piątek, 4 lipca 2014

Popołudnie


                Kapitanowie Gotei 13 powinni świecić przykładem. Słońce było jednak potwornie uparte w swej promienistej jasności i zwyczajnie nie dawało wykazać się wspomnianym. Bo i kto byłby w stanie konkurować z gwiazdą? Skoro więc niemożliwym było skuteczne wykonywanie obowiązków, a nadgorliwy porucznik gdzieś zaginął, koniecznym wydawało się pośpiesznie znalezienie miejsca, gdzie owy porucznik raczej nie trafi. A przynajmniej wolałby nie trafić. Taką ostoją okazały się baraki oddziału drugiego.
                Leżenie na ogrzewanej podłodze w taki upał nie było może najprzyjemniejsze, ale dzięki temu udawało się uniknąć papierkowej roboty. W końcu któż miałby ochotę siedzieć w tak piękny dzień w zakurzonym pokoju z całą stertą dokumentów, spoglądając za okno i marząc o końcu pracy? No tak, porucznik Aizen, który, zupełnie nie wiedzieć czemu, wprost przepadał za okresem składania raportów. Tyle że Sōsuke nie wyglądałby z utęsknieniem czasu wolnego. Nie, ten lizus uwielbia ciągle coś gryzmolić. Shinji preferował jednak słodkie lenistwo w cudownie wyremontowanych barakach.
                Kapitan dwójki zupełnie ignorowała obecność kolegi, najwyraźniej zajęta rozmową z jakimś blondynem. Blondynem, który wyglądał na niesamowicie zaspanego i zupełnie zdezorientowanego. Blondynem, który na pewno nie ścigałby własnego kapitana, by zagonić go na papierowe tortury. Blondynem, który wyglądał zupełnie jak kapitan oddziału dwunastego... Ech, co to się nie ubzdura człowiekowi w taki upał, pomyślał Shinji.
                Siedząca w najciemniejszym kącie drobna brunetka spoglądała iście morderczym wzrokiem na owego blondyna. Uwielbienie, jakim zdawała się darzyć Yoruichi, było co najmniej podejrzane. Shinji zdecydowanie nie lubił wzroku, który zakrawał o fanatyczne oddanie, czy absolutną ufność podszytą podejrzanymi pobudkami. Dziewczyna nie należała jednak do jego oddziału, więc nie stanowiło to jego problemu. Szkopuł w tym, że potwornie przeszkadzało w popołudniowej drzemce. W końcu negatywne uczucia wpływają na sny, prawda? A może nie? W sumie nie było to ważne, Shinjiego zwyczajnie frustrowało. Poza tym nie przepadał za tak sztywnymi personami.
                Niewielki biały samolocik uderzył prosto w nos ukrytej w cieniu brunetki, która odwróciła głowę z bojowym wyrazem twarzy. Nie wiedzieć czemu, wpatrywała się wprost w Shinjiego. Kapitan piątki absolutnie nie poczuwał się do odpowiedzialności. W końcu wykonanie i puszczenie samolociku wymagałoby ruchu, a on próbował zapaść w smaczną, letnią drzemkę. Nie dość, że ta wariatka, Hiyori ciągle czyha na mnie z klapkiem, to jeszcze ta próbuje mnie zabić spojrzeniem. Dziewczyna prychnęła rozeźlona, wciąż wpatrując się w Shinjiego. To wreszcie zainteresowało mężczyznę. Obejrzał się za siebie.
                Tuż koło niego siedział srebrnowłosy chłopczyk, który z rozradowanym uśmiechem machał w kierunku brunetki.
                Shinji również uśmiechnął się, ukazując wszystkie swe pokaźne ząbki. Lubił tego małego spryciarza, którego przyciągnął Aizen. W sumie dość ciekawym było, że to właśnie Gin powiedział kapitanowi, gdzie dobrze będzie się ukryć przed porucznikiem piątki. Cóż, dzieciak prezentował całkiem podobną filozofię do Shijiego, próbując wszelkimi siłami unikać jakiejkolwiek pracy. Mężczyzna czasami zachodził w głowę, w jaki sposób takiemu maluchowi i w dodatku leniwcowi tak szybko udało się ukończyć Akademię Shinigami. Chociaż w tej chwili bardziej zainteresowało go coś innego.
                – Z czego ten samolocik? – zagadnął, zerkając z ciekawością na stosik kartek koło chłopca.
                – Ojoj kapitan się obudził – bez cienia przykrości powiedział Gin. – A samolociki są z raportów porucznika Aizena – dodał z jeszcze szerszym uśmiechem, zupełnie jakby była to najoczywistsza rzecz pod słońcem.
                Shinji roześmiał się krótko. Skoro raporty przerabiano właśnie na samolociki, to niebezpieczeństwo, że Aizen szybko ich znajdzie znacznie zmalało. W końcu dziś był ostatni dzień składania dokumentów, a, jak się okazało, sporą część trzeba było napisać od nowa. Pytanie tylko, kto wpadł na pomysł, że kapitan oddziału musi je podpisać? Ależ z tego Yamamoto biurokrata, prychnął. A może to Sasakibe? Są siebie warci.
                – Wybacz, kapitanie, ale najwyższy czas zautoryzować raporty.
                Tuż nad Shinjim pochylała się znajoma twarz jego porucznika. W okularach odbijało się słońce, a strój jak zawsze nie zawierał żadnych ozdób, czy urozmaiceń – był przeciętny do bólu. Co za nudny człowiek, pomyślał Shinji, spoglądając jednym okiem na mężczyznę. Po chwili przekręcił się na drugi bok, mrucząc, by zostawić go w spokoju i orientując się, że srebrnowłosy dzieciak gdzieś zniknął. Że też mnie nie ostrzegł.
                – Kapitanie, oddział drugi na pewno musi wypisać własne raporty, źle byłoby im przeszkadzać – ciągnął najwyraźniej niezrażony Aizen, wpatrując się w Shinjego tym swoim dobrotliwym spojrzeniem.
                – Robimy właśnie raport zbiorowy jako oddział dwudziesty piąty[1]. Nie widać? – burknął Shinji, sięgnął ręką po poduszkę i zakrył nią głowę, by oddzielić się od porucznika.
~*~
                – Biegiem!
                – Ale czemu? Nikt nas nie...
                Goniła ich jakaś pulchna kobieta z marsem na twarzy. Krzyczała coś, choć Rangiku nie miała ochoty słyszeć co. Nie miała też czasu, by się nad tym zastanawiać, bo umykanie z naręczem owoców tak, by żadnego nie zgubić do najprostszych nie należało. A zgubić nie mogła, bo to były ich piknikowe owoce. Ostatnio natomiast nie mieli wiele czasu na pikniki, a głupio byłoby robić takowy bez ulubionych przysmaków.
                – Szybciej!
                – Łatwo powiedzieć! Ty masz...
                Nie, Gin zdecydowanie nie miał mniej owoców od Rangiku. Wcisnął ich tam tyle, że persymony podskakiwały przy każdym kroku chłopca. Nie puścił ich jednak, nie pozwolił umknąć żadnej.
                Dobiegli wreszcie do linii drzew, skrywając się w ich cudownie chłodnym cieniu. Nie zatrzymali się, wciąż słysząc nawoływania. Ignorowali gałązki krzewów, które zawzięcie chłostały odsłonięte ramiona i nogi.  Dopiero, gdy dotarli nad niewielkie jezioro, a krzyki na dobre ucichły, uznali, że oddalili się na odpowiednią odległość, a domniemany pościg już ich nie dopadnie.
                – Ale... się... zmęczyłam – wysapała Rangiku, siadając na miękkiej, zielonej trawie.
                Jej pierś unosiła się szybko. Czuła, że powinna bardziej przykładać się do nauki shunpo. Czasami nawet liczyła, że te persymonkowe wyprawy sprawią, że poprawi swoją wytrzymałość i szybciej osiągnie zadowalające wyniki. Jak na razie czuła tylko zmęczenie i jakąś dziwną gulę w gardle. Obejrzała się na Gina, który siedział tuż koło niej. Chłopiec w najlepsze zajadał się persymonami, które spoczywały na jego podołku. Po brodzie skapywał słodki, pomarańczowawy sok, ale on najwyraźniej wcale nie zwracał na to uwagi, pałaszując w najlepsze.
                – Czyś ty się wcale nie zmęczył? – zapytała Rangiku z wyrzutem.
                – Och, a powinienem? – zdziwił się. – Przecież ta kobieta była taaaka wolna.
                – Może dla ciebie.
                – Mogłaś użyć shunpo...
                – Gdybym mogła, to bym użyła. Nie wszyscy są tak genialni jak ty – burknęła, zakładając ręce na piersi.
                – Ojej, czy ty się gniewasz? Przecież możemy poćwi...
                – Nie o to chodzi! – krzyknęła, odwracając głowę.
                Słyszała szmer wody, śpiew ptaków, a na policzkach czuła przyjemne muskanie wiatru. W oddali zobaczyła kwitnące tuż obok siebie fioletowe sasanki i białe konwalie[2]. Było tak inaczej niż wtedy, gdy słońce paliło skórę, piach uwierał, a w gardle drapało z pragnienia. Inaczej, a jednak tak samo. Znów została sama, choć obiecał jej, że przejdą przez wszystko razem, że jej nie opuści.
                – Chyba nie rozumiem...
                – Przecież jesteś taki mądry, domyśl się!
                – Ajaj, jeżeli nie masz ochoty siedzieć ze mną, mogę sobie pójść.
                – Nie! – krzyknęła, łapiąc go za dłoń. – Zostań – dodała znacznie ciszej. – Nie znoszę, gdy odchodzisz, nie mówiąc ani słowa.
                Został. Przysiadł tuż koło niej, chwycił kamyk i rzucił nim w błyszczącą taflę wody. Na powierzchni powstały skrzące się fale, które rozchodziły się szerokimi kręgami.
                – Przepraszam – powiedziała tak cicho, że sama ledwo słyszała słowa.
                Gin odwrócił głowę w jej kierunku. Uśmiechał się jak zawsze. Wyciągnął bladą, kościstą dłoń i chwycił jej. Zdziwiona Rangiku drgnęła, jednak nie wyrwała ręki. W jej oczach był przyjacielem, wybawcą, bratnią duszą, nie miała czego się obawiać.
                – Wiesz, miałem dzisiaj ciekawy sen. – Nie przerwała mu, słuchała cierpliwie. – Śniło mi się, że jesteśmy dorośli i, to trochę przerażające, stoimy na dachu jakiegoś wysokiego budynku.
                – Co w tym przerażającego?  – zapytała, nie rozumiejąc.
                – To, że sie kłóciliśmy, a ty miałaś mi coś za złe.
                – Gin, dorośnij, to tylko sen – zabrała dłoń i otoczyła go ramieniem zupełnie jak młodszego braciszka. Nie uśmiechał się, miała nawet wrażenie, że jest mu przykro.
                – Jej, pewnie masz rację. Wiesz, co dzisiaj zrobiłem?
                – Co?
                – Samoloty – powiedział z dumą, nagle prostując się i wypinając swą mizerną klatkę piersiową obleczoną w czarne kimono. – Z raportów porucznika Aizena – dodał uśmiechając się od ucha do ucha.
                – Gin, nie sądzę, by...
                – Trafiłem prosto w tę nudną Soi-Fon.
                Rangiku roześmiała się i sięgnęła po persymonkę. Soczysty owoc był przepyszny. Uśmiechnęła się do przyjaciela i dosłownie w ostatnim momencie[3] udało jej się zwinąć kolejną, nim Gin zabezpieczył pozostałe owoce z nieodłącznym uroczym uśmiechem.
                – Zostaw moje w spokoju! – krzyknęła, widząc jak to samo próbuje zrobić z ukradzionymi przez nią persymonami. – Poza tym uważaj z tym, widziałam jak na zajęciach takie sfery z energii duchowej wybuchały.[4]
                – Ojej, więc myślisz, że jestem tak kiepski jak uczniowie?
                – Może – odpowiedziała z przekorą przechylając głowę. – A jeżeli powiem, że nie, to będziesz więcej czasu spędzał ze mną?
                – Moooże – mruknął, drapiąc się po głowie. – Żartowałem – dodał szybko, widząc, że dziewczynka wygina usteczka w podkówkę.  – Pewnie, że wolę twoje towarzystwo od tych paskudnych Shinigamich.
                Rangiku zmarszczyła brwi.
                – Ale przecież ty też jesteś Shinigamim.
                Gin uśmiechnął się, nie odpowiedziawszy.
                – A obiecasz mi coś? – zapytała.
                – Zależy co.
                – Że będziesz blisko, nawet za sto lat. Przysięgnij.
                – Nawet za dwadzieścia pięć tysięcy lat[5], Rangiku. Nawet za dwadzieścia pięć tysięcy lat mój duch nie da ci spokoju. Przysięgam.
                – A teraz poczęstuj mnie persymonką!
                – Dlaczego?
                – Bo za cztery dni są moje urodziny[6], a ty na pewno o nich zapomnisz.
                – Wcale, że nie – powiedział, choć posłusznie ściągnął sferę znad owoców.
Przypisy
[1]Pierwsza z 25.
[2]Druga 25 - Sasanki to symbol drugiego oddziału, a konwalie piątego.
[3]Trzecia 25 - chodzi o 25 ending Last Moment, a wcześniej mieliście dość luźno wpleciony w opowiadanie tekst piosenki.
[4]Czwarta 25 - odniesienie do 25 odcinka, w którym sfera Ichigo robi piękne bum :P
[5]Piąta 25.
[6]Szósta 25 - urodziny Rangiku wypadają 28 września, więc akcja opowiadania ma miejsce 25 września.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz