L
|
ato coraz jawniej przegrywało z
jesienią, która obejmowała panowanie na błoniach. Ranki zrobiły się chłodne i
rześkie, wieczór zapadał szybciej, jakby na złość. Przyroda powoli zrzucała swe
jesienne szaty, wkraczając w tę ponurą fazę oczekiwania na zimę. Oczekiwania
nagiego, burego i zdecydowanie nieatrakcyjnego. W dodatku częściej niż
dotychczas niebo zasnuwały białe, kłębiaste obłoki, niosące ze sobą
wielogodzinny deszcz i przysłaniające i tak jakby odleglejsze niż latem słońce.
James Potter
nie znosił takiej pluchy. Ogarniał go wówczas nastrój zrezygnowania i
bezsilności, którego naprawdę nie znosił. W dodatku wszelkie próby animagiczne,
jakie poczynili od początku roku szkolnego, spełzły na niczym. Nie udało im się
zamienić ani jednego włosa w jakiekolwiek zwierzę, nie wspominając nawet o
przeistoczeniu kończyny. W bibliotece spędzili już wiele wieczorów, kilka razy
zostali bezpardonowo wyrzuceni, lecz nie zdało się to na nic. Najwyraźniej nie
mieli talentu do animagii i tyle. Remus zaczął robić się nerwowy, bardzo łatwo
było wyprowadzić go z równowagi i w dodatku starał się odebrać im resztkę
motywacji, jaką mieli do potajemnego uczenia się. Nieustannie powtarzał, że
tylko sie narażają, że jeżeli coś się nie uda, konsekwencje mogą być tragiczne,
że on nie chce i nie może ponosić odpowiedzialności za te eksperymenty. A mimo
to nie poddali się, nie mogli i nie chcieli.
Testy na
ścigającego odbyły się zgodnie z terminem pod koniec września. Zjawiło się
mnóstwo osób, choć James wśród tłumu nie zobaczył tego, na kogo liczył
najbardziej. Kłamstwo Syriusza szybko wyszło na jaw i, choć Potter
niejednokrotnie starał się przekonać przyjaciela do swoich racji, Black trwał w
uporze. Za to przyszedł Peter. Nie szło mu najgorzej, jednak nie mógł zastąpić
Jamesowi Syriusza, to nie na niego liczył, nie posiadał też odpowiedniego
talentu. Koniec końców wyłonili wreszcie chłopaka, Benia Fenwicka. James nie
miał nic do niego, był najlepszym z tych, którzy raczyli przyjść, ale mimo to
czuł niedosyt. Po prostu odczuwał ogromny zawód, choć starał się jak mógł tego nie
okazywać.
Kilka razy
próbowali podjąć temat podsłuchanej przez Petera rozmowy.
Huncwoci wraz
z Cannie siedzieli na kanapie w pokoju wspólnym, odpoczywając po wyjątkowo
męczącym dniu. W pomieszczeniu znajdowało się już tylko kilkanaście osób,
większość poszła spać.
‒ Więc wydaje
ci się, że to Ladon? ‒ zapytał Remus Petera.
‒ Tak, chyba
tak. W końcu chyba tylko on ma taki straszny głos, prawda? Poza tym znajdowali
się na drugim piętrze, a on ma tam swój gabinet.
‒ To akurat
kiepski dowód ‒ stwierdził Syriusz. ‒ Na drugim piętrze jest najwięcej
gabinetów nauczycieli. Atropos, Ladon, Coffin i Nott ‒ zaginał palec po
wymienieniu danej osoby.
‒ Nieważne,
kto rozmawiał ‒ wtrącił się James. ‒ Pytanie, czemu oni o tym gadali. No bo jak
te łódki się zatrzymały, to ja myślałem, że wszystko się wydało. Że Dumbledore
wie i...
‒ I co?
Postanowił wystraszyć dzieciaki? W dodatku pierwszorocznych? ‒ Cannie pokręciła
głową. ‒ To zupełnie nie w jego stylu.
‒ Ale
przecież same się nie zatrzymały ‒ zirytował się Peter. ‒ A ja wiem, co
słyszałem.
‒ Spokojnie. ‒
Remus podniósł i powolnie opuścił ręce dla lepszego efektu. ‒ To wszystko da
się jakoś wytłumaczyć.
‒ Ta Atropos
dziwnie na mnie patrzyła ‒ bąknął Peter, najwyraźniej wciąż zły. ‒ Wtedy, na
schodach. Zaraz po tym, jak ich podsłuchałem. Wystraszyła mnie.
‒ Sądzisz, że
profesor Zapominalska maczała w akcji paluchy? ‒ zainteresował się Syriusz.
‒ Och,
dalibyście spokój z tym głupim przezwiskiem ‒ warknęła Cannie.
‒ A ty jak
mówisz o McGonagall?
‒ To co
innego!
‒ Jasne.
‒ Uch,
zamknijcie się oboje! ‒ krzyknął wreszcie Remus, zakrywając uszy.
Lupin
bezceremonialnie wstał, wyszedł i trzasnął za sobą drzwiami. Ze ściany spadł
kalendarz. Wszyscy spojrzeli na miejsce, gdzie zniknął chłopak. Canicula, nie
rozumiejąc, pokręciła głową i zapytała:
‒ A temu co?
Nikt jej nie
odpowiedział.
Bo i co mieliśmy jej wtedy powiedzieć,
zastanawiał się James, że jej przyjaciel
za kilka dni zamieni się w potwora? Czy może uraczyć ją bajeczkami o wielkim
króliku Remusa, który nawiał? Albo jeszcze lepiej: mogliśmy powiedzieć jej, że
wilkołactwo to nic wielkiego, że Remus dostaje wtedy tylko futerka i radośnie
skacze sobie po błoniach. Oczywiście, na pewno by uwierzyła, prychnął.
Pełnia
nadeszła ponownie na samym początku miesiąca. I ponownie Remus nie przeszedł
jej najlepiej. Tym razem Lupin opuścił Wrzeszczącą Chatę bardziej poraniony niż
zwykle. Pogryziony, wyczerpany i przybity, przeleżał w skrzydle szpitalnym
jeszcze dwa dodatkowe dni po pełni. Jakby tego było mało, w jedno z jego
ugryzień wdało się paskudne zakażenie, którego pani Cavani nie potrafiła od
ręki wyleczyć. Poprosiła o pomoc Slughorna, lecz Ślimak potrzebował czasu na
uwarzenie odpowiedniej mikstury. Tak więc pielęgniarka musiała stosować środki
zastępcze i liczyć, że na dłużej zatrzymają infekcję.
Przez cały wrzesień
byli zmuszeni odrabiać szlabany. James miał ten z początku roku, za podszywanie
się pod Hagrida, i wyglądało na to, że McGonagall szybko go z niego nie zwolni.
Peter z Syriuszem musieli użerać się z Filchem, który złapał ich po powitalnym
obrzuceniu jego gabinetu łajnobombami. Pettigrewa osobiście nakrył woźny,
brudząc przy tym szatę chłopaka. Przez tydzień nie mogli doczyścić ubrania,
przez co ich dormitorium nie pachniało najprzyjemniej. Syriusz natomiast
zarzekał się, że to ta wstrętna kocica, która nie odstępowała woźnego na krok,
go wydała. Black ukrył się w jednej z łazienek i próbował poczekać, aż natrętny
kocur da za wygraną. Nic z tego. Dowiedzieli się tylko, że kocica nazywa siępani
Norris i jest oczkiem w głowie Argusa Filcha. Dlatego też stała się ich
wrogiem i przyszłym celem.
U Hagrida
byli dwukrotnie i za każdym razem witały ich jedynie zamknięte drzwi. Olbrzym
obraził się na nich dokumentnie i najwyraźniej nie miał najmniejszej ochoty ich
oglądać. Próbowali przydybać go, gdy wychodził z Wielkiej Sali po śniadaniu,
lecz sukcesywnie im umykał. Wiedzieli, że powinni go przeprosić, że są mu winni
wytłumaczenia, ale, w gruncie rzeczy, nie mieli żadnej linii obrony. Tak więc
sprawa stanęła w martwym punkcie.
James nawet
nie powtarzał przyjaciołom podsłuchanej w lochach rozmowy. Szybko też o niej
zapomniał, czego nie można było powiedzieć o Cannie. Dziewczyna kilkakrotnie
próbowała do niej nawiązać, lecz Potter zbywał ją za każdym razem.
‒ Nie
interesują mnie sprawy Ślizgonów ‒ mówił, co kończyło temat.
Wielkimi
krokami zbliżał się miecz ze Ślizgonami. George Smith, kapitan drużyny
Gryfonów, zarządził zwiększenie liczby godzin treningów. Starał się, by
współpraca między jego zawodnikami układała się jak najlepiej, próbował sprawić,
by ścigający zaczęli ze sobą współpracować. Na darmo. James ufał Giseli, a ona
jemu, lecz żadne z nich nie potrafiło obdarzyć takim zaufaniem Benia. Gdy grali
podstawową taktyką, prostymi podaniami czy zwodami łatwymi do przejrzenia,
takie trio się sprawdzało. Jednak gdy przychodziło do bardziej złożonych akcji czy
tricków o wyższym stopniu trudności, zazwyczaj Gisela oraz James pomijali
Benia. I wówczas, widząc ich zachowanie, George zazwyczaj podlatywał do nich,
wymyślając ich za takie ignorowanie kompana. Krzyczał, że grając na pół gwizdka,
nie pokonają Ślizgonów, że muszą dać z siebie wszystko.
Nim przyszło
im zmierzyć się ze Ślizgonami, stawili czoła kolejnej pełni. I ponownie musieli
przyznać się do porażki: nie byli w stanie pomóc Remusowi. Postępy w animagii,
czy raczej ich brak, frustrowały niezmiernie. Zdawało się, że tylko Peter jest
zadowolony, gdy kilkakrotnie zostali zmuszeni zrezygnować z prób przeistoczenia
się w zwierzę. James domyślał się, że przyjaciel bał się przemiany.
Ich problem z
animagią, jak sądzili, polegał na tym, że wciąż nie wiedzieli, w jakie zwierzę
powinni się zmienić. Żadna książka nie udzieliła odpowiedzi na pytanie, w co przeistoczy
się czarodziej, jak się tego dowiedzieć i czy możliwy jest wybór takiego
zwierzęcia. Napotykali tylko na mętne tłumaczenia, że postać animagiczna jest
odzwierciedleniem charakteru, duszy, jestestwa czarodzieja, że wybranie jej wydaje
się nieprawdopodobnym, lecz nie niemożliwym osiągnięciem. Jeden z autorów
sugerował, że przemiana w zwierzę łączy się ze świadomym i pełnym postrzeganiem
własnej osoby, że jest to stan pogodzenia się ze swymi cechami, akceptowania
ich oraz, ewentualnie, próby odmienienia się. W innej z ksiąg natknęli się na
pogląd, który temu zupełnie przeczył. Peter zaprezentował im fragment, gdzie
wspominano o psychicznym podobieństwie do zwierzęcia, do przestawienia się na
zwierzęce instynkty oraz kierowania sie nimi. Autor usilnie starał się wykazać,
że takie właśnie myślenie jest niezbędne do zmienienia swej właściwej formy i
przyjęcia stanu zwierzęcego, jak to określał. Niejednokrotnie natykali się na
eseje czarodziejów, którzy animagię nazywali wynaturzeniem, przekleństwem, a
nawet aktem skrajnie amorlanym. Wytykali, że przemiana człowieka w zwierzę jest
zaprzeczeniem ewolucji, gwałtem na naturze, czynem świadczącym o fatalnym
stanie psychicznym. Cokolwiek mieli na myśli, Huncwoci z pełną premedytacją to
ignorowali.
Zawsze mogli
próbować wypytać o animagię McGonagall. Wspólnie uznali jednak, że będzie to
ich ostatnia deska ratunku. Zbyt wiele pytań z łatwością przyciągnęłoby uwagę
czarownicy, zaczęłaby patrzeć na nich uważnej, węszyć, a tego nie potrzebowali.
Tak więc przypatrywali się nauczycielce transmutacji, przykładali do samego
przedmiotu znacznie bardziej niż do jakiegokolwiek innego i uparcie wertowali
księgi, żyjąc nadzieją na cud. Oraz ćwiczyli, czy raczej próbowali ćwiczyć, bo
ich próby wiecznie spełzały na niczym.
Padał deszcz.
Paskudny, natrętny, zmazujący wszystko, odbierający ochotę na wyjście na
zewnątrz i w ogóle na cokolwiek. Błonia zamieniły się w błoto, a chodzenie do
cieplarni na zielarstwo stało się prawdziwą męczarnią. Nawet Wierzba Bijąca
jakby straciła animusz i stała się spokojniejsza. Po ciemniejącym niebie wciąż
i wciąż snuły się przebrzydłe ołowiany bałwany.
Październik
prawie minął. Szlabany skończyli odrabiać w miniony weekend, a siedzenie przed
kominkiem i wpatrywanie się w trawione przez ogień drwa wydawało się obecnie
najciekawszym zajęciem. Tak więc siedzieli. Canicula bąknęła, że jest zmęczona
i idzie spać. Pożegnali ją sennie. Remus znów był nerwowy i jedynie spoglądał w
płomienie, nie odzywając się do nikogo. Peter, zjadłszy wielki placek jagodowy,
drzemał w fotelu z szeroko otwartymi ustami. Syriusz kręcił nosem nad
pergaminem, który właśnie próbował czytać, choć widać było, że go nie interesował,
a oczy mu się kleiły. James, z głową wspartą o oparcie kanapy, przyglądał się
uważnie ukradzionemu podczas treningu złocistemu zniczowi. Piłeczka, machając
zawzięcie srebrzystymi skrzydełkami, próbowała wyrwać się z jego uścisku,
jednak Potter nie miał zamiaru go zwalniać. Nie chciało mu się. Nikomu nic się
nie chciało.
Wreszcie
James podniósł się do pozycji siedzącej. Miał dość tego parszywego nastroju,
miał dość tego, że nic im nie wychodzi, miał dość tego, że Hagrid jest na nich
zły i naprawdę miał dość tej durnej kocicy Filcha, przez którą już trzy razy
wpadli.
‒ Wiecie co? ‒
zagaił, licząc na jakąkolwiek reakcję. Nie doczekał się, wiec podął dalej. ‒ Najwyższy
czas wyjaśnić sprawy z Hagridem.
‒ Jim, on nie
bez powodu jest na nas zły ‒ stwierdził Syriusz. ‒ Jak teraz nad tym pomyśleć,
to ładnie go wkopaliśmy. Gdybym był na jego miejscu, też bym się do nas nie
odzywał.
‒ Bo to było
głupie ‒ dodał Remus. ‒ Naprawdę komuś mogła stać się krzywda.
‒ Co się stało,
to się nie odstanie. ‒ James wstał. ‒ Trzeba to jakoś naprawić, a samo to nic
się nie naprawia. Tak słyszałem.
‒ James,
chcesz tam leźć o tej porze? ‒ burknął Lupin, patrząc na niego spod oka. ‒ Zastanie
nas cisza nocna, McGonagall znów się wkurzy...
‒ Wiecie co?
Gdybym to ja był Hagridem, to też nie odzywałbym się do nas. A wiecie czemu? Bo
jesteśmy parszywymi tchórzami, którzy przez bite dwa miesiące bali się ruszyć
tyłki i przeprosić. A powinniśmy, na Morganę, jesteśmy mu to winni.
Syriusz
cisnął trzymany w rękach pergamin na bok, wstał i potrząsnął ramieniem Petera.
‒ Wstawaj,
Pete ‒ powiedział. ‒ Idziemy. I tak piekielnie mi się tu nudziło ‒ zwrócił się
do Jamesa, szczerząc zęby.
Pettigrew
popatrzył na nich zaspanym wzrokiem, przetarł oczy i wstał, choć ewidentnie nie
wiedział po co i gdzie mają się wybrać. Niemniej jednak był gotów podążyć za
przyjaciółmi.
Remus
tymczasem wciąż wydawał się niechętny. Patrzył pustym wzrokiem w pląsające po
polanach języki ognia. James zbliżył się do niego, położył dłoń na ramieniu. A
potem odwrócił się, obejrzał raz jeszcze i poszedł do dormitorium. Syriusz
stanął nad Lupinem z marsem na czole.
‒ Przestań
wreszcie roztrząsać się nad tym, co nie zależy od ciebie ‒ powiedział twardo. ‒
Jesteś naszym przyjacielem, a teraz potrzebujemy, byś nam pomógł przekonać
pewnego upartego olbrzyma, że wcale nie jesteśmy tacy źli. To jak, idziesz, czy
nie?
‒ Ja jestem
zły ‒ powiedział cicho, Syriusz ledwie go słyszał.
‒ Wcale nie ‒
stwierdził nagle Peter. Obaj spojrzeli w jego stronę. ‒ Zła była moja
biologiczna matka, bo mnie zostawiła. A ty nie. Ty nigdy nas nie zostawiłeś i
nigdy nie zrobiłeś niczego złego.
‒ Chłopaki...
‒ Co miesiąc
to samo, wstawaj Remus. Nic nie musisz mówić, przynajmniej na razie. Wymyśl
lepiej, jak przebłagać Hagrida.
Lupin
uśmiechnął się i wstał.
Po schodach
rozległo się charakterystyczne dudnienie, a po chwili w pokoju wspólnym
ponownie zjawiła się rozczochrana czupryna Pottera. Pod pachą miał jakiś
pakunek, który mocno ściskał.
~*~
We czterech
ściskali się pod peleryną-niewidką jak mogli. Nie chcieli, by ktoś ich
zobaczył, bo mógłby zwrócić również uwagę na porę ich powrotu. A nie planowali
wrócić zgodnie z regulaminem.
Tak więc z wyraźnym
trudem udało im się przejść przez korytarze, schody i zaułki Hogwartu. Ledwie
znaleźli się na błoniach, nieco rozluźnili ścisk pod peleryną, unosząc ją. Było
widać ich stopy, lecz wątpili, by ktokolwiek przyglądał się ziemi, podczas
wciąż siąpiącego deszczu. Nie wspominając, że mało kto chciał wychodzić na
zewnątrz w tak paskudną pogodę.
Buty mieli
całe ubłocone, kilkakrotnie musieli się zatrzymać, by Peter mógł wydobyć z
mlaszczącego błota stopę, która ugrzęzła. Mimo trudności ostatecznie udało im
się dotrzeć do niewielkiej, drewnianej chatki na obrzeżach Zakazanego Lasu. Z
daleka, poprzez deszcz, dostrzegli unoszący się dym, dzięki czemu przynajmniej
mieli pewność, że gajowy jest w domu.
Minęli
jeszcze tylko grządkę z dyniami, które Hagrid zawsze hodował specjalnie na Noc
Duchów, i stanęli tuż przed ogromnymi, ciężkimi wrotami. James ściągnął z
reszty pelerynę-niewidkę.
‒ Lepiej,
żeby od razu wiedział, z kim ma do czynienia ‒ powiedział, westchnął ciężko i
zapukał.
Mżawka, choć
niepozorna, zdążyła już ich przemoczyć. Woda skapywała z nosów i włosów, a buty
zaczynały przesiąkać. W dodatku zerwał się wiatr, który chlastał twarze,
wzdymał szaty. A może to przez deszcz odnosili takie wrażenie? Może byli tak
przemoczeni, że tylko zdawało im się, że wiało?
Po długiej
chwili drzwi otworzyły się, a w wąskim paśmie światła, które padło wprost na
nich, pojawiła się ogromna, brodata twarz półolbrzyma. Gdy tylko małe,
paciorkowate oczy spojrzały na całą czwórkę, drzwi natychmiast się zatrzasnęły.
Nie trudno było się przekonać, że Hagrid wciąż jest na nich wściekły.
James zapukał
ponownie, tym razem mocniej i bardziej natarczywie. Nikt jednak nie zwrócił na
to uwagi.
‒ Hagrid! ‒ krzyknął
Syriusz, waląc w drzwi pięścią. ‒ Otwórz! Chcesz, żebyśmy tu zamarzli?
‒ Idźcie
sobie! ‒ usłyszeli z wewnątrz.
‒ Nic z tego!
‒ odkrzyknął James. ‒ Będziemy tu nocować, jeżeli nam nie otworzysz!
‒ On
żartował, nie, Remus? ‒ zapytał cichutko Peter, pocierając ramiona, by choć
trochę się ogrzać. Nie na wiele się to jednak zdało.
‒ Obawiam
się, że nie ‒ odpowiedział równie chicho Remus. ‒ Więc lepiej zmotywować
Hagrida, żeby jednak nam otworzył.
We czterech
zaczęli krzyczeć, bębnić i łomotać we wrota, tak że te lekko zadygotały. Narobili
takiego rejwachu, że z pobliskich drzew umknęło stado ptaków, skrzecząc
złowrogo. Wreszcie ich wysiłki zostały nagrodzone: drzwi otworzyły się i stanął
w nich Hagrid.
Był to
ogromny mierzący prawdopodobnie ponad sześć stóp mężczyzna. Jego dłonie
przypominały pokrywy kubłów na śmieci, nogi wyglądały jak kłody drewna, a
gęsta, szczeciniasta broda okalała twarz, sprawiając, że przybierał na dzikości
i nieobliczalności. Tym razem krzaczaste brwi Hagrida zbiegły się, a on sam
spoglądał na nich z grymasem. W niewielkiej łunie światła, w jakiej stali, wydawało
im się, że olbrzym gotów jest się na nich rzucić, a nie uciekli tylko dlatego,
że nogi przemarzły do szpiku kości i odmówiły posłuszeństwa.
‒ Czego
chceta? ‒ warknął wreszcie Hagrid, wciąż patrząc na nich złowrogo, zupełnie
jakby chciał ich przestraszyć.
‒ Wpuśśść nas
‒ powiedział Syriusz, szczękając zębami. ‒ Tu jest ssstrasssznie ziiimno.
‒ Nikt wam
nie kazał leźć tu w ten deszcz. No, ale wy przecież nigdy nie słuchacie tego,
co kto wam mówi, nie?
‒ Hagrid... ‒
zaczął bezradnie Remus.
‒ O nie ‒ burknął
półolbrzym. ‒ Nawet nie chcę tego słuchać. Narozrabialiście i zasłużyliście na
porządne manto.
‒ Więc czemu
nie wlepiłeś nam żadnego szlabanu? ‒ zapytał butnie Black.
‒ Mogłeś nas
uziemić, mogłeś wiele. Ale nie zrobiłeś z tym nic ‒ dodał James. ‒ Dlaczego?
‒ Właśnie,
sam powiedziałeś, że należy nam się lanie ‒ poparł przyjaciół Peter.
Hagrid
podrapał się wielką ręką po karku. Zrobił to szybko, pośpiesznie i nie zwrócił
uwagi na otwierające się szerzej drzwi, ani na to, że dłonią zawadził
przyczepione do powały włosy jednorożna i suszone zioła. Przedmioty spadły mu
na głowę, a chłopcy rzucili się do zbierania i siłą rzeczy weszli do chatki.
‒ Dzięki ‒ mruknął
Hagrid, gdy Peter podał mu ostatni pęczek włosów jednorożca.
Ledwie
położył wszystko na ławie, tworząc stertę, zmierzył ich przeciągłym
spojrzeniem. Wreszcie odwrócił się, ignorując ich, i podszedł do kociołka, w
którym bulgotał jakiś płyn. Remus zamknął za wszystkimi drzwi, uznając, że
Hagrid przynajmniej ich nie wyrzuci.
Zawsze coś, pomyślał James.
Zdjęli
przemoczone szaty wierzchnie, powiesili je na stojaku, który bardziej
przypominał ostrugany konar i przysiedli na wysokich stołkach przy stole.
Popatrzyli po sobie, jakby chcieli wreszcie wyłonić kogoś, kto zagadnie
pierwszy. Nikt się jednak nie palił, więc milczeli.
Hagrid
wyprostował się, popatrzył na nich jeszcze chwilę, zmrużył oczy i wyciągnął z
topornie ciosanego kredensu pięć przypominających wiaderka kubków. Przed każdym
z Huncwotów postawił jeden z dość głośnym brzdękiem, a potem nalał herbaty i
również usiadł.
‒ Ha...
Hagrid... ‒ zająknął się James. ‒ Przepraszamy, że się pod ciebie
podszywaliśmy...
‒ I za to, że
w ogóle wpadliśmy na ten pomysł ‒ wpadł
mu w słowo Syriusz.
‒ Za to, że
naraziliśmy te dzieciaki...
‒ Za
wplątanie ciebie w kłopoty...
‒ Za to, że
cię okłamaliśmy ‒ wtrącił Remus.
‒ I za to, że
tak długo cie nie odwiedzaliśmy ‒ dopowiedział Peter.
‒ Byliśmy
bardzo kiepskimi przyjaciółmi ‒ mówił Lupin. ‒ A teraz jest nam strasznie wstyd
z tego powodu. Wiemy, że nie wynagrodzimy ci tego, że nie zasługujemy na
przebaczenie, ale...
‒ Prosimy ‒ powiedział
James.
‒ Bardzo ‒
dodał Syriusz z naciskiem.
Mężczyzna
przez chwilę zdawał się zastanawiać, wreszcie uniósł dłoń pod brodę, podrapał
się i powolnie zapytał:
‒ Więc już
nie uważacie mnie za przyjaciela?
‒ Nie! ‒ wykrzyknęli
na raz wszyscy czterej.
‒ Nie? A
myślałem, że jednak tak, łobuziaki. Bo Remus już mówi o naszej przyjaźni w
przeszłości. Znaczy, nieważna już. ‒ Hagrid widział, że ponownie chcą mu
przerwać, lecz uniósł dłoń. ‒ Byłem na was piekielnie zły, naprawdę. Bo wy,
chłystki, jedne, co to w głowie najwyraźniej mają tyle rozumu, co te moje
dynie, zrabowaliście łódki. I te bidne pirwszoroczne dzieciaki. Pojęcie macie,
jak ja się o was bałem? Jak głupi latałem za Peterem, bo żem myślał, że to
rzeczywiście jakiś dzieciak się zapodział. Wracam, a tu, cholibka, ni ma łódek,
ni ma pirwszorocznych, nic ni ma. Tylko tych dwóch gamoni zostało przy mnie. A
była pełnia! Macie pojęcie, co dzieje się podczas pełni, karaluchowe móżdżki? ‒
Przechylił się w ich stronę, a po chwili podjął znowu ‒ A najbardziej to jestem
zły, żem się wtedy najbardziej o was bał, o te wasze, cholibka, śmierdzące
skóry!
Gajowy
oddychał ciężko, był zły. Żaden z chłopców nie ważył się podnieść na niego
oczu, żaden nie miał argumentów na swoją obronę. Wiedzieli, że zawiedli,
zranili, zdradzili. Bo przecież Hagrid
im ufał, a oni nie pomyśleli o konsekwencjach. Zresztą w ogóle wtedy nie
myśleli, co się może zdarzyć.
‒ Myślałem
sobie ‒ westchnął półolbrzym ‒ przyjdą zara, wytłumaczą się, przeproszą, a ja
zgarnę te psotne łepetyny i będzie w porządku. A wy nie. Cholibka,
przypomnieliście sobie o mnie po pół miesiącu czasu, a przyleźliście tu po
prawie dwóch. I gdzie ta gryfońska odwaga, co?
‒ Masz rację ‒
powiedział cicho James. ‒ Zawiedliśmy. Ale mimo to jesteśmy tutaj, teraz.
‒ Hagrid,
przecież wiesz, że my zawsze robimy, a później myślimy ‒ wyszeptał Syriusz. ‒ Nie
zastanawiamy się nad konsekwencjami naszych żartów, nie bierzemy pod uwagę
ofiar. A teraz... ‒ przełknął ślinę ‒ teraz jest nam strasznie przykro.
‒ Zrozumiemy,
jeżeli nie będziesz chciał więcej utrzymywać z nami kontaktu ‒ stwierdził Remus
i zacisnął usta w cienką linię.
‒ Och, wy
nicponie jedne, przecież nie będę się nad wami pastwił ‒ powiedział półolbrzym
i wstał. ‒ Jesteście dla mnie prawdziwymi kumplami, nawet jeżeli straszne z was
młokosy, a czasami macie mózgi zdechłej bahanki. No, chodźcie śmiało,
przytulcie się do waszego starego, włochatego przyjaciela.
Podeszli, a
Hagrid zamknął ich w potężnym uścisku mocarnych ramion.
~*~
Wracali
późnym wieczorem. Kwadra księżyca wisiała już wysoko na niebie. Przypominała
lekko nadgryzioną bułkę. Bułkę, której przybywało z każdym dniem. Znów wlekli
się przez błonia, a jedyną różnica polegała na tym, że nareszcie przestało
padać. Buty mieli przemoczone, skarpetki również, w gardle drapała hagridowa
herbata, a okrywająca ich peleryna-niewidka wymuszała tłok. Mimo to czuli
szczęście, dumę z siebie, że pierwszy raz od tylu tygodni coś im się wreszcie udało.
Ostrożnie
pchnęli wrota, rozejrzeli się. Nikogo nie widzieli, ani nie słyszeli, więc
weszli. Korytarz na pierwszym piętrze słabo oświetlało tylko kilka świec płonacych
w świecznikach nad ich głowami, a i te już się dopalały. Nie wiedzieli, ile
czasu spędzili u gajowego, ale byli pewni, że lepiej, żeby nie wpadli teraz na
żadnego nauczyciela. Szli więc wolno, uważnie, by nie narobić rabanu i nie
ściągnąć nikogo. Podejrzewali, że Filch bardzo uważnie patroluje nocą parter,
bo to tam mieściło się jego biuro.
‒ Cholera, co
to? ‒ warknął Peter, który poślizgnął się na czymś, pociągnął za szatę Syriusza
i tylko dzięki temu utrzymał się na nogach.
‒ Nie wiem,
ale nie rozciągaj mi szaty ‒ burknął Black. ‒ I nie drzyj się tak, bo ktoś tu
zaraz przylezie.
Gdy James
spojrzał na podłogę, zobaczył, że z cienia wyłaniają się ciemne ślady. Błoto?, zdziwił się Potter. Tylko jedna para śladów? Wygląda to tak, jakby ten ktoś szedł tuż przed nami.
Jakby szedł po tym, gdy skrzaty sprzątają podłogi. A one robią to po ciszy
nocnej, nie wcześniej.
22.06.2014 - rozdział zbetowany przez Degausser.
Wydaję mi się, że ten rozdział jest jakby krótszy. A może dlatego, że bardzo podoba mi się Twój styl pisania i mogłabym czytać i czytać? Jakoś od wczoraj mam chęć do nauki(ciekawe ile to potrwa :D), więc rozumiem chłopaków, że jak jest coś ważnego(animagia) to trzeba, bo to dla przyjaciela. Zastanawia mnie, jak w końcu sobie z tym poradzą, a no i oczywiście jak to opiszesz. Ciekawi mnie, co oni też wmawiają Cannie, kiedy Remus ma swoją przemianę albo leży w Skrzydle Szpitalnym? Przecież to czasem trochę trwa i chyba skoro to jej kumpel to musiała zauważyć jego zniknięcie? Jak już się uda chłopakom z tą animagią to może Remus w końcu będzie się lepiej czuł? Chyba, że dojdzie obawa, że może ich skrzywdzić. James chyba nie powinien aż tak namawiać Syriusza do sportu, kiedy on nie chce. Chyba, że Potterowi byłoby raźniej czy po prostu ma chęć znalezienia Blackowi jakiegoś nowego zajęcia. Nowy woźny to przestroga dla Huncowtów, ale oni chyba i tak sobie z nim poradzą, a przynajmniej się nie uspokoją. Zdziwiło mnie właśnie, dlaczego aż tak mocno Hagrid się obraził, ale jak wyjaśnił powód i to, że gdyby wcześniej do niego przyszli, to by im od razu przebaczył, to już rozumiem. Jakoś nie potrafię sobie wyobrazić, że by mógł się na nich długo gniewać, co innego na nauczyciela czy też w późniejszych czasach takiego Malfoya. To prawda, że nie powinno się zostawiać takich spraw na ostatnią chwilę. Skoro Hagrid to przyjaciel, to nie można go tak wkopywać i zostawiać.Wina niby leży najbardziej po stronie Jamesa i Syriusza, ale Cannie też w tym brała udział, a nie przepraszała. Jeżeli chodzi o ostatni fragment: ja bym po prostu pomyślała, że ktoś wyszedł i dopiero teraz przyszedł, co w tym dziwnego? Ale skoro to tak zaznaczasz, to musi być coś nie tak. Może to któryś z nauczycieli wybrał się na nocny spacer? Jakaś pani Zapominalska, która by np. zostawiła ślady, nie zatarła ich?;> Ach i jeszcze ten księżyc. Porównanie do bułek, czyli jedzenia... ciekawe, co by na to powiedział Peter... Tobie też spóźnionego najlepszego z okazji Dnia kobiet ;). A co do błędów, to "Po ciemniejącym niebie wciąż i wciąż snuły się przebrzydłe ołowiany bałwany." coś tu nie pasuje. Ołowiane? I miały oznaczać ciężkie chmury?;> Pozdrawiam i z niecierpliwością będę czekać te dwa tygodnie na coś nowego u Ciebie ;)
OdpowiedzUsuńKiedy ten rozdział jest właśnie dłuższy :P
UsuńZ animagią akurat wciąż mam problem ;) Nie jestem pewna jak to zrobić, żeby wyszło w miarę wiarygodnie - no ale jeszcze mam czas. A Cannie mówią to, co reszcie szkoły - że jego mata jest chora, że źle się czuje i inne takie.
James to w podręcznikowy przykład rozpieszczonego jedynaka. Przyzwyczaił się, że dostanie wszystko, co mu się zamarzy i stąd jego zachowanie - w dodatku wie, że Syriusz jest w tym całkiem dobry, a drużyna potrzebuje zawodnika. Poza tym, wiadomo, że z przyjacielem na boisku zawsze raźniej ;)
Cannie nie przepraszała, bo jej z nimi nie było, a jej nie było, bo nie była obecna przy rozmowie chłopaków, bo poszła do swojego pokoju. No, a tak poza tym, to udział Cannie w żarcie był znikomy i bez niej też by sobie poradzili. Ostatecznie zaś ona akurat nie jest aż tak silnie związana z Hagridem jak Huncwoci.
No i miałabyś rację. Ale po ciszy nocnej, gdy jest już ciemno, zimno i w dodatku mokro na dworze, to kto by siedział na zewnątrz? Może tak, a może nie - w końcu mogła zapomnieć :P
Ekhm, chyba ktoś był głodny ^^ Peter zapewne zastanawiałby się nad nadzieniem, ewentualnie czy bułka jest krucha, czy może puszysta, lub też czy polana jest czymś słodkim, może skórka pomarańczową :D
Bleh, wredna literówka! Chyba, że coś jeszcze ci w tym zdaniu nie pasuje, to powiedz dokładniej :)
Skoro mówisz, że dłuższy to... chyba zbyt mocno podoba mi się, jak piszesz, dlatego mi się wydaję takie krótkie :D. W takim razie zobaczę, co wymyślisz, a ciekawi mnie to bardzo. W sumie to prawda, że Cannie nie brała aż takiego udziału, w końcu bardziej zajęła się tym, aby nie zauważono tego spóźnienia lub właśnie kto wprowadził pierwszaki. Znajdą się tacy, co lubią taką pogodę. Ja po prostu lubię jeść ;P, dlatego podobają mi się te porównania Petera, choć czasem ma je zbyt smaczne ^^. Nie, tak tylko zauważyłam, to mówię z tym błędem ;). Lubiłam tamten szablon, choć troszeczkę był różowy, ale mi się podobał, ale powiem, że ten też niczego sobie :D
UsuńW takim razie dziękuję, nie ma nic milszego niż taki komplement ;)
UsuńTamten szablon był różowy? A ja głupia myślałam, ze fioletowy :P Znaczy ja go zmieniłam w sumie tylko, dlatego że tamten nie bardzo pasował do historii (palący się Hogwart? Nie bardzo...), a ten znacznie bardziej się w nią wpasowuje (no i nie ma w nim zdjęć, jest obrazek, w dodatku wszystkich czterech Hunców, co rzadko się zdarza :D).
Troszeczkę różowy, bardziej fioletowy. Chyba, że jednak nie rozróżniam kolorów ;D. Właśnie tak się przyjrzałam temu obrazkowi teraz.
UsuńJejku, jejku, mnożysz pytania i tajemnice, a nie udzielasz żadnych odpowiedzi, to nieładnie! Chociaż jedną zagadkę byś rozwiązała, albo rzuciła jakąś aluzyjką (znaczy się zdzieliła nią po twarzy, bo to jedyny sposób na mnie) cobym nie musiała się tak frustrować, co?
OdpowiedzUsuńPoza tym: biedny Lunio. Bońciuś, Ty się tak nad nim znęcasz, biedaczysko, normalnie chce się go tylko tulić i karmić czekoladą, i obiecywać, że wszystko będzie w porządku. Zainteresowały mnie czarodziejskie eseje, których autorzy twierdzili, że animagia jest gwałtem na naturze, bo idąc tym tropem powinni też dojść do wniosku, że magia w ogóle jest gwałtem na naturze, a więc amoralna czy coś.
Hagrid Ci się ładnie udał, miał w sobie tę swoją ciosaną w drewnie czułość. Bardzo czekał na tę konfrontację i nie jestem ani trochę zawiedziona.
Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział, więc weny i czasu!
Ale jakbym wszystko tak prosto powiedziała, to nie byłoby ciekawie :P A tak poza tym, to są pytania na dość długą linię czasową, choć i tak sądzę, że w pewnym momencie wszystko stanie się jasne i nikt żadnego strzelania w twarz informacjami nie będzie potrzebował. No i tak po prawdzie to w ten sposób staram się poćwiczyć wytrzymałość w nie powiedzeniu, co będzie dalej ;)
UsuńJa się znęcam? Gdyby ktoś mu wilkołactwa nie wymyślił, to byłabym miła (ehe, jaasne). Co do tych esejów - no wiesz, ty patrzysz obiektywnie, oni nie, a na upartego chcieli udowodnić, że animagia jest zła i już.
Dziękuję! Szczerze to bałam się, że spartolę po całej linii ^^
A dzięki wielkie ponownie - mam ambitny plan na weekend skończyć jeden rozdział (mam pół) i jeszcze napisać drugi. Zobaczy się, czy wyjdzie :P A w ogóle, to może i ty byś coś niecoś wrzuciła? Nie żeby coś... ale zaraz będzie miesiąc!
No dobrze, odpowiedziałam! Zrobiłam nawet specjalną zakładkę z tej okazji na blogu :)
OdpowiedzUsuń(PS napisałam pierwszy rozdział drugiej części, jakoś tak mnie zmotywowałaś, ale poczekam z publikacją do czasu, aż będę mieć chociaż ze trzy w zapasie ;) )
Z góry przepraszam, jeśli ten komentarz okaże się za długi, ale we mnie tyle emocji... xD
OdpowiedzUsuńMuszę przede wszystkim zacząć od tego, że trafiłam na tego bloga przez Twój profil na bloggerze, który to kliknęłam, gdy skończyłam w ciągu jakichś dwóch-trzech godzin czytać Twoje "Cienie Westeros" - dzięki Potworowi Spaghetti, że z ciekawości wpisałam bodajże "ashara dayne" w google i wujcio G. wychwycił mi to z epilogu na tamtym blogu. Dalej odchodząc od tematu, CW mnie urzekło, choć oczywiście pewne niedociągnięcia - głównie stylistyczne, bo co chciałaś przekazać, nawet pod tą nauką Lyanny walki, gdy była w ciąży, rozumiem - widziałam. Szczerze to się nawet trochę popłakałam na epilogu, choć wstyd przyznać, bo ja się teoretycznie nie rozklejam.
W każdym razie, wszystkie czternaście rozdziałów z tego bloga również pochłonęłam i czekam niecierpliwie na następne, a w międzyczasie porozwodzę się nad tym, jak bardzo zakochałam się w tym blogu i dlaczego.
Na wstępie chciałam zauważyć, że choć styl w Cieniach Westeros był dobry, to odnoszę wrażenie, iż się zdecydowanie podciągnęłaś. W sumie na całego bloga wychwyciłam z trzy literówki, dwa zgubione słowa i kilka razy wykorzystanie słowa "ów" zamiast "owy", choć powinno tak być. No, ale ja ogółem patrzyłam głównie na treść, którą byłam zachwycona i nadal jestem!
Przede wszystkim - fabuła. Powiem szczerze, że ja sama, zabierając się za pisanie potterowskich opowiadań, biorę na tapetę przynajmniej piątoklasistów (raz!), a najczęściej jednak VI bądź VII rok, choć nierzadko też dorosłych. W każdym razie - o tak młodych w sumie bohaterach to ja w fandomie HP opowiadania chyba nie zauważyłam. A już zwłaszcza o Huncwotach, o tym, że postaci są autentyczne i naprawdę jestem w stanie uwierzyć, że zachowują się na te swoje czternaście-piętnaście lat. Ołtarzyk Ci chyba postawię za nie robienie z tego bloga kolejnej banalnej i żałosnej historyjki, jak to Rogacz się za Evans uganiał, a gdy autorka sobie przypomni, że to jednak byli HUNCWOCI, to rzuca jakimś toaletowym humorem. Twoje opowiadanie to kompletne przeciwieństwo - przyznam szczerze, że śmiałam się głośno kilka razy, a podczas akcji z udawaniem Hagrida to wręcz siostra pytała, czy mam atak. Ja właśnie dlatego zawsze bałam się wziąć na tapetę Rogacza i spółkę, że obawiałam się, iż nie dałabym rady pokazać wiarygodnie ich wybryków, ZA CO byli znani etc. Ty sobie poradziłaś śpiewająco.
Poza tym, opowiadanie mi się szalenie podoba nie tylko ze względu na sporo humoru i jakąś ciepłą atmosferę, jaka w nim panuje, lecz również fakt, ze potrafi chwilami być poważnie. Rozmowa Syriusza z ojcem, tak samo jak jego dyskusje z bratem są naprawdę poruszające i jestem w stanie uwierzyć, że tak mogło to wyglądać. No i głębi wszystkiemu, co czytamy, nadaje fakt, iż wiemy, jakie zmiany nastąpią w bohaterach... Ale do tego przejdę zaraz. Teraz jeszcze podczepię się fabuły - czyżby zatrzymanie się łódek to była głębsza sprawa? Albo inaczej - czy to ma jakiś związek z Wujkiem Beznosym? No i ciekawi mnie ta nowa nauczycielka OPCM... Szczerze to już wysnułam teorię spiskową, ale nie powiem, bo się uśmiejesz. xD
Właściwie jedyne, co mnie rozczarowało w tym opowiadaniu dotychczas to to, że Dorcas - której własną wizję bardzo lubię, co zapewne zaburza mi postrzeganie rzeczywistości, gdzie jej nazwisko pada tylko raz - nie ma większych szans zaistnienia w opowiadaniu, skoro dzieli ją od Huncwotów tyle lat. Jakoś to przeboleję, przedstawiłaś ją fajnie, zresztą podstawione przez Ciebie OC to na tyle rozległa galeria osobistości, że i tak nie odczuwam braku Dorki. Tylko tak z ciekawości - do jakiego domu ona należała podczas nauki w Twojej historii?
(zły limit! ;c)
UsuńDobra, to teraz o bohaterach. <3
James - twój Jim jest absolutnie fantastyczny! Jak zazwyczaj nie umiem, wręcz uważam za nierealne polubienie go w cudzych ff, tak u Ciebie dosyć szybko podbił moje serce. Ja wiem, że to jeszcze dzieciak, ale taki beztroski, pomysłowy i... I w ogóle, jest słodki! <3 No i jego podchody do Lily są pokazane dosyć realistycznie - takie szczenięce zauroczenie, nie łazi za nią niczym rasowy stalker etc. Jestem ciekawa, jak opiszesz kiedyś ocieplenie relacji między nimi.
Syriusz - też cudowny, nawet bardziej od Jamesa. Ma w sobie coś z kanonicznego, ale jest mniej zgorzkniały (?) i to widać. Podobają mi się jego sceny z bratem i źle mi z tym, że wiem, iż oni w przyszłości kochać się raczej nie będą za mocno. ;< No i chciałabym wierzyć, że matka rzeczywiście miała do niego taki stosunek, jak Twoja Wagabunda, bo widać, że pani Black może wymagać, potępiać etc, ale się troszczy i go mimo wszystko kocha.
Remus - w sumie, jak na razie mało go tu było w roli narratora, moim zdaniem, ale jest kochany. <3 Strasznie mu współczuję i faktycznie chcę mu pomóc, gdy czytam o tym wilkołactwie, a sytuacja rodzinna... Cóż, widać, że nie wiemy wszystkiego i ja chcę to "wszystko" poznać! Ogółem bardzo mi przypadła do gustu rozmowa w kuchni z nauczycielem, choć trudno mi ocenić, czy to jakoś na niego wpłynęło. Oby tak, zwłaszcza w połączeniu z tym, co usłyszał w tym rozdziale od chłopaków.
Peter - no cóż, choć było mi Pete'a często żal pod koniec sagi, to i tak go nie cierpiałam, ale Twojego Glizdogona nie da się nie lubić. To jeszcze czternastolatek, niewinny, naiwny, zakompleksiony... Hejtowanie go byłoby okrutne, poza tym nie ma za co, bo jest cholernie sympatyczny i często kradnie dla siebie sceny, jeśli mam być szczera. Cieszę się ogromnie, że go nie pomijasz jak większość autorów, to rzuca nowe światło na tę postać. <3
Cannie - z reguły nie przepadam za OC w fanficton, gdzie główną rolę grają kanony, jednak ona mnie do nich przekonała. Dziewczyna jest urocza, naprawdę przeurocza i widać, że choć nie jest jedną z Huncwotów, to jest chyba najbliższa tego miana z osób "niewtajemniczonych". Kocham ją, mam wrażenie, jakby miała wieczny bałagan w głowie i w tym wypadku to komplement. Pomińmy, że jak pokazałam kawałek z nią przyjaciółce, to uznała, że jestem podobna, bo to nie wróży mi najlepiej... xD
Regulus - nie jest go wiele, ale podoba mi się sposób, w jaki go opisujesz. Podatny na wpływy, ale się waha. I nie chce tracić brata, co jest naprawdę smutne, skoro czytelnik znający kanon wie, jak to się skończy.
Lily - ją w sumie trudno mi ocenić, jak na razie wydaje się z perspektywy Huncwotów irytująca, a z własnej kojarzy mi się z Hermioną przed atakiem trolla. Ale cóż, Lilkę nawet Rowling idealizowała, więc ją naprawdę ciężko napisać z jej własnego punktu widzenia, aby wypadła sympatycznie - bo kumplom Rogacza ja się na razie nie dziwię, ze mogą mieć jej dosyć.
Corvus - wydaje się sympatyczny, choć gdzieś w komentarzach wpadłam na Twoją wypowiedź o mrocznych planach co do niego lub coś w tym stylu... Toteż staram się nie przywiązywać, jednak nie wiem, jak dalej z tym pójdzie. xD
I chciałam jeszcze dodać, że cudownie odgrywasz postaci kanoniczne, które mieliśmy okazję lepiej poznać - Marta, Hagrid, McGonagall, Filch... Aż człowiek chce więcej! A co do Belli na weselu, bo widziałam, że niektórzy się trochę czepiali, to jak dla mnie wszystko z nią okej - ostatecznie nie była psychopatką całe życie, skłonności mogła mieć, ale chyba stanowczo pogłębiły się jej one pod wpływem służby u Voldka. xD
Chciałam też ostrzec, że już dwóm osobom zdążyłam dziś powychwalać Twoje opowiadanie i jeszcze trochę, to moja siostra również je przeczyta, więc czuj się ostrzeżona. xD
Teraz niby powinnam zaprosić do siebie, ale w porównaniu z Rantem moje wypociny są tak tragiczne, że udam, że tej kwestii w ogóle nie poruszyłam. (;
Ależ ja nie mam zupełnie nic do długich komentarzy ;)
UsuńOch, „Cienie Westeros” pisałam jakiś czas temu, miały być wprawą do stworzenia własnego świata, postaci i przećwiczenia stylu właśnie, ale... no, styrałam i teraz to wiem. Powinnam poprawić wszystkie rozdziały (bo te początkowe nie zostały na pewno nigdy nawet drugi raz przeczytane), a w dodatku pewne wątki (Harrenhal właściwie przeskoczyłam, później też zdarzały sie ogromne skróty). Dlatego też ponownie wzięłam się za ff, ale tym razem inaczej, dokładniej.
Bo ja ślepa jestem na błędy! Nosz, ja literówek kompletnie nie widzę i... chyba powinnam wreszcie poszukać bety.
Wiem, że wszyscy zgarniają właśnie takie podrośnięte postacie, ale mi to nie pasowało. Musiałam wziąć właśnie ten rocznik, bo inaczej nie miałabym możliwości pociągnięcia pewnych wątków, których przedstawienie uważam za istotne. Nawet nie wiesz jak miło, że się podoba, że śmieszy, bo wydaje mi się, że trudniej napisać coś zabawnego niż poważnego - no ale to się okaże jeszcze ^^
Właśnie to jest zaleta ff - ludzie wiedzą, gdzie autor dąży i jakie zmiany zajdą w bohaterach (jeżeli kiedyś dobrnę do samego końca, to mam w głowie nawet zakończenie alternatywne, więc może jako jakiś bonus?). Z łódkami sprawa jest taka, że na początku nie, ot tylko kawał, ale później potrzebowałam punktu zaczepienia, zaczęłam kminić - no i łódki nabrały sensu. Tak, Wujek Beznos ma całkiem sporo wspólnego z tym incydentem - hehe, a ja domyślam się jaką teorię, ale nie powiem czy masz rację, czy nie :P
A na Dorę plan jest w dalekiej perspektywie - nie wiem czy ostatecznie go wykorzystam, czy wybiorę inną wersję, ale samo zamierzenie jak najbardziej. Dorcas to siostra Corviego i, tak jak on - chyba o tym wspominał?, była w Ravenclawie.
Też nie przepadam za limitami :(
O matko jedyna z tym ocieplaniem relacji to będzie niezły burdel - no jakoś tak strasznie nie mam ochoty tworzenia jakichkolwiek par, że aż mi niedobrze, gdy pomyślę, że coś kiedyś by należało z tym zrobić. Znaczy pomysły i przymiarki są, ale żeby to opisać? Nieee.
No wiesz, ten kanoniczny Syriusz siedział w Azkabanie to musiał być zgorzkniały bardziej od tego mojego piętnastoletniego nygusa ;). Walburga i Orion to taki mój osobisty bunt przeciwko temu, co robią z nimi autorzy, przedstawiając ich jak jakieś potwory.
Haha - a najmniej to było Jamesa! Serio Potter najrzadziej jest narratorem, po nim pewnie faktycznie plasowałby się Remus. Do tej rozmowy będzie nawiązanie w... którymś z dalszych rozdziałów, chyba osiemnastym, choć głowy nie daję.
Fenomen Petera jest niesamowity - tutaj wszyscy go lubią. Jestem bardzo ciekawa jak to będzie wyglądało później.
Tak, Cannie zdecydowanie jest najbliżej Huncwotów. Cieszę się, że przypadła do gustu i tak, Can ma kiełbie we łbie :D O, to ciekawe, może rzeczywiście coś w tym podobieństwie jest (czemu źle wróży?).
Dokładnie - Huncwoci raczej za nią nie przepadają, ale oni mają swoje powody. Wiem, że Lilki jest mało, ale ta część zdecydowanie nie należała do niej. Jeszcze nie rozplanowałam dokładnie kolejnego roku, ale, z dużym prawdopodobieństwem, tam będzie jej więcej.
Hłe, hłe - a James to jak kończy? Lily? Syriusz? Peter? No, nie za ciekawie. Wspominałam o bardzo odległej perspektywie, która wciąż może ulec zmianie. A w ogóle to jak na to spojrzeć obiektywnie, to ja co do prawie każdego mam złe zamiary :P
Dzięki wielkie! Przy nich jest najciężej, bo raz, że z doskoku, a dwa, że łatwo przeholować ^^
Jeżeli to oznacza komentarze, to bardzo dziękuję, bo ja tu się tymi komentarzami karmię (znaczy mój wen).
A wpadnę, dzisiaj wracam do domu, to będę miała co czytać w drodze ;)
Sorry, że pisze w odpowiedzi, ale coś się stało i nie mogę inaczej napisać komentarza. Nawet sobie nie wyobrażasz jaki ten rozdział był genialny. To było świetne. Ale jestem zawiedziona, że oni dopiero teraz poszli. Aż chce mi się powiedzieć tchórze. To było wyjątkowo zabawne, ale no mogliby go trochę wcześniej przeprosić. No dobra, ale ostatecznie to Hagrid, więc z nim da się dogadać. Ale musiało mu być przykro. Jednak na pewno się ucieszył kiedy chłopaki przyszli. Przecież to pryjaciele, więc musieli przyjść. Prędzej, czy później, ale musieli. Jak by inaczej? Mam wrażenie, że teraz zaczynam jakoś bredzić. Może lepiej kończę już ten komentarz :P
UsuńPozdrawiam :)