piątek, 4 lipca 2014

Najgorszy koszmar Jamesa


James znajdował się w sali lekcyjnej. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie znajdował się tutaj sam jak palec, a na zewnątrz nie było ciemnej nocy. Potter odsunął krzesło, nie kłopocząc się z podniesięniem go, przez co głośno zaszorowało po podłodze. Chłopak postanowił się nie przejmować ani porą, ani tym, że nigdzie w pobliżu nie widzi swoich przyjaciół. Co prawda wydawało mu się to troszeczkę podejrzane, lecz uznał, że zwyczajnie zabawili się jego kosztem i nie obudzili go po historii magii. Cóż, tak czy inaczej trzeba było jakoś sobie poradzić.
Potter dziarsko przeszedł klasę, nacisnął klamkę i... nic. Może za lekko? Spróbował po raz drugi. Skutek ten sam. Nie szkodzi, tylko spokojnie, na pewni nic się nie stało. James wyciągnął różdżkę, mruknął Alohomora, spróbował po raz wtóry. Wreszcie drzwi otworzyły się, ku uldze chłopaka. Bo jakby to tak mogło być, że James Potter został uwięziony w klasie historii magii? Nie, taki zdolny huncwot nie mógł dać się złapać w tak żałosny żart.  
Ręka chłopaka dziwnie się lepiła, gdy tylko zabrał ją z nieszczęsnej klamki, więc Potter stanąwszy koło zapalonej pochodni, przyjrzał się jej. Cała była lepka w czymś bliżej nieokreślonym, a James już na pewno nie chciał wiedzieć w czym konkretnie.  
Westchnął.
Niech no tylko ja ich znajdę, pomyślał i udał się w kierunku pokoju wspólnego Gryfonów.
Jednak nie uszedł daleko, bo prawie został stratowany. Czmychnął więc w kąt. Korytarzem gnała szkolna pielęgniarka, umykając z wrzaskiem przed czymś. Po chwili również i Potter dostrzegł, co tak wystraszyło panią Cavani. Ku swojemu największemu zdziwieniu stwierdził, że to nie kto inny, a profesor Kettleburn.
Mężczyzna minął go nie wolniej niż pielęgniarka. James z konsternacją spoglądał na gnającego na złamanie karku profesora. I na jego drewnianą nogę, która głośno postukiwała, dając znać, że jej właściciel oddala się od Pottera. James wychylił się z kryjówki i zobaczył jak za nauczycielem drepcze mały smok, co chwilę wypuszczając z paszczy niewielkie kłęby dymu.
Gdy James miał nadzieję, że to już koniec wariactw na dziś, a jego prywatny zapas pecha został wyczerpany, ktoś chwycił go za ramiona. Krzyknął, starając się uwolnić z uścisku, jednak niewiele to dało. Kiedy został unieruchomiony, tuż przy jego uchu rozległ się powodujący ciarki szept:
– Nie waż się powiedzieć Filiusowi, gdzie się ukrywam, Potter. Chyba nie chcesz dostać trolla z transmutacji?
James pokręcił lekko głową, a gdy tylko został wypuszczony z kleszczy McGonagall pognał przed siebie, nie ważąc się nawet obejrzeć.
Skoro nawet McGonagall oszalała, to chyba nie ma co liczyć na ratunek. Trzeba to po prostu przeczekać. Tak, to zdecydowanie dobry pomysł.
James rozejrzał się wokół. Wyglądało, że jest bezpiecznie. Ruszył więc dziarsko przed siebie, by po chwili stanąć jak wrytym. Przy okrągłym stoliku, stojącym na samym środku korytarza siedziały dwie osoby.  Irytek i Filch w najlepsze grali w szachy czarodziejów, sącząc co jakiś czas coś o aromacie kawy. Nad nimi natomiast wisiał żyrandol, a na żyrandolu siedział Slughorn. Wyjątkowo puszysty nauczyciel eliksirów ledwie mieścił się w przestrzeni między świecami, a sufitem, a jednak z zapamiętaniem starał się odkręcić lub poluzować, James wolał nie wchodzić w szczegóły, śrubki. Co ciekawe w wolnej dłoni trzymał puszkę z ananasami.
– Czy masz może do mnie jakieś pytanie? – zapytał Irytek, z cichym brzdękiem odstawiając kubek.
Co tu się, na gacie Merlina, dzieje?!
Ostatecznie James nie odpowiedział, przetarł oczy, a gdy obraz się nie zmienił... bez słowa pognał w kierunku pokoju wspólnego Gryfonów, mając szczerą nadzieję, że przyjaciele będą mieli jakieś logiczne wyjaśnienie wszystkiego, przez co biedny Potter musiał przejść.
Jak na złość, ukryte drzwi do pokoju wspólnego były zablokowane. Tuż przed nimi stało dwóch dorosłych czarodziejów. Jeden wysoki, w śliwkowej szacie z charakterystycznymi okularami-połówkami musiał być Dumbledorem. Natomiast drugi równie wysoki, łysy, o szarawej cerze i bez nosa był całkowicie nieznany Jamesowi.
– Uważam, że wyszedłeś bardzo przednio, Albusie – powiedział Beznos.
– Och, dziękuję, lordzie. Ty również widzę pokazałeś swój lepszy profil.
– Sugerujesz, że mam gorszy?
– Ależ skąd! – zachichotał Dumbledore. – Jednak Pomfrey spojrzy tylko na mnie!
– A to niby dlaczego? – żywo zainteresował się lord Beznos, biorąc się pod boki i przyciskając do biodra jakiś materiał.
– Bo ja, w przeciwieństwie do ciebie, Tomku, mam nos – ponownie zachichotał Dumbledore.
James wreszcie zdołał zauważyć, o co idzie ta cała irracjonalna rozmowa. Otóż okazało się, że czarodzieje sprzeczają się o profil na bokserkach. Potter wolał nie wiedzieć więcej, naprawdę. Chociaż kto normalny zleciłby malowanie czyjejkolwiek osoby na bieliźnie? A kto by się tego podjął?
Potter potrząsnął głową.
Nagle coś uderzyło chłopaka w policzek. Jamesem aż obróciło, złapał się za piekące miejsce i z miną maleńkiego, słodkiego szczeniaczka spojrzał na potencjalnego winowajcę.
Tuż przed nim stał Binns we własnej duchowej osobie. Jakim cudem dłoń ducha mogła z taką siłą uderzyć kogoś całkowicie materialnego, James równie wolał nie wiedzieć. Jęknął tylko cicho i zapytał cicho:
– Dlaczego?
– Bo nikt nie chce moich majtek z moją podobizną! – wykrzyknął z rozbrajającą szczerością Binns.
Najwyraźniej Binns powiedział to zdecydowanie za głośno, bo Dumbledore i lord Beznos spojrzeli w ich kierunku iście morderczym wzrokiem.
I, gdy wydawało się, że wszystko jest już skończone, a biedny James Potter zginie za niewinność (a jeszcze tyle kawałów do spłatania!), pojawiła się nadzieja.
Korytarzem wrzeszcząc nieartykułowanie i ciskając na wszystkie strony zaklęciami gnała Lily Evans. Potter rozpromienił się na widok dziewczyny, sądząc, że wreszcie pojawił się ktoś, kto ma równo pod sufitem. Po chwili cała radość zeszła z Jamesa jak z przedziurawionego balonu, bo Lily nie zamierzała się zatrzymywać, ani zwracać uwagi na przeszkody, znajdujące się na drodze.
Tak więc wszyscy zgodnie postanowili salwować się ucieczką. Pierwszy biegł Binns, który z jakiegoś powodu uznał, że ucieczka przed siebie jest lepsza od przeniknięcia przez ścianę, za nim James, potem wciąż wymachując gatkami Dumbledore i lord Beznos, a za nimi Lily Evans. Zaś na szarym końcu dreptała Szczota, nieprzekonana, czy ma ochotę brać udział w tym szalonym przedstawieniu.
Wreszcie Jamesowi udało się zgubić pościg, wykiwać Binnsa i zabarykadować się w pustej klasie.
Tyle że pusta klasa wcale nie okazała się pustą. Siedział w niej nie kto inny jak Severus Snape. Usta miał wymalowane szminką, a włosy umyte, co już wbiło Jamesa w ziemię. Lecz to, co stało się potem, przeszło jego najśmielsze koszmary.
Otóż Smarkerus obdarzył Pottera najbardziej oślizgłym pocałunkiem, jaki istniał na świecie... z języczkiem.
James poczuł, że się krztusi. Nie, to nie mogło dziać się naprawdę. Po prostu nie mogło!
Nagle zalała go światłość, wciąż był na historii magii, wokół znajdowali się uczniowie, a w ustach wciąż mu coś siedziało. Zaczął kaszleć, aż wreszcie wypluł muchę, spoglądając ze złością na siedzącego obok Petera.
Że też nie mógł mnie obudzić, drań jeden! Uraz psychiczny pozostanie mi do końca życia, pomyślał James Potter, wciąż wycierając język dłonią.

4 komentarze:

  1. Wścibska ja zajrzałam na koniec opowiadanie przed przeczytaniem... bo po prostu musiałam ;P. Ale o tym później. Niech będzie od początku. A myślałam, że jednak zostanie w tej sali, że to właśnie tu Snape go pocałuje, ale nie. Smok w zamku? Na początku myślałam, że on po prostu goni kobietę, tak po prostu... z miłości czy coś ;P. Dobrze, że ten smok nie zaatakował Jamesa. McGonagall też niezła, choć wiadomo, że jest ostra, to jednak, żeby aż tak bała się o swoją zdradę miejsca? Dumblodore zawsze był szalony, więc takie rozmowy specjalnie mnie nie zdziwiły. Nawet z przyszłym lorderm Voldemortem. Tyle, że on chyba na początku to jeszcze miał nos :D. Swoją drogą, to mówili o pani Pomfrey, ale w opowiadaniu masz inną panią od skrzydła szpitalnego... czy po prostu jest dobrze, a ona nie jest stąd? Czy to ja coś pomyliłam? Filcz z Irytkiem to jeszcze, jeszcze, bo można zawsze sobie zagrać partyjkę szachów na zgodę, ale Shlughorn wiszący na żyrandolu, to już niecodzienne ;). Z puszką ananasów? Ech, narobiłaś mi smaku ;p. Lily Evans bywa ostra, więc niech James uważa, bo on w końcu może ją wkurzyć, że dojdzie do takiego stopnia. A zasady już nie będą ważne. I na końcu gwiazda wieczoru: Snape. Nawet umył włosy. No to James idealnie porównał jego pocałunek ;p. Skoro to wszystko przez muchę, to Peter nie powinien mu robić AŻ takiego psikusa i obudzić go ;P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No wiesz? Popsułaś sobie zabawę!
      E tam, smok chciał ich zjeść, tylko mały był i nie mógł nadążyć, żeby chociaż pięty poobgryzać :D
      Faktycznie u mnie występuje pani Cavani, nie Pomfrey - punkt dla ciebie, że zauważyłaś. To opowiadanie to taki absurd, że tam naprawdę nic kupy się nie trzyma włacznie z Pomfrey i nosem lordza Voldzia, no i ukrywającą sie McG :P
      xD Peter nie wiedział, o czym śni James - a poza tym, gdyby go obudził wcześniej nie byłoby opka :P

      Usuń
  2. Super koszmar.;P Lepszy profil na gaciach, po prostu mega! :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Myślałam, że pęknę ze śmiechu, super blog!

    OdpowiedzUsuń