poniedziałek, 9 czerwca 2014

22 Burzowe chmury

A
stronomia była bardzo specyficznym przedmiotem nauczanym w Hogwarcie. Nie tylko ze względu na to, że jako jedyna odbywała się, gdy zapadał zmrok, ale również i ze względu na nauczającego jej profesora. Chociaż możliwe, że chodziło tylko o to, że tutaj uczniowie ziewali częściej niż na historii magii. No, chyba że nagle dopadało nieszczęsnego drzemiącego hogwartczyka baczne, zdegustowane spojrzenie Radamantysa Ladona. Wtedy ochota na sen zdecydowanie umykała, gdzie pieprz rośnie.
                Profesor Ladon nie wyglądał może groźnie, nie dysponował wzrokiem McGonagall, nie był szalenie wymagający jak Necho, ani nawet nie znajdował przyjemności w rozdawaniu szlabanów, czy też dręczeniu Merlinowi ducha winnych uczniów swoimi bzdurnymi przepowiedniami jak Cavani. Bynajmniej nie znaczyło to, że Radamantys Ladon należy do tych miłych i sympatycznych wykładowców pokroju Binnsa, czy pogodnym duchem jak Dumbledore. Nauczyciel astronomii był dokładny, zawsze realizował temat i potrafił wszystko wytłumaczyć z niewiarygodną cierpliwością. Gdy jednak przychodziło do egzekwowania wiedzy, nie znał litości – wszystkie eseje, wypracowania oraz wszelakie prace domowe musiały być dostarczane na czas. Na zajęciach Ladon wymagał skupienia i ciszy, a gdy czegoś brakowało, potrafił zakończyć lekcje natychmiast, zadać pracę domową i wymagać materiału, który sam miał zamiar przekazać. Poza tym Radamantys Ladon był sprawiedliwy do bólu. Syriusz bardzo dokładnie pamiętał jak kiedyś ściągnęli z Jamesem wypracowanie Remusa.
                Do końca roku był na nas cięty. A ile punktów stracił przez niego Gryffindor! Co za uparty stary cap!
                 Ladon był mężczyzna w średnim wieku, włosy częściowo prószyła siwizna, jednak większa część pozostawała czarna jak skrzydła kruka. W dodatku nauczyciel odznaczał się niebywałą posturą – nie dość, że wysoki, to jeszcze dobrze zbudowany. Czasami Syriuszowi przypominał tylko trochę mniejszą wersję Hagrida. W dodatku ta broda, może nie tak bujna jak gajowego, dokładnie przystrzyżona i zawsze idealnie prosta, ale mimo wszystko skojarzenie pozostawało.
                Teraz znów siedzieli na Wieży Astronomicznej, najwyższej spośród wszystkich wież Hogwartu. Znów mieli do czynienia z Radamantysem Ladonem, prawdopodobnie najbardziej biurokratycznym z nauczycieli. Znów niemal trzymali powieki, byleby tylko nie przysypiać. Chociaż nie, nie wszyscy.
                – Ała! – krzyknął James, dźgnięty przez Syriusza w żebra. – Za co? – dodał ciszej, rozglądając się dookoła.
                – A chcesz, żeby znów mordował nas do końca roku? Jim, zastanów się, jeszcze dwa miesiące.
                James, który już chciał odpowiedzieć, zamknął usta i wyprostował się. Zdążył to zrobić tuż przed tym jak mroźne spojrzenie Ladona przesunęło się po nich.
                – Patrząc na zachód, dostrzeżecie Pannę, zwaną Virgo w skrócie Vir wraz z Kłosem, czy też inaczej Spicą, najjaśniejszym ciałem niebieskim gwiazdozbioru. Galaktyka tworzy spiralę, ustawioną do krawędzią, przez co widzimy pas ciemnego pyłu przecinający centralne zgrubienie. Aby to dostrzec musicie nałożyć na teleskopy odpowiednie zaklęcia i ustawić właściwe rozdzielczości. Zacznijmy od…
                – Myślisz, że w sobotę wygrają Ślizgoni czy Puchoni? – zapytał James, zmieniając ostrość teleskopu.
                – Wolałbym, żeby wygrał mój brat – odmruknął Syriusz.
                – Oszalałeś? Wiesz jaką mają nad nami przewagę? Przecież ich wygrana to praktycznie koniec naszych szans na zdobycie Pucharu Quidditcha.
                – Ciiiicho, James – fuknął Remus znad okularu.
                – Obie wymienione przeze mnie gwiazdy łatwo odnaleźć. Wystarczy, że przedłużycie łuk dyszla Wielkiego Wozu. Na północy waszym oczom ukaże się Wolarz , w skrócie Boo. Najjaśniejszą gwiazdą w tym gwiazdozbiorze jest Arktur, który wraz ze Spicą i Regulusem tworzą Trójkąt Wiosenny. Arktur świeci barwą żółtą…
                – Hej, czy twój brat nie ma czasem na imię Regulus? – zapytał James, starając się ponownie nie usnąć.
                – Tak, a na drugie ma Arkturus, po dziadku. Zresztą dziadek nie był pierwszym, który nosił to imię. Imiona wszystkich Blacków pochodzą od gwiazd. Taka mania.
                – Ale bajer!
                – Potter, Black jak sądzę rozmawiacie teraz o astronomii, prawda? – wtrącił się surowym, wypranym z emocji głosem Radamantys Ladon.
                – Oczywiście! – odkrzyknął bez potrzeby James. – Syriusz właśnie mówił mi, że imiona jego dziadka i brata pochodzą od gwiazd. Wiedział pan profesor.
                – Wiedziałem, Potter – odpowiedział prosto Ladon. – Prosiłbym jednak byście zajęli się ciałami niebieskimi, o których JA mówię. Czy wyrażam się jasno?
                – Jak słońce! – James najwyraźniej rozbudził się na dobre, bo odpowiadając aż podskoczył.
                – Tuż nad linią horyzontu dostrzec można niepozorne gwiazdy Wagi, w skrócie zapisywanej Lib. Natomiast wysoko nad horyzontem podziwiać możecie wspaniały łańcuch gwiazd, wchodzących w skład Korony Północy. Być może niektórzy z was już teraz są w stanie odnaleźć Psią Gwiazdę, najjaśniejszą spośród wszystkich gwiazd nocnego nieba. O niej porozmawiamy za rok w marcu, gdy będziecie bogatsi o tegoroczną wiedzę.
                Syriusz zerknął przez teleskop. Edukacja, którą wymusiła na nim matka przydawała się w takich momentach. Black nigdy nie miał najmniejszych problemów z astronomia, bo niemal wszystko wiedział wcześniej, za zajęciach jego wiedza była tylko poszerzana.
                Radamantys Ladon z zadartą wysoko głową, masywną, ogromną sylwetką, powiewającą na wietrze szatą i jasnymi oczami, w których odbijały się płomienie płonących w pobliżu pochodni wyglądał niczym prawdziwy, budzący grozę smok. A mimo to było w nim coś wspaniałego, coś co budziło podziw i trwogę jednocześnie.
                Choć z drugiej strony może wszystko to wywołał brak snu?
~*~
                – Uch, jak ja nie znoszę szukania tych durnych punkcików na niebie! – warknęła Cannie, schodząc po schodach.
                – Daj spokój, Ladon przynajmniej nie wmawia ci, że zabujałaś się w co drugiej osobie w klasie. Czasami to nawet miłe, ale czasami…
                – Uprzedzałem cię, że profesor de Clavijo i całe to wróżbiarstwo to pewnie jakieś bzdury – powiedział Remus, dopinając jednocześnie torbę. – Ale ty jak zawsze nie słuchałeś.
                – Jasne, jasne, ale czasami jest fajnie, nie Peter?
                – Co? – zapytał niemrawo chłopak.
                – Nie ważne. Ale i tak mam rację!
                – Co nie zmienia tego, że mam już po dziurki w nosie tego całego patrzenia w gwiazdy. Starczy, że tata ciągle o tym opowiada, naprawdę nie potrzebuję dodatkowych lekcji.
                – Em Cannie, czemu więc dostajesz takie złe stopnie z astronomii – zapytał Remus z ciekawości.
                – Bo to wszystko jest zupełnie bez sensu. A Nędzny nie jest taki zły, a przynajmniej zalicza. Uch, naprawdę wypatrywanie tych irytujących gwiazdek jest irytujące. One wszystkie są takie same!
                – Tak, tak, Cannie, masz rację – zgodzili się wszyscy czterej, chcąc mieć tę dyskusję jak najszybciej za sobą.
                Wlekli się na szarym końcu wężyka, który tworzyli zmierzający do dormitoriów uczniowie. Co prawda mogli zebrać sie wcześniej, jednak Peter miał spore problemy ze złożenie swojego teleskopu, później z torby wyleciało mu ulubione pióro, a potem okazało się, że Ladon czeka już tylko na nich. Nauczyciel odprowadził ich swym zimnym, bezrefleksyjnym spojrzeniem, którego Syriusz szczerze nie znosił. Nie przepadał za tak wyrachowanymi ludźmi, bo przypominali mu matkę. Ostatnio zaś miał sporo kłopotów, które z wiszącej nad nim groźby mogły przeistoczyć się w realne problemy.
                Mijając kolejny załom korytarza usłyszeli cichy głos, dobiegający zza ich pleców. Cała piątka zatrzymała się i przywarła do ściany, uważnie nasłuchując. Znajdowali się na siódmym piętrze, a od dawna panowała cisza nocna. Ktokolwiek więc zdecydował się na nocne spacery, musiał natknąć sie na profesora Ladona.
                – Co tu robisz o tej porze, Leto? – ich uszu dobiegł dobrze im znany głos nauczyciela.
                – Och, nie mogłam zasnąć, Radamantysie – odpowiedziała mu zaspana lub zamyślona kobieta.
                – Dajesz zły przykład. Dziś nie wypada twój dyżur – upomniał ją Ladon. – Zajęłaś się porządnie sprawą, o której rozmawialiśmy?
                – Robię, co w mojej mocy, jednak nie jest łatwo...
                – Czyżby? – przerwał jej z uprzejmym zdziwieniem. – Dziwne więc, że masz czas na nocne eskapady, a praca wciąż pozostaje niewykonana.  Byłoby bardzo niedobrze, gdyby taki stan rzeczy utrzymywał się dłużej.
                – Ja naprawdę sie staram, tylko...
                – Dość. – Syriusz po raz pierwszy słyszał w głosie Ladona takie zdecydowanie, a nawet irytację. – Profesor Atropos, jesteś tu nauczycielem obrony przed czarną magią powierzono ci zadanie zbadania, z jakiego powodu łodzie zatrzymały się pierwszego września na środku jeziora. Może nie dociera do ciebie, że sprawa jest poważna? Być może uważasz, że tak prozaiczne zadanie nie jest godne twojej uwagi? Szczerze powiedziawszy mało mnie to interesuje, czuję sie jednak w obowiązku wyegzekwować jakieś działanie od ciebie jako osoby odpowiedzialnej za odnalezienie winnych. Czy wyrażam się jasno?
                – O– oczywiście – zająknęła się Leta Atropos.
                – To dobrze. Życzę miłej nocy oraz owocnego spaceru.
                Tuż koło Huncwotów i Caniculi zaszeleściła szata przechodzącego nauczyciela. Na ich nieszczęście Radamantys Ladon posiadał niebywały dar do wyczuwania czyjejś uwagi, bądź jej braku.
                – Przestańcie kryć się w ciemnościach – stwierdził mężczyzna, patrząc wprost na skrytych w mroku uczniów. – Wracajcie do swoich dormitoriów, natychmiast.
                Gryfoni posłusznie wyszli z bezpiecznej kryjówki i ruszyli w nakazanym kierunku. Nie mieli większej ochoty na analizowanie podsłuchanej rozmowy, a oczy potwornie sie kleiły. W drodze powrotnej Cannie powiedziała, że wstąpi jeszcze do toalety, napomykając, by na nią nie czekali. Zgodzili się bez wahania, bo jedyne, o czym wtedy myśleli, to położyć sie w cieplutkim łóżku i zasnąć.
~*~
                Rankiem, ledwie zeszli na śniadanie od razu dało się wyczuć, że coś sie stało. Uczniowie szeptali między sobą, wielu z nich spoglądało w kierunku stołu Gryfonów – jedni uśmiechali się przy tym perfidnie, inni ewidentnie współczuli. Syriusz zmarszczył brwi, rozglądając się wokół. Jego spojrzenie utkwiło na Regulusie. Młodszy z Blacków siedział jednak ze spuszczona głową i starał się unikać opowiedzenia po jakiejkolwiek ze stron. Severus Snape za to prężył sie bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
                Na imitującym niebo suficie Wielkiej Sali zbierały się chmury.
                – O co im chodzi? – zapytał James, również zauważając towarzyszące im spojrzenia. – Przecież ostatnio nic nie zmalowaliśmy.
                – A bo ja wiem? – odmruknął Syriusz. – Poza tym nie udawaj, że ci to nie przeszkadza.
                – Nie udaję, zastanawiam się tylko skąd nagle aż tyle szczęścia. – James zwichrzył włosy, jakby to miało mu w jakiś sposób pomóc znaleźć odpowiedź. – Remus?
                – Tak?
                – A ty nie wiesz czasem?
                – James, przecież przez cały czas byłem z wami.
                – W sumie racja.
                Usiedli na miejscach, które zazwyczaj zajmowali przy stole Gryffindoru. Tym razem jednak nie powitały ich radosne uśmiechy i zaczepki, nie było żartów, ani zwyczajowego pozytywnego nastroju. Była za to przejmująca cisza i zalegająca wokół oraz oblepiająca wszystko ponura, ciężka atmosfera. Zupełnie jakby stało się coś, co wszystkimi wstrząsnęło.
                – Ciekawe, gdzie jest Cannie – zastanowił się na głos Potter.
                Jakby w odpowiedzi na jego pytanie do Wielkiej Sali wpadła wyjątkowo zła Canicula. W jej oczach tańczyły ogniki złości, loki rozwiewały sie pod wpływem pędu, szata zdawała się pomięta, nos czerwony, a – to zauważyli, gdy stanęła koło nich i usiadła z rozmachem – podkrążone oczy przekrwione i wilgotne od łez.
                – Can, co się stało? – zapytał James, a w jego głosie zabrzmiała obawa.
                Syriusz nie przypominał sobie, by Canicula przy nich płakała. Dziewczynie nie zdarzało się to nawet, gdy nabiła sobie guza, czy została zbesztana prze kogoś. Wydawała sie twarda, wiedzieli oczywiście, że zbyt wiele nie mogą złożyć na jej brakach, dlatego nigdy nie powiedzieli jej o Remusie, ale nie spodziewali się, że ktoś zrobi jej krzywdę, gdy ich nie będzie w pobliżu. Black zacisną dłonie w pięści, obiecując sobie, że ktokolwiek zrobił to ich przyjaciółce, słono za to zapłaci. Cannie była dla nich jak siostrzyczka, nie miało znaczenia to za jak silną ją uważali, czuli potrzebę chronienia jej. Wszyscy czterej.
                – Schrzaniłam, na Merlina tak strasznie schrzaniłam – warknęła dziewczyna, pośpiesznie wycierając spływające z oczy grochy.
                – Więc pomożemy ci to naprawić – powiedział Remus, spokojnie. – Nie płacz, Cannie, damy radę.
                – Wcale, że nie! – krzyknęła na niego, a po chwili głośno pociągnęła nosem. – Chciałam naprawić to, co zepsuła Berta i... uch... co za głupie łzy!... i wszystko się zepsuło jeszcze bardziej. I to moja wina, moja do cholery.
                Canicula pośpiesznie zawinęła w serwetkę coś, co miało najwyraźniej stanowić jej śniadanie i wstała. Po jej policzkach ciągle skapywały słone krople. Krople, które raniły bardziej niż nóż, czy słowa. Krople, których żaden z Huncwotów nie zrozumiał, nie wtedy.
                – Poczekaj, Cannie, zostań i powiedz, co się stało – Syriusz złapał dziewczynę za przegub. – Zajmiemy się wszystkim, słowo.
                 Broda Caniculi zaczęła drgać, usta wykrzywiły się w grymasie, a ona sama wyszarpnęła dłoń z prawdziwą furią. Patrzyła na Syriusz z obrzydzeniem, zupełnie jakby to on był winien jej krzywdzie, jakby to przez niego płakała.
                – Słowo?! To przez takich drani jak ty! Trzymaj przy sobie te czystokrwiste łapy – wysyczała, obracając się z impetem.
                A potem wyszła, pozostawiając skonsternowanych przyjaciół. Przestała nawet ocierać łzy.
                Chmury w sklepieniu właśnie przysłoniły słońce.
                Syriusz usiadł ciężko, spoglądając na przyjaciół i oczekując odpowiedzi.
                – Na Merlina, co to było? – zapytał Black, spoglądając po wszystkich.
                – Nie mam bladego pojęcia, ale cieszę się, że to nie ja ją zatrzymałem – bez cienia uśmiechu stwierdził James. – Nie ma Rolfa i Stanleya. To dziwne.
                – Może to tylko sen? – rzucił Peter, rozglądając się wokoło. – Zaraz się obudzimy i wszystko będzie w porządku.
                – Nic nie będzie w porządku, Peter – powiedział Corvi, który przyszedł do nich od stołu Krukonów.
                Corvus również miał nietęgą minę, przestępował co chwila z nogi na nogę i nawet wiecznie towarzyszący mu słowotok gdzieś wyparował.
                – Wiesz, co się stało? – zapytał Remus, a jego głos zadrżał.
                Corvi pokiwał głową, a po chwili, nie śpiesząc się, podjął:
                – Berta rozpowiedziała niemal wszystkim, aż dziw, że do was jeszcze nie dotarło. Mała Vera Lewis, siostra tych bliźniaków została napadnięta dzisiaj w nocy. Nie za bardzo wiem, co sie stało. Podobno jednak  znaleziono ją nieprzytomną, a na jej twarzy wymazano... – Corvi skrzywił się z niesmakiem.
                – Co? – dopytywał James.
                – Szlama – dokończył gorzko Syriusz. – Dlatego była na mnie taka zła. Bo dla wszystkich zawsze będę należał do nich – kiwnął głową w kierunku stołu Ślizgonów.
                Corvus skinieniem potwierdził.
                – Powinniście za nią iść – dodał, odwracając się. – Wszyscy są zdziwieni, coś takiego nie zdarzyło się od lat. Wiele osób zastanawia się, czy te ataki z jesieni to rzeczywiście mugolska grupa. Prorok dopiero teraz wypuścił artykuł o tym, a raczej jakąś marną wzmiankę przy porządkach wiosennych.
                Pierwszy wstał James. Zaraz po nim podniósł się Peter.
                – Remus?
                – Nie wiem, czy powinienem, bo...
                – Przestań – warknął Potter. – Jesteś jej przyjacielem, czy nie?
                Remus Lupin wstał. Bez ociągania.
                – Syriusz? – Cisza.
                – Syriusz! – Cisza.
                – Black, rusz tyłek. – James pociągnął przyjaciela za ramię. – Obiecaliśmy jej, że będziemy, pamiętasz?
                – Ona mnie tam nie chce – szepnął, nie patrząc mu w oczy.
                – Rany, będziesz teraz strzelał fochy? Gada tak, bo jest zła i musi sie na kimś wyżyć. Przestań odstawiać cyrki, wstawaj!
                – Miała rację...
                – Nie miała, a ty zaraz wstaniesz i udowodnisz jej, że się myliła. Łapiesz? Syriusz, nie wolno nam jej zostawiać teraz. Nie jesteśmy tacy.
                Syriusz Black wstał. Bez entuzjazmu, bez zapału, z tak szalenie niepasującym do niego przygnębieniem. Ale zrobił to – wstał.
                Huncwoci opuścili Wielką Salę, a przez chmury przemknął promyk światła.
~*~
                Znaleźli ją w Pokoju Wspólnym. Była tam sama, o tej porze wszyscy udali się na zajęcia. Zagrzebała sie po sam czubek nosa w kołdrze. Zawinięte w chusteczkę śniadanie leżało nietknięte na stoliku nieopodal. Materiał co jakiś czas podskakiwał, a spod niego dawało się słyszeć bardzo głośne pociągnięcia nosem.
                James przysiadł najbliżej, na skraju kanapy. Peter stanął za wezgłowiem, w dłoniach trzymał kubek, znad którego w wężowych smugach unosiła się para. Remus przycupnął na fotelu jakby bał się podejść bliżej. Najdalej znajdował sie Syriusz – tuż pod kominkiem. Odepchnięty, odstawiony, odrzucony.
                – Hej, Can, co ty wyprawiasz? – zapytał zadziwiająco spokojnie James, próbując odchylić koc.
                – Odejdź! – Materiał natychmiast został przyciągnięty i znacznie ściślej przyciśnięty.
                – Daj sobie pomóc. Pamiętasz, co obiecaliśmy ci tamtego dnia?
                – Nie – prychnęła.
                – Nie kłam, przecież wiem, że pamiętasz. Wtedy też płakałaś.
                – Nie – stęknęła, nie była już jednak tak zdecydowana jak poprzednio.
                – Tak. Wtedy też cały dzień sterczały te chmurzyska. Przez jakiegoś Ślizgona Szczota złamała łapkę. Pamiętasz?
                – Nie – szepnęła, przestając kurczowo ściskać koc.
                James odsłonił głowę dziewczyny. Cała była potargana, zapłakana, spłoszona.
                – I wtedy przez te chmurzyska przedarł się pojedynczy promyk słońca, a Remus, on zawsze ma te najlepsze teksty, powiedział, że ten promyk jest nadzieją. Zanieśliśmy ją do pani Cavani, a później coś ci obiecaliśmy. Pamiętasz?
                – Że będę waszą małą siostrzyczką i że już nigdy nie pozwolicie, żebym przez kogoś płakała.
                – Tak. I nie płakałaś nigdy. Aż do teraz.
                – Mhm.
                – Więc musisz nam powiedzieć, bo my musimy ukarać tego, kto ci to zrobił.
                Canicula ponownie przetarła przekrwione oczy, pociągnęła jeszcze raz bardzo głośno nosem i wreszcie spojrzała na Jamesa.
                – Nikt mi nic nie zrobił – wyszeptała.  – Wczoraj w nocy, gdy poszłam do toalety, wracałam okrężną drogą. Nie wiem nawet czemu, może coś przeczuwałam? Gdy byłam na pierwszym piętrze, zobaczyłam, że z jednej z toalet wydostaje się woda. Ale to nie była łazienka Jęczącej Marty, więc weszłam do niej. A tam na podłodze leżała Vera. – Cannie znów przetarła oczy, w których gromadziły się łzy. – Była tak straszni blada i zimna, wszędzie była woda, a na jej twarzy ktoś wymalował…  - Dziewczyna zazgrzytała zębami ze złości.
                - Wiemy – powiedział bardzo cicho Peter.
                - Na początku myślałam, że to krew, krew Very. Strasznie się przestraszyłam. Ja… uch, byłam wtedy takim tchórzem!, w pierwszej chwili chciałam uciec, nikomu nie mówić i… usłyszałam jakiś szelest. Dopiero to mnie otrzeźwiło, wyjęłam różdżkę, chciałam zobaczyć kto to, ale oberwałam oszałamiaczem. Gdy się ocknęłam było ciemno, nie wiedziałam jakim zaklęciem została potraktowana Vera, a bałam się próbować zdjąć więzy, którymi była obezwładniona. Zawołałam McGonagall, znów pojawiła się ta głupia Berta i… i chyba straszni na nią nawrzeszczałam. Ale należało jej się! Bo to przez nią Vera chodziła w nocy! Przez nią, Irytka i ich głupie żarty!
                - Can, przecież to nie twoja wina – mruknął James z bladym uśmiechem.
                - Moja, bo widziałam, że ta mała nie daje sobie z tym rady. Moja, bo chciałam z nią porozmawiać, ale postanowiłam poczekać do następnego dnia! Jestem beznadziejna…
                Znikąd jak duch pojawiła się Szczota. I tak jak nigdy nie potrafił usiedzieć w jednym miejscu, tak teraz wskoczyła na kanapę i zaczęła mościć sobie miejsce tuż koło Cannie. Dziewczyna znów pociągnęła nosem, pogładziła kotkę delikatnie po białym futerku.
                - Przepraszam – mruknęła, wciąż patrząc na Szczotę. – Przepraszam, Syriuszu, że wyżyłam się na tobie. Nie powinnam, nie zasłużyłeś na to. Chyba niczego nie potrafię zrobić jak trzeba.
                - Nie szkodzi, Cannie -  powiedział Syriusz z krzywym uśmiechem. – Przyjaciele, ale tylko oni, mają prawo czasem wypomnieć mi parę niezbyt przyjemnych rzeczy.
                - Wcale nie jesteś zła – dodał Peter, wręczając kubek Caniculi. – To czekolada na poprawę humoru.
                Dziewczyna uśmiechnęła się, spoglądając po przyjaciołach z wdzięcznością.
                Za oknem przez chwilę ponownie zabłysło słońce. Jednak tylko po to, by ponownie skryć się za chmurami.
~*~
                Wrócili na lekcje, choć podczas niemal każdej przerwy zaglądali pod pokój szkolnej pielęgniarki, pytając czy wiadomo coś na temat Very. Ciągle napotykali na mur „jej stan nie uległ zmianie”, którego nijak nie mogli przeskoczyć. Pani Cavani nigdy nie wpuściła ich do środka, twierdząc, że dziewczynka potrzebuje spokoju. Wiedzieli, że przy Verze są jej bracia – Stanle i Rolf. Obaj byli Gryfonami, jednak i oni nie opuszczali skrzydła szpitalnego.
                Wieczorem, na kolacji, zdarzyło się coś nieoczekiwanego.
                Bardziej zaniedbana niż zwykle Leta Atropos wobec wszystkich zażądała sprawdzenia  różdżki profesor Menemozyny Necho. Po stole nauczycieli podniósł się cichy jęk oburzenia wobec podejrzeń wysuwanych przez nauczycielkę obrony przed czarną magią. Profesor Necho wstała, uciszając rozmowy, podała różdżkę Atropos i nakazała jej rozwiać wszelkie wątpliwości natychmiast.
                Wówczas młodsza i znacznie mniej doświadczona, Atropos zawahała się. Jednak tylko przez ułamek sekundy. Wzięła przedmiot oraz głośno i wyraźnie zagrzmiała: Prior incantato! Z różdżki powoli, bez pośpiechu wydobywały się zaklęcia. Od ostatniego, użytego przez czarownicę powoli, jedno za drugim, leniwie unosiły się w strzępach srebrzystej mgły.
                Czas płynął, ślady czarów powtarzały się, a mina Lety Atropos była coraz bardziej skonsternowana. Wreszcie podniósł się Radamantys Ladon.
                - Dość tego przedstawienia – powiedział. – Leto, natychmiast zwróć Menemozynie jej własność. A na przyszłość: takich spraw nie porusza się przy uczniach. Będziemy musieli uciąć sobie dość długą i poważną pogawędkę na temat tego, co leży w twoich kompetencjach, a co nie.
                - Spokojnie, Radamantysie – uspokoił nauczyciela Dumbledore, przyglądający się wszystkiemu znad okularów-połówek. – Grono pedagogiczne nie ma przed sobą żadnych tajemnic. Dobrze więc, że kwesta zaufania została rozstrzygnięta.
                Ladon pokiwał tylko głową. Leta Atropos zasiadła przy stole nauczycielskim, nie śmiejąc spojrzeć nikomu w oczy. Różdżkę profesor Necho oddała z pewną niechęcią. 
                W Wielkiej Sali panowała cisza. Żaden z uczniów nie miał odwagi się odezwać. 
                Syriusz spojrzał w kierunku stołu Ślizgonów. Niektórzy z nich uśmiechali się, zadowoleni z siebie. Jednak nie wszyscy.
24.07.2014 - rozdział zbetowany przez Degausser.

11 komentarzy:

  1. Dobry rozdział, czekam na następny! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Ostatnio nie skomentowałam, bo pochłonęła mnie nauka, ale teraz muszę powiedzieć tylko: wow. Atmosfera się zagęszcza i to dosyć widocznie, pierwszy raz od początku opowiadania poczułam jakąś taką... Grozę? Niepokój? W końcu została napadnięta uczennica i raczej sporo wskazuje na Ślizgonów, a to znaczy, że coś bardzo nie gra. No i naprawdę strasznie, strasznie żal mi Cannie. I Very, rzecz jasna, nie tylko dlatego, że to moja imienniczka. xD I Syriuszowi też współczuję, jego stwierdzenie, że dla większości i tak zawsze będzie Blackiem jest takie boleśnie prawdziwe. A poza tym grono nauczycielskie, a przynajmniej jego część robi się coraz bardziej podejrzane. Aż się boję, coś Ty wymyśliła!

    A co do szablonu - jest ładny, ale to puste, białe tło razi, podobnie jak brzydko kafelkujący pergamin. I ogółem wydaje się taki... Pusty. Stary był... Dziwnie to tak ujmować, ale cóż... Przytulniejszy. xD

    Pozdrawiam i życzę weny! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję ;) Na razie to raczej dość niewinne podchody z mojej strony (bo za kij nie mogę pozwolić sobie na więcej). Na Ślizgonów powiadasz? Nie spodziewałam się, że ktoś ich oskarży, ale trop całkiem niezły :D
      O Vera jest twoją imienniczką? Swoją drogą coś chyba mam do tego imienia, bo przypomniało mi się, że kiedyś główna żeńska postać w niedokończonym opku miała na imię Veronica ;)
      No wiesz podejrzewać nauczycieli? xD W sumie to nic takiego strasznego nie wykminiłam, na bardzo długi czas zostawię pole do interpretacji końcówki tego roku Huncwotów ;)

      Ach, poprawiłam na jakieś beżowe. Czy teraz lepiej? Czy nie do końca? Pergamin też starałam sie nieco podciągnąć, chociaż nie bardzo mi wyszło. Z nim jest taki problem, że ciężko wybrać taki element, żeby płynnie się zmieniał (to przez te cienie).

      Dzięki, a tak swoją drogą, to kiedy ty coś napiszesz? Bo tak wisi sobie smutno ten jeden rozdział...

      Usuń
    2. Prawdę powiedziawszy, ja zawsze podejrzewam każdego, na kogo padnie choć trochę podejrzeń, a jednak nauczyciel wydaje mi się mniej prawdopodobny w napadaniu na pierwszoklasistkę. xD
      Tak, jest. xD Ja przez bardzo długi czas swojego imienia nie lubiłam, acz powoli się do niego przekonuję. Może kiedyś nawet jakaś postać dostanie tak na imię, ale wątpię. xD

      Z beżowym wygląda już lepiej, natomiast pergamin prezentuje się bez porównania lepiej - teraz sprawia wrażenie pogniecionego, jakby go ktoś składał. Dobry efekt, nawet jeśli przypadkowy. :D

      Ja dziś odzyskałam laptopa i sądzę, że drugi rozdział pojawi się w przyszłym tygodniu. Miałam teraz trochę na głowie, a rozpiera mnie wena. :D

      Usuń
    3. To chyba chłopaki cie zaskoczą w przyszłym rozdziale ^^
      Ja tam swoje nawet lubię, bo zazwyczaj z tego jak się do mnie ktoś zwraca mogę wyciągnąć jaki ma do mnie stosunek :P

      Wcześniej też miał robić za takiego składanego, ale wtedy najwyraźniej przekiepściłam :P

      O przyszły tydzień to dobry termin, bo będę już po sesji :D Jak masz wenę, pisz (dla mnie za gorąco było ostatnio xD).

      Usuń
    4. Zobaczymy, ale nie wątpię. Ty nie piszesz przewidywalnie. ;)
      Ja to też potrafię stwierdzić, zwłaszcza przy tylu zdrobnieniach, których ludzie używają, ale jednak... Polubiłam je dopiero, jak się dowiedziałam, że alternatywami były Lukrecja i Delfina. xD

      No, ale teraz jest idealnie, więc świętujmy! xD

      Mam, tylko muszę pozałatwiać inne sprawy, które mi się napiętrzyły. Ale na pewno w przyszłym tygodniu będzie. xD I zgadzam się, był tragiczny skwar xD

      Usuń
  3. A mnie w sumie ciekawiłby taki przedmiot jak astronomia. Chociaż w sumie gwiazdy średnio mnie interesują, ale takie popatrzenie przez lunetę... no coś, gdzie można wyjść z ławki. To zawsze jakaś atrakcja. Mi tam też się lepiej uczy w nocy. Chociaż nie dziwię się tym, co u niego przysypiają. Aczkolwiek dobrze, że pilnuje, aby na lekcjach mu nie spali, bo wiele się powinno z niej wynosić. Tak naprawdę jakaś mała część osób potrafi powtórzyć sobie to... na czym spało ;p. Heh, to chyba pierwszy raz James mówił coś na temat na lekcji. Taka mała lampeczka mi się zaświeciła, kiedy Cannie chciała iść do tej łazienki, tu musi się coś stać i stało. A wczoraj akurat leciała w telewizji część H. Pottera o Komnacie Tajemnic. Ja nigdy nie zrozumiem czarodziei, którzy tak myślą. Każdy ma prawdo do nauki magii itp. Dlaczego tak bezwzględnie chcą nad tym zapanować? Na początku mówiłam, że średnio lubię Cannie, ale chyba zmieniam zdanie. Faktycznie jest ich taka małą siostrzyczką, co bardzo da się odczuć w opowiadaniu. No i też nawet dostałam jakaś odpowiedź, dlaczego jej nie powiedzieli o futerkowym problemie Remusa. I to są przyjaciele, bo jej pomogą, nawet jedynie miałaby być to tylko sama obecność. Tak samo zwierzak też jest przyjacielem, bo się otuli wokół nas i da się przytulić i w ogóle. Swoją drogą ta Berta to jest okropna. Nie wiem jak tak można ploty roznosić i w ogóle tak o wszystkim donosić innym. Życia nie ma czy co? Ach, co to by było, gdyby z różdżki profesor nagle okazało się, że to ona rzuciła zaklęcie na łodzie. Chociaż bardziej nie ufam tej Atropos.
    Zauważyłam, że zjadłaś jedną literkę o tu:"Peter miał spore problemy ze złożenie swojego teleskopu", to tak jakbyś szukała dokładniejszych błędów ;D. No i jak było o Jamesie i o tym, że wszyscy się przyglądali. To Syriusz nie powinien czasem powiedzieć, że "nie udawaj, że Ci to przeszkadza?" chociaż nie jestem tego pewna. A co do szablonu, to podobał mi się najbardziej ten, kiedy zaczęłam czytać Twoja opowiadanie. Ale ten też jest niczego sobie ;). Zwłaszcza, że tło jest takie tak... jakaś księga, kartki w niej. A obrazek, jakby te postacie były narysowane. Pozdrawiam i czekam na kolejny ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tam bardzo bym chciała uczyć się takiego przedmiotu jak astronomia, bo mam lekkie skrzywienie na punkcie wpatrywania się w niebo :)
      Ojej jak mi miło, że lubisz Cannie. Szczerze mówiąc, obawiałam się, że po tym rozdziale ludzie ją raczej znielubią, a tu proszę :D

      Ach, zaraz poprawię, ślepak ze mnie - dziękuję ;) Powinno być, dzięki raz jeszcze. Chyba jakaś nieprzytomna byłam, gdy sprawdzałam ten rozdział... Czyli ten taki brązowy? Bo jeżeli o ten chodzi, to istnieje pora szansa, że wróci :P Chyba, że chodzi o ten fioletowy (ten ma szanse wrócić, gdy akcja przeniesie się na dobre poza Hogwart). No właśnie uwielbiam ten obrazek, choć nie mogę dobrać się do jego autora :(
      Pozdrawiam ;)

      Usuń
  4. Chyba o ten fioletowy, jak mnie pamięć nie myli ;P. Cannie chyba już wcześniej ją polubiłam. Właśnie za to, że jest ich małą siostrzyczką. I oprócz tej pomocy, to także sama zaczyna i również pada ofiarą... przyjacielskiego dokuczania, co często ma formę łaskotek ;p

    OdpowiedzUsuń
  5. Z wielką niecierpliwością czekam na następny rozdział i informuję o nowej czytelniczce- Mnie xD Świetny blog, już dawno na taki nie trafiłam. 13 lipca kończy się Mundial, więc meczy nie będzie. Czekam na nocię (Ale o tym już chyba pisałam :D ) Pozdrawiam ~ Chomik :3

    OdpowiedzUsuń