W
|
ciągu wakacji Lily Evans zdążyła zapomnieć,
jak ogromna jest Wielka Sala Hogwatu. Za każdym razem sytuacja się powtarzała –
zupełnie jakby cały zamek magii i czarodziejstwa stanowił jeden wielki sen, ułudę,
którą odkrywała wciąż na nowo i na nowo. Nie wiedziała, czy kiedykolwiek uzna
to miejsce za zwyczajne, za choćby w części normalne. Zresztą ta wiedza nie była
jej do niczego potrzebna – w gruncie rzeczy uważała, że dzięki temu, że
pochodziła z niemagicznej rodziny, bardziej docenia urok tego miejsca.
Sufit
Wielkiej Sali zdawał się niknąć gdzieś wysoko, sprawiając wrażenie jakby
sklepiał się z niebem. Wysokie, smukłe łuki, na których zbudowano pomieszczenie,
nadawały wrażenia monstrualności, przytłaczały, a jednocześnie fascynowały.
Wystarczyło tylko podnieść głowę, a odległe gwiazdy już spoglądały na uczniów.
Na nieboskłonie malował się okrągłą, jasną, srebrzystą tarczą księżyc, pan przypływów i odpływów. Wspaniały, pomyślała panna Evans,
zawieszając na chwilę wzrok na satelicie. Tuż nad głowami hogwartczyków
lawirowały zapalone świece. Lily kilkakrotnie zastanawiała się, czy mają być
symbolem wiedzy, która zapłonie w ich młodych umysłach, czy też może powinna
uważać je za przewodniczki.
Blask zawsze oznacza dobro, tak kiedyś
powiedziała jej matka. Przegania mrok,
daje nadzieję, odpędza koszmary. Za dnia demony nocy wydają się mniej straszne.
Lily
odwróciła się, spoglądając na podłużny, drewniany stół po drugiej stronie
Wielkiej Sali. Wzrokiem szukała przyjaciela – niewysokiego chłopca o czarnych,
prostych włosach ciężko opadających na ramiona i charakterystycznym
haczykowatym nosie. Długo błądziła między postaciami uczniów, nim wreszcie
udało jej się odnaleźć tę właściwą, przyjazną twarz. Sev patrzył dokładnie na
nią, jego ciemne oczy iskrzyły radośnie, nie było w nich już tego bólu i żalu,
który tak często towarzyszył mu w wakacje.
U państwa
Snape nie układało się najlepiej, Lily wiedziała o tym. Kiedyś myślała, że
rodzice dla dziecka są w stanie przynajmniej udawać, że wszystko jest w
porządku. Jej byli. Ale rodzice Severusa najwyraźniej nie. Dopiero po długich
namowach dziewczynie udało się wyciągnąć z przyjaciela, co go gryzło. Pan Snape
pił. To jedno zdanie wystarczało za wszelkie wyjaśnienia. Lily nigdy nie znalazła
się w domu Seva, nigdy jej nie zaprosił i wcale mu się nie dziwiła. Wiedziała,
że im się nie przelewa, że jedynym źródłem dochodu jest pensja pani Snape.
Nieraz zapraszała przyjaciela na obiad, choć on rzadko przyjmował propozycje.
Tak, Severus Snape miał swoją dumę, rzadko słuchał czyichś rad, a jeszcze
rzadziej się do nich stosował. A mimo to dla Lily stanowił jedynego prawdziwego
przyjaciela, tylko jemu mogła powiedzieć absolutnie wszystko. Severus jako czarodziej
mógł ją w pełni zrozumieć. Później poznała innych ludzi, miała przyjaciółki,
znajomych, jednak to Sev był tym pierwszym, tym, który zawsze trwał przy niej.
A tuż koło
niego siedział Regulus. Bracia Black bardzo siebie przypominali. Obaj mieli
krucze włosy, charakterystyczne, regularne rysy twarzy, a na ustach obu ciągle,
mniej lub bardziej widoczny, błąkał się wredny uśmieszek. Tyle że Regulus
znacznie bardziej przywiązywał wagę do czystości krwi, całe jego otoczenie
musiało być co najmniej w połowie czarodziejami, inaczej nie zasługiwali na
jego uwagę. Jednak młodszy z Blacków nie był typowym przywódcą, a raczej
odludkiem, który ma pewną grupę przyjaciół i nie wyraża żadnej ochoty na jej
poszerzenie.
Poza tym
Regulus nie przepada za znajdowaniem się w centrum uwagi. Wtedy widać, że
wprawia go to w zakłopotanie, niezręczność i traci rezon.
Lecz Lily nie
posiadała powodów, by współczuć Regulusowi. Odkąd pojawił się w szkole,
roztoczono nad nim parasol ochronny, traktowano jak kogoś lepszego i na wiele
pozwalano. Gdy nazywał kogoś szlamą, zazwyczaj towarzyszył temu chichot lub
zgodne potakiwania, kiedy kpił z innych, nikt nie wyjaśniał mu, że ktoś także
może mieć uczucia, że nie jest to przyjemne. Dla Ślizgonów zdawał się
przypominać małego księcia ze względu na urodzenie i na zasady, jakimi się
kierował. Dla Gyfonów i całej reszty szkoły był bratem tego uroczego urwisa,
Syriusza. Panna Evans nigdy nie uważała żadnego z Huncwotów za miłego, a co
dopiero za uroczego. Słyszała jednak, jak wielu starszych uczniów tak o nich mówiło. A Regulus przysporzył jej wielu
nieprzyjemności, zupełnie jak tej nocy w pociągu. Jego słowa zabolały,
zapiekły, bo były prawdziwe i Lily przez chwilę zapomniała, że jest od niego
starsza, że przecież miała przygotowaną całą przemowę, potępiającą zachowanie
Huncwotów.
Bo oni są
siebie warci – zarówno Huncwoci jak i Regulus mają w nosie czyjeś uczucia, a
tych, którzy nie pochodzą z magicznych rodzin, traktują jak czarodziejów
gorszej kategorii. Ale Seveus taki nie jest, spróbowała przekonać samą
siebie.
Lily
pomachała przyjacielowi entuzjastycznie, a on odwzajemnił gest z uśmiechem
zarezerwowanym specjalnie dla niej. A był to naprawdę ładny uśmiech.
– Wciąż
zadajesz się z tym chłopakiem? – Alex
wywróciła oczami. – Naprawdę, dałabyś
sobie z nim spokój. To Ślizgon.
Alex Wilson wraz
z dwoma innymi dziewczynami mieszkała w jednym dormitorium z Lily. Nigdy nie
ukrywała tego, co myśli, nie bacząc, że może tym kogoś skrzywdzić. Niezwykle
dużo uwagi poświęcała swojemu wyglądowi, przez co każdego roku miała problem z
zaliczeniem semestru. Mnóstwo czasu spędzała w towarzystwie swojego wuja,
Leonarda, będącego w jej wieku i podzielającego jej poglądy. Teraz tylko potrząsnęła
kutyną długich, jasnych włosów w geście irytacji. Alex uwielbiała być w centrum
uwagi, nie znosiła, gdy się ją ignorowało, a tak najwyraźniej odczytała brak
odpowiedzi ze strony Lily.
– To mój
przyjaciel – ucięła panna Evans. – Ile razy mam ci to powtarzać? Masz zamiar
wmawiać mi, jak Potter, że on jest kimś gorszym ode mnie? Alex, przecież mnie
znasz... proszę, nie kontynuujmy tego tematu. Ani ja, ani ty nie zmienimy
zdania.
Wilson
wzruszyła ramionami. Jej równe brwi uniosły się lekko, a usta skrzywiły w
ironicznym wyrazie. Nie powiedziała jednak nic więcej na ten temat.
Alex może i
nie była zwolenniczką czystości krwi, zresztą sama miała mieszaną. Matka panny
Wilson urodziła się mugolką, lecz zmarła lata temu, natomiast jej ojciec nigdy
nie ożenił się ponownie. Tak więc Alex została rozpieszczona do granic
możliwości zarówno przez rodziciela, jak i przez obie uwielbiające ją ciotki.
Jednak w oczach dziewczyny brzydota i bieda stanowiły zbrodnie. Omijała takich
ludzi z daleka i nic nie potrafiło zmienić jej zdania. Lily czasami miała
wrażenie, że taką postawę wpoiła jej ta ciotka, która była modelką. Modelką
znaną na cały czarodziejski świat. Wzorcem Alex.
– A więc może
opowiesz, gdzie spędziłaś wakacje? – zapytała Wilson, starając się zmienić
temat. Mimo wszystko lubiła Lily i wiele jej zawdzięczała.
– Byliśmy nad
morzem. – Padła odpowiedź. – Nic nadzwyczajnego, tam, gdzie zawsze.
Państwo Evans
od lat jeździli do Bournemouth. Było to jedno z bardziej popularnych miejsc
wypoczynkowych wszystkich Anglików i Lily nie widziała w nim nic
nadzwyczajnego. Ot, długie, piaszczyste plaże, przyjemne słońce, jasne, lekko
spienione wody, pod których taflą kryły się wszelkiego rodzaju podwodne łąki i
ludzie. Całe mnóstwo ludzi, chcących spędzić tam trochę czasu, zregenerować
siły, wypocząć.
Alex zdawała
się jednak zainteresowana i poprosiła Lily, by znów opowiedziała jej, jak wyglądało
miasto, plaża, jacy są tam ludzie. Wykazywała autentyczną ciekawość i z
zainteresowaniem słuchała panny Evans, choć ta już na wstępie zaznaczyła, że
nie zdarzyło się nic niebywałego, że spędziła zwykłe, spokojne wakacje,
gwarantujące wypoczynek.
– Och, Alex,
od lat słuchasz tego samego. Czy naprawdę nie znudziło ci się męczenie Lily?
Przecież to oczywiste, że przez rok raczej niewiele się zmieniło.
Gisela von
Schiller wpatrywała się w przyjaciółkę z pobłażaniem. Była wysoką, ciemnoskórą dziewczyną, o
niebywałym talencie magicznym. To dzięki niej Lily miała z kim rywalizować,
miała cel, do którego dążyła i dzięki któremu nauka stawała się o wiele łatwiejsza.
Gisela grała również w quidditcha i to ona zachęcała pozostałe dziewczyny do
przychodzenia na treningi. Lily lubiła patrzeć, jak przyjaciółka dawała w kość
Potterowi. Lubiła, gdy ktoś, nieważne kto, ucierał nosa temu bufonowi.
– No to co?
Może mam ochotę posłuchać tego jeszcze raz, chyba mi wolno? – Alex zdecydowanie
nie była osobą, która rezygnowała z własnego zdania.
– Spokojnie,
tylko żartowałam – Gisela uniosła ręce w geście obronnym. – A ja za to byłam u babci, w Berlinie. Może
chciałabyś o tym posłuchać?
Alex zabłysły
oczy z zaciekawienia, ale uparcie udawała, że się zastanawiała. Wreszcie
kiwnęła głową na znak zgody. Gdy coś ją interesowało, miała zwyczaj mięcia
krawata. Tym razem szkarłatnozłoty materiał znów poszedł w ruch.
Lily
tymczasem zerknęła na siedzącą obok niej Malenę. Nie wiedzieć czemu, dziewczyna
była nadzwyczaj cicha. Nawet jak na nią. Swoim zwyczajem zaciskała pięści, gdy
czymś się denerwowała, i z niepokojem spoglądała w kierunku stołu
nauczycielskiego.
Marlena
McKinnon nigdy nie jawiła się jako osoba zbyt przebojowa. Wiecznie zamknięta w
sobie, uwielbiająca pogrążać się w lekturze wszelakich książek, choć nad wyraz
ceniąca sobie wszelkiej maści romanse, stanowiła typ marzycielki z głową w
chmurach. Jednak jak nikt umiała słuchać. Lily mogła zdradzić jej każdy sekret
i być pewną, że następnego dnia nie rozniesie się po szkole. Poza tym Marlena zawsze
potrafiła znaleźć dobre słowo i jako jedyna z jej przyjaciółek nie krytykowała
jej znajomości z Seveusem.
– Czemu tak
się denerwujesz? – zapytała, kładąc rękę na jej zaciśniętej dłoni.
Marlena
rzuciła jej przepłoszone spojrzenie. Tylko pokręciła przecząco głową, dając
znak, że nie miała ochoty o tym rozmawiać.
– Marlena,
daj spokój – szepnęła uspokajająco Lily. – Przecież wiesz, że mi możesz
powiedzieć.
Dziewczyna westchnęła,
nabrała powietrza i wreszcie wydusiła z siebie:
– Moja
siostra w tym roku idzie do Hogwartu i... rodzice kazali mi się nią zająć,
bo... bo ona zawsze miała kłopoty ze zdrowiem. Uzdrowiciele mówili, że sami są
zdziwieni, że przeżyła niemowlęctwo. A jak ja miałabym jej pilnować, jak ona
znajdzie się w innym domu niż Gryffindor?
Lily
uśmiechnęła się do przyjaciółki, objęła ją ramieniem, wdychając
charakterystyczny cytrynowy zapach i powiedziała cicho, wprost do jej ucha:
– Zawsze
znajdzie się sposób, żeby chronić tych, których kochamy. A twoja siostra da
sobie radę, nie martw się. Pamiętam, jak Tunia martwiła się o mnie, gdy szłam
po raz pierwszy do szkoły.
– Ty też masz
siostrę? Więc czemu nigdy jej nie widziałam?
– Petunia nie
jest czarownicą.
– Och, no
tak. Przepraszam, jestem dziś strasznie roztrzepana.
– Nic nie
szkodzi.
Stoły wciąż
stały puste, większość uczniów zaczynała się już wyraźnie niecierpliwić, a
Tiara Przydziału wreszcie skończyła swą, jak zawsze przydługą, pieśń. Lily
zaniepokoiło, że w tym roku Tiara wspominała o fałszywych przyjaciołach, o
ludziach, będących innymi, niż wyglądają, o tych, których serca pożarła
ciemność, mrok zarażający innych. Wzdrygnęła się. Nigdy wcześniej Tiara nie
ostrzegała przed czymś, przynajmniej nie w szkolnej karierze Lily.
Tego roku
zmieniło sie coś jeszcze. Zawsze to profesor Minerwa McGonagall wnosiła Tiarę
Przydziału i kładła na stołku. Tym razem zrobiła to Menemozyna Necho, co
zdziwiło wielu uczniów, szczególnie, że McGonagall zjawiła się dopiero w
połowie uczty.
Ceremonia
przydziału trwała w najlepsze, gdy zjawili się Potter i Black. Tak, teraz już wiem, czemu było tak cicho,
pomyślała Evans, spoglądając na nich ze zniesmaczeniem. Szli ramię w ramię,
uśmiechnięci, zadowoleni z siebie, szczerząc zęby w kierunku pierwszaków. Szata
Pottera została wymięta i pognieciona, Black nie miał jej na sobie, toteż jego
biała koszula rażąco odcinała się na tle pozostałych uczniów. Lily nie
interesowało, co też przydarzyło się tej dwójce, miała tylko nadzieję, że nie
kosztowało to Gryffindoru punktów.
Evans zdała
sobie sprawę, że brakowało jeszcze jednego Huncwota. Lupin również nie brał
udziału w uczcie powitalnej, choć Peter zjawił się punktualnie. Remusa jako jedynego
z Huncwotów, Lily lubiła. Spokojny, odpowiedzialny i sumienny, zawsze służył
pomocą i nie angażował się we wszystkie kawały przyjaciół, choć nie można było
również powiedzieć, żeby otwarcie próbował w jakiś sposób ich powstrzymać. Lily
miała wrażenie, że Hagrid jest z jakiegoś powodu zły na Pettigrew, bo rzucał mu
nieprzychylne spojrzenia, a na wesołe machanie Pottera i Blacka nie
odpowiedział. Wówczas oni spojrzeli po sobie i wtedy szczerzyli zęby jakby
nieco mniej niż zazwyczaj.
Wreszcie
ceremonia przydziału dobiegła końca. Uczniowie rozeszli się do właściwych
stołów, a Marlena powitała swym najbardziej promiennym uśmiechem drobną
dziewczynkę o słomiastych włosach i ślicznych agrestowych oczach. Lily również
się uśmiechnęła, patrząc na zadowoloną przyjaciółkę.
– Witam serdecznie
wszystkich pierwszorocznych – przemówił ubrany w charakterystyczną śliwkową
szatę wyszywaną srebrnymi księżycami Albus Dumbledore – oraz tych, którzy
przybyli tu na kolejny rok nauki – dodał, uśmiechając się i lekko dotykając
dłonią ronda szpiczastej tiary, spoczywającej na głowie.
Po Wielkiej
Sali rozległy się ciche poszeptywania, kilku osobom głośno zaburczało w
brzuchach. Wszyscy liczyli, że dyrektor pozwoli im zjeść, a dopiero potem
wygłosi swoje tradycyjne przemówienie. Przeliczyli się.
Albus
Dumbledore powstał z rzeźbionego, wysokiego fotela. Był już starszawym
czarodziejem, którego włosy i długa, sięgająca pasa broda w zasadzie już tylko przetykały
brązowe pasma. Na nosie miał charakterystyczne okulary-połówki, przez które
spoglądały przejmująco niebieskie, przyjazne oczy.
– Zanim ta
wspaniała uczta zamroczy wam mózgownice, chciałbym powiedzieć o kilku
ważniejszych sprawach, a także wspomnieć o tych, o nagminnie przez was
zapominanych. Niestety w tym roku profesor Megiera nie będzie mógł kontynuować
nauczania was, gdyż wzywają go sprawy rodzinne.
Po Wielkiej
Sali rozległo się zaskakująco zgodne westchnięcie ulgi. Tylko pojedynczy
uczniowie lubili profesora Dika Megierę ze względu na jego wręcz fanatyczne
przestrzeganie regulaminu, potwornie trudne prace domowe i dorównujące ich
sprawdziany końcowe. Ten nauczyciel zdecydowanie nie zapisał się pozytywnie w
opiniach uczniów, choć trzeba przyznać, że po równo dla wszystkich stosował te
same wymagania.
– Fajny był,
dopóki nie zaczęły się lekcje – powiedziała głośno Canicula White. – Rany, co
to był za gryzipiórek...
Kilkoro uczniów roześmiało się, a dyrektor
spojrzał w jej stronę z pobłażliwością.
– Przepraszam!
– krzyknęła, wzbudzając jeszcze większy chichot.
Dopiero teraz
Lily zdała sobie sprawę, że i jej nie uczestniczyła od początku w uczcie. Przyszła chyba po McGonagall... Ciekawe, co
też robiła?, zastanowiła się przez chwilę.
– W tym roku –
podjął ponownie Dumbledore – pani profesor Leta Atropos zgodziła się podjąć
nauczania was obrony przed czarną magią. Za co jestem jej niebywale wdzięczny.
Dyrektor
wskazał dość chuderlawą czarownicę, siedzącą obok Slughorna. Kobieta była
raczej niewysoka i ciemnowłosa. Na nosie miała bardzo charakterystyczne żółte
oprawki z przyciemnianymi szkłami. Ubrała się w żółtą szatę, przez co znacząco
odróżniała się na tle grona pedagogicznego. A raczej robiłaby to, gdyby nie
garbiła się, kurcząc i częściowo kryjąc za pokaźną postacią Slughorna.
Profesor
Atropos zdecydowanie za szybko wstała, jakby zapominając, że powinna uważać na
Slughorna, siedzącego tuż obok niej, i przez to niemal zrzuciła go z krzesła.
Oczywiście prawie od razu zaczęła go przepraszać, jednak opiekun Slytherinu nie
patrzył na nią już tak przyjaźnie jak wcześniej.
– Chciałbym
ogłosić, że od tego roku, pan Filch zgodził się pełnić obowiązki szkolnego
woźnego. Pan Pringle postanowił
pielęgnować swoje zdrowie w zaciszu domu. W tym roku treningi drużyn quidditcha
rozpoczną się tradycyjnie w październiku i, jak zawsze, przypominam, że
pierwszorocznym nie wolno posiadać własnych mioteł. W razie gdyby niektórzy
zapomnieli, przypominam, że wstęp do Zakazanego Lasu wciąż jest zabroniony.
Natomiast chodzenie w nocy po korytarzach niezmiennie to wątpliwy przywilej
jedynie nauczycieli. A teraz wsuwajcie!
Jeszcze zanim
Dumbledore usiadł, stoły pokryły się setkami dań. Wszelkie rodzaje
najróżniejszych mięs rozkładały się na tacach. Jajecznice, tatary, sałatki i
surówki zapełniły talerze. Dzbany, kielichy i filiżanki pojawiły się znikąd, a
aromat herbat i kaw wabił nosy przyjemnym zapachem. Przepyszne ciasta, desery i
przeróżne inne frykasy zjawiły się niedługo później, by radować podniebienia
uczniów.
Lily zajęła
się pałaszowaniem. Była już potwornie głodna i cieszyła się, że wreszcie
przyszedł czas na napełnienie brzucha. Wokół rozległy się dźwięki sztućców,
które jasno świadczyły, że pozostali hogwartczycy mają podobne zdanie.
– Jak wam minęła
podróż? – zapytała Marlena siostrę.
– Och na
początku bardzo się baliśmy! – zaczęła dziewczynka. – Ten wielki, patykowaty
pan wyglądał na pijanego i ciągle się chwiał, i miał problem z wysiąściem z
łódki. No i w ogóle te łódki się zatrzymały, chyba na samym środku jeziora, i
on zupełnie nie wiedział, co robić! Zaczął opowiadać, że w liście było dopisane
coś o wędkach i kazał nam łowić ryby, dasz wiarę? I on nas tak strasznie
straszył, że będziemy musieli wykonać mnóstwo zadań, że trzeba pokonać
dyrektora i podłożyć węże Ślizakom i...
– Czekaj,
wolnego – przerwała jej Gisela. – Komu mieliście podłożyć te węże?
– Eee...
Ślizakom. No, ten człowiek tak powiedział.
– Chyba Ślizgonom
– roześmiała się wdzięcznie Alex. – Leo, co o tym myślisz? Chciałabym zobaczyć
miny tych ważniaków, gdyby zobaczyli węże.
– Taak,
pewnie zaczęliby wymyślać coś, żeby wyłudzić od Ślimaka punkty. Za
poszkodowanie, czy coś. O ile najpierw nie umarliby ze strachu – odpowiedział
chłopak, którego szaty były podszyte niebieską podszewką, nie czerwoną.
– Nie macie
wrażenia, że to wszystko brzmi jak robota Pottera? – wytknęła Lily, spoglądając
na wspomnianego podejrzliwie. – Hagrid nie jest "patykowaty", a oni
spóźnili się na ucztę.
James Potter
ledwie zobaczył, że Lily zerkała w jego kierunku, natychmiast poczochrał sobie
włosy i wyszczerzył się do niej. Black najwyraźniej nawet nie zwrócił na to uwagi,
tak zajęty był cichą rozmową z Caniculą i Peterem. Panna Evans odwróciła wzrok,
wolała nie spoglądać na przechwałki Pottera.
– No wiesz,
Lily, to akurat jest raczej pewne. Poza tym McGonagall się spóźniła –
stwierdziła Gisela z cierpką miną.
– Ciekawe,
ile punktów straciliśmy – mruknęła Marlena i oparła brodę na ręce w wyrazie
rezygnacji.
Nikt nie
udzielił dziewczynie odpowiedzi, natomiast uczta definitywnie zbliżała się ku
finiszowi. Talerze, półmiski i kielichy zniknęły, Dumbledore ponownie wstał.
Odśpiewali hymn szkolny, a Lily ponownie zastanawiała się, kto go wymyślił i
czemu nikt nie wpadł na pomysł zmienienia go. Na koniec dyrektor życzył
wszystkim dobrej nocy i przypominał, że jutro od rana zaczynają zajęcia.
Tradycyjnie pojawiła się sie McGonagall, opiekunka Gryffindoru, rozdała
wszystkim plany lekcji, nakazała prefektom odprowadzić pierwszorocznych i
odeszła w kierunku stołu nauczycielskiego.
– Lily,
sądzisz, że to normalne, że ich łodzie zatrzymały sie na środku jeziora? Nasze
tego nie zrobiły – zaczepiła ją Marlena z troską patrząc na siostrzyczkę.
Słomiasta
czupryna zniknęła wśród wielu nieznanych im głów, pędząc z wszystkimi do wieży
Gryffindoru.
– Nie. Ale
przecież oni nie daliby rady zrobić czegoś takiego, prawda?
Lily spojrzała
w kierunku grupy Huncwotów. Syriusz trzymał dłonie głęboko w kieszeniach,
patrząc gdzieś w okno. James miał jakiś nieobecny wzrok i zupełnie nie słuchał
szczebiotu Caniculi, a Peter wydawał się wręcz zasmucony, zupełnie jak przed
jakimś ważnym testem. Wciąż brakowało Remusa.
O co tu
chodzi?, zastanawiała się dziewczyna.
– Są zdolni,
ale nie aż tak – stwierdziła Marlena. – Chodźmy, już prawie wszyscy wyszli.
McKinnon
pociągnęła przyjaciółkę za ramię, kierując się w kierunku wieży Gryffindoru.
Zanim znalazły się w ciepłych łóżkach, czekały ich jeszcze kręte schody i kilka
pięter do przebycia.
28.05.2014 - rozdział zbetowny przez Degausser.
dziś znalazłam ten blog i stwierdzam ,że całkiem fajny.Czekam na następną notkę:)
OdpowiedzUsuńJa ja kocham Twoje rozdziały! Masakra. Chociaż akcja toczy się powolutku (za czym z reguły nie przepadam), ale piszesz tak piękne opisy, że można dzięki nim zupełnie zatopić się w kreowanym przez Ciebie świecie. I to zupełnie lekkie i naturalne wplatanie do opowieści nowych bohaterów, cudo! Aż jestem zazdrosna. I cieszę się, że dobrze Ci się pisze, bo szybkie rozdziały to coś, co lubię najbardziej.
OdpowiedzUsuńPodoba mi się bardzo to, jak ukazałaś Snape'a w głowie Lily (choć osobiście go nie znoszę), szczególnie to skontrastowanie go z Huncwotami "ale on taki nie jest" wychodzi fajnie, kiedy zna się (a zna się, trochę niestety) dalszy ciąg.
A jeśli chodzi o Lily w sensie ogólnym, to też bardzo mi się podoba - wydaje się być bardzo kanoniczna (jak większość rzeczy/osób u Ciebie, zresztą).
Poza tym Ślizaki to strasznie urocze słowo. Gdybym była w Slytherinie, domagałabym się oficjalniej zmiany ze Ślizgonów na Ślizaków.
Pozdrawiam, weny i wszystkiego życzę!
Oj no, ja wiem, że oni do tego Hogwartu jechali ze cztery miesiące :P No, ale to już tak wyszło - leniwi byli ^^
UsuńA no właśnie też Snape'a nie lubię i ostatnio jak pisalam Lilkę na tym poległam. I nie tylko na tym, ale to dawno i nie prawda :)
A zauważyłaś, że Ślizaki dziwnie kojarzą się z Lizakami? Bo ja dopiero teraz to sobie uświadomiłam, a wizja Ślizgonów-Lizaków jest szalenie absurdalna :P
Najlepszego ;)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńO, widzę, że razem z cookie mamy identyczne zdanie na temat Twoich opisów :) Kolejny raz się nimi popisałaś. Podobało mi się spojrzenie na Regulusa i opis Wielkiej Sali. Za fajny pomysł uważam też uczynienie ofiarą żartu Huncwotów siostry jednej z bohaterek.
OdpowiedzUsuńNo i faktycznie akcja może nie ma jakiegoś zabójczego tempa, ale w końcu i rozdziały nie są szczególnie długie, więc może to lepiej. Bo gdybyś chciała napchać nie wiadomo ile zdarzeń w 5 stron, to pewnie ucierpiały by na tym Twoje osławione już opisy :p
A określenie "Ślizaki" bardzo fajne, ale kojarzy mi się to raczej z moim mało rozgarniętym kolegą ze starej klasy, bo tak właśnie się nazywał :D
Pozdrawiam i dużo weny w NR życzę!
Rozpieszczacie mnie tym chwaleniem, serio ;) Ale będziecie krzyczeć, że za dużo jak będzie za dużo, prawda?
UsuńW sumie to te rozdziały licząc tak 7-8 (chyba Cambria 11). Ale ja doskonale wiem, że czasami lepiej nie szarożowac z ilością tekstu - człowiek jest z natury leniwy, ja szczególnie. No, ale w tym, co napisałam przez święta staram sie trochę pchnać to wszystko do przodu. Mam nadzieję, że chociaż trochę mi to wyjdzie ;)
O widzisz, fajnie jest, gdy widzi się w opku nawiązanie do otoczenia (nawet, jeżeli zupełnie przypadkowe) :D
Dużo chęci, motywacji i wiele zacięcia do wszystkiego, czego bedziesz się podejmować w tym nowym, 2014, roku.
Gdzie jest mój Remus? Przecieź miał odwrócić uwagę Hagrida, a Peter już wrócił. To się robi podejrzane. Mam nadzieję, że nic mu się nie stało. Czy ta piosenka Tiary ozncza całkowite pojawienie się Śmierciożerców? Przejście Severusa na ich stronę? Denerwuję się, bo jestem pewna, że nie bez powodu umieściłaś taki mały epizod. Jak zwykle jestem ciekawa, ale to mam we krwi,
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;)
A nie bój żaby, Remus wróci ;)
UsuńŁohoho ile podejrzeń. No, ale nie, na to wszystko jeszcze przyjdzie pora, odpowiedniejsza. Ano, masz rację nie bez powodu, w sumie jest to chyba jedyny aż tak wyraźnie wskazujący na moje zamiary fragment w całym tekście, jaki napisałam. W sumie, to gdyby zwrócić uwagę na jedno zdanie i połączyć to z kilkoma szczegółami, to już teraz możnaby się domyślić, co planuję (a co nie tyczy się kanonu).
Świetnie piszesz . Najlepsza Canicula .
OdpowiedzUsuńDziękuję :D Cannie to ulubienica chyba wszystkich ^^ Moja też, ale ciii...
Usuń