Kapitanowie
Gotei 13 powinni świecić przykładem. Słońce było jednak potwornie uparte w swej
promienistej jasności i zwyczajnie nie dawało wykazać się wspomnianym. Bo i kto
byłby w stanie konkurować z gwiazdą? Skoro więc niemożliwym było skuteczne wykonywanie
obowiązków, a nadgorliwy porucznik gdzieś zaginął, koniecznym wydawało się
pośpiesznie znalezienie miejsca, gdzie owy porucznik raczej nie trafi. A
przynajmniej wolałby nie trafić. Taką ostoją okazały się baraki oddziału
drugiego.
Leżenie
na ogrzewanej podłodze w taki upał nie było może najprzyjemniejsze, ale dzięki
temu udawało się uniknąć papierkowej roboty. W końcu któż miałby ochotę
siedzieć w tak piękny dzień w zakurzonym pokoju z całą stertą dokumentów,
spoglądając za okno i marząc o końcu pracy? No tak, porucznik Aizen, który,
zupełnie nie wiedzieć czemu, wprost przepadał za okresem składania raportów. Tyle że Sōsuke nie wyglądałby z utęsknieniem
czasu wolnego. Nie, ten lizus uwielbia ciągle coś gryzmolić. Shinji
preferował jednak słodkie lenistwo w cudownie wyremontowanych barakach.
Kapitan
dwójki zupełnie ignorowała obecność kolegi, najwyraźniej zajęta rozmową z
jakimś blondynem. Blondynem, który wyglądał na niesamowicie zaspanego i
zupełnie zdezorientowanego. Blondynem, który na pewno nie ścigałby własnego
kapitana, by zagonić go na papierowe tortury. Blondynem, który wyglądał
zupełnie jak kapitan oddziału dwunastego... Ech,
co to się nie ubzdura człowiekowi w taki upał, pomyślał Shinji.
Siedząca
w najciemniejszym kącie drobna brunetka spoglądała iście morderczym wzrokiem na
owego blondyna. Uwielbienie, jakim zdawała się darzyć Yoruichi, było co
najmniej podejrzane. Shinji zdecydowanie nie lubił wzroku, który zakrawał o
fanatyczne oddanie, czy absolutną ufność podszytą podejrzanymi pobudkami.
Dziewczyna nie należała jednak do jego oddziału, więc nie stanowiło to jego
problemu. Szkopuł w tym, że potwornie przeszkadzało w popołudniowej drzemce. W
końcu negatywne uczucia wpływają na sny, prawda? A może nie? W sumie nie było
to ważne, Shinjiego zwyczajnie frustrowało. Poza tym nie przepadał za tak
sztywnymi personami.
Niewielki
biały samolocik uderzył prosto w nos ukrytej w cieniu brunetki, która odwróciła
głowę z bojowym wyrazem twarzy. Nie wiedzieć czemu, wpatrywała się wprost w
Shinjiego. Kapitan piątki absolutnie nie poczuwał się do odpowiedzialności. W
końcu wykonanie i puszczenie samolociku wymagałoby ruchu, a on próbował zapaść
w smaczną, letnią drzemkę. Nie dość, że
ta wariatka, Hiyori ciągle czyha na mnie z klapkiem, to jeszcze ta próbuje mnie
zabić spojrzeniem. Dziewczyna prychnęła rozeźlona, wciąż wpatrując się w
Shinjiego. To wreszcie zainteresowało mężczyznę. Obejrzał się za siebie.
Tuż
koło niego siedział srebrnowłosy chłopczyk, który z rozradowanym uśmiechem
machał w kierunku brunetki.
Shinji
również uśmiechnął się, ukazując wszystkie swe pokaźne ząbki. Lubił tego małego
spryciarza, którego przyciągnął Aizen. W sumie dość ciekawym było, że to
właśnie Gin powiedział kapitanowi, gdzie dobrze będzie się ukryć przed
porucznikiem piątki. Cóż, dzieciak prezentował całkiem podobną filozofię do
Shijiego, próbując wszelkimi siłami unikać jakiejkolwiek pracy. Mężczyzna
czasami zachodził w głowę, w jaki sposób takiemu maluchowi i w dodatku
leniwcowi tak szybko udało się ukończyć Akademię Shinigami. Chociaż w tej
chwili bardziej zainteresowało go coś innego.
–
Z czego ten samolocik? – zagadnął, zerkając z ciekawością na stosik kartek koło
chłopca.
–
Ojoj kapitan się obudził – bez cienia przykrości powiedział Gin. – A samolociki
są z raportów porucznika Aizena – dodał z jeszcze szerszym uśmiechem, zupełnie
jakby była to najoczywistsza rzecz pod słońcem.
Shinji
roześmiał się krótko. Skoro raporty przerabiano właśnie na samolociki, to
niebezpieczeństwo, że Aizen szybko ich znajdzie znacznie zmalało. W końcu dziś
był ostatni dzień składania dokumentów, a, jak się okazało, sporą część trzeba
było napisać od nowa. Pytanie tylko, kto wpadł
na pomysł, że kapitan oddziału musi je podpisać? Ależ z tego Yamamoto
biurokrata, prychnął. A może to
Sasakibe? Są siebie warci.
–
Wybacz, kapitanie, ale najwyższy czas zautoryzować raporty.
Tuż
nad Shinjim pochylała się znajoma twarz jego porucznika. W okularach odbijało
się słońce, a strój jak zawsze nie zawierał żadnych ozdób, czy urozmaiceń – był
przeciętny do bólu. Co za nudny człowiek,
pomyślał Shinji, spoglądając jednym okiem na mężczyznę. Po chwili przekręcił
się na drugi bok, mrucząc, by zostawić go w spokoju i orientując się, że
srebrnowłosy dzieciak gdzieś zniknął. Że
też mnie nie ostrzegł.
–
Kapitanie, oddział drugi na pewno musi wypisać własne raporty, źle byłoby im
przeszkadzać – ciągnął najwyraźniej niezrażony Aizen, wpatrując się w Shinjego
tym swoim dobrotliwym spojrzeniem.
–
Robimy właśnie raport zbiorowy jako oddział dwudziesty piąty[1]. Nie
widać? – burknął Shinji, sięgnął ręką po poduszkę i zakrył nią głowę, by
oddzielić się od porucznika.
~*~
–
Biegiem!
–
Ale czemu? Nikt nas nie...
Goniła
ich jakaś pulchna kobieta z marsem na twarzy. Krzyczała coś, choć Rangiku nie
miała ochoty słyszeć co. Nie miała też czasu, by się nad tym zastanawiać, bo
umykanie z naręczem owoców tak, by żadnego nie zgubić do najprostszych nie
należało. A zgubić nie mogła, bo to były ich piknikowe owoce. Ostatnio
natomiast nie mieli wiele czasu na pikniki, a głupio byłoby robić takowy bez
ulubionych przysmaków.
–
Szybciej!
–
Łatwo powiedzieć! Ty masz...
Nie,
Gin zdecydowanie nie miał mniej owoców od Rangiku. Wcisnął ich tam tyle, że
persymony podskakiwały przy każdym kroku chłopca. Nie puścił ich jednak, nie pozwolił
umknąć żadnej.
Dobiegli
wreszcie do linii drzew, skrywając się w ich cudownie chłodnym cieniu. Nie
zatrzymali się, wciąż słysząc nawoływania. Ignorowali gałązki krzewów, które
zawzięcie chłostały odsłonięte ramiona i nogi. Dopiero, gdy dotarli nad niewielkie jezioro, a
krzyki na dobre ucichły, uznali, że oddalili się na odpowiednią odległość, a
domniemany pościg już ich nie dopadnie.
–
Ale... się... zmęczyłam – wysapała Rangiku, siadając na miękkiej, zielonej
trawie.
Jej
pierś unosiła się szybko. Czuła, że powinna bardziej przykładać się do nauki
shunpo. Czasami nawet liczyła, że te persymonkowe wyprawy sprawią, że poprawi
swoją wytrzymałość i szybciej osiągnie zadowalające wyniki. Jak na razie czuła
tylko zmęczenie i jakąś dziwną gulę w gardle. Obejrzała się na Gina, który
siedział tuż koło niej. Chłopiec w najlepsze zajadał się persymonami, które
spoczywały na jego podołku. Po brodzie skapywał słodki, pomarańczowawy sok, ale
on najwyraźniej wcale nie zwracał na to uwagi, pałaszując w najlepsze.
–
Czyś ty się wcale nie zmęczył? – zapytała Rangiku z wyrzutem.
–
Och, a powinienem? – zdziwił się. – Przecież ta kobieta była taaaka wolna.
–
Może dla ciebie.
–
Mogłaś użyć shunpo...
–
Gdybym mogła, to bym użyła. Nie wszyscy są tak genialni jak ty – burknęła,
zakładając ręce na piersi.
–
Ojej, czy ty się gniewasz? Przecież możemy poćwi...
–
Nie o to chodzi! – krzyknęła, odwracając głowę.
Słyszała
szmer wody, śpiew ptaków, a na policzkach czuła przyjemne muskanie wiatru. W
oddali zobaczyła kwitnące tuż obok siebie fioletowe sasanki i białe konwalie[2].
Było tak inaczej niż wtedy, gdy słońce paliło skórę, piach uwierał, a w gardle
drapało z pragnienia. Inaczej, a jednak tak samo. Znów została sama, choć
obiecał jej, że przejdą przez wszystko razem, że jej nie opuści.
–
Chyba nie rozumiem...
–
Przecież jesteś taki mądry, domyśl się!
–
Ajaj, jeżeli nie masz ochoty siedzieć ze mną, mogę sobie pójść.
–
Nie! – krzyknęła, łapiąc go za dłoń. – Zostań – dodała znacznie ciszej. – Nie znoszę,
gdy odchodzisz, nie mówiąc ani słowa.
Został.
Przysiadł tuż koło niej, chwycił kamyk i rzucił nim w błyszczącą taflę wody. Na
powierzchni powstały skrzące się fale, które rozchodziły się szerokimi kręgami.
–
Przepraszam – powiedziała tak cicho, że sama ledwo słyszała słowa.
Gin
odwrócił głowę w jej kierunku. Uśmiechał się jak zawsze. Wyciągnął bladą,
kościstą dłoń i chwycił jej. Zdziwiona Rangiku drgnęła, jednak nie wyrwała
ręki. W jej oczach był przyjacielem, wybawcą, bratnią duszą, nie miała czego
się obawiać.
–
Wiesz, miałem dzisiaj ciekawy sen. – Nie przerwała mu, słuchała cierpliwie. – Śniło
mi się, że jesteśmy dorośli i, to trochę przerażające, stoimy na dachu jakiegoś
wysokiego budynku.
–
Co w tym przerażającego? – zapytała, nie
rozumiejąc.
–
To, że sie kłóciliśmy, a ty miałaś mi coś za złe.
–
Gin, dorośnij, to tylko sen – zabrała dłoń i otoczyła go ramieniem zupełnie jak
młodszego braciszka. Nie uśmiechał się, miała nawet wrażenie, że jest mu
przykro.
–
Jej, pewnie masz rację. Wiesz, co dzisiaj zrobiłem?
–
Co?
–
Samoloty – powiedział z dumą, nagle prostując się i wypinając swą mizerną
klatkę piersiową obleczoną w czarne kimono. – Z raportów porucznika Aizena – dodał
uśmiechając się od ucha do ucha.
–
Gin, nie sądzę, by...
–
Trafiłem prosto w tę nudną Soi-Fon.
Rangiku
roześmiała się i sięgnęła po persymonkę. Soczysty owoc był przepyszny.
Uśmiechnęła się do przyjaciela i dosłownie w ostatnim momencie[3] udało jej się zwinąć kolejną, nim
Gin zabezpieczył pozostałe owoce z nieodłącznym uroczym uśmiechem.
–
Zostaw moje w spokoju! – krzyknęła, widząc jak to samo próbuje zrobić z
ukradzionymi przez nią persymonami. – Poza tym uważaj z tym, widziałam jak na
zajęciach takie sfery z energii duchowej wybuchały.[4]
–
Ojej, więc myślisz, że jestem tak kiepski jak uczniowie?
–
Może – odpowiedziała z przekorą przechylając głowę. – A jeżeli powiem, że nie,
to będziesz więcej czasu spędzał ze mną?
–
Moooże – mruknął, drapiąc się po głowie. – Żartowałem – dodał szybko, widząc,
że dziewczynka wygina usteczka w podkówkę.
– Pewnie, że wolę twoje towarzystwo od tych paskudnych Shinigamich.
Rangiku
zmarszczyła brwi.
–
Ale przecież ty też jesteś Shinigamim.
Gin
uśmiechnął się, nie odpowiedziawszy.
–
A obiecasz mi coś? – zapytała.
–
Zależy co.
–
Że będziesz blisko, nawet za sto lat. Przysięgnij.
–
Nawet za dwadzieścia pięć tysięcy lat[5], Rangiku. Nawet za
dwadzieścia pięć tysięcy lat mój duch nie da ci spokoju. Przysięgam.
–
A teraz poczęstuj mnie persymonką!
–
Dlaczego?
–
Bo za cztery dni są moje urodziny[6], a ty na pewno o nich
zapomnisz.
–
Wcale, że nie – powiedział, choć posłusznie ściągnął sferę znad owoców.
Przypisy
[1]Pierwsza z 25.
[2]Druga 25 - Sasanki
to symbol drugiego oddziału, a konwalie piątego.
[3]Trzecia 25 - chodzi
o 25 ending Last Moment, a wcześniej mieliście dość luźno wpleciony w
opowiadanie tekst piosenki.
[4]Czwarta 25 -
odniesienie do 25 odcinka, w którym sfera Ichigo robi piękne bum :P
[5]Piąta 25.
[6]Szósta 25 -
urodziny Rangiku wypadają 28 września, więc akcja opowiadania ma miejsce 25
września.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz