli? Uczniowie dają w kość?
‒ Nie, to nie uczniowie ‒ odpowiedziała spokojnie kobieta. ‒ Dobrze wiesz, że zawsze wymagałam od nich jedynie przestrzegania zasad, które im wyznaczyłam, a oni i tak się do tego nie stosowali. Do tego jednak przywykłam.
‒ Więc o co chodzi?
‒ Widzisz, tegoroczna nauczycielka obrony przed czarną magią, mówiłam ci, Leta Atropos, wysuwa przeciwko mnie absurdalne podejrzenia. Oczywiście nie robi tego otwarcie, ale mimo wszystko...
‒ Ta mała siksa ma coś do ciebie, wieloletniej pedagog? Przecież to śmieszne! Co na to reszta kadry? Chyba nie dają jej wiary?
‒ Nie. ‒ Profesor Necho zdawała się nie do końca być pewna odpowiedzi. Zdradziło ją drżenie głosu, przy wymawianiu ostatniej litery.
‒ Och, Mozzie, tak mi przykro ‒ powiedział niemal natychmiast Banil. ‒ To naprawdę straszne, żeby po tylu latach można było choćby pomyśleć, że... no właśnie: o co w ogóle poszło?
‒ Na początku roku szkolnego łodzie, przewożące pierwszoroczniaków, zatrzymały się na środku jeziora. Jak wiesz, dyrektor osobiście je zaczarował, a ingerencja w czar możliwa jest w zasadzie tylko od strony zamku, bo obszar ten znajduje się już w strefie zaklęć ochronnych szkoły. Łodzie nie miały prawa się zatrzymać. Coś takiego jest niebezpieczne, zważywszy na fakt, że jezioro nie jest niezamieszkałe. Poza tym to były dzieciaki, a wiadomo, że dzieciakom wiele może przyjść do głowy. To mogło skończyć się prawdziwą tragedią.
‒ Nie rozumiem, co ty miałaś z tym wspólnego.
‒ Widzisz, tego wieczoru to ja udałam się po pierwszorocznych. Poprosiła mnie o to Minerwa, bo coś stało się jednej z jej uczennic. Nie mogłam jej odmówić, a poza tym sprawą i tak trzeba było się zająć. Gdyby biedna Minerwa zobaczyła wtedy swoich wychowanków... ‒ Peter domyślał się, jak brwi kobiety unoszą się teraz wysoko, a usta wykrzywiają w wyrazie degustacji. Wiele razy widywał taki grymas podczas szlabanów u tej nauczycielki. ‒ Szkoda mówić. W każdym razie Leta ubzdurała sobie coś, choć nie mam pomysłu, co chce w ten sposób osiągnąć.
‒ A nie pomyślałaś, że ta dziewczynka najpierw sama się zabawiała, a teraz próbuje zrzucić winę na ciebie? Czy to nie dziwne, że tak późno zajęła się sprawą? W końcu mało prawdopodobne, by nie zlecono jej tego zdania wcześniej, nie sądzisz?
‒ Nie wiem, Banil ‒ powiedziała z rezygnacją. ‒ Nie wiem, co o tym sądzić, ale to  wszystko napawa mnie obrzydzeniem.
‒ Czego ona w ogóle od ciebie chciała?
‒ Sprawdzenia mojej różdżki.
‒ C-co? ‒ Banil Assur najwyraźniej zakrztusił się pitym właśnie napojem.
Przez chwilę kaszlał głośno, aż wreszcie uspokoił się. Gdy przemówił, w jego głosie bez wątpliwości słychać było gniew i oburzenie.
‒ Niewiarygodne! Żeby prosić o coś takiego! Przecież to tak, jakby kazać się komuś rozebrać!
‒ Banil, ciszej ‒ upomniała go spokojnie Necho. ‒ Ludzie zaczynają na nas nieprzyjemnie patrzeć.
Assur najwyraźniej nie miał zamiaru szybko ochłonąć. Pod nosem mruczał różne przekleństwa, nie potrafił już skupić się na rozmowie. Kilkakrotnie sugerował, że zajrzy do Hogwartu z wizytą i utnie sobie pogawędkę z tą dziewuchą, która śmiała zachowywać się tak bezczelnie.  Menemozyna Necho starała się upominać mężczyznę, lecz po kilkunastu minutach zmagań odpuściła. Poprosiła, by wyszli na świeże powietrze, mówiąc, że to im dobrze zrobi. Assur przystał na jej propozycję dość skwapliwie.
Gdy tylko nauczycielka i jej towarzysz zniknęli, Huncwoci wygramolili się z pod stolika, podreptali w kierunku toalety i wreszcie ściągnęli pelerynę-niewidkę.
Peter z lubością rozprostował nogi i kręgosłup. Kulenie się w nie najprzyjemniejszej pozycji zdecydowanie nie wypłynęło pozytywnie na jego układ kostny. Powoli też zaczynało chłopaka irytować nasilające się burczenie w brzuchu.
Ledwie James schował pelerynę-niewidkę, drzwi otworzyły się i stanęła w nich Cannie, trzymając się pod boki.
‒ Co wy tu tak długo robicie? ‒ zapytała. ‒ Czekam na was i czekam, a wy zawzięcie pudrujecie noski jak baby.
‒ Co to znaczy „pudrzyć”? ‒ zapytali równocześnie Peter i James
‒ Pudrować, nie pudrzyć ‒ mruknęła Canicula i przewróciła tylko oczami. ‒ Czasami zapominam, że straszne z was czystokrwiste nieuki.
‒ A co do tego ma...? ‒ zainteresował się James, drapiąc się po brodzie.
‒ Cannie sugeruje chyba, że to dlatego, że nie ogarniamy świata mugoli ‒ powiedział Syriusz. ‒ Ale ona sama chyba też nie wie, co znaczy to pudrzenie.
‒ Pu... a nieważne ‒ poddała się panna White. ‒ Chodźcie wreszcie i zobaczcie, kogo zauważyłam za Trzema Miotłami.
Drugi raz nie trzeba było im powtarzać, posłusznie zabrali swoje płaszcze, pożegnali Rosmertę i ruszyli za Caniculą. Szybko przekonali się, że Cannie rzeczywiście wypatrzyła dla nich osobę, której dawno nie widzieli, a mieli wielką ochotę spłatać jej figla.
Severus Snape rozmawiał o czymś z Lily Evans. Stał tyłem do Huncwotów, lecz oni zawsze i wszędzie byli w stanie rozpoznać sylwetkę znienawidzonego Ślizgona. Jedni powiedzieliby, że to aura, inni, że karma, a jeszcze inni, że przypadek. Petera nie interesowało to zbytnio i nie zamierzał się nad tym rozwodzić, wiedział jedno ‒ Severus Snape w takiej odległości od jego przyjaciół, to dobra zabawa.
Coś w oczach Jamesa zabłysło, chłopak zerknął porozumiewawczo na Syriusza, który kiwnął głową. Remus westchnął głośno, a gdy Potter ruszył, wyciągnął rękę, jakby chciał go zatrzymać, jednak w ostatniej chwili zrezygnował. Peter jak zawsze trzymał się z tyłu. Nigdy nie czuł się na tyle odważny, by stać w pierwszym szeregu.
James, przechodząc koło Snape’a, boleśnie trącił go w ramię.
‒ Uważaj, jak leziesz, Potter ‒ warknął Severus, mierząc ich zirytowanym spojrzeniem.
‒ To ty uważaj, gdzie sterczysz ‒ odciął się James. ‒ A może myślisz, że cała ulica należy do ciebie, Wycierusie?
Snape zbladł, jego dłonie zacisnęły się w pięści. Nie sięgnął jednak po różdżkę. A może to obecność Evans go  powstrzymała. Uśmiech, który jeszcze chwilę temu gościł na twarzy dziewczyny, teraz rozpłynął się niczym okręt we mgle. Peter nie potrafił zrozumieć, jak Evans mogła stać po stronie Snape’a, mając do wyboru ich, tych lepszych.
‒ Przestań mnie tak nazywać ‒ wysyczał rozzłoszczony Snape.
‒ Niby czemu? ‒ zainteresował się Syriusz. ‒ Przecież to czysta prawda. Każdy widzi, jak wyglądasz. Wytarty obdarciuch, któremu wydaje się, że coś znaczy.
‒ A ty za kogo się uważasz, Black? ‒ Teraz to Lily przystąpiła do słownej potyczki. ‒ Pewnie uważasz, że pozjadałeś wszystkie rozumy, co?
‒ Ja? Skąd. Ale, jeżeli spojrzeć na to od tej strony, to ktoś odpowiadający twojej teorii jest całkiem blisko ciebie. Wystarczy tylko zerknąć od czasu do czasu w lustro.
Snape nie wytrzymał i sięgnął do różdżki. Nim jednak zdążył rzucić jakiekolwiek zaklęcie, a nawet wycelować w Blacka, James spuścił mu na głowę ogromną kulę śniegu, przykrywając chłopaka do pasa. Po chwili jednak następna kula śniegu spadła na głowę nieszczęsnego Ślizgona. Peter obejrzał się i zobaczył, że to Cannie postanowiła dołączyć do Jamesa w jakże szczytnym pomyśle przerobienia Snape’a w loda waniliowego.
Jednak Lily nie pozwoliła Snape’owi długo tkwić w śniegu. Wyciągnęła własną różdżkę, mruknęła Wingardium Leviosa i śnieg uniósł się, oswobadzając Ślizgona. Chłopak dygotał z zimna, lecz wciąż spoglądał nienawistnym wzrokiem w stronę Jamesa.
‒ Zwróć mi jego różdżkę ‒ powiedziała Evans, zwracając się do Pottera.
‒ A co za to dostanę? ‒ zapytał z przekorą.
‒ Absolutnie nic. Accio różdżka Severusa ‒ powiedziała, a przedmiot natychmiast znalazł się w jej ręce. ‒ I nie myślcie sobie, że to ujdzie wam na sucho. Wy w ogóle nie myślicie, przecież Sev będzie chory. No, ale co to obchodzi takich geniuszy jak wy? Żal mi was.
Dziewczyna odwróciła się na pięcie, chwyciła Snape’a za dłoń i zniknęła z nim w Trzech Miotłach.
‒ O co jej chodziło? ‒ zapytał kompletnie zdezorientowany James.
‒ Wiesz, chyba nie przepada za bałwanami ‒ mruknął Syriusz.
Mówisz o próbie przerobienia na bałwana Snape’a, czy o nas?, zastanowił się Peter. Jednak wolał nie znać odpowiedzi.
24.07.2014 - rozdział zbetowany przez Degausser.

13 komentarzy:

  1. Matulu, jak ja cały dzień na to czekałam! Tak mnie nosiło, że sama skończyłam rozdział i wrzuciłam... Dziwna zależność, ale przynajmniej nie wisi nade mną ten pierwszy rozdział jak wyrzut sumienia. Teraz zacznie to robić drugi, ale mniejsza, mówimy o Rancie <3

    Po pierwsze: CANNIE <333 Może nie jest jej super dużo, ale jej obecność od razu wywołuje uśmiech na mojej twarzy. Jest cudnista. Chyba dołączyła do moich headcanonów. I czy ja dobrze wnioskuję, że ten namolny Puchon to Carlyle? Jeśli tak to zaczyna mi się coraz mniej podobać. xD Bo o ile pamiętam, to siedział przy stole Ravenclawu, ale nie powiedziano, że jest Krukonem. Choć mogłam coś pomieszać.

    Po drugie to jestem w szoku, że Peter nie ma głosów w ankiecie. Jest przecież kochany. :< Ja musiałam zagłosować na Syriusza, bo jest niesamowity, ale... Naprawdę? Toć tutaj to taki kochany pampuszek, a nikt go nie fawuje? Zwłaszcza gdy widać, jak James i Black nim pomiatają? Bo naprawdę, fajnie to ukazujesz - niby przyjaźń, ale jednak Pete gra jakieś setne skrzypce...

    Rozmowa nauczycielki i Baniaka (<33 James, bardzo <33) jest ciekawa, naprawdę. Zwłaszcza, że profesor Necho zaczęła mi się wydawać trochę podejrzana, nie wiem, czemu. A Leta już w ogóle się widzę rozkręca, skoro zaczęła węszyć...

    No i mamy kolejną porcję Lily. Jak ona tutaj działa na nerwy, przysięgam! Tak, to jest pochwała, bo to czysty kanon, mam takie wrażenie. Pięknie jej Syriusz powiedział, sama prawda! I jeszcze to "żal mi was" na pożegnanie się mimowolnie z gimbazjum kojarzy... Och, Lilka, Lilka, co z Ciebie wyrośnie... xD

    Dużo weny życzę! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej, ja prawie zawsze wrzucam wieczorem, bo cały dzień się zbieram do sprawdzenia ;) Cieszę się, że czekanie spędziłaś produktywnie (wpadnę jak najszybciej :D).

      Ale mi miło, że lubisz Cannie :D Szczególnie dlatego, że ona jest moja własna, bo wiesz chłopaki to jednak inna sprawa. A Puchon to nie Carlyle, bo Carlyle rzeczywiście jest Krukonem :P Chociaż jestem pod wrażeniem, że wyczaiłaś taki szczegół, przyda się na przyszłość ^^

      Ano.. cóż mogę powiedzieć? No nie ma chłopak szczęścia, sama w sumie jestem tym zdziwiona.

      Co do tego, to milczę. Pozostawiam pole do interpretacji kto tu jest dobry, a kto zły.

      Łohoho zapomniałam, że gimbaza tym tekstem słynęła! U mnie to nawet w liceum tak gadało parę osób… Chociaż nie powiem, coś znajomo mi to brzmiało, ale zostawiłam, bo nie zczaiłam z czym to kojarzę. I cholernie się cieszę, że Lilka działa na nerwy – robię co mogę :P
      Dzięki i nawzajem ;)

      Usuń
    2. Szczerze to ja doskonale rozumiem tę radość z tego, że ktoś lubi postać własną i powiem Ci, że Cannie jest naprawdę fajnie wykreowana. <3 Zakręcona, energiczna, zabawna, a mimo wszystko nieprzesadzona. Właśnie kogoś takiego, żeńskiego pierwiastka bez romantyzmu brakowało Huncwotom, za którymi jakoś tak średnio przepadałam samymi w sobie, choć sam okres bardzo lubię. :D Co prawda, gdyby byli wszyscy ten rok, dwa lata starsi to shippowałabym Cannie z Remusem, ale to moje osobiste odczucia, ja shippuję wszystko, co się da. Nawet swoje koty. ;-; Taki nawyk po czasach fankowania mandze i anime. xD

      A do takich szczegółów to ja od zawsze coś mam, jestem fanką wszelkich teorii spiskowych etc. I nie martw się, jak coś jeszcze wymyślę to też się podzielę! xD

      U mnie to po prawdzie w gimbazie już tego nie słyszałam, za to w podstawówce słyszałam to na okrągło, ale ja jestem rocznik '97, a że trendy z podstawówek przychodzą z gimbaz, to z pewnością stamtąd się wzięło. xD I ja Cię naprawdę kocham za tę Lily, bo jak jeszcze raz zobaczę gdzieś Lily Fu*king Perfect Evans to zacznę gryźć. xD

      Usuń
    3. Co wy macie z Cannie i Remusem? Jeja, ja tu nikogo nie paruję :P Po mandze i anime? A teraz wciąż w tym siedzisz, czy już nie? Pytam, bo mnie w sumie ostatnio wciągnęło ;) Znaczy manga to tak średnio, ale anime zdecydowanie :D

      A no wiesz ja '94, ale jestem dziwny ludź ;) Nie bardzo ogarniałam po co ludzie gadają ciągle o tym żalu, jeszcze takim tonem. Zupełnie jakby nie umieli sie ustosunkować, takie trolowanie. Ojej, nie gryź ludzi! Nie wiadomo, na kogo sie natkniesz... :P

      Usuń
    4. Już nie tak bardzo jak kiedyś, ale dalej sobie coś czasem obejrzę xD A że tam się parowało, kogo popadnie, to i tu kurde mam ciągoty i co ja poradzę na Cannie i Remusa... Jak podrosną, bo teraz to głupio shippować, czternastoletni chłopcy raczej za często o dziewczynach nie myślą. xD Chyba, że są Jamesem. xD

      Usuń
  2. Odpowiedzi
    1. Dziekuję ;) A co zrobić, żeby był bardzo dobry?

      Usuń
  3. Pisz dalej, będzie tylko lepiej :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znaczy, że jest źle? Ale co jest źle? Bo ja tam sama z siebie, to sie raczej nie skapnę :(

      Usuń
  4. Najlepszy blog jaki czytałam!!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  5. Zawsze mieć dobrze jakiegoś kompana w miejscu, gdzie sprzedają dobre rzeczy ;P. Oj, ale takie kokietowanie i pozostawianie w rozczarowaniu nie jest zbyt miłe. Ja też nie mam jakoś szczęście do zakładów. Biedny Pete... tak się wstydzić, że nie zamówić jedzenia, jego brzuch musiał cierpieć przez tyle czasu. Zastanawiam się właśnie, jak smakuje takie kremowe piwo... Bo te nasze polskie, jakoś mi nie podchodzi. Pewnie gdybym chodziła do Hogwartu to jednym z ulubionych przedmiotów byłaby właśnie numerologia. Zastanawiające jest też coś się wtedy stało z tymi łodziami. Zastanawia mnie tylko dlatego pani Amnezja tak się przyczepiła do tej od numerologii... może to ktoś wykonał czar, używając właśnie jej różdżki? No nie wiem. W każdym razie dobrze, że nie skończyło się to źle, tak jak mogło. Nic dziwnego, że Pete zazdrości Jamesowi tej peleryny niewidki, bo jest czego ;p. Bardzo przydatna rzecz, aczkolwiek Pete powinien być wdzięczny mamie za te jej smakołyki, które tak uwielbia. Nie wiem naprawdę, dlaczego James aż tak skraca sobie szansę, aby Lily się nim zainteresowała... przecież nie powinien dokuczać jej najlepszemu przyjacielowi. Ale z drugiej strony skoro go nie lubi, to też specjalne okazywanie mu sympatii dowiodło by sztuczności Jamesa, a to do niego zdecydowanie nie pasuje. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, Huncwoci jak zawsze potrafia się ustawić :D
      Co do łodzi milczę - czekam na wnioski czytelników. Oczywiście w soim czasie dostaniesz odpowiedź, ale zawsze o wiele fajniej jest wpaść na nią samemu. Nie powiedziałabym też, że skończyło się dobrze ^^
      James nie interesuje się Lilką jako kobietą, czy dziewczyną. Bardziej się z nią drażni niż rzeczywiście zabiega o jej względy - gdyby się z nim umówiła, pewnie dałby spokój, ale tak - Potter jest piekielnie uparty. Poza tym James naprawdę nie znosi Snape'a i gdy on wchodzi w grę... no cóż, Jim niekoniecznie się zastanawia nad konsekwencjami.

      Usuń