James
znajdował się w sali lekcyjnej. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie znajdował
się tutaj sam jak palec, a na zewnątrz nie było ciemnej nocy. Potter odsunął
krzesło, nie kłopocząc się z podniesięniem go, przez co głośno zaszorowało po
podłodze. Chłopak postanowił się nie przejmować ani porą, ani tym, że nigdzie w
pobliżu nie widzi swoich przyjaciół. Co prawda wydawało mu się to troszeczkę
podejrzane, lecz uznał, że zwyczajnie zabawili się jego kosztem i nie obudzili
go po historii magii. Cóż, tak czy inaczej trzeba było jakoś sobie poradzić.
Potter
dziarsko przeszedł klasę, nacisnął klamkę i... nic. Może za lekko? Spróbował po
raz drugi. Skutek ten sam. Nie szkodzi, tylko spokojnie, na pewni nic się nie
stało. James wyciągnął różdżkę, mruknął Alohomora, spróbował po raz wtóry.
Wreszcie drzwi otworzyły się, ku uldze chłopaka. Bo jakby to tak mogło być, że
James Potter został uwięziony w klasie historii magii? Nie, taki zdolny huncwot
nie mógł dać się złapać w tak żałosny żart.
Ręka chłopaka
dziwnie się lepiła, gdy tylko zabrał ją z nieszczęsnej klamki, więc Potter
stanąwszy koło zapalonej pochodni, przyjrzał się jej. Cała była lepka w czymś
bliżej nieokreślonym, a James już na pewno nie chciał wiedzieć w czym
konkretnie.
Westchnął.
Niech no tylko ja ich znajdę, pomyślał i
udał się w kierunku pokoju wspólnego Gryfonów.
Jednak nie
uszedł daleko, bo prawie został stratowany. Czmychnął więc w kąt. Korytarzem
gnała szkolna pielęgniarka, umykając z wrzaskiem przed czymś. Po chwili również
i Potter dostrzegł, co tak wystraszyło panią Cavani. Ku swojemu największemu
zdziwieniu stwierdził, że to nie kto inny, a profesor Kettleburn.
Mężczyzna
minął go nie wolniej niż pielęgniarka. James z konsternacją spoglądał na
gnającego na złamanie karku profesora. I na jego drewnianą nogę, która głośno
postukiwała, dając znać, że jej właściciel oddala się od Pottera. James wychylił
się z kryjówki i zobaczył jak za nauczycielem drepcze mały smok, co chwilę
wypuszczając z paszczy niewielkie kłęby dymu.
Gdy James
miał nadzieję, że to już koniec wariactw na dziś, a jego prywatny zapas pecha
został wyczerpany, ktoś chwycił go za ramiona. Krzyknął, starając się uwolnić z
uścisku, jednak niewiele to dało. Kiedy został unieruchomiony, tuż przy jego
uchu rozległ się powodujący ciarki szept:
– Nie waż się
powiedzieć Filiusowi, gdzie się ukrywam, Potter. Chyba nie chcesz dostać trolla
z transmutacji?
James
pokręcił lekko głową, a gdy tylko został wypuszczony z kleszczy McGonagall pognał
przed siebie, nie ważąc się nawet obejrzeć.
Skoro nawet McGonagall oszalała, to chyba
nie ma co liczyć na ratunek. Trzeba to po prostu przeczekać. Tak, to
zdecydowanie dobry pomysł.
James
rozejrzał się wokół. Wyglądało, że jest bezpiecznie. Ruszył więc dziarsko przed
siebie, by po chwili stanąć jak wrytym. Przy okrągłym stoliku, stojącym na
samym środku korytarza siedziały dwie osoby.
Irytek i Filch w najlepsze grali w szachy czarodziejów, sącząc co jakiś
czas coś o aromacie kawy. Nad nimi natomiast wisiał żyrandol, a na żyrandolu siedział
Slughorn. Wyjątkowo puszysty nauczyciel eliksirów ledwie mieścił się w
przestrzeni między świecami, a sufitem, a jednak z zapamiętaniem starał się
odkręcić lub poluzować, James wolał nie wchodzić w szczegóły, śrubki. Co
ciekawe w wolnej dłoni trzymał puszkę z ananasami.
– Czy masz
może do mnie jakieś pytanie? – zapytał Irytek, z cichym brzdękiem odstawiając
kubek.
Co tu się, na gacie Merlina, dzieje?!
Ostatecznie
James nie odpowiedział, przetarł oczy, a gdy obraz się nie zmienił... bez słowa
pognał w kierunku pokoju wspólnego Gryfonów, mając szczerą nadzieję, że
przyjaciele będą mieli jakieś logiczne wyjaśnienie wszystkiego, przez co biedny
Potter musiał przejść.
Jak na złość,
ukryte drzwi do pokoju wspólnego były zablokowane. Tuż przed nimi stało dwóch
dorosłych czarodziejów. Jeden wysoki, w śliwkowej szacie z charakterystycznymi
okularami-połówkami musiał być Dumbledorem. Natomiast drugi równie wysoki,
łysy, o szarawej cerze i bez nosa był całkowicie nieznany Jamesowi.
– Uważam, że
wyszedłeś bardzo przednio, Albusie – powiedział Beznos.
– Och,
dziękuję, lordzie. Ty również widzę pokazałeś swój lepszy profil.
– Sugerujesz,
że mam gorszy?
– Ależ skąd! –
zachichotał Dumbledore. – Jednak Pomfrey spojrzy tylko na mnie!
– A to niby
dlaczego? – żywo zainteresował się lord Beznos, biorąc się pod boki i
przyciskając do biodra jakiś materiał.
– Bo ja, w
przeciwieństwie do ciebie, Tomku, mam nos – ponownie zachichotał Dumbledore.
James
wreszcie zdołał zauważyć, o co idzie ta cała irracjonalna rozmowa. Otóż okazało
się, że czarodzieje sprzeczają się o profil na bokserkach. Potter wolał nie
wiedzieć więcej, naprawdę. Chociaż kto normalny zleciłby malowanie
czyjejkolwiek osoby na bieliźnie? A kto by się tego podjął?
Potter
potrząsnął głową.
Nagle coś
uderzyło chłopaka w policzek. Jamesem aż obróciło, złapał się za piekące
miejsce i z miną maleńkiego, słodkiego szczeniaczka spojrzał na potencjalnego
winowajcę.
Tuż przed nim
stał Binns we własnej duchowej osobie. Jakim cudem dłoń ducha mogła z taką siłą
uderzyć kogoś całkowicie materialnego, James równie wolał nie wiedzieć. Jęknął
tylko cicho i zapytał cicho:
– Dlaczego?
– Bo nikt nie
chce moich majtek z moją podobizną! – wykrzyknął z
rozbrajającą szczerością Binns.
Najwyraźniej
Binns powiedział to zdecydowanie za głośno, bo Dumbledore i lord Beznos
spojrzeli w ich kierunku iście morderczym wzrokiem.
I, gdy
wydawało się, że wszystko jest już skończone, a biedny James Potter zginie za
niewinność (a jeszcze tyle kawałów do spłatania!), pojawiła się nadzieja.
Korytarzem
wrzeszcząc nieartykułowanie i ciskając na wszystkie strony zaklęciami gnała
Lily Evans. Potter rozpromienił się na widok dziewczyny, sądząc, że wreszcie
pojawił się ktoś, kto ma równo pod sufitem. Po chwili cała radość zeszła z
Jamesa jak z przedziurawionego balonu, bo Lily nie zamierzała się zatrzymywać,
ani zwracać uwagi na przeszkody, znajdujące się na drodze.
Tak więc
wszyscy zgodnie postanowili salwować się ucieczką. Pierwszy biegł Binns, który
z jakiegoś powodu uznał, że ucieczka przed siebie jest lepsza od przeniknięcia
przez ścianę, za nim James, potem wciąż wymachując gatkami Dumbledore i lord
Beznos, a za nimi Lily Evans. Zaś na szarym końcu dreptała Szczota,
nieprzekonana, czy ma ochotę brać udział w tym szalonym przedstawieniu.
Wreszcie
Jamesowi udało się zgubić pościg, wykiwać Binnsa i zabarykadować się w pustej
klasie.
Tyle że pusta
klasa wcale nie okazała się pustą. Siedział w niej nie kto inny jak Severus
Snape. Usta miał wymalowane szminką, a włosy umyte, co już wbiło Jamesa w
ziemię. Lecz to, co stało się potem, przeszło jego najśmielsze koszmary.
Otóż
Smarkerus obdarzył Pottera najbardziej oślizgłym pocałunkiem, jaki istniał na
świecie... z języczkiem.
James poczuł,
że się krztusi. Nie, to nie mogło dziać się naprawdę. Po prostu nie mogło!
Nagle zalała
go światłość, wciąż był na historii magii, wokół znajdowali się uczniowie, a w
ustach wciąż mu coś siedziało. Zaczął kaszleć, aż wreszcie wypluł muchę,
spoglądając ze złością na siedzącego obok Petera.
Że też nie mógł mnie obudzić, drań jeden!
Uraz psychiczny pozostanie mi do końca życia, pomyślał James Potter, wciąż
wycierając język dłonią.
Wścibska ja zajrzałam na koniec opowiadanie przed przeczytaniem... bo po prostu musiałam ;P. Ale o tym później. Niech będzie od początku. A myślałam, że jednak zostanie w tej sali, że to właśnie tu Snape go pocałuje, ale nie. Smok w zamku? Na początku myślałam, że on po prostu goni kobietę, tak po prostu... z miłości czy coś ;P. Dobrze, że ten smok nie zaatakował Jamesa. McGonagall też niezła, choć wiadomo, że jest ostra, to jednak, żeby aż tak bała się o swoją zdradę miejsca? Dumblodore zawsze był szalony, więc takie rozmowy specjalnie mnie nie zdziwiły. Nawet z przyszłym lorderm Voldemortem. Tyle, że on chyba na początku to jeszcze miał nos :D. Swoją drogą, to mówili o pani Pomfrey, ale w opowiadaniu masz inną panią od skrzydła szpitalnego... czy po prostu jest dobrze, a ona nie jest stąd? Czy to ja coś pomyliłam? Filcz z Irytkiem to jeszcze, jeszcze, bo można zawsze sobie zagrać partyjkę szachów na zgodę, ale Shlughorn wiszący na żyrandolu, to już niecodzienne ;). Z puszką ananasów? Ech, narobiłaś mi smaku ;p. Lily Evans bywa ostra, więc niech James uważa, bo on w końcu może ją wkurzyć, że dojdzie do takiego stopnia. A zasady już nie będą ważne. I na końcu gwiazda wieczoru: Snape. Nawet umył włosy. No to James idealnie porównał jego pocałunek ;p. Skoro to wszystko przez muchę, to Peter nie powinien mu robić AŻ takiego psikusa i obudzić go ;P
OdpowiedzUsuńNo wiesz? Popsułaś sobie zabawę!
UsuńE tam, smok chciał ich zjeść, tylko mały był i nie mógł nadążyć, żeby chociaż pięty poobgryzać :D
Faktycznie u mnie występuje pani Cavani, nie Pomfrey - punkt dla ciebie, że zauważyłaś. To opowiadanie to taki absurd, że tam naprawdę nic kupy się nie trzyma włacznie z Pomfrey i nosem lordza Voldzia, no i ukrywającą sie McG :P
xD Peter nie wiedział, o czym śni James - a poza tym, gdyby go obudził wcześniej nie byłoby opka :P
Super koszmar.;P Lepszy profil na gaciach, po prostu mega! :D
OdpowiedzUsuńMyślałam, że pęknę ze śmiechu, super blog!
OdpowiedzUsuń