piątek, 29 stycznia 2016

Rycerz Białej Róży

29 III 1461, Anglia, Towton
Zimno szczypało policzki, w żyłach szalała adrenalina, intensywne opady śniegu skutecznie utrudniały widoczność, lecz wojsko śmiało zmierzało za przywódcą. Przemarznięte stopy wydawały się obce, zupełnie jakby należały do kogoś innego, hulający wokół wiatr potęgował uczucie przejmującego chłodu, jednak liczył się rozkaz. Na początku pochodu szeleściła miotana podmuchami chorągiew ze wspaniałą białą różą. Szli za królem, szli po zwycięstwo – przynajmniej tak zawsze myśleli. Nigdy nie mieli też powodu, by wątpić we władcę, bo Edward IV York nie przegrał żadnej bitwy.
W ich pamięci wciąż świeże były wspomnienia Ludlow oraz zdrady nad rzeką Tane. Kontyngent z obłudnego Calais nie dochował wierności, wymawiając dowództwo hrabiemu Warwick. Tamtego jesiennego dnia życia dokonało wielu, a jeszcze więcej zginęło okrutną śmiercią głodową. Lancasterowie zniszczyli plony, spalili pola, wybili mężczyzn oraz trzodę, zgwałcili kobiety. W głowie Charlesa obraz tamtego dnia wypalono żywym ogniem i nie sądził, żeby kiedykolwiek był w stanie wymazać to z pamięci.
Charles Aiken dysponował potęgą zdolną odmienić losy wojny, jednak nie ważył się jej używać. Coraz częściej toczyły się dysputy nad tym, czy czarodzieje powinni być widoczni, czy nie lepiej i bezpieczniej, aby ukryli się przed wzrokiem mugoli. Inkwizycja prześladowała wielu czarodziejów, którzy otwarcie parali się magią. Na początku wydawało się, że nie ma w tym nic groźnego, jednak gdy podejrzanego maga schwytano bez różdżki, od razu prowadzono w płomienie, a nie każdy miał w sobie dość talentu, by się uwolnić. Sytuacja w Anglii nie prezentowała się jednakże tak źle jak na kontynencie, więc nieustannie wstrzymywano się z ostateczną decyzją. Pomimo tego wszystkiego na czarodziejów, którzy postanowili żyć w świecie mugoli, krzywo patrzono – tym bardziej, jeżeli wywodzili się z mugolskich rodzin. Kilka rodów czarodziejskich, w jakich dbano o czystość krwi, rościło sobie prawa do formułowania zasad postępowania dla całej magicznej społeczności. O mugolakach wspominano z niesmakiem, a różdżki często szły w ruch.
Zawsze żywiono niechęć do Charlesa z powodu jego mugolskiego pochodzenia, przez cały okres nauki w Hogwarcie wypominano płynącą w jego żyłach brudną krew, więc zdecydował porzucić świat magii. Odnalazł się w pogardzanej przez czarodziejów rzeczywistości mugoli, choć nieraz świerzbiło go do sięgnięcia po różdżkę. Szybko też odkrył, że wielu jego pobratymców – czarodziejów-wyrzutków – obrało tę samą drogę. Nawet teraz, maszerując na spotkanie wrogom, miał przy sobie innych mugolaków i czuł, jak z tego powodu rozpiera go duma.
Charles kroczył przez śniegi w skórzanej zbroi oraz łuskowej kolczudze. Mięśnie piekły niemiłosiernie od długiego marszu, ale wiedział, że już niedługo przyjdzie im zmierzyć się z tchórzliwym wrogiem. Zwiadowca określił przybliżoną pozycję przeciwników.
Pustosząca od kraj od lat wojna, nie miała racji bytu – tak przynajmniej uważał Charles. Pieczętującym się czerwoną różą Lancasterom przewodził król Henryk VI. Szaleństwo władcy stawało się coraz bardziej oczywiste, aż wreszcie udawanie stało się niemożliwe i każdy musiał przyznać, że nic dobrego nie czeka kraju rządzonego przez obłąkańca. Lancasterowie twierdzili, że Andegawenka powiła mu syna, jednak zamkowi słudzy szeptali, że sam Henryk nie przyznawał się do ojcostwa, mówiąc, że to dziecko Ducha Świętego. Trudno poważać króla, gdy nie potrafi upilnować żony, a jeszcze trudniej takiego, który traci władztwo na kontynencie na rzecz znienawidzonych Francuzów.
W końcu w zamazującej widok zawierusze poniosły się rozkazy. Formowano skrzydła armii, nakazywano ustawić się w szyku i wszyscy wiedzieli, że wreszcie trafili na czoło zastępu Lancasterów. Przed pierwszą linią na ogromnym siwku przejechał ich młody biały król, zachęcając do walki oraz wnosząc miecz w kierunku wroga. A później zakazał brać jeńców, powiedział, że karą za bunt jest śmierć, z czym chętnie zgodzili się żołnierze. Wiedzieli, że ten, któremu dziś okażą litość, jutro może wepchnąć sztylet w pierś.
Wśród wibrującego w uszach wrzasku, Charles ruszył naprzód wraz z setkami innych żołnierzy, druhów spod Mortimer’s Cross, gdzie Edward po raz pierwszy objął dowództwo. Chrzęst śniegu pod stopami mieszał się z chrobotem zbroi i krzykiem z wielu gardeł, wpędzając w obezwładniający bitewny amok.
Gęsty śnieg uniemożliwił łucznikom poprawne oddanie strzału, więc piechota z łatwością przebiła się do pierwszych linii wroga. Czekali na nich z mieczami, pikami, buławami, morgensternami, buzdyganami, a nawet z widłami. Zapamiętale rąbali, widząc przed sobą przeciwnika, cięli i siepali. Jednak armia Yorków nie pozostawała im dłużna. Krew zbrukała śnieg, na ziemi walało się coraz więcej ciał, a ramiona stawały cię coraz cięższe. Wokół roznosiły się echem jęki umierających oraz motywujące nawoływania dowódców, jednak – choć śmierć zebrała pokaźne żniwo – wrogom nie było końca.
Kiedy koło Charlesa przejechał rycerz na wielkim siwku, poczuł, jak wstępują w niego nowe siły. Uniósł miecz do kolejnego ciosu i wraził go w odsłoniętą szyję przeciwnika. Dopiero, gdy wróg upadł na niego, zauważył, że to tylko krztuszący się własną krwią chłopiec. Z obrzydzeniem odrzucił od siebie jego ciało.
Nie wiedział, jak długo trwała walka, jednak boleśnie odczuwał jej ciężar na barkach. Nagle uderzyło go wspomnienie innej bitwy w śniegu. Ponad miesiąc temu również toczyli równy bój z Lancasterami, gdy stracili dowódcę i szala zwycięstwa zaczęła przechylać się na stronę wroga. Wtedy również pojawił się biały rycerz, który – zupełnie nierozważnie – ściągnął hełm i wezwał wojów do siebie. Zadziwiająca siła młodego wodza porwała do walki licznych mężów, szeregi Lancasterów zaczęły pękać, aż w końcu się załamały. Wówczas wygrali nie tylko bitwę, ale i dowódcę oraz króla.
Wreszcie bitewny zgiełk zaczął przycichać. Mroźny ranek zamienił się w równie lodowaty zmierzch, natomiast zakrzepła krew zniknęła wśród cieni. Charles wyciągnął różdżkę, rzucając kilka oszałamiaczy na znajdujących się w polu widzenia wrogów, a następnie podszedł do rannego towarzysza i opatrzył mu rany. Znał swoich, ale miał w sobie zbyt wiele złości dla przeciwników, których obarczał winą za krzywdy, jakie go spotkały.
Później dowiedział się, że ponownie odnieśli zwycięstwo oraz że tego dnia wypadała Niedziela Palmowa i uznał, że nawet Bóg im sprzyja.
15 V 1464, Anglia, Hexham
Rynek miasta zapełnił się tysiącami ludzi. W powietrzu roznosił się smród pomyj wylewanych bezpośrednio na ulice miejscowości, a także odchodów koni należących do szlachty zgromadzonej pod Hexham. Zadziwiająco dobra pogoda wraz ze świecącym słońcem dodatkowo wzmagały odór.
W głównej części rynku zbudowano niewielkie podwyższenie, żeby ułatwić zgromadzonym oglądanie widowiska. Ktoś przytaszczył kosz zgniłych owoców, wokół którego licznie zgromadziły się podrostki, wyczekując kolejnych straceńców. Krew spływała wydrążonym kanalikiem wprost do wiadra, by jak najmniej zabrudzić dziedziniec. Gawiedź żarliwie czekała na wejście następnej ofiary, a gdy ta nadeszła, przywitali ją gwizdami oraz kilkoma zepsutymi owocami.
Książę Somerset – choć zakuty w kajdany, odarty ze zbroi i odziany w łachmany – próbował zachować dumę. Udawał, że nie obawia się losu, jaki go czekał. Wygłosił krótką mowę o tym, jak niesprawiedliwe jest odbieranie życia jego oraz jego towarzyszy, a potem wreszcie spojrzał na kałużę krwi, na stojące w pobliżu wozy z bezgłowymi ciałami. Książę szarpnął się, wrzasnął przeraźliwie, wzywając pomocy, a gdy jego głowę złożono na pieńku, na jego spodniach odmalowała się ciemna plama moczu. Zmarł z modlitwą na ustach, którą uciszyło szybkie cięcie topora.
Potem przyprowadzono wykrzykującego przekleństwa lorda Hungerforta. Trzeba było trzech rosłych mężów, by wreszcie zgiąć mu karku, ale wiercił się tak okropnie, że kat spudłował. Cztery razy oprawca zamachiwał się na ofiarę i dopiero za piątym głowa wreszcie oddzieliła się od szyi. Hungerfort jęczał przeraźliwie, przeżywając katusze, jednak w końcu śmierć wzięła go w swe objęcia.
Charles nie miał zamiaru dłużej przyglądać się egzekucjom, odwrócił wzrok, wcisnął dłonie w kieszenie, wyczuwając znajomą twardość różdżki i skierował się w najbliższą z uliczek. Nie zważał, gdzie niosą go nogi, aż wreszcie poczuł mułowaty zapach rzeki i uniósł spojrzenie na połyskujące wesoło wody Devil’s Water.
Jeszcze niedawno brał udział w szaleńczej szarży na położone na wzgórzu oddziały Lancasterów. Jeszcze niedawno bezlitośnie siekł przeciwników, nie przejmując się ich losem. Jeszcze niedawno widział, jak wielu tonie, usiłując przeprawić się na drugą stronę rzeki w próbie desperackiej ucieczki. Jeszcze niedawno patrzył, jak dowódcy Lancasterów porzucają swe wojsko, w nadziei na uniesienie skóry. Jeszcze niedawno przyglądał się, jak bagnisty brzeg rzeki wciąga w siebie nieostrożnych, ułatwiając robotę goniącym. Lecz to, co widział na rynku, nie miało w sobie nic z bitewnego amoku. Łatwo było przejść obok nieprzytomnych wrogów, skazując ich na śmierć, jednak ciągnięcie ich na zgubę, przyginanie karku do ostrza topora… nic z tego nie wydawało się szlachetne.
Charles znał wojnę, doświadczył jej na własnej skórze. Całe życie mieszkał w Ludlow, aż wreszcie przyszli Lancasterowie. Ojciec próbował walczyć i poległ otoczony przez trzech wojów. Brat chciał bronić matki, a wtedy ktoś wepchnął mu sztylet pod żebra. Gdy otoczyli matkę, Charlesa wreszcie opuściło otępienie i chwycił nóż, zamachując się na napastników. Jakże żałował, że nigdy nie przejmował się kpinami brata na temat braku tężyzny. Szybko został rozbrojony i dźgnięty w brzuch. Upadł, czując przeszywający ból, jednak resztkami sił obserwował, jak siłą biorą jego matkę. Gdy z nią skończyli, poderżnęli gardło, a krew buchnęła jej między spracowanymi palcami, które Charles tak kochał. Nigdy nie wiedział, jakim cudem przeżył, dlaczego nie wykrwawił się wtedy na śmierć.
W obozie coraz częściej podnosiły się plotki o tym, że świeżo koronowany król Edward wziął sobie żonę. Charles nie potrafił w to uwierzyć, nie, gdy widział podwyższenie na rynku i skapującą kanalikiem posokę. Nigdy wcześniej jego biały król nie rozkazał tracenia jeńców, nie w takich ilościach, a już na pewno nie ku uciesze gawiedzi.
14 V 1471, Anglia, Londyn
Wśród ludu mówiło się, że hrabia Warwick jest Twórcą Królów. Był najznamienitszym strategiem w wojskach Yorków, wielu szeptało, że to jemu Edward zawdzięcza sukces. Prawdopodobnie dlatego wszystkich zupełnie zaskoczyła nagła wrogość między władcą, a najlepszym z jego generałów.
Plotka o ślubie króla rozpowszechniała się przez długi czas, rozdmuchiwana coraz to nowymi wymysłami. Edward milczał, aż w końcu – krótko po bitwie pod Hexham – poczuł się na tyle pewnie, by zaprezentować całemu dworowi swą ciężarną nową żonę. Warwick zażądał unieważnienia małżeństwa, oburzony, że nowa królowa to wdowa z dwójką dzieci, a w dodatku bez znaczenia w polityce.
Elżbieta Woodville ugościła króla, gdy przejeżdżał przez ziemie jej ojca – niegdyś zwolennika Lancasterów. Mąż Elżbiety zginął walcząc przeciw Edwardowi i osierocił dwóch chłopców, a wdowa miała wszelkie powody, by nienawidzić białego króla. Mimo to udało jej się przekonać Edwarda do potajemnego ślubu i złośliwi szeptali, że dziewka niedługo zostanie odstawiona na bok, bo przecież władca dostał, czego chciał, a ślubu udzielał trefny ksiądz.
Edward York ustępował hrabiemu Warwick w wielu sprawach, powiadali, że w zbyt wielu, jednak żony nie odsunął. W królestwie wybuchł skandal, szlachcice podnieśli raban przeciw królowej czarownicy, jak zaczęli nazywać Elżbietę. Warwick wypowiedział posłuszeństwo monarsze, zbiegł do Francji, wydał swoją młodszą córkę za syna szalonego monarchy i dokonał inwazji z pomocą francuskich wojsk, chcąc jeszcze raz stworzyć króla.
Zaintrygowany sugestią Charles postanowił przeprowadzić niewielkie śledztwo. Udało mu się zaaranżować spotkanie z Jakobiną Luksemburską, matką królowej. Nie musiał pytać, by wiedzieć, że rozmawia z czarownicą – drobinki magii wokół, ledwie skrywany tik, każący sięgnąć po różdżkę, intensywny zapach eliksiru, który rozpoznałby tylko drugi czarodziej. Zbyt oczywistym było, że Jakobina nie ukrywała tego, kim jest.
– Witaj, Charlie – przywitała go, gdy odprawiła sługi. – Liczyłam na to, że przyjdziesz wcześniej, ale kazałeś na siebie czekać.
Charles Aiken przyjrzał się uważnie starszej kobiecie, której włosy gęsto prószyła siwizna. Smukła granatowa suknia gładko okalała jej wciąż zgrabną figurę. W ciemnych oczach – niepokojąco przypominających studnię bez dna – jarzyła się pewność oraz przekonanie o własnej nieomylności. Na pomarszczonych dłoniach Jakobiny malowała się siatka błękitnych żył. Kobieta wydawała się niezwykle stara, znacznie starsza, niż podawały wszelkie dokumenty.
– Zdaje się, że się pani myli, przyszedłem na umówioną godzinę – powiedział Charles, uważnie przypatrując się Jakobinie, jednak szybko odwrócił wzrok od jej oczu, nie mogąc znieść kontaktu wzrokowego. Bał się, że te dziwne, ciemne oczy wciągną go niczym jakiś czarnomagiczny urok.
– Zawsze mam rację – stwierdziła bez wahania. – Widziałam, jak przychodzisz, mogłeś zrobić to wcześniej. Teraz… – Westchnęła ciężko i usiadła, wskazując mu krzesło na wprost siebie. – Teraz jest późno, bardzo późno, a ja jestem zmęczona.
– Nic nie rozumiem.
– Naprawdę? Przyszedłeś mnie zastąpić, stać się wsparciem dla mojej córki, dla moich wnucząt.
– Obawiam się, że jest pani w błędzie.
– Mówiłam ci już – westchnęła lekko poirytowana. – Elżbieto, wejdź proszę.
Boczne drzwi, których Charles na początku nie zauważył otworzyły się i weszła przez nie królowa. Powiadano, że była piękna, że omotała Edwarda urodą oraz czarami. Mówiono też, że to czarownica, że ma liczne brodawki, a także długie paznokcie charakterystyczne dla wiedźm. Szeptali o tym, jak jej słowa mają być trucizną, a w oczach czai się zły duch. Opowiadali wiele historii, ale żadna nie wydawała się prawdziwa.
Na twarzy Elżbiety malowało się zmęczenie. Niedawno powiła córkę i chodziły pogłoski, że dziewczynka nie cieszy się najlepszym zdrowiem. W przeciwieństwie do matki od królowej nie wyczuwało się żadnej magii, co właściwie nie przesądzało sprawy. Jakobina mogła nie trudzić się ukrywaniem swojej prawdziwej tożsamości, jednak jej córka miała więcej do stracenia. Ostatni rok również nie należał do najlepszych, bo Edward musiał salwować się ucieczką wobec buntu, który niespodziewanie ogarnął kraj w wyniku działań hrabiego Warwick. Pomimo tego Elżbieta wciąż była w kwiecie wieku, gładka – choć nieco blada – o dużych, ładnie wykrojonych ustach, złocistych włosach oraz jasnym spojrzeniu. Miała w sobie upór oraz odwagę, której wiele kobiet mogło jej pozazdrościć.
– To on? – zapytała Elżbieta. – Miałam nadzieję, że sama zajmiesz się Mary, matko.
– Nie zostało mi wiele czasu, musisz zadowolić się tym, co masz. Ufasz mi, prawda?
– Oczywiście.
Charles milczał, wpatrując się w królową. Nagle przestał mieć wątpliwości co do tego, dlaczego jego biały król poślubił tę kobietę. Jej powabne ruchy, kojący głos oraz ludzkie zmęczenie czyniły ją niezwykle atrakcyjną. Wydawało mu się, że spogląda na boginię i nagle zapomniał, po co tu właściwie przyszedł.
– Przestań tak patrzyć, jestem ćwierć wilą – upomniała go królowa, wyrywając z zamyślenia.
– Ja… – zająknął się Charles, marszcząc czoło i próbując przypomnieć sobie, o co takiego chciał zapytać. – Jesteś czarownicą! – wykrzyknął, tracąc nad sobą panowanie.
– Cicho – napomniała Elżbieta Woodville. – I nie, nie jestem czarownicą, choć wielu tak twierdzi. Nie odziedziczyłam talentu matki, choć powinnam, bo przecież płynie we mnie krew wili. Chyba można powiedzieć, że jestem ewenementem w magicznym świecie.
– Spokojnie, córko, daj mu chwilę na oswojenie się z sytuacją.
– Uważacie, że jestem wam do czegoś potrzebny – stwierdził Charles. – Do czego?
– Och, szybko zrozumiałeś – uśmiechnęła się Jakobina z przekąsem. – Widzisz, moja wnuczka wykazuje oznaki magii, jednak sprawia pewne… problemy. Jest królewską córą, więc nie może uczęszczać do Hogwartu, dlatego szukam dla niej nauczyciela, który mnie zastąpi.
– Co mam robić? – zapytał Charles Aiken bez wahania, słowa same wyszły z jego ust, lecz nie żałował ich, zbyt długo pozostawał sam i nie mógł pozwolić, aby mierna namiastka rodziny, jaką mu proponowano przeszła koło nosa.
Tego samego dnia ciało Twórcy Królów, hrabiego Warwick, przywieziono do Londynu i złożono ze wszystkimi honorami, jak życzył sobie król. Wydawało się, że Edward pogrążył się w głębokiej żałobie, co było zaskoczeniem dla wielu. Prawdą pozostawało, iż Warwick stanowił dla monarchy wzorzec, a nawet kogoś bliskiego figurze ojca, lecz w momencie, gdy opowiedział się po stronie Lancasterów i wzniósł powstanie przeciwko swemu prawowitemu monarsze, jego los został przesądzony. Jednak uroczystości pogrzebowe Twórcy Królów zostały pozbawione piętna zdrajcy. Wówczas wielu lordów, którzy obawiali się królewskiego gniewu przybyło do Londynu, żebrząc łaski. Łaski, której król im nie poskąpił.
Warwick został pokonany w bitwie pod Barnet, gdzie poległ wraz ze swoim bratem, kładąc kres rodowi. Edward Wstminster skonał w bitwie pod Tawkesbury, a jego armia poszła w rozsypkę. Tak Lancasterowie stracili swego najmocniejszego pretendenta do tronu.
23 V 1482, Anglia, Greenwich
Następne lata wydawały się snem – zbyt radosne, zbyt beztroskie, zbyt piękne, by być prawdziwymi. Charles często widywał swego drogiego białego króla oraz wspaniałą królową. W królewskiej kołysce co rusz spoczywały królewięta, a kraj powoli łapał oddech po wyczerpującej wojnie. Na dworze gościli muzycy, pisarze oraz malarze, czyniąc go jednym z najwspanialszych w Europie. Niebezpieczeństwo ze strony Lancasterów zdawało się odległym koszmarem, a przyszłość malowała się w jasnych barwach.
Król Edward z wiekiem znacząco przybrał na wadze oraz popuścił obyczajom. Utrzymywał kochankę, co nie było tajemnicą, a budziło zgorszenie w dworzanach i królowej. Jednak bywali również tacy, którzy cieszyli się z upokorzenia Elżbiety. Woodvillowie zyskali liczne wpływy – siostry królowej oraz jej brat poślubili majętne osoby, a sama Elżbieta wciąż miała znaczny wpływ na męża. Niezależnie od tego, ile kochanek grzało łóżko Edwarda, nigdy nie zapominał żony, wracając do niej z podkulonym ogonem i szukając jej ciepła.
Po śmierci Jakobiny Luksemburskiej, Charles Aiken został opiekunem Mary York, dziewczynki obdarzonej talentem magicznym. Na początku królowa zawsze im towarzyszyła, nieufnie przypatrując się obcemu mężczyźnie, jednak szybko – widząc, jakim oddaniem darzy ją Charles – przyzwyczaiła się do jego obecności. Charles i Elżbieta często spędzali długie dni na rozmowie – początkowo mówili jedynie o Mary, później o Edwardzie, aż w końcu przestali mieć przed sobą tajemnice. Elżbieta zwracała się do Charlesa pieszczotliwie per Charlie, tak jak niegdyś jego matka, i był jej za to wdzięczny. Stał się opiekunem Mary oraz powiernikiem Elżbiety Woodville, białej królowej.
Pewnego wiosennego popołudnia, gdy Mary biegała wraz z innymi dziećmi, Elżbieta zwróciła się do siedzącego przy niej w cieniu Charlesa:
– Wiesz, Charlie, czasami chciałabym wyruszyć w podróż. Poznać ludzi, inne języki, odmienne światy. Och, to głupie, prawda? – westchnęła, ukrywając twarz w smukłych dłoniach. – Jestem królową, powinnam być w pełni szczęśliwa, prawda?
– Królowe również mogą mieć marzenia – odpowiedział, chłonąc wzrokiem jej uroczą sylwetkę; nigdy nie mógł się na nią napatrzyć.
– Dziękuję – uśmiechnęła się czarująco z pobłażaniem. – Jesteś prawdziwym przyjacielem, nie wiem, jak poradziłabym sobie po śmierci mamy, gdyby nie ty.
Zamyśliła się na moment, a na jej twarz wpełzł cień. Choć Charles starał się pomagać królowej, nie mógł jej pocieszyć. Żadne słowa nie ukoją bólu po stracie rodzica ani cierpienia po odejściu maleńkiego dziecka. Wreszcie Elżbieta wyprostowała się, jakby otrząsając się z zadumy, spojrzała na roześmianą Mary – która najbardziej spośród wszystkich dzieci królowej przypominała Jakobinę – i ponownie zwróciła się do Charlesa:
– Mówiła, że jesteś jej rycerzem. Powiedziała, że obronisz ją przed całym złem tego świata, bo masz moc, jakiej nie ma nikt inny.
– Przesadza – odparł Charles, z zakłopotaniem kręcąc głową.
– Może tylko trochę. Naprawdę jesteś naszym rycerzem, dziękuję ci za pomoc.
– To właśnie robią przyjaciele, nieprawdaż? – odpowiedział.
Choć Charles Aiken niezwykle późno zdał sobie z tego sprawę, przez lata szukał rodziny, przyjaciół – tego wszystkiego, co odebrano mu w Ludlow. Znajdując się przy Elżbiecie oraz jej dzieciach, przy jego kochanej uczennicy Mary, wreszcie czuł się potrzebny. Nie musiał już zabijać, by zyskać szacunek, nikt nie zważał na krew w jego żyłach, pomimo że znajdował się wśród mugoli, zajmował się magią i kochał swój maleńki świat.
– Tak, chyba masz rację – odpowiedziała Elżbieta z wahaniem. – Nigdy żaden mężczyzna nie był dla mnie tylko przyjacielem. Dziękuję, nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy, Charlie.
Ściemniało się i postanowili wracać do posiadłości, więc zawołali baraszkujące po ogrodzie dzieci. Ze zdziwieniem stwierdzili, że brakuje czternastoletniej Mary. Padł na nich blady strach, a Charles rzucił zaklęcie lokalizujące, które – zupełnie niespodziewanie – zostało rozproszone. Nagle usłyszeli znajomy krzyk, co tylko spotęgowało ich zaniepokojenie. Charles nakazał Elżbiecie zostać, jednak nie chciała go słuchać i poszła za nim, nie zważając, że mogą mieć do czynienia z przeciwnikiem władającym magią.
Mary znaleźli na obrzeżach ogrodu. Dziewczynka na wpół leżała w objęciach nieznajomego, którego twarz niknęła gdzieś w jej włosach. Elżbieta wrzasnęła, a mężczyzna podniósł na nich spojrzenie. Czegoś takiego Charles Aiken jeszcze nie widział – w płonących szkarłatem oczach przepełnionych euforią oraz krwi skapującej po podbródku było coś obezwładniającego. Wampir zaborczo przyciskał do siebie Mary, a jednocześnie jego nagle głodny wzrok zawiesił się na Elżbiecie. Powoli położył ciało i wstał, niczym zwierzę skradając się do ofiary, hipnotyzując oraz paraliżując. Wreszcie Charles wyrwał się z otępienia, uniósł różdżkę i rzucił zaklęcie.
Czar odrzucił wampira, jedynie go irytując, co zaskoczyło Charlesa. Cofnął się, ciągnąc za sobą Elżbietę i częściowo ją zasłaniając. Jeszcze nigdy nie widział takiej oporności na magię ani tak silnych uroków, jakie nagle wypełniły powietrze. Charles chciał uciec, jednak powstrzymała go dłoń Elżbiety, którą mocno zacisnęła na jego nadgarstku i nakazała się zatrzymać.
– Mary, nie mogę jej zostawić – jęknęła, oglądając się za córką.
Wampir, jakby dając im fory, przypatrywał się z ciekawością. Przykucnął, choć Charles miał wrażenie, że tylko się z nimi drażni i właśnie przygotowuje do ataku. Jego usta okalała zakrzepła krew, czerniąc się w zmierzchającym niebie. Ledwie Elżbieta zrobiła krok w stronę napastnika, ten obnażył zęby w ostrzegawczym geście. Zamarła, wpatrując się w nieruchome ciało córki, a wampir zrobił krok naprzód, lecz ponownie odrzucił go oszałamiacz. Rozsierdzony wąpierz zachwiał się, ale udało mu się odzyskać równowagę. Wyszczerzył kły, znacznie dłuższe niż u ludzi, pochylił się i skoczył wprost na Charlesa.
Mężczyźni upadli, szamocząc się. Charles próbował jeszcze rzucić zaklęcie, lecz wtrącono mu różdżkę z ręki. Wampir spróbował wgryźć się mu w gardło, lecz Charles zasłonił się ramieniem, w które wbiły się ostre kły. Przeraźliwy ból przeszył rękę Aikena, któremu wreszcie udało się odnaleźć wytrąconą różdżkę. Charles wykrzyknął zakazane zaklęcie, a zielony błysk uderzył prosto w głowę wampira. Na chwilę wróg zesztywniał, potem zwalił się na ciężko na ziemię, odczołgał nieco i wreszcie upadł bez życia.
Charles, cały drżąc, podszedł do Elżbiety i Mary. Dziewczynka była przeraźliwie blada, na jej szyi znajdowała się szarpana rana, która wydawała się większa i czerwieńsza na tle bieli jej sukienki. Zalana łzami Elżbieta tuliła do siebie córkę, szepcząc uspokajające słowa. Charles podszedł i delikatnie wyjął Mary z objęć matki.
– Co robisz? – zapytała zdruzgotana Elżbieta.
– Ratuję jej życie – odpowiedział i podążył w kierunku swojej komnaty, gdzie miał wszystkie księgi.
Najpierw nakreślił krąg, mistyczne runy, jakich niewielu śmiało używać. Następnie ułożył Mary w centrum i wtedy obejrzał się na Elżbietę. Nagle owładnęły nim wątpliwości – widział, czym był wampir, który ich zaatakował. Dłoń dzierżąca różdżkę zadrżała.
– Chcę, żeby żyła – powiedziała twardo Elżbieta. – Zrób wszystko, co konieczne.
– Nawet, jeżeli oznacza to zamienienie jej w kogoś, kto dziś próbował ją zabić?
Elżbieta pobladła, lecz kiwnęła głową, a Charles – niewiele się nad tym zastanawiając – wkroczył w krąg i zaczął inkantację zaklęcia.
28 IX 1483, Anglia, Londyn, Tower
W Hogwarcie nie uczono, jak przemienić kogoś w wampira. Charles Aiken posiadł tę wiedzę długo po opuszczeniu szkolnych murów, gdy w chaosie po spaleniu Ludlow poszukiwał sposobu na nieśmiertelność. Nigdy nie chciał żyć wiecznie, jednak wtedy był wściekły na wszystko i wszystkich, obiecał sobie, że już nigdy nikt nie skrzywdzi bliskich mu osób. Wówczas nieśmiertelność wydawała się dobrym krokiem, wówczas świat runął w posadach, a przytłaczająca Charlesa samotność niemal go zabiła.
Błąd w rytuale wynikał z wybrakowanej wiedzy, z nieznajomości zasad i rozkojarzenia, a cena okazała się ogromna. Charles Aiken został wampirem tak jak jego podopieczna.
Czarodzieje nigdy nie przyznawali się do udziału w tworzeniu wampirów, ta sztuka odchodziła w zapomnienie, bo po pewnym czasie zatracało się ludzkie odruchy i przeistaczało w bestię. Potwora, którego nie można kontrolować, a który może nasycić się jedynie krwią. Ponadto walka z wampirami stanowiła duże wyzwanie nawet dla najbardziej doświadczonych magów ze względu na dużą odporność magiczną wąpierzy. Większość czarów odbijała się od nich lub powodowała znacznie słabszy efekt, przez co coraz częściej organizowano polowania na co niebezpieczniejsze osobniki. W dodatku zmienianie dzieci było surowo zakazane, ale Charles dopiero miał się dowiedzieć dlaczego.
Mary zbudziła się pierwsza. Elżbieta obmyła ją z krwi i przebrała, gdy spała i wydawało się, że dziewczynka tylko usnęła. Skóra Mary była znacznie bledsza niż wcześniej, jednak straciła dużo krwi, więc nie zaskakiwał to zbytnio. Lecz sinawe usta i zakola pod oczami, które nie zniknęły w ciągu tygodnia budziły niepokój.
Charles surowo nakazał Elżbiecie, by ogłosiła, że Mary nie żyje – mogła wymyślić dowolny powód, ale dziewczyna musiała zniknąć. Królowa niechętnie przystała na warunki Charlesa, lecz zmusiło ją do tego zachowanie córki. Mary miała zastraszający apetyt – wydawało się, że nieustannie trawi ją głód, którego nie sposób zaspokoić. Ponadto potrafiła znacznie efektywniej od Charlesa wpływać na umysły ludzi, zdążyła namówić kilku strażników, by weszli do jej pokoju, a następnie opróżniła ich ciała z krwi. Kłamstwa przychodziły jej gładko, a bywało, że udawało jej się zauroczyć nawet Charlesa, choć należał do jej pobratymców.
Mary i Charlesa zamknięto w podziemiach Tower, gdzie nie docierało szkodliwe dla wampirów światło słońca. Miesiącami poznawali swoje nowe możliwości, odkrywając, że ich magia znacząco osłabła i nawet najprostsze czary zaczęły sprawiać trudności. Elżbieta z rzadka odwiedzała córkę, by nie budzić podejrzeń, jednak pamiętała o tym, by do Tower przybywali ginący bez wieści więźniowie.
A później umarł król i świat zaczął chwiać się w posadach.
Ryszard, brat Edwarda, postanowił przejąć tron i ogłosił swych bratanków oraz bratanice bękartami na mocy wiążącego słowa, które Edward dał jakiejś szlachciance lata temu. Ujawnił, że król żył w bigamii, co czyniło jego drugie małżeństwo nieważnym, a wszystkie zrodzone z niego dzieci nielegalnymi. Wkrótce w Tower zamknięto małego króla Edwarda V oraz jego braciszka Ryszarda. Elżbieta walczyła o prawa syna, domagając się wypuszczenia chłopca i oddania go w ręce matki, jednak jej słowa odbijały się jak groch od ściany. Charles z łatwością mógł wyobrazić sobie grozę, jaka musiała paść na królową, gdy jej synów wtrącono do Tower, gdzie w mrokach czaiły się dwa wampiry.
Przybycie braci pobudziło Mary i dziewczynka usilnie chciała się z nimi skontaktować. Wpadła na pomysł przemienienia ich w podobnych sobie „by żyli już zawsze”. Charles Aiken zaniepokoił się sugestią Mary i starał się jej go wyperswadować, lecz z marnym skutkiem.
Wreszcie pewnego dnia Mary złamała magiczne pieczęci nałożone na drzwi ich komnaty i poszła do pokoju braci. Charles znalazł ją całą umorusaną w posoce – jej dłonie, twarz oraz jasna sukienka w całości były utytłane w świeżej krwi. Mary spoglądała na przeraźliwie bladych braci z wyczekiwaniem i wykręcała niecierpliwie palce. Na widok Charlesa zapytała z pretensją:
– Czemu się nie budzą? Przecież zamieniłam ich i teraz będą żyli już zawsze, razem wyruszymy na łowy i wypijemy trochę pysznej krwi. Co ty na to, Charlie?
Mary uśmiechała się radośnie nawet wtedy, gdy jej rycerz uniósł różdżkę i uderzył w nią zielony promień.
08 VI 1892, Ameryka, Missisipi
– To już czterysta lat – westchnął Charles Aiken, wpatrując się pieniące się przy burcie wody rzeki. – Zawiodłem cię, Elżbieto. Umarła.
Charlie podróżował po świecie, poznawał setki ludzi, a wraz z wiekiem coraz dłużej mógł tolerować światło słoneczne. Obawiał się dnia, gdy straci nad sobą panowanie, gdy bestia wewnątrz niego zbudzi się, uniesie łeb i przejmie kontrolę, jednak wciąż jeszcze radził sobie z nią całkiem dobrze. Potrafił miesiącami żerować na niewielkich posiłkach, w końcu nauczył się, jak powstrzymać się przed wysuszeniem ofiary.
Czarodzieje w końcu zakazali przemieniania w wampiry i zaczęli ścigać wszystkich, którzy się tego dopuszczali. Przybyli i do Charlesa, jednak jego wpływ na śmiertelnych był już wtedy tak duży, że niewielu potrafiło mu się oprzeć. Uznano go za niegroźnego jak zapewne wielu równie starych wampirów. W końcu każdy tracił nad sobą panowanie i wtedy zjawiała się nim grupa aurorów, aby zgładzić zagrożenie.
Wojna Dwóch Róż, jak później nazwano konflikt między Lancasterami a Yorkami, teraz wydawała się jedynie wspomnieniem. Co zabawne, wygrali Tudorowie, ale i ich panowanie nie potrwało długo. Jednak w pamięci Charlesa na zawsze pozostała piękna królowa Elżbieta, biały król Edward i mała Mary ze swym wielkim talentem do magii. Nie chciał wspominać bólu i cierpienia, jakie przyszyły po chwilach radości oraz beztroski. Nigdy nie wybaczył sobie zamordowania Mary, choć od początku wiedział, że wszystko musi się skończyć właśnie w ten sposób.
Charles Aiken chciał jak najlepiej wykorzystać dany mu czas, chciał wreszcie odnaleźć miejsce, gdzie zostałby zaakceptowany. Wielu zadziwiał jego spokój ducha, otwartość i radość z najdrobniejszego kontaktu z ludźmi, jednak zawsze odwracali się, słysząc wzmiankę o wampiryzmie. A Charlie nie poddawał się – zbyt wiele widział zła, zbyt wiele przeżył nieszczęść, żeby tak łatwo odpuścić.
Lecz w rocznicę śmierci przyjaciółki pozwalał, by opanowywała go melancholia.  

11 komentarzy:

  1. Ubóstwiam *,* dodawaj częściej proszę bo nie mam co czytać a historia Charles'a po prostu genialna ❤

    OdpowiedzUsuń
  2. Super. Czekam na kolejne.
    Alka

    OdpowiedzUsuń
  3. Przyznaję się, że jak idziemy w czasy historii i nagle jest kilka osób o tym samym imieniu to trochę się gubię :D. Historia nie jest moją mocną stroną, jeżeli chodzi o przebiegi bitw itd. Swoją drogą, to myślę, że to, że wymyślono wolną elekcją było dobrym pomysłem. Głównie synowie ojców mogli spać spokojnie i nie myśleć o tym, że ktoś im poderżnie gardło, tylko aby nie został królem. Nie każdemu panowanie nad światem się podobało. Teraz wiemy, dlaczego Aiken był wampirem. Swoją drogą dopadło mnie przemyślenie, co do tego, że mugole niektórzy nie lubią czarodziejów i taka sama nienawiść spotyka ich ze strony tych drugich do nich. Załóżmy, że zwierzaki miałyby takie prawa jak ludzie i w ogóle byłyby na równi. Mi to by nie przeszkadzało w sumie. Choć prawda, jednak się różnią od nas posturą i tym, że jednak większość porusza się na czterech łapach. Chociaż siostra mówi, że ja lepiej psa traktuję, niż człowieka. Wiadomo ludzie niektórzy nie cierpią zwierząt i najlepiej nie daliby im żadnych praw. No cóż nienawiść gatunkowa. A ja jakoś zawsze lubiłam czarownice. Oczywiście te dobre, a nie złe ;p. W sumie trudno uwierzyć w to, że ktoś niby dowiódł w to, że znalazł czarownicę. Nie ma mocy na świecie ;p. Chociaż w sumie myślę, że jasnowidztwo czasem może istnieć. Ja uważam, że jak już ktoś umrze i mamy możliwość odrodzenia, ale w inne postaci, to wolałabym nie. Stało się, trudno ktoś umarł. Jednak, jeżeli będzie innym stworzeniem niż był, to zmienimy o nim zdanie i kto wie, może będziemy musieli go zabić. Także lepiej pogodzić się z odejściem drugiej osoby już wcześniej. Nawet jeżeli jest to dla nas ktoś naprawdę bardzo bliski.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Proszę dodaj notkę!! Przeszukałam cały internet ale nie znalazłam bloga który tak bardzo mnie zaciekawił jak ten!! Przy okazji zapraszał do mnie-Hogwarckiehistorie.blogspot.co.

    OdpowiedzUsuń
  5. Proszę dodaj notkę!! Przeszukałam cały internet ale nie znalazłam bloga który tak bardzo mnie zaciekawił jak ten!! Przy okazji zapraszał do mnie-Hogwarckiehistorie.blogspot.co.

    OdpowiedzUsuń
  6. Plis dodaj notę!!Nie ma na świecie lepszego bloga!!!zapraszam też do mnie-Hogwarckiehistorie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja tu tęsknię za nowym rozdziałem ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie tylko ty. Ale ją szantażuję!

      Usuń
    2. Żeby nasłać na mnie Deg... i w święta torturować... Ale powiodło się.

      Usuń
  8. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń