29
III 1461, Anglia, Towton
Zimno
szczypało policzki, w żyłach szalała adrenalina, intensywne opady
śniegu skutecznie utrudniały widoczność, lecz wojsko śmiało
zmierzało za przywódcą. Przemarznięte stopy wydawały się obce,
zupełnie jakby należały do kogoś innego, hulający wokół wiatr
potęgował uczucie przejmującego chłodu, jednak liczył się
rozkaz. Na początku pochodu szeleściła miotana podmuchami
chorągiew ze wspaniałą białą różą. Szli za królem, szli po
zwycięstwo – przynajmniej tak zawsze myśleli. Nigdy nie mieli też
powodu, by wątpić we władcę, bo Edward IV York nie przegrał
żadnej bitwy.
W
ich pamięci wciąż świeże były wspomnienia Ludlow oraz zdrady
nad rzeką Tane. Kontyngent z obłudnego Calais nie dochował
wierności, wymawiając dowództwo hrabiemu Warwick. Tamtego
jesiennego dnia życia dokonało wielu, a jeszcze więcej zginęło
okrutną śmiercią głodową. Lancasterowie zniszczyli plony,
spalili pola, wybili mężczyzn oraz trzodę, zgwałcili kobiety. W
głowie Charlesa obraz tamtego dnia wypalono żywym ogniem i nie
sądził, żeby kiedykolwiek był w stanie wymazać to z pamięci.
Charles
Aiken dysponował potęgą zdolną odmienić losy wojny, jednak nie
ważył się jej używać. Coraz częściej toczyły się dysputy nad
tym, czy czarodzieje powinni być widoczni, czy nie lepiej i
bezpieczniej, aby ukryli się przed wzrokiem mugoli. Inkwizycja
prześladowała wielu czarodziejów, którzy otwarcie parali się
magią. Na początku wydawało się, że nie ma w tym nic groźnego,
jednak gdy podejrzanego maga schwytano bez różdżki, od razu
prowadzono w płomienie, a nie każdy miał w sobie dość talentu,
by się uwolnić. Sytuacja w Anglii nie prezentowała się jednakże
tak źle jak na kontynencie, więc nieustannie wstrzymywano się z
ostateczną decyzją. Pomimo tego wszystkiego na czarodziejów,
którzy postanowili żyć w świecie mugoli, krzywo patrzono – tym
bardziej, jeżeli wywodzili się z mugolskich rodzin. Kilka rodów
czarodziejskich, w jakich dbano o czystość krwi, rościło sobie
prawa do formułowania zasad postępowania dla całej magicznej
społeczności. O mugolakach wspominano z niesmakiem, a różdżki
często szły w ruch.
Zawsze
żywiono niechęć do Charlesa z powodu jego mugolskiego pochodzenia,
przez cały okres nauki w Hogwarcie wypominano płynącą w jego
żyłach brudną krew, więc zdecydował porzucić świat magii.
Odnalazł się w pogardzanej przez czarodziejów rzeczywistości
mugoli, choć nieraz świerzbiło go do sięgnięcia po różdżkę.
Szybko też odkrył, że wielu jego pobratymców –
czarodziejów-wyrzutków – obrało tę samą drogę. Nawet teraz,
maszerując na spotkanie wrogom, miał przy sobie innych mugolaków i
czuł, jak z tego powodu rozpiera go duma.
Charles
kroczył przez śniegi w skórzanej zbroi oraz łuskowej kolczudze.
Mięśnie piekły niemiłosiernie od długiego marszu, ale wiedział,
że już niedługo przyjdzie im zmierzyć się z tchórzliwym
wrogiem. Zwiadowca określił przybliżoną pozycję przeciwników.
Pustosząca
od kraj od lat wojna, nie miała racji bytu – tak przynajmniej
uważał Charles. Pieczętującym się czerwoną różą Lancasterom
przewodził król Henryk VI. Szaleństwo władcy stawało się coraz
bardziej oczywiste, aż wreszcie udawanie stało się niemożliwe i
każdy musiał przyznać, że nic dobrego nie czeka kraju rządzonego
przez obłąkańca. Lancasterowie twierdzili, że Andegawenka powiła
mu syna, jednak zamkowi słudzy szeptali, że sam Henryk nie
przyznawał się do ojcostwa, mówiąc, że to dziecko Ducha
Świętego. Trudno poważać króla, gdy nie potrafi upilnować żony,
a jeszcze trudniej takiego, który traci władztwo na kontynencie na
rzecz znienawidzonych Francuzów.
W
końcu w zamazującej widok zawierusze poniosły się rozkazy.
Formowano skrzydła armii, nakazywano ustawić się w szyku i wszyscy
wiedzieli, że wreszcie trafili na czoło zastępu Lancasterów.
Przed pierwszą linią na ogromnym siwku przejechał ich młody biały
król, zachęcając do walki oraz wnosząc miecz w kierunku wroga. A
później zakazał brać jeńców, powiedział, że karą za bunt
jest śmierć, z czym chętnie zgodzili się żołnierze. Wiedzieli,
że ten, któremu dziś okażą litość, jutro może wepchnąć
sztylet w pierś.
Wśród
wibrującego w uszach wrzasku, Charles ruszył naprzód wraz z
setkami innych żołnierzy, druhów spod Mortimer’s Cross, gdzie
Edward po raz pierwszy objął dowództwo. Chrzęst śniegu pod
stopami mieszał się z chrobotem zbroi i krzykiem z wielu gardeł,
wpędzając w obezwładniający bitewny amok.
Gęsty
śnieg uniemożliwił łucznikom poprawne oddanie strzału, więc
piechota z łatwością przebiła się do pierwszych linii wroga.
Czekali na nich z mieczami, pikami, buławami, morgensternami,
buzdyganami, a nawet z widłami. Zapamiętale rąbali, widząc przed
sobą przeciwnika, cięli i siepali. Jednak armia Yorków nie
pozostawała im dłużna. Krew zbrukała śnieg, na ziemi walało się
coraz więcej ciał, a ramiona stawały cię coraz cięższe. Wokół
roznosiły się echem jęki umierających oraz motywujące
nawoływania dowódców, jednak – choć śmierć zebrała pokaźne
żniwo – wrogom nie było końca.
Kiedy
koło Charlesa przejechał rycerz na wielkim siwku, poczuł, jak
wstępują w niego nowe siły. Uniósł miecz do kolejnego ciosu i
wraził go w odsłoniętą szyję przeciwnika. Dopiero, gdy wróg
upadł na niego, zauważył, że to tylko krztuszący się własną
krwią chłopiec. Z obrzydzeniem odrzucił od siebie jego ciało.
Nie
wiedział, jak długo trwała walka, jednak boleśnie odczuwał jej
ciężar na barkach. Nagle uderzyło go wspomnienie innej bitwy w
śniegu. Ponad miesiąc temu również toczyli równy bój z
Lancasterami, gdy stracili dowódcę i szala zwycięstwa zaczęła
przechylać się na stronę wroga. Wtedy również pojawił się
biały rycerz, który – zupełnie nierozważnie – ściągnął
hełm i wezwał wojów do siebie. Zadziwiająca siła młodego wodza
porwała do walki licznych mężów, szeregi Lancasterów zaczęły
pękać, aż w końcu się załamały. Wówczas wygrali nie tylko
bitwę, ale i dowódcę oraz króla.
Wreszcie
bitewny zgiełk zaczął przycichać. Mroźny ranek zamienił się w
równie lodowaty zmierzch, natomiast zakrzepła krew zniknęła wśród
cieni. Charles wyciągnął różdżkę, rzucając kilka oszałamiaczy
na znajdujących się w polu widzenia wrogów, a następnie podszedł
do rannego towarzysza i opatrzył mu rany. Znał swoich, ale miał w
sobie zbyt wiele złości dla przeciwników, których obarczał winą
za krzywdy, jakie go spotkały.
Później
dowiedział się, że ponownie odnieśli zwycięstwo oraz że tego
dnia wypadała Niedziela Palmowa i uznał, że nawet Bóg im sprzyja.
15 V
1464, Anglia, Hexham
Rynek
miasta zapełnił się tysiącami ludzi. W powietrzu roznosił się
smród pomyj wylewanych bezpośrednio na ulice miejscowości, a także
odchodów koni należących do szlachty zgromadzonej pod Hexham.
Zadziwiająco dobra pogoda wraz ze świecącym słońcem dodatkowo
wzmagały odór.
W
głównej części rynku zbudowano niewielkie podwyższenie, żeby
ułatwić zgromadzonym oglądanie widowiska. Ktoś przytaszczył kosz
zgniłych owoców, wokół którego licznie zgromadziły się
podrostki, wyczekując kolejnych straceńców. Krew spływała
wydrążonym kanalikiem wprost do wiadra, by jak najmniej zabrudzić
dziedziniec. Gawiedź żarliwie czekała na wejście następnej
ofiary, a gdy ta nadeszła, przywitali ją gwizdami oraz kilkoma
zepsutymi owocami.
Książę
Somerset – choć zakuty w kajdany, odarty ze zbroi i odziany w
łachmany – próbował zachować dumę. Udawał, że nie obawia się
losu, jaki go czekał. Wygłosił krótką mowę o tym, jak
niesprawiedliwe jest odbieranie życia jego oraz jego towarzyszy, a
potem wreszcie spojrzał na kałużę krwi, na stojące w pobliżu
wozy z bezgłowymi ciałami. Książę szarpnął się, wrzasnął
przeraźliwie, wzywając pomocy, a gdy jego głowę złożono na
pieńku, na jego spodniach odmalowała się ciemna plama moczu. Zmarł
z modlitwą na ustach, którą uciszyło szybkie cięcie topora.
Potem
przyprowadzono wykrzykującego przekleństwa lorda Hungerforta.
Trzeba było trzech rosłych mężów, by wreszcie zgiąć mu karku,
ale wiercił się tak okropnie, że kat spudłował. Cztery razy
oprawca zamachiwał się na ofiarę i dopiero za piątym głowa
wreszcie oddzieliła się od szyi. Hungerfort jęczał przeraźliwie,
przeżywając katusze, jednak w końcu śmierć wzięła go w swe
objęcia.
Charles
nie miał zamiaru dłużej przyglądać się egzekucjom, odwrócił
wzrok, wcisnął dłonie w kieszenie, wyczuwając znajomą twardość
różdżki i skierował się w najbliższą z uliczek. Nie zważał,
gdzie niosą go nogi, aż wreszcie poczuł mułowaty zapach rzeki i
uniósł spojrzenie na połyskujące wesoło wody Devil’s Water.
Jeszcze
niedawno brał udział w szaleńczej szarży na położone na wzgórzu
oddziały Lancasterów. Jeszcze niedawno bezlitośnie siekł
przeciwników, nie przejmując się ich losem. Jeszcze niedawno
widział, jak wielu tonie, usiłując przeprawić się na drugą
stronę rzeki w próbie desperackiej ucieczki. Jeszcze niedawno
patrzył, jak dowódcy Lancasterów porzucają swe wojsko, w nadziei
na uniesienie skóry. Jeszcze niedawno przyglądał się, jak
bagnisty brzeg rzeki wciąga w siebie nieostrożnych, ułatwiając
robotę goniącym. Lecz to, co widział na rynku, nie miało w sobie
nic z bitewnego amoku. Łatwo było przejść obok nieprzytomnych
wrogów, skazując ich na śmierć, jednak ciągnięcie ich na zgubę,
przyginanie karku do ostrza topora… nic z tego nie wydawało się
szlachetne.
Charles
znał wojnę, doświadczył jej na własnej skórze. Całe życie
mieszkał w Ludlow, aż wreszcie przyszli Lancasterowie. Ojciec
próbował walczyć i poległ otoczony przez trzech wojów. Brat
chciał bronić matki, a wtedy ktoś wepchnął mu sztylet pod żebra.
Gdy otoczyli matkę, Charlesa wreszcie opuściło otępienie i
chwycił nóż, zamachując się na napastników. Jakże żałował,
że nigdy nie przejmował się kpinami brata na temat braku tężyzny.
Szybko został rozbrojony i dźgnięty w brzuch. Upadł, czując
przeszywający ból, jednak resztkami sił obserwował, jak siłą
biorą jego matkę. Gdy z nią skończyli, poderżnęli gardło, a
krew buchnęła jej między spracowanymi palcami, które Charles tak
kochał. Nigdy nie wiedział, jakim cudem przeżył, dlaczego nie
wykrwawił się wtedy na śmierć.
W
obozie coraz częściej podnosiły się plotki o tym, że świeżo
koronowany król Edward wziął sobie żonę. Charles nie potrafił w
to uwierzyć, nie, gdy widział podwyższenie na rynku i skapującą
kanalikiem posokę. Nigdy wcześniej jego biały król nie rozkazał
tracenia jeńców, nie w takich ilościach, a już na pewno nie ku
uciesze gawiedzi.
14 V
1471, Anglia, Londyn
Wśród
ludu mówiło się, że hrabia Warwick jest Twórcą Królów. Był
najznamienitszym strategiem w wojskach Yorków, wielu szeptało, że
to jemu Edward zawdzięcza sukces. Prawdopodobnie dlatego wszystkich
zupełnie zaskoczyła nagła wrogość między władcą, a najlepszym
z jego generałów.
Plotka
o ślubie króla rozpowszechniała się przez długi czas,
rozdmuchiwana coraz to nowymi wymysłami. Edward milczał, aż w
końcu – krótko po bitwie pod Hexham – poczuł się na tyle
pewnie, by zaprezentować całemu dworowi swą ciężarną nową
żonę. Warwick zażądał unieważnienia małżeństwa, oburzony, że
nowa królowa to wdowa z dwójką dzieci, a w dodatku bez znaczenia w
polityce.
Elżbieta
Woodville ugościła króla, gdy przejeżdżał przez ziemie jej ojca
– niegdyś zwolennika Lancasterów. Mąż Elżbiety zginął
walcząc przeciw Edwardowi i osierocił dwóch chłopców, a wdowa
miała wszelkie powody, by nienawidzić białego króla. Mimo to
udało jej się przekonać Edwarda do potajemnego ślubu i złośliwi
szeptali, że dziewka niedługo zostanie odstawiona na bok, bo
przecież władca dostał, czego chciał, a ślubu udzielał trefny
ksiądz.
Edward
York ustępował hrabiemu Warwick w wielu sprawach, powiadali, że w
zbyt wielu, jednak żony nie odsunął. W królestwie wybuchł
skandal, szlachcice podnieśli raban przeciw królowej czarownicy,
jak zaczęli nazywać Elżbietę. Warwick wypowiedział posłuszeństwo
monarsze, zbiegł do Francji, wydał swoją młodszą córkę za syna
szalonego monarchy i dokonał inwazji z pomocą francuskich wojsk,
chcąc jeszcze raz stworzyć króla.
Zaintrygowany
sugestią Charles postanowił przeprowadzić niewielkie śledztwo.
Udało mu się zaaranżować spotkanie z Jakobiną Luksemburską,
matką królowej. Nie musiał pytać, by wiedzieć, że rozmawia z
czarownicą – drobinki magii wokół, ledwie skrywany tik, każący
sięgnąć po różdżkę, intensywny zapach eliksiru, który
rozpoznałby tylko drugi czarodziej. Zbyt oczywistym było, że
Jakobina nie ukrywała tego, kim jest.
–
Witaj, Charlie – przywitała go, gdy odprawiła sługi. –
Liczyłam na to, że przyjdziesz wcześniej, ale kazałeś na siebie
czekać.
Charles
Aiken przyjrzał się uważnie starszej kobiecie, której włosy
gęsto prószyła siwizna. Smukła granatowa suknia gładko okalała
jej wciąż zgrabną figurę. W ciemnych oczach – niepokojąco
przypominających studnię bez dna – jarzyła się pewność oraz
przekonanie o własnej nieomylności. Na pomarszczonych dłoniach
Jakobiny malowała się siatka błękitnych żył. Kobieta wydawała
się niezwykle stara, znacznie starsza, niż podawały wszelkie
dokumenty.
–
Zdaje się, że się pani myli, przyszedłem na umówioną godzinę –
powiedział Charles, uważnie przypatrując się Jakobinie, jednak
szybko odwrócił wzrok od jej oczu, nie mogąc znieść kontaktu
wzrokowego. Bał się, że te dziwne, ciemne oczy wciągną go niczym
jakiś czarnomagiczny urok.
–
Zawsze mam rację – stwierdziła bez wahania. – Widziałam, jak
przychodzisz, mogłeś zrobić to wcześniej. Teraz… – Westchnęła
ciężko i usiadła, wskazując mu krzesło na wprost siebie. –
Teraz jest późno, bardzo późno, a ja jestem zmęczona.
–
Nic nie rozumiem.
–
Naprawdę? Przyszedłeś mnie zastąpić, stać się wsparciem dla
mojej córki, dla moich wnucząt.
–
Obawiam się, że jest pani w błędzie.
–
Mówiłam ci już – westchnęła lekko poirytowana. – Elżbieto,
wejdź proszę.
Boczne
drzwi, których Charles na początku nie zauważył otworzyły się i
weszła przez nie królowa. Powiadano, że była piękna, że omotała
Edwarda urodą oraz czarami. Mówiono też, że to czarownica, że ma
liczne brodawki, a także długie paznokcie charakterystyczne dla
wiedźm. Szeptali o tym, jak jej słowa mają być trucizną, a w
oczach czai się zły duch. Opowiadali wiele historii, ale żadna nie
wydawała się prawdziwa.
Na
twarzy Elżbiety malowało się zmęczenie. Niedawno powiła córkę
i chodziły pogłoski, że dziewczynka nie cieszy się najlepszym
zdrowiem. W przeciwieństwie do matki od królowej nie wyczuwało się
żadnej magii, co właściwie nie przesądzało sprawy. Jakobina
mogła nie trudzić się ukrywaniem swojej prawdziwej tożsamości,
jednak jej córka miała więcej do stracenia. Ostatni rok również
nie należał do najlepszych, bo Edward musiał salwować się
ucieczką wobec buntu, który niespodziewanie ogarnął kraj w wyniku
działań hrabiego Warwick. Pomimo tego Elżbieta wciąż była w
kwiecie wieku, gładka – choć nieco blada – o dużych, ładnie
wykrojonych ustach, złocistych włosach oraz jasnym spojrzeniu.
Miała w sobie upór oraz odwagę, której wiele kobiet mogło jej
pozazdrościć.
–
To on? – zapytała Elżbieta. – Miałam nadzieję, że sama
zajmiesz się Mary, matko.
–
Nie zostało mi wiele czasu, musisz zadowolić się tym, co masz.
Ufasz mi, prawda?
–
Oczywiście.
Charles
milczał, wpatrując się w królową. Nagle przestał mieć
wątpliwości co do tego, dlaczego jego biały król poślubił tę
kobietę. Jej powabne ruchy, kojący głos oraz ludzkie zmęczenie
czyniły ją niezwykle atrakcyjną. Wydawało mu się, że spogląda
na boginię i nagle zapomniał, po co tu właściwie przyszedł.
–
Przestań tak patrzyć, jestem ćwierć wilą – upomniała go
królowa, wyrywając z zamyślenia.
–
Ja… – zająknął się Charles, marszcząc czoło i próbując
przypomnieć sobie, o co takiego chciał zapytać. – Jesteś
czarownicą! – wykrzyknął, tracąc nad sobą panowanie.
–
Cicho – napomniała Elżbieta Woodville. – I nie, nie jestem
czarownicą, choć wielu tak twierdzi. Nie odziedziczyłam talentu
matki, choć powinnam, bo przecież płynie we mnie krew wili. Chyba
można powiedzieć, że jestem ewenementem w magicznym świecie.
–
Spokojnie, córko, daj mu chwilę na oswojenie się z sytuacją.
–
Uważacie, że jestem wam do czegoś potrzebny – stwierdził
Charles. – Do czego?
–
Och, szybko zrozumiałeś – uśmiechnęła się Jakobina z
przekąsem. – Widzisz, moja wnuczka wykazuje oznaki magii, jednak
sprawia pewne… problemy. Jest królewską córą, więc nie może
uczęszczać do Hogwartu, dlatego szukam dla niej nauczyciela, który
mnie zastąpi.
–
Co mam robić? – zapytał Charles Aiken bez wahania, słowa same
wyszły z jego ust, lecz nie żałował ich, zbyt długo pozostawał
sam i nie mógł pozwolić, aby mierna namiastka rodziny, jaką mu
proponowano przeszła koło nosa.
Tego
samego dnia ciało Twórcy Królów, hrabiego Warwick, przywieziono
do Londynu i złożono ze wszystkimi honorami, jak życzył sobie
król. Wydawało się, że Edward pogrążył się w głębokiej
żałobie, co było zaskoczeniem dla wielu. Prawdą pozostawało, iż
Warwick stanowił dla monarchy wzorzec, a nawet kogoś bliskiego
figurze ojca, lecz w momencie, gdy opowiedział się po stronie
Lancasterów i wzniósł powstanie przeciwko swemu prawowitemu
monarsze, jego los został przesądzony. Jednak uroczystości
pogrzebowe Twórcy Królów zostały pozbawione piętna zdrajcy.
Wówczas wielu lordów, którzy obawiali się królewskiego gniewu
przybyło do Londynu, żebrząc łaski. Łaski, której król im nie
poskąpił.
Warwick
został pokonany w bitwie pod Barnet, gdzie poległ wraz ze swoim
bratem, kładąc kres rodowi. Edward Wstminster skonał w bitwie pod
Tawkesbury, a jego armia poszła w rozsypkę. Tak Lancasterowie
stracili swego najmocniejszego pretendenta do tronu.
23 V
1482, Anglia, Greenwich
Następne
lata wydawały się snem – zbyt radosne, zbyt beztroskie, zbyt
piękne, by być prawdziwymi. Charles często widywał swego drogiego
białego króla oraz wspaniałą królową. W królewskiej kołysce
co rusz spoczywały królewięta, a kraj powoli łapał oddech po
wyczerpującej wojnie. Na dworze gościli muzycy, pisarze oraz
malarze, czyniąc go jednym z najwspanialszych w Europie.
Niebezpieczeństwo ze strony Lancasterów zdawało się odległym
koszmarem, a przyszłość malowała się w jasnych barwach.
Król
Edward z wiekiem znacząco przybrał na wadze oraz popuścił
obyczajom. Utrzymywał kochankę, co nie było tajemnicą, a budziło
zgorszenie w dworzanach i królowej. Jednak bywali również tacy,
którzy cieszyli się z upokorzenia Elżbiety. Woodvillowie zyskali
liczne wpływy – siostry królowej oraz jej brat poślubili majętne
osoby, a sama Elżbieta wciąż miała znaczny wpływ na męża.
Niezależnie od tego, ile kochanek grzało łóżko Edwarda, nigdy
nie zapominał żony, wracając do niej z podkulonym ogonem i
szukając jej ciepła.
Po
śmierci Jakobiny Luksemburskiej, Charles Aiken został opiekunem
Mary York, dziewczynki obdarzonej talentem magicznym. Na początku
królowa zawsze im towarzyszyła, nieufnie przypatrując się obcemu
mężczyźnie, jednak szybko – widząc, jakim oddaniem darzy ją
Charles – przyzwyczaiła się do jego obecności. Charles i
Elżbieta często spędzali długie dni na rozmowie – początkowo
mówili jedynie o Mary, później o Edwardzie, aż w końcu przestali
mieć przed sobą tajemnice. Elżbieta zwracała się do Charlesa
pieszczotliwie per Charlie, tak jak niegdyś jego matka, i był jej
za to wdzięczny. Stał się opiekunem Mary oraz powiernikiem
Elżbiety Woodville, białej królowej.
Pewnego
wiosennego popołudnia, gdy Mary biegała wraz z innymi dziećmi,
Elżbieta zwróciła się do siedzącego przy niej w cieniu Charlesa:
–
Wiesz, Charlie, czasami chciałabym wyruszyć w podróż. Poznać
ludzi, inne języki, odmienne światy. Och, to głupie, prawda? –
westchnęła, ukrywając twarz w smukłych dłoniach. – Jestem
królową, powinnam być w pełni szczęśliwa, prawda?
–
Królowe również mogą mieć marzenia – odpowiedział, chłonąc
wzrokiem jej uroczą sylwetkę; nigdy nie mógł się na nią
napatrzyć.
–
Dziękuję – uśmiechnęła się czarująco z pobłażaniem. –
Jesteś prawdziwym przyjacielem, nie wiem, jak poradziłabym sobie po
śmierci mamy, gdyby nie ty.
Zamyśliła
się na moment, a na jej twarz wpełzł cień. Choć Charles starał
się pomagać królowej, nie mógł jej pocieszyć. Żadne słowa nie
ukoją bólu po stracie rodzica ani cierpienia po odejściu
maleńkiego dziecka. Wreszcie Elżbieta wyprostowała się, jakby
otrząsając się z zadumy, spojrzała na roześmianą Mary – która
najbardziej spośród wszystkich dzieci królowej przypominała
Jakobinę – i ponownie zwróciła się do Charlesa:
–
Mówiła, że jesteś jej rycerzem. Powiedziała, że obronisz ją
przed całym złem tego świata, bo masz moc, jakiej nie ma nikt
inny.
–
Przesadza – odparł Charles, z zakłopotaniem kręcąc głową.
–
Może tylko trochę. Naprawdę jesteś naszym rycerzem, dziękuję ci
za pomoc.
–
To właśnie robią przyjaciele, nieprawdaż? – odpowiedział.
Choć
Charles Aiken niezwykle późno zdał sobie z tego sprawę, przez
lata szukał rodziny, przyjaciół – tego wszystkiego, co odebrano
mu w Ludlow. Znajdując się przy Elżbiecie oraz jej dzieciach, przy
jego kochanej uczennicy Mary, wreszcie czuł się potrzebny. Nie
musiał już zabijać, by zyskać szacunek, nikt nie zważał na krew
w jego żyłach, pomimo że znajdował się wśród mugoli, zajmował
się magią i kochał swój maleńki świat.
–
Tak, chyba masz rację – odpowiedziała Elżbieta z wahaniem. –
Nigdy żaden mężczyzna nie był dla mnie tylko przyjacielem.
Dziękuję, nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy, Charlie.
Ściemniało
się i postanowili wracać do posiadłości, więc zawołali
baraszkujące po ogrodzie dzieci. Ze zdziwieniem stwierdzili, że
brakuje czternastoletniej Mary. Padł na nich blady strach, a Charles
rzucił zaklęcie lokalizujące, które – zupełnie niespodziewanie
– zostało rozproszone. Nagle usłyszeli znajomy krzyk, co tylko
spotęgowało ich zaniepokojenie. Charles nakazał Elżbiecie zostać,
jednak nie chciała go słuchać i poszła za nim, nie zważając, że
mogą mieć do czynienia z przeciwnikiem władającym magią.
Mary
znaleźli na obrzeżach ogrodu. Dziewczynka na wpół leżała w
objęciach nieznajomego, którego twarz niknęła gdzieś w jej
włosach. Elżbieta wrzasnęła, a mężczyzna podniósł na nich
spojrzenie. Czegoś takiego Charles Aiken jeszcze nie widział – w
płonących szkarłatem oczach przepełnionych euforią oraz krwi
skapującej po podbródku było coś obezwładniającego. Wampir
zaborczo przyciskał do siebie Mary, a jednocześnie jego nagle
głodny wzrok zawiesił się na Elżbiecie. Powoli położył ciało
i wstał, niczym zwierzę skradając się do ofiary, hipnotyzując
oraz paraliżując. Wreszcie Charles wyrwał się z otępienia,
uniósł różdżkę i rzucił zaklęcie.
Czar
odrzucił wampira, jedynie go irytując, co zaskoczyło Charlesa.
Cofnął się, ciągnąc za sobą Elżbietę i częściowo ją
zasłaniając. Jeszcze nigdy nie widział takiej oporności na magię
ani tak silnych uroków, jakie nagle wypełniły powietrze. Charles
chciał uciec, jednak powstrzymała go dłoń Elżbiety, którą
mocno zacisnęła na jego nadgarstku i nakazała się zatrzymać.
–
Mary, nie mogę jej zostawić – jęknęła, oglądając się za
córką.
Wampir,
jakby dając im fory, przypatrywał się z ciekawością. Przykucnął,
choć Charles miał wrażenie, że tylko się z nimi drażni i
właśnie przygotowuje do ataku. Jego usta okalała zakrzepła krew,
czerniąc się w zmierzchającym niebie. Ledwie Elżbieta zrobiła
krok w stronę napastnika, ten obnażył zęby w ostrzegawczym
geście. Zamarła, wpatrując się w nieruchome ciało córki, a
wampir zrobił krok naprzód, lecz ponownie odrzucił go oszałamiacz.
Rozsierdzony wąpierz zachwiał się, ale udało mu się odzyskać
równowagę. Wyszczerzył kły, znacznie dłuższe niż u ludzi,
pochylił się i skoczył wprost na Charlesa.
Mężczyźni
upadli, szamocząc się. Charles próbował jeszcze rzucić zaklęcie,
lecz wtrącono mu różdżkę z ręki. Wampir spróbował wgryźć
się mu w gardło, lecz Charles zasłonił się ramieniem, w które
wbiły się ostre kły. Przeraźliwy ból przeszył rękę Aikena,
któremu wreszcie udało się odnaleźć wytrąconą różdżkę.
Charles wykrzyknął zakazane zaklęcie, a zielony błysk uderzył
prosto w głowę wampira. Na chwilę wróg zesztywniał, potem zwalił
się na ciężko na ziemię, odczołgał nieco i wreszcie upadł bez
życia.
Charles,
cały drżąc, podszedł do Elżbiety i Mary. Dziewczynka była
przeraźliwie blada, na jej szyi znajdowała się szarpana rana,
która wydawała się większa i czerwieńsza na tle bieli jej
sukienki. Zalana łzami Elżbieta tuliła do siebie córkę, szepcząc
uspokajające słowa. Charles podszedł i delikatnie wyjął Mary z
objęć matki.
–
Co robisz? – zapytała zdruzgotana Elżbieta.
–
Ratuję jej życie – odpowiedział i podążył w kierunku swojej
komnaty, gdzie miał wszystkie księgi.
Najpierw
nakreślił krąg, mistyczne runy, jakich niewielu śmiało używać.
Następnie ułożył Mary w centrum i wtedy obejrzał się na
Elżbietę. Nagle owładnęły nim wątpliwości – widział, czym
był wampir, który ich zaatakował. Dłoń dzierżąca różdżkę
zadrżała.
–
Chcę, żeby żyła – powiedziała twardo Elżbieta. – Zrób
wszystko, co konieczne.
–
Nawet, jeżeli oznacza to zamienienie jej w kogoś, kto dziś
próbował ją zabić?
Elżbieta
pobladła, lecz kiwnęła głową, a Charles – niewiele się nad
tym zastanawiając – wkroczył w krąg i zaczął inkantację
zaklęcia.
28
IX 1483, Anglia, Londyn, Tower
W
Hogwarcie nie uczono, jak przemienić kogoś w wampira. Charles Aiken
posiadł tę wiedzę długo po opuszczeniu szkolnych murów, gdy w
chaosie po spaleniu Ludlow poszukiwał sposobu na nieśmiertelność.
Nigdy nie chciał żyć wiecznie, jednak wtedy był wściekły na
wszystko i wszystkich, obiecał sobie, że już nigdy nikt nie
skrzywdzi bliskich mu osób. Wówczas nieśmiertelność wydawała
się dobrym krokiem, wówczas świat runął w posadach, a
przytłaczająca Charlesa samotność niemal go zabiła.
Błąd
w rytuale wynikał z wybrakowanej wiedzy, z nieznajomości zasad i
rozkojarzenia, a cena okazała się ogromna. Charles Aiken został
wampirem tak jak jego podopieczna.
Czarodzieje
nigdy nie przyznawali się do udziału w tworzeniu wampirów, ta
sztuka odchodziła w zapomnienie, bo po pewnym czasie zatracało się
ludzkie odruchy i przeistaczało w bestię. Potwora, którego nie
można kontrolować, a który może nasycić się jedynie krwią.
Ponadto walka z wampirami stanowiła duże wyzwanie nawet dla
najbardziej doświadczonych magów ze względu na dużą odporność
magiczną wąpierzy. Większość czarów odbijała się od nich lub
powodowała znacznie słabszy efekt, przez co coraz częściej
organizowano polowania na co niebezpieczniejsze osobniki. W dodatku
zmienianie dzieci było surowo zakazane, ale Charles dopiero miał
się dowiedzieć dlaczego.
Mary
zbudziła się pierwsza. Elżbieta obmyła ją z krwi i przebrała,
gdy spała i wydawało się, że dziewczynka tylko usnęła. Skóra
Mary była znacznie bledsza niż wcześniej, jednak straciła dużo
krwi, więc nie zaskakiwał to zbytnio. Lecz sinawe usta i zakola pod
oczami, które nie zniknęły w ciągu tygodnia budziły niepokój.
Charles
surowo nakazał Elżbiecie, by ogłosiła, że Mary nie żyje –
mogła wymyślić dowolny powód, ale dziewczyna musiała zniknąć.
Królowa niechętnie przystała na warunki Charlesa, lecz zmusiło ją
do tego zachowanie córki. Mary miała zastraszający apetyt –
wydawało się, że nieustannie trawi ją głód, którego nie sposób
zaspokoić. Ponadto potrafiła znacznie efektywniej od Charlesa
wpływać na umysły ludzi, zdążyła namówić kilku strażników,
by weszli do jej pokoju, a następnie opróżniła ich ciała z krwi.
Kłamstwa przychodziły jej gładko, a bywało, że udawało jej się
zauroczyć nawet Charlesa, choć należał do jej pobratymców.
Mary
i Charlesa zamknięto w podziemiach Tower, gdzie nie docierało
szkodliwe dla wampirów światło słońca. Miesiącami poznawali
swoje nowe możliwości, odkrywając, że ich magia znacząco osłabła
i nawet najprostsze czary zaczęły sprawiać trudności. Elżbieta z
rzadka odwiedzała córkę, by nie budzić podejrzeń, jednak
pamiętała o tym, by do Tower przybywali ginący bez wieści
więźniowie.
A
później umarł król i świat zaczął chwiać się w posadach.
Ryszard,
brat Edwarda, postanowił przejąć tron i ogłosił swych bratanków
oraz bratanice bękartami na mocy wiążącego słowa, które Edward
dał jakiejś szlachciance lata temu. Ujawnił, że król żył w
bigamii, co czyniło jego drugie małżeństwo nieważnym, a
wszystkie zrodzone z niego dzieci nielegalnymi. Wkrótce w Tower
zamknięto małego króla Edwarda V oraz jego braciszka Ryszarda.
Elżbieta walczyła o prawa syna, domagając się wypuszczenia
chłopca i oddania go w ręce matki, jednak jej słowa odbijały się
jak groch od ściany. Charles z łatwością mógł wyobrazić sobie
grozę, jaka musiała paść na królową, gdy jej synów wtrącono
do Tower, gdzie w mrokach czaiły się dwa wampiry.
Przybycie
braci pobudziło Mary i dziewczynka usilnie chciała się z nimi
skontaktować. Wpadła na pomysł przemienienia ich w podobnych sobie
„by żyli już zawsze”. Charles Aiken zaniepokoił się sugestią
Mary i starał się jej go wyperswadować, lecz z marnym skutkiem.
Wreszcie
pewnego dnia Mary złamała magiczne pieczęci nałożone na drzwi
ich komnaty i poszła do pokoju braci. Charles znalazł ją całą
umorusaną w posoce – jej dłonie, twarz oraz jasna sukienka w
całości były utytłane w świeżej krwi. Mary spoglądała na
przeraźliwie bladych braci z wyczekiwaniem i wykręcała
niecierpliwie palce. Na widok Charlesa zapytała z pretensją:
–
Czemu się nie budzą? Przecież zamieniłam ich i teraz będą żyli
już zawsze, razem wyruszymy na łowy i wypijemy trochę pysznej
krwi. Co ty na to, Charlie?
Mary
uśmiechała się radośnie nawet wtedy, gdy jej rycerz uniósł
różdżkę i uderzył w nią zielony promień.
08
VI 1892, Ameryka, Missisipi
–
To już czterysta lat – westchnął Charles Aiken, wpatrując się
pieniące się przy burcie wody rzeki. – Zawiodłem cię, Elżbieto.
Umarła.
Charlie
podróżował po świecie, poznawał setki ludzi, a wraz z wiekiem
coraz dłużej mógł tolerować światło słoneczne. Obawiał się
dnia, gdy straci nad sobą panowanie, gdy bestia wewnątrz niego
zbudzi się, uniesie łeb i przejmie kontrolę, jednak wciąż
jeszcze radził sobie z nią całkiem dobrze. Potrafił miesiącami
żerować na niewielkich posiłkach, w końcu nauczył się, jak
powstrzymać się przed wysuszeniem ofiary.
Czarodzieje
w końcu zakazali przemieniania w wampiry i zaczęli ścigać
wszystkich, którzy się tego dopuszczali. Przybyli i do Charlesa,
jednak jego wpływ na śmiertelnych był już wtedy tak duży, że
niewielu potrafiło mu się oprzeć. Uznano go za niegroźnego jak
zapewne wielu równie starych wampirów. W końcu każdy tracił nad
sobą panowanie i wtedy zjawiała się nim grupa aurorów, aby
zgładzić zagrożenie.
Wojna
Dwóch Róż, jak później nazwano konflikt między Lancasterami a
Yorkami, teraz wydawała się jedynie wspomnieniem. Co zabawne,
wygrali Tudorowie, ale i ich panowanie nie potrwało długo. Jednak w
pamięci Charlesa na zawsze pozostała piękna królowa Elżbieta,
biały król Edward i mała Mary ze swym wielkim talentem do magii.
Nie chciał wspominać bólu i cierpienia, jakie przyszyły po
chwilach radości oraz beztroski. Nigdy nie wybaczył sobie
zamordowania Mary, choć od początku wiedział, że wszystko musi
się skończyć właśnie w ten sposób.
Charles
Aiken chciał jak najlepiej wykorzystać dany mu czas, chciał
wreszcie odnaleźć miejsce, gdzie zostałby zaakceptowany. Wielu
zadziwiał jego spokój ducha, otwartość i radość z
najdrobniejszego kontaktu z ludźmi, jednak zawsze odwracali się,
słysząc wzmiankę o wampiryzmie. A Charlie nie poddawał się –
zbyt wiele widział zła, zbyt wiele przeżył nieszczęść, żeby
tak łatwo odpuścić.
Lecz
w rocznicę śmierci przyjaciółki pozwalał, by opanowywała go
melancholia.
Ubóstwiam *,* dodawaj częściej proszę bo nie mam co czytać a historia Charles'a po prostu genialna ❤
OdpowiedzUsuńSuper. Czekam na kolejne.
OdpowiedzUsuńAlka
Przyznaję się, że jak idziemy w czasy historii i nagle jest kilka osób o tym samym imieniu to trochę się gubię :D. Historia nie jest moją mocną stroną, jeżeli chodzi o przebiegi bitw itd. Swoją drogą, to myślę, że to, że wymyślono wolną elekcją było dobrym pomysłem. Głównie synowie ojców mogli spać spokojnie i nie myśleć o tym, że ktoś im poderżnie gardło, tylko aby nie został królem. Nie każdemu panowanie nad światem się podobało. Teraz wiemy, dlaczego Aiken był wampirem. Swoją drogą dopadło mnie przemyślenie, co do tego, że mugole niektórzy nie lubią czarodziejów i taka sama nienawiść spotyka ich ze strony tych drugich do nich. Załóżmy, że zwierzaki miałyby takie prawa jak ludzie i w ogóle byłyby na równi. Mi to by nie przeszkadzało w sumie. Choć prawda, jednak się różnią od nas posturą i tym, że jednak większość porusza się na czterech łapach. Chociaż siostra mówi, że ja lepiej psa traktuję, niż człowieka. Wiadomo ludzie niektórzy nie cierpią zwierząt i najlepiej nie daliby im żadnych praw. No cóż nienawiść gatunkowa. A ja jakoś zawsze lubiłam czarownice. Oczywiście te dobre, a nie złe ;p. W sumie trudno uwierzyć w to, że ktoś niby dowiódł w to, że znalazł czarownicę. Nie ma mocy na świecie ;p. Chociaż w sumie myślę, że jasnowidztwo czasem może istnieć. Ja uważam, że jak już ktoś umrze i mamy możliwość odrodzenia, ale w inne postaci, to wolałabym nie. Stało się, trudno ktoś umarł. Jednak, jeżeli będzie innym stworzeniem niż był, to zmienimy o nim zdanie i kto wie, może będziemy musieli go zabić. Także lepiej pogodzić się z odejściem drugiej osoby już wcześniej. Nawet jeżeli jest to dla nas ktoś naprawdę bardzo bliski.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Proszę dodaj notkę!! Przeszukałam cały internet ale nie znalazłam bloga który tak bardzo mnie zaciekawił jak ten!! Przy okazji zapraszał do mnie-Hogwarckiehistorie.blogspot.co.
OdpowiedzUsuńProszę dodaj notkę!! Przeszukałam cały internet ale nie znalazłam bloga który tak bardzo mnie zaciekawił jak ten!! Przy okazji zapraszał do mnie-Hogwarckiehistorie.blogspot.co.
OdpowiedzUsuńPlis dodaj notę!!Nie ma na świecie lepszego bloga!!!zapraszam też do mnie-Hogwarckiehistorie.blogspot.com
OdpowiedzUsuńJa tu tęsknię za nowym rozdziałem ;D
OdpowiedzUsuńNie tylko ty. Ale ją szantażuję!
UsuńNa tortury ją!
UsuńŻeby nasłać na mnie Deg... i w święta torturować... Ale powiodło się.
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń