wtorek, 12 listopada 2013

7 Przebranie

L
okomotywa pokonała już większą część trasy do Hogwartu. Teraz za oknami aż po horyzont rozciągały się wrzosowiska. Widocznie w tej części kraju ostatnie dni bogate były w opady, bo między krzakami prześwitywały niewielkie kałuże. Trawy zdążyły przyoblec się w jesienne stroje ‒ od złocistej żółci, przez wesoły pomarańcz i majestatyczną czerwień, na ponurym brązie kończąc. Nawet chmury zdawały się wlec przez nieboskłon ociężale, powoli, jakby świszczący za oknami wiatr nie mógł sobie z nimi poradzić. Brzemienne wodą, pierzaste kolosy posuwały się więc niechętnie, z opieszałością.
Pociąg mknął po torach bez żadnych nieprzewidzianych utrudnień. Para buchała wysoko w przestworza, dym wznosił się nad lokomotywą i otulał ją z czułością, z jaką matka tuli dziecko. Wreszcie w oddali zamajaczył odległy peron jedynej w Anglii całkowicie magicznej wioski ‒ Hogsmeade.
‒ Chyba dojeżdżamy ‒ powiedział James, wpatrując się w widok za oknem.
Syriusz podniósł głowę znad szachów i zerknął przelotnie na przyjaciela. James nie umiał dać za wygraną, nie odpuszczał, zawsze dążył co celu, nawet gdy szanse na powodzenie były nikłe. Black szanował go za to, mimo iż uważał, że w przypadku Evans Potter powinien już dawno odpuścić. Czy może nawet nie zaczynać, biorąc pod uwagę, jak reagowała na nich, a w szczególności na Jamesa. Niestety Potter nie potrafił również dać sobie spokoju z corocznym przekonywaniem Syriusza, by i on wreszcie zaczął grać w szkolnej drużynie quidditcha. Nie docierały do niego żadne słowa, tłumaczenia, czy wreszcie szturchania. Potter najwyraźniej uparł się spełnić swoje marzenie. Syriusz przeczuwał, że jest w tym trochę jego winy, bo ostatniego lata, gdy udało mu się na tydzień wyrwać do przyjaciela, spędzili wiele godzin na grze. Bawili się wówczas wyśmienicie, a James, który w trzeciej klasie dostał się do drużyny Gryfonów, postanowił przekonać Blacka do startu w najbliższych eliminacjach. Wtedy było już jednak za późno. Regulus znajdował się już w drużynie Ślizgonów, a rodzice starali się na nich odcisnąć swoje piętno.
Poza tym, gdybym zaczął grać, zyskałbym tylko jeszcze jeden powód do kłótni z bratem, a tych akurat mi nie brakuje.
Syriusz nie miał ochoty tracić jedynej osoby, z którą mógł w domu jako tako porozmawiać. Zdawał sobie również sprawę, że skoro rodzicom udało się wpoić Regulusowi swoje nierozsądne przekonania, to jego obowiązkiem jest wyplenienie ich, pokazanie bratu, że tkwił w błędzie.
Remus coś powiedział, a po chwili Syriusz zobaczył, jak jego król wędrował do ręki Lupina. Była to trzecia przegrana kolejka z rzędu. Za bardzo pochłonęły go własne myśli i zupełnie nie skupiał się na grze. Przyjaciel spojrzał na niego z ukosa. Przez chwilę wydawało się, że chciał coś powiedzieć, lecz wtedy Peter krzyknął przeraźliwie.
‒ A tobie co się stało? ‒ zapytał zdziwiony James, którego wzrok przesuwał się właśnie po majaczącym w oddali wzgórzu.
‒ To znowu ta kocica ‒ warknął zirytowany Pettigrew, przeszywając Szczotę oskarżycielskim spojrzeniem. ‒ Próbowała zabrać mi lukrową pałeczkę!
Gdy Syriusz spojrzał na zwierzę, to akurat leżało zwinięte w kłębek. Tylko jedno otwarte, bursztynowe oko burzyło biel kocicy, która czujnie obserwowała, jak ostatni z przysmaków był pożerany przez Pettigrewa. Dopiero wówczas Szczota zamknęła oko, zamachała ogonem i najwyraźniej wreszcie zasnęła. Cannie tymczasem nie zwracała uwagi na śpiącą kotkę tak długo, jak długo czuła jej ciężar na swoich nogach. Była zajęta czytaniem jakiegoś artykułu w „Czarownicy”. Na ustach dziewczyny gościł uśmiech, niewątpliwie znalazła coś wyjątkowo zabawnego.
‒ Taa, jasne ‒ mruknął tylko James. ‒ Może urozmaicilibyśmy jakoś pierwszorocznym podróż, co? ‒ dodał, odwracając się wreszcie od okna.
Peter rzucił Potterowi urażone spojrzenie, jednak już po chwili uważnie nadstawił uszu. Tymczasem Remus zaczął sprzątać szachy. Każdy brał osobno i przez chwilę zatrzymywał spojrzenie na misternie rzeźbionych postaciach. Z pod czyjejkolwiek ręki wyszły, na pewno były maleńkimi dziełami sztuki. Bardzo drogimi dziełami sztuki, przeszło mu przez myśl. Odłożył wreszcie ostatnią figurkę, zerkając na przyjaciół z zainteresowaniem.
‒ Masz coś konkretnego na myśli? ‒ drążył Syriusz, w jego szarych oczach pojawiły się psotne iskierki. ‒ Ale ktoś musiałby pilnować naszych tyłów.
Jak na komendę wszyscy zerknęli w stronę Cannie, która odłożyła już „Czarownicę”. Dziewczyna jednak zaplotła ręce na piersi, ściągnąwszy brwi w wyrazie irytacji.
‒ Dlaczego to znów ja mam odwalać brudną robotę, podczas gdy wy pójdziecie się zabawić, hm?
‒ Cannie, przecież wiesz, że nie chcemy, żebyś przypadkiem dostała szlaban ‒ stwierdził spokojnie Remus, starając się ugłaskać Whiteównę.
Canicula prychnęła i odwróciła głowę w stronę okna, ostentacyjnie unikając patrzenia na Huncwotów. Chłopcy spojrzeli po sobie.
‒ Daj spokój, Can ‒ podjął tym razem Syriusz. ‒ Przecież wiesz, że najważniejszą częścią planu jest odwrót. To trochę tak, jakbyś odpowiadała za nasze być albo nie być w Hogwarcie. Pomyśl, jak to ważne zadanie, będziesz naszą bohaterką.
Canicula drgnęła, słysząc pochlebstwa. Nie zmieniła jednak pozycji.
‒ No dobra, następnym razem realizujemy twój plan, z twoimi zasadami. Cokolwiek postanowisz ‒ powiedział James z rezygnacją.
Cannie powoli odwróciła się w jego stronę, uważnie obserwując go zmrużonymi oczyma. Przechyliła głowę, nachylając się delikatnie w jego stronę i zapytała:
‒ Słowo?
‒ Słowo Huncwota
‒ Zamieniam się w słuch.
Syriusz oraz Peter równocześnie jęknęli i spojrzeli na Jamesa z nieskrywaną pretensją. Nie zwykli wtajemniczać kogokolwiek w swoje plany, a co dopiero słuchać czyichś poleceń. Cannie mogła być dla nich jak siostra, ale przecież siostrom nie pozwala się sobą sterować.  Mimo to Syriusz postanowił dać temu spokój. Możliwe, że pomysł Caniculi doprowadzi do realizacji ich zarzuconego już dość dawno czas temu planu.
‒ A ty w ogóle masz jakiś plan, Jim? ‒ zapytał sceptycznie Remus, spoglądając na przyjaciela z rozbawieniem.
‒ Pewnie! Przebierzemy się za Hagrida!
Uśmiechy, które wykwitły na twarzach Syriusza, Petera i Remusa przez chwilę pozostały tam jeszcze, choć  w ich oczach coś zaczynało powoli zdradzać ziarno przerażenia. Cannie wybuchła śmiechem, nie zważając na obrażone spojrzenie Jamesa. Tymczasem Szczota, wyraźnie niezadowolona ze wstrząsów, uciekła z kolan swojej właścicielki i zaczęła deptać zawzięcie jedno z siedzeń. Gdy wreszcie umościła sobie siedzisko, z zadowoleniem rozłożyła się na nim, przyciągając ogon pod sam nos tak, że wydawała się być tylko białym kłębkiem.
Wreszcie Remus postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Postarał się powściągnąć wszelki pesymizm i powoli, dosadnie zapytał Pottera:
‒ To cały twój plan?
‒ No, mój jest pomysł. Moglibyście też dołożyć coś od siebie, nie?
‒ Dobra, Jim, ale co tak konkretnie zamierzasz zrobić? Znaczy, musimy pozbyć się jakoś Hagrida, a chyba nie sądzisz, że zaufa nam na tyle, żeby powierzyć pierwszorocznych. Poza tym te dzieciaki raczej słyszały, że będzie odprowadzał je olbrzym, a żaden z nas olbrzyma nie przypomina ‒ dołączył Syriusz, wyrażając swoje powątpiewanie.
‒ Tak w zasadzie... to Hagrid jest półolbrzymem, jego ojciec był czarodziejem ‒ sprostował Lupin.
Zarówno James jak i Syriusz rzucili Lupinowi spojrzenia, które jasno sugerowały, że są świadomi tego faktu, a przypominanie im jest zbędne. Dlatego też nie kontynuował, choć coś w wyrazie twarzy Petera kazało mu powątpiewać, że zapamiętał on cokolwiek z historii Hagrida, opowiedzianej im przez gajowego, gdy byli w drugiej klasie.
‒ A od czego mamy różdżki? Moglibyśmy odpowiednio powiększyć szatę... – zasugerował James z wyraźną dumą, wypinając pierś.
‒ A jak zamierzasz odciągnąć Hagrida? – rzeczowy ton Remusa znów sprowadził Pottera na ziemię.
James przez długą chwilę zastanawiał się uparcie, myślał, łamał sobie głowę, ale, prócz pulsującego bólu mózgownicy, niczego nie osiągnął. Zrezygnowany, podniósł oczy i wtedy napotkał tak dobrze sobie znane spojrzenie Syriusza. W tym samym momencie kiwnęli głowami, a Remus chicho jęknął, gdy  ̶  jakby na rozkaz  ̶  spojrzeli wprost na niego.
‒ Remi, tobie akurat Hagrid na pewno zaufa – zaczął Black.
‒ Poza tym wszyscy wiedzą, że nie bierzesz udziału we wszystkich naszych żartach – dodał James.
‒ Bo raczej niewielu wie o pelerynie-niewidce twojego ojca ‒ kwaśno stwierdził Lupin.
Chłopak machnął tylko ręką na tę sugestię.
‒ To jak? Pomożesz?
Remus westchnął ciężko, ale kiwnął głową. Nigdy nie potrafił odmówić, gdy przyjaciele prosili go o przysługę. Była to jego największa wada. Tymczasem James i Syriusz przybili piątki.
‒ Więc tak: Remi odciągnie Hagrida pod pretekstem, że jeden z pierwszorocznych zmył się do wioski, żeby nakupować słodyczy w Miodowym Królestwie – powiedział Syriusz i spojrzał na Jamesa.
‒ Peter będzie udawał tego dzieciaka, aby zajęło im to więcej czasu – kontynuował Potter. – Cannie zajmie się zorganizowaniem nam miejscówek na Wielkiej Sali oraz odwróci uwagę McGonagall, by nie oczekiwała  pierwszorocznych zaraz przy wejściu, a my…
‒ Hej, dostałam najtrudniejsza część! – burknęła Canicula. – Myślisz, że gdy Żelazna Dziewica się domyśli, to coś ze mnie zostanie?
‒ Przecież jesteś na tyle sprytna, żeby się nie domyśliła, więc nie ma problemu, prawda? – zapytał Syriusz, patrząc na dziewczynę z wszechwiedzącym uśmieszkiem.
Panna White zmrużyła oczy, ale nic nie powiedziała. Właśnie została pokonana, bo przecież nigdy nie przyznałaby się, że nie jest w stanie wykonać powierzonego jej zadania. Szczególnie, że właśnie od tego zależało jej uczestnictwo w kolejnym dowcipie. Ostatecznie delikatne kiwnięcie głową musiało wystarczyć za zgodę.
‒ Wiedziałem, że się zgodzicie! – wykrzyknął James i klasnął w ręce, ignorując przestraszony wzrok Petera.
‒ A co WY będziecie robić? – zapytała wciąż lekko urażona Canicula.
James i Syriusz spojrzeli na siebie, uśmiechając się na myśl o odpowiedzi.
‒ Będziemy udawać Hagrida – stwierdzili jednocześnie.
~*~
Wszystko wokół spowiła już ciemność, gdy przyszło im opuścić ekspres Londyn-Hogwart. Każdy prócz Syriusza był już przebrany w szkolne szaty. Black natomiast dzierżył pod pachą niesamowicie duży, ciemny materiał. Uczniowie przechodzili koło nich pośpiesznie, nie zwracając uwagi. Noc jawiła się wyjątkowo zimną jak na tak wczesną jesień, toteż tylko nieliczni interesowali się nimi. Oczywiście do takowych musiał należeć Snape.
‒ Wygląda na to, że wspaniały Potter zapomniał drogi do zamku ‒ cicho mruknął do swojej towarzyszki chłopiec o tłustych włosach i wyjątkowo haczykowatym nosie. Nie powiedział tego zbyt głośno, lecz wystarczająco, by dotarło do Jamesa.
James już unosił różdżkę, gdy Canicula mocno złapała go za nadgarstek. Patrzyła na niego roziskrzonymi, walecznymi oczyma, nie zamierzając ustąpić. Chłopak szarpnął się, próbując wyrwać dłoń, lecz uścisk był mocny i nic to nie dało.
‒ Puść ‒ syknął, jednak słowa nie odniosły żadnego efektu, a Snape oddalał się coraz bardziej, więc dodał głośniej: ‒ puszczaj, Can.
Severus pomagał właśnie wsiąść do powozu jakiejś dziewczynie, gdy zawiał wiatr. Z jej głowy spadł kaptur, a ciemne, kasztanowe włosy rzuciło wprost na twarz chłopaka. Ale Snape bynajmniej nie sprawiał wrażenia zadowolonego. Powiedział coś do dziewczyny, a ona odwróciła się i ze złością spojrzała w stronę Huncwotów. James znowu się szarpnął i wyrwał z uścisku Cannie. Było już jednak za późno ‒ Severus Snape zatrzasnął drzwiczki powozu, a ten ruszył bez ociągania się.
‒ Rany, James, ogarnij się ‒ warknęła ze złością Canicula. ‒ Mamy coś do zrobienia, a z nim jeszcze się policzysz. A ty mógłbyś mi czasami pomóc, zamiast głupio się uśmiechać.
Syriusz wzruszył tylko ramionami, szybko tracąc zainteresowanie tematem. Zadarł głowę, próbując dojrzeć w słabym świetle księżyca wysoką, barczystą postać.
‒ Jest tam ‒ powiedział w końcu. ‒ Dobra, Peter zmywaj się. Remus, musisz go szybko zająć, a ty Can, zadbaj, żebyśmy dostali na wynos coś naprawdę smacznego i żeby McGonagall nas nie zabiła. Jim, przestań się już boczyć. Trzeba się przebrać.
Black uśmiechnął się do przyjaciela, ale James wciąż patrzył tęsknym wzrokiem za odjeżdżającymi powozami. Syriusz zagarnął więc Pottera i obaj zniknęli gdzieś w krzakach. W mroku szybko wtopili się w krajobraz.
Przeszli ledwie kawałek, uznając, że lepiej niepotrzebnie nie wydłużać drogi powrotnej. Zatrzymawszy się, spojrzeli jeszcze na migoczące w oddali światła i przemieszczające się sylwetki uczniów. Hagrida najwyraźniej coś zatrzymało, bo zazwyczaj oczekiwał na studentów jeszcze przed przyjazdem pociągu.
‒ Jim, nie bądź już taki struty ‒ szepnął Syriusz, rozciągając ogromną szatę, którą trzymał wcześniej pod pachą. ‒ Zepsujesz cały dowcip ‒ jęknął.
‒ Ale jemu naprawdę się należało, przecież wiesz ‒ odburknął chłopak.
‒ Co się odwlecze, to nie uciecze, James ‒ odszepnął Black. ‒ Przecież nie pozwolimy mu tak zwyczajnie uciec od sprawiedliwości, po prostu nie warto dla niego ryzykować dowcipu. No, Jim, nie chciałbyś, żeby twój pierwszy dzień w Hogwarcie był tak wyjątkowy jak ich będzie?
‒ Oni nawet nie są jeszcze w zamku ‒ wyszczerzył się Potter.
‒ Czepiasz się. To kto wchodzi na górę?
‒ Ja!
‒ Hej! To ja miałem być głową!
‒ Ciii ‒ James przyłożył palec do ust, nakazując ciszę. ‒ Pytałeś, więc odpowiedziałem, a poza tym jesteś ode mnie cięższy.
‒ Nienawidzę cię, Potter.
Syriusz kucnął, a James złapał szatę i zaczął gramolić się na plecy przyjaciela.
~*~
To był pierwszy rok nauki Very Lewis w Hogwarcie. Bracia opowiadali jej, że będzie musiała przejść okropnie trudny test, który ostatecznie zadecyduje, czy aby na pewno się nadaje. A nawet jeżeli uda jej się go zaliczyć, ponoć miał ją czekać równie wymagający egzamin, determinujący całe późniejsze życie w Hogwarcie. Oczywiście Rolf i Stanley jedynie wspomnieli, że każdy uczeń przechodzi zupełnie inny sprawdzian, ale oni, jako bracia bliźniacy, mieli ten sam ‒ musieli ujeździć dzikiego hipogryfa imieniem Alfons. Co prawda imię to dziwnie nie pasowało Verze do dzikiego hipogryfa, ale przecież bracia nie okłamaliby jej w tak ważnej sprawie. Prawda?
W przedziale słyszała plotki, że do Hogwartu doprowadzi ich olbrzym. Miał być równie wielki, jeżeli nie większy, co drzewa i szeroki jak samochód. Podobno jedną ręką był w stanie podnieść piątkę dorosłych mężczyzn, a w jego brodzie żyło mnóstwo robactwa. Gdy więc w oddali pojawiła się ciemna sylwetka, górująca nad wszystkimi na peronie, Vera zamarła. Nagle przypomniała sobie wszystkie historie braci o krwiożerczych olbrzymach, wielkich pająkach, jadowitych roślinach i mnóstwie innych zagrożeń, które miały czekać ją w tej szkole. I choć wiedziała, że Rolf i Stanley uwielbiają zmyślać, wątpiła, by ich wyobraźnia potrafiła stworzyć coś tak okropnego. Dlatego też wzięła te informacje za pewnik, nie pytając o to nawet rodziców.
Tymczasem wysoka postać zbliżała się. Wydawała się chuda, prawie koścista i potwornie się kołysała. Vera zastanawiała się, czy ten olbrzym nie jest czasem chory albo, co gorsza, pijany. Bardzo dziwnie przeginał się to z jednej strony, to z drugiej, aż wreszcie przed nimi stanął. Jego twarz spowijał cień pod kapturem, dlatego też nie widzieli słynnej brody olbrzyma. Z bliska wydawał się jeszcze chudszy, niż z daleka, choć w niektórych miejscach na brzuchu dało się zauważyć uwypuklenia. Vera zaczęła się zastanawiać, jaka to okropna choroba nękała tego człowieka. I wówczas się odezwał.
‒ Pierwszaki, suwać do mnie!
Ludzie zaczęli oglądać się po sobie, jakby coś było nie tak. Gdzieś z brzucha olbrzyma dało się słyszeć zgorszony jęk, a później głos:
‒ On się drze: pirszoroczni, do mnie. Mówiłem, że nie dasz rady.
‒ Przecież to prawie to samo ‒ burknął olbrzym do swojego brzucha.
Vera zdziwiła się, słysząc brzuch czarodzieja, ale ciocia opowiadała, że w magicznym świecie dzieją się różne dziwne dla mugoli rzeczy. Poza tym nawet w zwyczajnym świecie zdarzali się brzuchomówcy.
 Może ten olbrzym do nich należy?
Ich przewodnik najwyraźniej zakończył dysputę z jelitami, bo zaczął tłumaczyć, że teraz udadzą się do łódek, którymi to przeprawią się przez pełne potworów jezioro wprost do Hogwartu. Gdzie każdego czeka wyczerpująca próba, jednoznacznie określająca, czy nadają się na uczniów tej prestiżowej szkoły. Na pytanie o jedzenie odpowiedział jedynie jego brzuch:
‒ Co kto upoluje, jest jego.
‒ Upoluje? ‒ zapytał ktoś z niedowierzaniem.
‒ Dokładnie tak! ‒ wykrzyknął mężczyzna i zaśmiał się dość chłopięcym śmiechem. ‒ A teraz do łódek i w drogę!
Przed sobą mieli dziesiątki łupinek unoszących sie na szerokich wodach jeziora, w którym zdawały się kąpać gwiazdy i księżyc. Natomiast w oddali jaśniały delikatną łuną światła odległego zamku oraz zatopioną w mroku drogę, wydawałoby się bez końca. Pierwszoroczni postanowili podjąć ryzyko i popłynąć. Gdy już pierwsi śmiałkowie zasiedli w łódkach, reszta poszła ich śladem. Olbrzym zwlekał dość długo, oglądając się za siebie prawdopodobnie w obawie. Wreszcie i on wsiadł, wyginając się tak, jakby zupełnie nie miał kręgosłupa. Wówczas łodzie wreszcie odbiły od brzegu i poniosły ich w kierunku środka ogromnego, czarnego jeziora.
Vera starała się nawet nie wyglądać poza krawędź łódki, obawiając się, że jakiś potwór morski wciągnie ją pod wodę. Czytała książki, w których topielice zabierały ludzi w głębiny, by dołączyli do nich w ich podwodnym świecie. Vera jednak nie chciała podzielić ich losu.
Ledwie dobrnęli do środka jeziora, łodzie zatrzymały się. Niektórzy wszczęli panikę, lecz inni poczęli spoglądać w kierunku olbrzyma. Ów natomiast wyglądał na równie zdezorientowanego, co pozostali. Rozglądał się na boki, jakby szukał wyjaśnienia, a potem nagle zaczął patrzeć poza burtę. Vera była dość blisko, żeby usłyszeć, jak mężczyzna mówił do siebie:
‒ I co teraz?
‒ Nie wiem, przecież to ty jesteś głową, a ja tylko brzuchem, pamiętasz?
‒ Daj spokój już, no Syr...
‒ Tylko bez imion, głąbie ‒ warknął wtedy brzuch, wyraźnie rozzłoszczony. ‒ Dobra, powiedz im, żeby wyjęli wędki, bo będziecie łowić ryby.
‒ Ale przecież nikt na liście nie napisał, że w ogóle mają mieć wędki. I ja też jej nie mam.
‒ Masz, geniuszu. Poszukaj trochę prawą ręką, a znajdziesz. A o tym, że trzeba mieć wędki było napisane niewidzialnym atramentem. To część ich testu.
‒ Dobra.
‒ No rusz się, bo jeszcze pomyślą, że nie wiesz, co robić.
Wtedy olbrzym wyprostował się, choć nie wstał i zakrzyknął wesoło:
‒ Wyjmować wędki, będziemy łowić!
Potem w jego prawej ręce pojawiła się wędka i mężczyzna wyrzucił goły spławik daleko przed siebie. Vera zaczęła się zastanawiać, dlaczego nie założył żadnego wabika, ale ekspertem od połowów nie była, więc dała temu spokój. Nie miała zielonego pojęcia, skąd u licha weźmie teraz wędkę. Skoro według brzucha olbrzyma stanowiło to część testu, to przecież zaraz wyda się, że oblała. Vera zerknęła więc w stronę siedzącej koło niej dziewczyny i zapytała jej, czy ma ze sobą wędkę. Tamta jednak zaprzeczyła.
Wokół rozległy się piski, jęki i narzekania. Okazało się, że nikt nie wpadł na to, że potrzebna będzie wędka, że nikt nie sprawdził dogłębnie listu z Hogwartu. Olbrzym natomiast cały się trząsł, najwyraźniej cały przemarznął. Very to jakoś specjalnie nie dziwiło, jego szata wyglądała jak powiększona wersja ich szaty, a ta nie była w końcu zbyt ciepła.
Wreszcie po nieznośnie długiej chwili łodzie ruszyły, czym nawet olbrzym wydawał się zaskoczony. Schował wędkę, mrucząc pod nosem coś całkowicie niezrozumiałego. Chmurne spojrzenie, jakie po chwili posłał wszystkim, jasno mówiło, że pierwszą cześć testu oblali.
Jednak nawet zły humor przewodnika nie mógł zepsuć im tego dnia. Na grafitowym niebie bardzo wyraźnie odcinały się już wieże i wieżyczki Hogwartu. Jasny kamień lśnił gdzieniegdzie, zachęcony promieniami księżyca, a mech na północnych ścianach wydawał się dodawać nadziei przyszłym uczniom. Tysiące okienek, z których wylewało się światło, zdawało się witać nowych przybyszów. Oto zamek magii i czarodziejstwa otwierał przed nimi swe podwoje.

23.05.2014 - rozdział zbetowany przez Degausser.

4 komentarze:

  1. Ostatni fragment cudowny, nie pamiętam kiedy tak się śmiałam czytając ff. Doskonały, naprawdę, zastanawiam się tylko, jakie będę konsekwencje dla chłopaków, bo to co zrobili to niemałe przewinienie. Ale jakiekolwiek by nie były, tak długo jak nie wywalą ich z Hogwartu, było warto. ;)
    Cannie wydaje się być sympatyczną postacią, tym bardziej ciekawą, że niekanoniczną, więc nie mam pojęcia co z nią dalej zrobisz. A bardzo chcę się dowiedzieć, więc pisz, pisz, przełamuj swą niemoc, znajdź czas i pisz, bo ja uwielbiam Cię czytać.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo brzydki szablon.

    OdpowiedzUsuń
  3. To jest świetne :D jeszcze nie czytałam żadnego bloga, w którym byłoby ważniejsze ,,tło'' znaczy się.... Nie wiem jak to wytłumaczyć, ale chodzi mi o to, że zawsze wszystko kręciło się wokół lily syriusza i jamesa, i nikt się zabardzo nie interesował i nie przedstawiał punktu widzenia Petera albo życia Remusa, a przede wszystkim nie napotkałam opisu narodzin syriusza i fragmentów życia jego rodziny - to mi się najbardziej spodobało :D wiem, że piszę trochę bezsensu, ale tak to już jest jak się choruje :(
    Pozdrawiam i życzę weny do kontunuacji tego jakże pięknego opowiadania :)
    ~Carolina

    OdpowiedzUsuń
  4. Myślałam, że pęknę ze śmiechu. Ty naprawdę masz głowę. Wpaść na coś takiego to nie byle co. Po prostu rozwalał ten moment z wędkami i gadającym brzuchem. Ile ja bym oddała, żeby widzieć to na źywo. Jeśli ich wszystkie dowcipy wyglądały tak nieudolnie i zabasnie to nie dziwię się, że tak zasłynęli. Słynni Huncwoci przed państwem - założę się, że tak byli witani. Rozdział mega zabawny :)
    Pozdrawiam ;)

    Ps: Fajny szablon

    OdpowiedzUsuń