ames wyszczerzył się na widok
znajomych, strzelistych wieżyczek. Cieszyła go nawet chłodna, wilgotna woń
jeziora, która raniła płuca. Klepnął Syriusza w bark, mrucząc tak cicho, by nie
usłyszały tego dzieciaki w pobliskich łódkach:
– Wróciliśmy, bracie. Szkoda, że nie możesz tego zobaczyć.
–
Jak nie mogę, jak mogę?
Potter
zerknął w dół i zobaczył, że Black rozchylił nieco szatę, by zerknąć między
guzikami.
–
Ałć, to bolało! – burknął Syriusz, gdy James zdzielił go w głowę. – Bo
sam będziesz się nieść.
–
Ciiiicho, chcesz, żeby usłyszeli za dużo? Popsujesz całą zabawę.
Ledwie łodzie
dobiły do brzegów, pojawił się nowy problem. Owszem poradzili sobie z
chodzeniem i wejściem do łódki, ale kompletnie nie wiedzieli, jak wstać. Czy
może raczej Syriusz miał wyraźny kłopot ze wstaniem z Jamesem na ramionach.
Mimo to dzielnie stawił czoła powierzonemu zadaniu: zebrał siły, spróbował… i
uniósł się całe dwa cale tylko po to, by zaraz klapnąć z powrotem. James stęknął cicho z
zażenowania, choć kilkoro najbliższych dzieci musiało sądzić, że przewodnikowi
dolegała starość. Tak więc Black ponownie skupił siły i ponownie poniósł
klęskę. Jednak jako że Huncwoci nie zwykli się łatwo poddawać, zarzekając się,
że w końcu trójka to szczęśliwa, bardzo potężna i zdecydowanie sprzyjająca
czarodziejom liczba, a będąc w dodatku wspomagana przez małe chybotanie,
zwyczajnie musi zagwarantować im sukces, Syriusz spróbował raz jeszcze.
Wydawało się, że już niemal mu się udało, gdy wtem łódka mocniej zachybotała, a
wówczas obaj chłopcy wrócili do punktu wyjścia.
James zaczął
coraz wyraźniej wyklinać gacie Merlina, wtrącając czasami co paskudniejsze
wyrażenia, by jakoś zamaskować coraz głośniejsze dyszenie Syriusza. Jednak gdy
pomysły na przekleństwa się wyczerpały, bo co ostrzejszymi Potter nie chciał
raczyć pierwszaków – matka nie wybaczyłaby mu takiej deprawacji „słodkich i
niewinnych” maluchów – James zaczął narzekać na stawy, które ostatnio
szczególnie dawały mu w kość. Okazało się, że pomysł był dość marny, bo kilkoro
dzieciaków rzuciło się do pomocy.
–
Nie, nie musicie… poradzę sobie,
jestem dorosły – mruczał James pod nosem, nie potrafiąc odepchnąć tych
wszystkich uczynnych pierwszaków.
W tej chwili
zaczął się poważnie zastanawiać, czy aby nie przesadził z opowiadaniem o
testach, jakie miały ich czekać w Hogwarcie – w końcu mogły pomyśleć, że to
jeden z nich. A ich pomoc była zdecydowanie niemile widziana.
–
Odsunąć się, gamonie jedne! – warknął wówczas Syriusz, orientując się,
że James nie jest w stanie pozbyć się nadgorliwych dzieciaków. – Nie jestem
jeszcze aż tak niedołężny, żeby samemu z łódki nie wyleźć.
Wówczas
pierwszakom zrzedły miny, a w oczach jednej z dziewczynek pojawiły się
łzy. Dzieci odsunęły się jednak,
pozwalając, by ich przewodnik poradził sobie sam. James kopnął lekko
przyjaciela, nie lubił, gdy odzywała się ta jago „blackowa” strona, gdy był
taki chłodny, niedostępny i tak potwornie pewny siebie. Syriusz jednak
zignorował Pottera, zajęty kolejną próbą stanięcia na nogi. Zacisnął dłonie w
pięści, zebrał siły, rozhuśtał się delikatnie i wreszcie udało mu się oderwać
od siedziska i stanąć. Dość niepewnie, ale jednak.
James znalazł
się nagle kilka stóp wyżej niż wcześniej i musiał mocniej uczepić się nogami
syriuszowych ramion, by nie stracić równowagi i nie spaść. A nie uśmiechała mu
się kąpiel w chłodnych, jesiennych wodach jeziora. Mimo wszelkich obaw Pottera
udało im się stanąć suchą nogą na bezpiecznym, twardym gruncie – przynajmniej
Blackowi, bo jamesowe nogi dyndały w powietrzu.
Większość pierwszorocznych
zdążyła już wysiąść i obecnie spoglądali nieco przestraszonym wzrokiem na
wielką, patykowatą postać domniemanego Hagrida. James musiał się uszczypnąć, by
nie wybuchnąć śmiechem. Zdążył zapomnieć, jak wielki, przerażający i
przytłaczający może wydawać się Hogwart, kiedy widzi się go po raz pierwszy w
życiu.
Gdy był więc
pewien, że się kontroluje, stanął tuż przed schodami. Czy może raczej Syriusz
stanął, zachwiał się i niemal zrzucił Jamesa. Teraz pierwszoroczni musieli
wziąć go za obłąkanego, starego pijaka, bo kilkoro patrzyło na niego z
politowaniem. Chłopczyk gdzieś w środku szepnął coś do swojego kompana, a
tamten pokiwał tylko głową z dezaprobatą.
Chyba trzeba będzie przeprosić Hagrida za
robienie mu takiej reputacji, pomyślał Potter. Swoją drogą, te dzieciaki
wydawały się strasznie zadzierać nosa. Ja w ich wieku byłem zupełnie inny.
Po
wyciągnięciu takich oto wniosków, James jakby nabrał wiatru w żagle – wypiął
pierś, wyprostował się i gromko zakrzyknął:
–
A oto Hogwart!
–
Jim, oni to wiedzą – jęknął Syriusz, nieco zażenowany pomysłowością
przyjaciela.
–
Nie byłbym tego taki pewny.
Jakby na
potwierdzenie jamesowych słów, jakaś wyrośnięta dziewczyna o kasztanowych
włosach sterczących na wszystkie strony zapytała koleżankę, czy to już. Dziewczynka
odpowiedziała kiwnięciem głowy, najwyraźniej zbyt zaaferowana, by zdobyć się na
coś więcej.
–
Udało się wam przejść pierwszą
próbę – kontynuował James, a pierwszoroczni pisnęli z zachwytu, zadowoleni z
siebie i swych dokonań. – Jednakże...
– pogroził palcem – było to
najłatwiejsze z zadań, jakie was jeszcze czekają.
Postanowił
zrobić przejmującą pauzę, by jeszcze bardziej przestraszyć pierwszaków oraz by
zobaczyć, jakie wrażenie wywarła jego mowa. Zadowolony z efektu, pozwolił, by
cień uśmiechu przemknął przez jego twarz, jednak niemal natychmiast spoważniał.
–
Jeszcze tej nocy, dosłownie za kilka minut, czeka was spotkanie z panią
wicedyrektor. Ale musicie bardzo uważać. W Hogwarcie jest ktoś, kto lubi się
podszywać pod naszą ukochaną, miłą i sympatyczną profesor McGonagall o złotym
sercu. To prawdziwa zołza, będzie czyhać na wasze życia.
–
A jak mamy odróżnić tą złą od tej dobrej?
–
To właśnie jest wasze drugie zadanie, chyba nie sądziliście, że ktoś wam
powie? – Kilkoro uczniów mruknęło coś niewyraźnie,
jakby zostali właśnie lekko zawiedzeni. – Przed tymi,
którzy się uchowają, będzie kolejne zadanie: musicie pokonać dyrektora w
pojedynku.
Wokół
rozległy się szumy, pojękiwania i protesty. Ktoś burknął, że przecież przyszli
się tu uczyć, a gdyby byli w stanie
pokonać dorosłego czarodzieja, przecież nauki by nie potrzebowali. Jakaś
wyjątkowo rezolutna dziewczynka stwierdziła, że pójdzie zaraz po jakiegoś
kompetentnego nauczyciela, bo „ten wyjątkowo niezadbany i niemiły pan” wydaje
się jawnie z nich kpić. Na szczęście stojący obok kolega szybko zatkał usta
dziewczynki w obawie, że przez nią zawali któryś z testów.
–
Ale przecież dyrektorem Hogwartu jest Albus Dumbledore, najsłynniejszy
czarodziej na świecie...
–
A ja myślałem, że to gacie Merlina są najsłynniejsze –
jęknął, zawiedziony własną niewiedzą Syriusz.
–
No wiesz, gacie Merlina to nie czarodziej – sprostował
James, powstrzymując chichot.
–
A no faktycznie.
–
...więc jak niby mielibyśmy w ogóle stanąć z nim do walki? ̶ Chłopiec zakończył nieco przydługi wywód.
James miał
wiele szczęścia, że usłyszał przynajmniej ostatnie zdanie, zresztą więcej
wiedzieć nie potrzebował. Chociaż Remus byłby pewnie zawiedziony, że zwykły
pierwszak, nigdy nie odbywszy lekcji z Historii Magii, wie więcej od Pottera,
ucznia czwartego roku. Tego jednak nikt nie zamierzał Lupinowi mówić.
–
To wasze zadanie, nie moje – stwierdził
James. – Wymyślcie coś, liczę na waszą
kreatywność. Gdy już uda się wam pomyślnie przebrnąć przez trzecie
zadanie, będziecie mogli przejść do czwartego. Tym razem będziecie musieli
odnaleźć kuchnię i dostarczyć do wieży Gryffindoru najlepszą znaną wam potrawę.
Komisja zdecyduje, czy zdaliście po zjedzeniu.
–
Było powiedzieć konsumpcji, lepiej brzmi – mruknął
Syriusz.
–
I wtedy zdaliśmy?
–
Że co? Nie no skąd, musicie jeszcze wykonać dziewięć zadań, przecież to
prawdziwy test, a nie jakiś tam spacerek. Ponadto zajmiecie się również
przyniesieniem z Zakazanego Lasu zaginionej czapki z herbem Os z Wimbourne...
–
Przecież zgubiłeś ją prawie rok temu. Myślałem, że dałeś sobie z tym
spokój...
–
...oprócz tego pokonacie smoka, odnajdziecie złote majtki Lily Evans...
–
Wolę nie wiedzieć, skąd wiesz, że Evans ma złote gatki.
–
...przynieść z Hogsmade dwanaście kufli kremowego piwa i piętnaście
łajnobomb. Oprócz tego musicie odnaleźć wieżę Slytherinu i podłożyć wszystkim
Ślizgonom węże pod poduchy tak, żeby ich nie pobudzić. Bo jak ich obudzicie, to
wtedy już na pewno nie dożyjecie świtu. Poza tym...
~*~
Canicula wysiadła
z powozu sama. Była jedną z ostatnich uczniów starszych roczników, która
dotarła wreszcie do Hogwartu. W dodatku oczywiście musiała trafić na kałużę i
zamoczyć trampki. Co prawda jadąc widziała, że można spodziewać się wilgoci, a
w dodatku matka próbowała ją przekonać, by tym razem wzięła jakieś inne,
bardziej wytrzymałe na przemakanie buty. Cannie jednak uparł się, by postawić
na swoim i zabrać ulubione białe trampki. Teraz z bielą nie miały już zupełnie
nic wspólnego – szarobure z ciemniejszymi pręgami
przecinającymi je w poprzek tam, gdzie bród zbierał się w większych skupiskach,
na nieszczęście całe przemoknięte. Zwyczajnie prezentowały sobą obraz nędzy i
rozpaczy. Canicula pociągnęła smutno nosem, pogłaskała Szczotę, z którą nie
potrafiła rozstać się nawet na czas podróży, i ruszyła sprężystym krokiem w
stronę zamku.
Wbiegła na
wielkie, szerokie, kamienne schody, pokonując je w kilku susach, minęła dwa
zakręty korytarzy, zbiegła w kierunku lochów, zagłębiła się w głąb zamku, mając
nadzieję, że zdąży zatrzymać McGonagall przed nakryciem chłopaków. Nie
wiedziała, jak dużo czasu zajmie im zabawa z pierwszorocznymi, ani też nie była
przekonana co do zdolności Petera w odwracaniu uwagi Hagrida. Oddech Cannie
stał się nierówny. Dziewczyna zdecydowanie nie miała kondycji. Wiedziałam, że
wakacje nad morzem Śródziemnym tylko mnie rozleniwią, wyrzuciła sobie. Nawet
nie miała odwagi myśleć o treningach quiddticha.
Wypadła z
ostatniego zakrętu, który również okazał sie całkowicie czysty. Canicula
zaczęła zastanawiać się, czy aż tak się spóźniła, czy też udało jej się
wyprzedzić Żelazną Dziewicę. Jednak w oddali zobaczyła niknącą postać,
wyhamowała i... wpadła wprost na starą zbroję, robiąc nieprawdopodobny rumor.
Szczota
umknęła z ramion właścicielki i zaczęła głośno, przeciągle miałczeć.
Zupełnie
jakby wzywała pomocy, pomyślała Cannie, leżąc pod zbroją i stękając cicho.
Wiedziała, że
nabiła sobie kilka ładnych siniaków. Portret, koło którego się rozbiła,
marudził teraz na temat zakłócania ciszy nocnej oraz wysoce niewłaściwego
zachowania uczniów starszych klas, co Cannie miała głęboko w poważaniu.
Dziewczyna spróbowała wydostać się spod kawałków blachy, pojękując przy tym
cicho.
Po co tym durnym rycerzom były tak ciężkie
zbroje? Jak można było w czymś takim chodzić, a co dopiero walczyć? I po kiego
grzyba, to dziadostwo stoi w Hogwarcie?!
Wtem kilka
płyt uniosło się, a po nich kolejne i kolejne, aż wreszcie Cannie mogła
swobodnie zaczerpnąć świeżego powietrza. Ledwie jednak czarownica zdołała
podnieść głowę i ujrzeć wybawiciela, mina jej zrzedła. Profesor McGonagall
stała nad nią, z rękami założonymi obecnie na piersi, oczekując wyjaśnień i
prześwietlając swym świdrującym spojrzeniem.
–
Dzień dobry, pani profesor – powiedziała
wyjątkowo niezręcznie Canicula, badając, w jak złym nastroju jest jej
opiekunka.
–
Dobry wieczór, panno White.
Chyba jednak
nie jest zbyt zadowolona. No pięknie, nie ma to jak wkurzyć Żelazną Dziewicę
przed pierwszymi zajęciami. Mam przechlapane.
–
Całe wakacje tęskniłam za Hogwartem – mruknęła
Cannie, próbując grać na czas. – Wie pani, w
domu to nie to samo. Nie ma Irytka... to znaczy nie to, żebym za nim tęskniła,
ale całkiem... eee... Bo widzi pani profesor, całe wakacje ćwiczyłam
transmutację i jestem bardzo ciekawa, jak mi poszło. Już nie mogę
doczekać sie pierwszych zajęć.
Canicula
wyszczerzyła się, jak mogła najszerzej, próbując w ten sposób zamaskować
kompletny brak wesołości. Oczywiście, że nie ćwiczyła w wakacje transmutacji,
oczywiście, że nie zajrzała do żadnej książki, ale przecież tym nie będzie się
chwalić, prawda? Tymczasem mina McGonagall świadczyła aż nazbyt wyraźnie, że
nauczycielka doskonale zdaje sobie sprawę z lenistwa podopiecznej. Mimo to
przez jedną, ulotną chwilę Cannie odniosła wrażenie, że Żelazna Dziewica
uśmiechnęła się. Może nie był to uśmiech z prawdziwego zdarzenia, ale jej
kąciki ust jakby ledwo zauważalnie drgnęły.
–
A słyszała pani o tym, że Osy wygrały turniej wakacyjny? To było coś,
naprawdę! Mają świetnego szukającego i niemal tak samo genialnych ścigających.
Tylko ten paskudny obrońca... gdyby pani widziała, jak idiotycznie puścił
takiego łatwego do obrony kafla...
– Widziałam –
przerwała jej McGonagall. –
Może jednak przestałabyś mydlić mi oczy
quidditchem i powiedziała, co tu robisz. I nie myśl opowiadać, jak to
się zgubiłaś w drodze na Wielką Salę, doskonale znasz drogę.
Młoda
czarownica zagryzła wargę, niepocieszona. Czasami zagadanie McGonagall
quiddtichem ratowało skórę, ale najwyraźniej nie dzisiaj. Cannie jęknęła ledwie
słyszalnie, gdy zobaczyła, że kobieta spogląda już lekko zaniepokojona w
kierunku wyjścia do doków, do łodzi.
Do Jamesa i Syriusza! O nie, ona nie może tam
wejść, jeszcze nie.
–
Och, przecież to oczywiste, że się nie zgubiłam, pani profesor, w końcu
pani mnie zna. – McGonagall uniosła brwi, co jasno
świadczyło, że Canicula wybrała dość marny argument. –
Bo widzi pani, moja kotka znów nawiała i chciałam ją złapać. Ale Szczota
poleciała tym korytarzem, a ja nie wyrobiłam się na zakręcie. No i pieprzłam w
tę durną zbroję... Gdyby nie pani, pewnie bym tu umarła – zakończyła dramatycznie Cannie.
McGonagall nie
wyglądała jednak na zbyt przekonaną. Brwi zbiegły się jej w jedną linię, usta
ściągnęły w pojedynczą wykrzywioną kreskę, a oczy wyrażały aż nazbyt wyczuwalne
powątpiewanie. W opowieści Cannie prawdą było, że już niejednokrotnie biegała
za swoją kotką po Hogwarcie, bo tej znudziło się już towarzystwo właścicielki.
Ostatecznie
nauczycielka westchnęła, obejrzała się w stronę końca korytarza, zlustrowała
uważnym spojrzeniem uczennicę i powiedziała:
–
Niech ci będzie, White. Idź do pani Cavani, niech sprawdzi, czy aby na
pewno nie trzeba ci jakiegoś eliksiru.
Mcgonagall
zrobiła już krok w kierunku tak niepożądanym, gdy Cannie krzyknęła za nią i
malowniczo przewróciła się, jednocześnie boleśnie obijając kolano. Taktyka
jednak zadziałała, nauczycielka natychmiast zawróciła, podbiegła do panny
White, uklękła przy niej i poczęła pytać dziewczynę, gdzie ją boli. W ręku
Żelaznej Dziewicy była już przygotowana różdżka, by jak najszybciej zająć się
raną Cannie.
–
Nie, to na pewno nic takiego – grała dalej
dziewczyna. – Tylko zakręciło mi się w głowie.
–
Nie wolno tego bagatelizować. Sama zaprowadzę cię do skrzydła
szpitalnego.
Canicula
musiała naprawdę mocno zacisnąć usta, by nie krzyknąć z radości.
McGonagall
pomogła jej wstać, otoczyła ramieniem i poprowadziła w głąb zamku. Cannie
obejrzała się jeszcze raz za siebie, mając nadzieję, że przyjaciele zdążą w tym
czasie wejść spokojnie do Wielkiej Sali i że przy okazji nikt nie uzna ich
spóźnienia za dziwne.
~*~
Wyliczanka
Jamesa zdawała się ciągnąć w nieskończoność i nawet Syriusz zaczął się
niepokoić, kiedy przyjacielowi skończą się pomysły. Obu już bardzo głośno
burczało w brzuchach, obaj mieli nadzieję jak najszybciej znaleźć się w
Wielkiej Sali sam na sam z ogromnym talerzem wypełnionym po brzegi jedzeniem.
Choć w to ostatnie można było powątpiewać, gdyż tyrada Pottera wydawała się nie
mieć końca. Black począł już zastanawiać się, czy nie odwrócić się i odejść,
nie bacząc na płomienne mowy przyjaciela. W sumie był już na to gotowy, tyle że
akurat gdy cierpliwość Syriusza wyczerpała się, Potter zakończył.
–
...I po wypełnieniu wszystkich sześćdziesięciu pięciu zadań, godni
będziecie przekroczyć progi tej zacnej szkoły i wstąpić w elitarne szeregi jego
uczniów.
Na koniec
James ukłonił się z typową dla siebie patetycznością, a następnie, niesiony
przez Syriusza, odwrócił się. Przed nimi były jeszcze niesamowicie długie
schody, których pokonanie wydawało się kosmicznie trudne dla pary małoletnich
czarodziejów, szczególnie, gdy jeden dźwigał drugiego na barkach.
Z mozołem udało
im się jednak stanąć na szczycie stopni, choć kilkakrotnie niewiele brakowało,
by James spadł i sturlał się wprost na pierwszorocznych, wciąż tłoczących się u
podnóża schodów. Wówczas jednak ich uszu dobiegł jakiś huk, przypominający
przewracanie zbroi. Obaj natychmiast pomyśleli, że to Cannie odwracała uwagę
McGonagall. A skoro tak, to znaczyło, że ich opiekunka jest w pobliżu i nie
mogą teraz wejść.
James
postanowił udawać, że potwornie się zmęczył, wspinając. Co było poniekąd
prawdą, bo przynajmniej dolna część podszywanego Hagrida cała zalała się potem
i zdecydowanie chciała pozbyć sie jak najszybciej tej górnej.
Gdy tylko
usłyszeli, że McGonagall zamierza odejść, postanowili jak najszybciej
przemknąć. Pośpiesznie otworzyli drzwi, pokonali próg i wreszcie znaleźli sie
wewnątrz zamku, szczęśliwi, że udało im się wykiwać nauczycielkę.
Szkoda, że
stanęli oko w oko z profesor Menemozyną Necho.
Była to
kobieta w kwiecie wieku, z parą ciemnych, przeszywających i do bólu
skrupulatnych niewielkich oczu. Niewysoka, z burzą czekoladowych loków i smukłą
figurą mogła uchodzić za piękność. Jednak bardzo rzadko się uśmiechała,
zazwyczaj kroczyła przez korytarze z chmurną miną, pilnowała porządku i
wyjątkowo nie znosiła ściągania na swoich zajęciach. Uczyła numerologii i tam
również wymagała dokładności, precyzji i kompletnego zaangażowania –
dlatego też zapewne tak uwielbiała Remusa.
Syriusz zupełnie nie cieszył się aż takim uwielbieniem akurat tej nauczycielki,
zresztą z wzajemnością. Natomiast ani James, ani Peter nigdy nie
zaszczycili swoją obecnością nauczycielki numerologii. Zwyczajnie wybrali inne przedmioty,
twierdząc, że w tym jest „za wiele liczb”. Cokolwiek miało to znaczyć.
James był tak
zdziwiony widokiem nauczycielki, że stracił równowagę i gruchnął na podłogę.
Syriusz również upadł, zaplątawszy się w szaty. Potterowi dość szybko udało się
uwolnić z wszechobecnej czarnej tkaniny, lecz Black jeszcze ładnych kilka minut
rzucał się, próbując oswobodzić.
–
Na gacie Merlina, James, mógłbyś bardziej uważać! –
warknął Syriusz, gdy wreszcie mógł
spojrzeć na przyjaciela.
Potter jednak
spoglądał teraz zupełnie gdzie indziej.
Profesor
Necho założyła ręce na piersi, wpatrując się z uprzejmym zdziwieniem na dość
komiczną postawę dwójki Gryfonów.
Niestety
Huncwoci znaleźli się w patowej sytuacji. W końcu wiedźma widziała, jak wchodzą
przez wielkie drzwi, przebrani za Hagrida, a później malowniczo upadają tuż
przed jej obliczem. Cóż, pole manewru było zaskakująco zawężone, a Menemozyna
Necho nie należała do osób tolerujących naciąganie prawdy.
–
Black, co masz na swoje usprawiedliwienie? – zapytała.
–
W sumie to... nic.
James rzucił
przyjacielowi przerażone spojrzenie. Spodziewał sie wszystkiego, nawet
najbardziej nieprawdopodobnej historii – której
zresztą natychmiast by przyklasnął – ale nie
tego, że Black się podda. Zupełnie bez walki.
–
A twój towarzysz? Pan ...?
–
Potter – uzupełnił James.
–
Potter. Może pan ma coś na swoje usprawiedliwienie, hm?
James zerknął
kątem oka na Syriusza i zobaczył, że ten ledwo zauważalnie kręci głową.
–
Chcieliśmy przywitać pierwszaków, ale tuż przed drzwiami przewróciliśmy
się i...
–
Daruj sobie, Potter – przerwała
mu nauczycielka. – Masz
szlaban. Po uczcie chcę cię widzieć w swoim pokoju. A jeżeli dowiem się,
że komuś coś się stało, zapewniam was, że profesor McGonagall zadba, by
odechciało wam się żartów raz na zawsze. Wspomnę też o tym Hagridowi, nie
łudźcie się. Nawet jeżeli was lubi, na pewno nie będzie zachwycony i nie
zdziwię się, jeżeli i on da wam szlaban. Gdyby to nie był pierwszy dzień
szkoły, zapewniam was, że za każdego odjęłabym po sto punktów.
–
A ja? – zapytał Syriusz.
–
Przyznałeś się, jeżeli te dzieciaki są całe i zdrowe, być może uda ci
się uniknąć kary. Przynajmniej mojej, bo nie zapomnę wspomnieć o tym wybryku
twojej matce. A teraz idźcie już na ucztę.
Chłopcy
spojrzeli po sobie, jednak żaden nie ważył się powiedzieć ani słowa więcej.
Wiedzieli, że przeciągnęli strunę. Powlekli się w kierunku Wielkiej Sali.
Jednak ledwie zniknęli za zakrętem, przybili piątkę, zadowoleni z dobrze
wykonanego zadania. Tylko poczucie winy względem Hagrida rzucało cień na ich
radość.
28.05.2014 - rozdział
zbetowany przez Degausser.
|
Jest nowy rozdział!
OdpowiedzUsuńPowiem Ci tak na dobry początek że miałas świetny pomysł z tymi pierwszakami, a litania Rogacza mnie po prostu powaliła ^^ Skąd ty bierzesz takie teksty? ;D
Uwielbiam Cannie, naprawdę super ją opisujesz, a wiadomo jak trudno jest z autorskimi postaciami, także naprawdę ogromne gratulacje.
A te Twoje opisy! Aż mnie zazdrość bierze, to się po prostu tak wspaniale czyta że po dawce Twojej twórczości nie chcę czytać czegoś innego co by sobie przyjemności nie popsuć.
Życzę weny, weny i mnóstwa wolnego czasu!
Mam dobrego dilera ^^
UsuńBardzo mi miło, że Cannie przypadła ci do gustu. Staram się, żeby była jak najnaturalniejsza i by na siłę nie wchodziła między chłopaków.
Oj, dzięki wielkie za komplement, choć wydaje mi sie, że mocno przesadzony ;)
Pozdrawiam.
Na początek: strasznie się cieszę z nowego rozdziału, nie mogłam się już doczekać! Miałam swoje obawy, ale ogromnie się cieszę, że się nie spełniły!
OdpowiedzUsuńOkej, po kolei: kocham Jamesa. Syriusza też, ale James... James jest bezbłędny - to jak się wczuł w postać, całe jego kombinatorstwo i więź z Syriuszem, o której nie piszesz wprost, ale którą widać bez przerwy, w takich malutkich rzeczach, jest cudowna. W ogóle cały ich plan udawania Hagrida to coś pięknego, ale o tym już pisałam ostatnio.
McGonagall oddałaś wspaniale: miała wszystko, co powinna mieć - od surowości, poprzez drobne uśmieszki i miłość do quidditcha, i o wszystkim udało Ci się wspomnieć w zasadzie niedługim fragmencie. Super. Druga pani profesor też strasznie mi się spodobała i cudne było to, jak Syriusz przed nią zmiękł, bo w większości ff on przed nikim (dorosłym) nie mięknie. A powinien.
Cannie jest urocza i jestem bardzo ciekawa jaki masz na nią plan!
Dlatego też nie mogę się doczekać nowego rozdziału i mam nadzieję, że pojawi się wkrótce (razem z obiecaną niespodzianką na święta!)
Pozdrawiam i mnóstwa weny i czasu życzę!
Och, pewnie sądziłaś, że zawieszę? Nie, póki sił, póty będę pisać :P
UsuńWidać! Nawet nie wiesz jak bardzo cieszę się, że to widać, bo nie znoszę pisać o czymś wprost - to takie ordynarne.
Tutaj to akurat bardziej kwestia tego, że on chodzi na numerologię i kobitkę zna, więc wie czego może się spodziewać. Ale faktycznie trochę pokory nie zaszkodzi ;)
Heeej ale ja mówiłam, że nic nie obiecuję! Tylko mam taką nadzieję, że się uda ^^
Pozdawiam.
Po pierwsze: super zmiana jeśli chodzi o szablon, naprawdę dobry ruch :D
OdpowiedzUsuńByłam parę rozdziałów w plecy, ale szybciorem wszystko przeczytałam, mogę przechodzić do rzeczy:
Fajnie wychodzą Ci opisy przyrody, szczególnie ten na początku siódmego rozdziału mi się podobał, pomysłowo napisany :) te chmury brzemienne w wodę itd, no naprawdę chylę czoła.
O, a wkręcanie pierwszaków przez udawanie nauczyciela skądś znam ;
Strasznie pozytywnym akcentem opowiadania jest Szczota, napomknienie o niej, mam wrażenie, może rozładować każdą sytuację, kocica od zadań specjalnych! I jeszcze jeden wielkiwielki plus dla Twojego opowiadania - Peter. Naprawdę w fajny sposób przedstawiasz ta postać i nie sposób nie uśmiechać się bezwiednie podczas czytania fragmentów pisanych z jego perspektywy.
Trzymaj się i wszystkiego najlepszego na nadchodzące Święta!
Cieszę się bardzo, że przypadł ci do gustu ;)
UsuńDzieki :D Ojć, aż się zarumieniłam.
Eee ale oni nie udawali nauczyciela, tylko Hagrida. Hagrid to nie nauczyciel ^^ Ale motyw faktycznie dosć powszechny, bo i prawdopodobny.
Błahah, a szczota to akurat ma pokrycie w rzeczywistości. Też ją bardzo lubię ;)
To dobrze, że Peter budzi takie emocje, wszędzie spotykam się z raczej smutnym lub nudnym ujęciem jegopostaci. A on przecież był Huncwotem, więc nie mógł być tak strasznie nieinteresujący.
I tobie najlepszego i udanego Sylwestra!
Biedne pierwszoroczniaki. Są przekonane, że muszą wykonać tyle zajęć i to totalnie beznadziejnych. Co oni sobie pomyśleli o tej szkole? Wolę nie wiedzieć. Jednak z wielkim wręcz olbrzymim żalem muszę przyznać, że mnie to zbytnio nie obchodzi. Śmiaĺam się w niebogłosy. Dziewczyna dzielnie próbowała odwrócić uwagę profesor i o dziwo udało się to jej. To było genialne i te zagadywanie. Nikt by się nie skapnął, że coś jest nie tak. Tylko wszyscy... No, ale ostatecznie świetnie jej to wyszło. Szkoda tylko, že na koniec przyłapała ich ta dziwna nauczycielka, ale bez tego byłoby za nudno. Chciałabym zobaczyć jej minę jak nagle z Hagrida pojawili się Syriusz i James. To było świetne.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;)
Rozdział świetny . Uwielbiam Canicule. Pomys chłopaków był super . Dziwie sie tylko że zanim sie przebrali nie pomyśleli o tym że obrażą Hagrida. Ale reszta jest fantastyczna. :-)
OdpowiedzUsuń