emus Lupin uwielbiał długo spać.
Naprawdę. Tym bardziej, że w rodzinnym domu nie miał ku temu zbyt wielu okazji.
Co prawda matka nigdy nie nakazywała mu wstawać wcześnie, wręcz zachęcała go do
spędzenia poranka w ciepłym łóżku, jednak Remus czuł się źle z tym, że on smacznie śpi, a Ambrozja
wstaje o świcie i kładzie się późnym wieczorem. Będąc w Hogwarcie, mógł
zepchnąć na dalszy plan wiele problemów, choć ani przez chwilę nie był w stanie
o żadnym zapomnieć.
Chłopak
leniwie przekręcił się na drugi bok, wzdrygnął i natychmiast poderwał do
pozycji siedzącej. Przy jego łóżku, rozgarnąwszy wcześniej karmazynowe kotary,
siedział nie kto inny jak Canicula White. Dziewczyna była zupełnie ubrana, a
ciemnoblond loki poskromiła ciasnym warkoczem.
‒ Jak miło, że
sam się obudziłeś, Remusie ‒ szepnęła, wstając i idąc w kierunku kolejnego
barłogu. ‒ Ałć!
Cannie
pośpiesznie spojrzała w stronę łóżka z prawej strony okna, jednak nic nie
świadczyło o, by coś zakłóciło sen śpiącego. Dziewczyna podniosła nogę i
ostrożnie przyjrzała się stopie. Z bosej nogi wyciągnęła kawałek szkła, stopa
paskudnie krwawiła. Canicula syknęła tylko cicho i zbliżyła się do łóżka po
lewej stronie okna. Ostrożnie, na palcach, uważnie patrząc pod nogi. Za nią na
dywanie pozostawały czerwone ślady.
Niestety
dormitorium Huncwotów cechowało się tym, że w pełni czyste i bezpieczne było
tylko jeden dzień w roku szkolnym –
pierwszego wieczora, jaki spędzali w Hogwarcie. Później stopniowo tworzył się
coraz większy bałagan, który po weekendach sięgał apogeum. Teraz także światło,
które wpadało przez uchylone okiennice, wyciągało z półcienia porozrzucane byle
jak i gdzie skarpetki, bluzy, krawaty, a nawet czyjeś bokserki.
Remus wolał nie przyglądać się za dobrze, nie
życzył sobie poznawać ich właściciela. W dodatku wczoraj Peter uparł się zjeść
tuż przed pójściem spać wielki kawałek bloku karaluchowego. Oczywiście po
przytarganiu go z kuchni, nie wspominając, że tylko cudem ominęli Ślimaka,
James wpadł na Syriusza i większa część ciasta leżała teraz na podłodze.
Wczorajszej nocy tradycyjnie wypili na dobranoc po butelce kremowego. Lupin nie
przypominał sobie, by coś się potłukło, ale akurat on zasnął dosyć wcześnie.
James i Syriusz siedzieli jeszcze długo w noc, grając w eksplodującego durnia,
a Peter przyglądał się im z zafascynowaniem. Tylko od czasu do czasu Pettigrew
narzekał, że praktycznie cały blok karaluchowy się zmarnował.
Canicula
tymczasem zdążyła już odsłonić kotary jamesowego łóżka. Potter jak zawsze leżał
na brzuchu, ściskając końce poduszki i pochrapywał co jakiś czas. Cannie
chwyciła walające się po podłodze pióro i zamerdała nim pod nosem Jamesa.
Chłopak mruknął coś niezrozumiale i odwrócił głowę w drugą stronę. Dziewczyna
jednak się nie poddała. Podeszła do końca łóżka i połaskotała Pottera w stopy.
Nogi natychmiast zniknęły pod kołdrą, a James warknął coś bełkotliwie przez
sen.
‒ James,
wstawaj, leniu ‒ szepnęła Cannie na tyle głośno, że Remus mógł ją usłyszeć. ‒ Trzeba
było nie łapać tylu szlabanów, to teraz nie musielibyśmy wszystkiego załatwiać rano.
Potter
najwyraźniej nie miał zamiaru posłuchać nakazu, bo tylko zakrył łepetynę
poduszką. Canicula, widząc reakcję przyjaciela, wzięła się pod boki i
przekrzywiła głowę, spoglądając na śpiącego. Remus jęknął; wiedział, że Cannie
jest w bojowym nastroju.
Tym razem
jednak panna White go zaskoczyła.
‒ Masz
szczęście, że musimy być cicho ‒ warknęła konspiracyjnie, zabierając Potterowi
poduszkę. ‒ Inaczej czekałby cię zimny prysznic. ‒ Obejrzała się na łóżko
naprzeciwko. ‒ Choć i tak wątpię, żeby cokolwiek było w stanie obudzić Blacka o
takiej porze.
Jak na
komendę po pokoju rozległo się głośne chrapnięcie, dochodzące spomiędzy
kolumienek po prawej stronie okna. Canicula tylko pokręciła głową, uśmiechając
się.
‒ Potter, bo
jednak pójdę po Stanleya i Rolfa ‒ zagroziła. ‒ Zapewniam, że oni zawsze są
nadpobudliwi i zdecydowanie nie masz ochoty, by cię budzili. A może wolisz,
żebym przytargała tu Raya?
‒ Jesteś
potworem ‒ burknął wreszcie James, na ślepo sięgając po okulary. ‒ Morgana ześle na ciebie
błyskawice, zobaczysz.
‒ Za
wyciągnięcie z pieleszy takiego lenia? Nie sądzę. ‒ Podeszła do łóżka Petera,
energicznie rozgarnęła kotary i mało delikatnie potrząsnęła ramieniem Pettigrewa.
‒ Wszelkie pretensje do Pottera ‒ uprzedziła. ‒ Wstawaj, Peter. Remus, czemu
się jeszcze nie ubrałeś? Rany, jesteście jak dzieci.
Lupin
spojrzał po sobie. Faktycznie zbyt był zaabsorbowany, i zaspany, by wpaść na
to, że wypadałoby się przecież ubrać. Z ciekawości zerknął na stary, okrągły
zegarek stojący na szafce. Siódma
dwadzieścia cztery, stwierdził ze zgrozą, zastanawiając się jednocześnie,
czym też sobie zasłużyli na taką karę. Nic mu jednak nie przychodziło do głowy.
Spojrzał na
kalendarz, który jakoś utrzymywał się wciąż na drzwiach toalety. Pamiętał, że w
zeszłym roku ktoś po ciemku go zrzucił i nie udało się go odnaleźć już do
wakacji. Oczywiście nikt nie wpadł na to, by kupić nowy. W dodatku James mówił
coś, że tamten jest jedyny w swoim rodzaju, bo znajdowała się na nim drużyna
Os. Przy pakowaniu Peter znalazł go pod łóżkiem.
Ósmy, zauważył i uderzył otwartą dłonią
w czoło, uświadamiając sobie, że prawie zapomniał o urodzinach Syriusza.
Wreszcie
Cannie osiągnęła swój cel. Trzej Huncwoci stanęli na nogi, mniej lub bardziej,
i próbowali się jakoś ubrać. Jako że nie byli jeszcze zbyt rozbudzeni, wszystko
szło w ślamazarnym tempie, co tylko irytowało Caniculę. Koniec końców chłopcy
jakoś powciągali na siebie ubrania i
stanęli, gotowi na rozkazy.
‒ No co tak
patrzysz, James? ‒ zapytała ze zdumieniem Canicula. ‒ Przecież to twój pomysł.
I weź popraw te okulary, zaraz zsuną ci się na podłogę.
‒ Can, daj
spokój ‒ burknął Potter, próbując przetrzeć pięścią oko i ze zdumieniem
napotykając szkło. ‒ Ja o tej porze nie myślę.
‒ Ta, właśnie
widzę ‒ stwierdziła dziewczyna, powstrzymując chichot. ‒ No dobra, Remus, Peter,
wy postarajcie się doprowadzić to dormitorium do jako takiego porządku...
‒ Ale czemu
mamy sprzątać? ‒ zapytał Peter, sennie rozglądając się dookoła.
‒ Po
pierwsze, żeby było czysto. Po drugie, żebym nie musiała wdeptywać w potłuczone
butelki po kremowym. A po trzecie, żebyście mogli tu cokolwiek znaleźć.
‒ A po
czwarte? ‒ zapytał z ciekawości Pettigrew, najwyraźniej wciąż nie będąc przekonanym
co do inicjatywy wysprzątania całego pokoju.
‒ Po czwarte,
to w czystości o wiele przyjemniej się mieszka. I je ‒ dodała, najwyraźniej ostatnim
argumentem definitywnie przekonując Petera do swoich racji.
‒ Ale jak tu
posprzątają, to ja nic nie znajdę ‒ jęknął ze zgrozą James. ‒ Poza tym to nie
bałagan, to twórczy nieład. Moje pierwsze artystyczne dzieło.
Potter wypiął
dumnie pierś, lecz Cannie natychmiast dźgnęła go palcem wskazującym w brzuch.
Chłopak zgiął się w pół i spojrzał na nią wyraźnie obrażony.
‒ To, że
tobie odpowiada ten syf, nie znaczy, że pozostałym również. Szczota!
Canicula
podbiegła do kocicy, próbującej zaszyć się pod czerwonymi kotarami, wciąż
okrywającymi łóżko Syriusza. Teraz widać było już tylko puszysty ogon, którym zwierzę
zamiatało podłogę, przygotowując sie do skoku. Jednak nim Szczota znalazła się
w wymarzonym cieplutkim łóżku, Cannie dopadła jej ogona, chwyciła mocno i
wyplątała z zasłon. Niepocieszona kocica obdarzyła Caniculę obrażonym
spojrzeniem żółto-zielonkawych oczu. Panna White, nic sobie nie robiąc z
wyraźnej dezaprobaty Szczoty, ściskała ją mocno, tuląc do policzka jej kudłatą,
białą głowę.
‒ No dobra,
kryzys zażegnany ‒ pocieszyła chłopaków Cannie. ‒ Ja, Szczota i James zajmiemy
się przetransportowaniem tortu.
‒ A skrzaty
nie mogą go tu...
‒ Nie ‒
ucięła dziewczyna, wpatrując się w Pottera rozzłoszczonym wzrokiem. ‒ Wolę
nawet nie wiedzieć, co ty robisz w domu.
‒ Nic ‒ odpowiedzieli
zgodnie Remus i Peter.
‒ No wielkie
dzięki, chłopaki. Zawsze wiedziałem, że mogę na was liczyć.
‒ Och, koniec
już tej paplaniny ‒ Canicula straciła cierpliwość i pociągnęła Pottera za rękę,
wyciągając go siłą z pokoju.
‒ Hej, a
twoja stopa! ‒ krzyknął za nią jeszcze Lupin.
Canicula
odwróciła się, uśmiechnęła przymilnie do chłopaka i poprosiła, żeby uzdrowił
zaklęciem zranione miejsce. Remus pokręcił głową z pobłażaniem i upomniał, by
więcej nie chodziła boso, a przynajmniej nie w ich pokoju. Cannie bąknęła, że
chciała zachowywać się jak najciszej i zaraz wyszła, dołączywszy do
zaczynającego się już nudzić Jamesa.
Gdy drzwi
zamknęły się za nimi z trzaskiem, Remus spojrzał na Petera, który znajdował się
podejrzanie blisko własnego łóżka. Widząc jednak, że został nakryty, Pettigrew
westchnął ze zrezygnowaniem, wziął różdżkę ze stolika i bezradnie rozejrzał się
po pomieszczeniu. Remus również potoczył wzrokiem dookoła, stwierdziwszy, że
czeka ich sporo pracy i lepiej od razu brać się do roboty.
Gdybyśmy w sobotę nie przytargali tego
kremowego, pewnie byłoby znacznie mniej do sprzątania, stwierdził.
~*~
Szli
korytarzem. Szybko. Nie, poprawka, przeraźliwie szybko. Przynajmniej w opinii
Jamesa. W dodatku musieli przejść pół zamku, bladym świtem!, żeby dostać się do
kuchni. Otaczały ich ciemności. W końcu któż by pomyślał, żeby o tej porze
włóczyć się po zamku? Nie wspominając, że było to niedozwolone.
Prowadziła
Cannie, a James całkowicie się jej podporządkował. Nie pomyślał nawet, żeby
wziąć pelerynę-niewidkę, która leżała... No cóż, na pewno gdzieś w dormitorium.
Niestety Potter nie potrafił przypomnieć sobie, czy zdążył ją już wypakować,
czy też wciąż zalegała na dnie kufra. Ale
Can też o niej zapomniała, pocieszył się w myślach. Zawsze lepiej poszukiwać
tej jaśniejszej strony złej sytuacji.
Minęli
kolejny zakręt i James ze zdziwieniem stwierdził, że znaleźli się już w podpiwniczeniu.
Powietrze tutaj było zawsze chłodniejsze i wilgotniejsze niż w innych częściach
zamku. Korytarze wydawały się węższe i jakby bardziej toporne, a postaci z nielicznych
obrazów jakby mniej miłe, a bardziej opryskliwe. Kilkanaście portretów zdążyło
już coś za nimi wrzasnąć, ale Cannie krzyknęła tylko krótkie „przepraszam” i popędziła
dalej, nie oglądając się za siebie.
Nagle
Canicula wepchnęła Jamesa w jedną z wnęk na korytarzu. Potter ledwie widział w
panującym tam półmroku, ale ujrzał, jak Cannie gestem nakazuje mu ciszę. Po
chwili zrozumiał, o co jej chodziło. Ktoś się do nich zbliżał, głosy były coraz
wyraźniejsze. James z trwogą poszukał wzrokiem Szczoty, jednak nigdzie jej nie
dostrzegł. Mam nadzieję, że nas nie
zdradzi, pomyślał, przełykając głośno ślinę. Nad uchem czuł ciepły, szybki
oddech przyjaciółki.
‒ Mówię ci,
Ada, z Ritą coś jest bardzo nie tak ‒ powiedziała wyłaniająca się z ciemności
jasnowłosa dziewczyna. Miała na sobie szatę z zieloną podszywką.
‒ I tylko po
to obudziłaś mnie o tej barbarzyńskiej porze? ‒ zapytała druga, przecierając
oczy. Potter nie widział jej dobrze, skrywał ją mrok.
Za to pierwsza z dziewczyn przesunęła się
prosto w padający z pochodni słup światła. Była niską osóbką o delikatnej,
dziewczęcej urodzie. Jej skóra wydawała się blada, a figura filigranowa.
Dziewczyna miała jednak wielkie, piwne, dość głęboko osadzone oczy, które
obecnie bystro patrzyły przed siebie. Długie, prawie białe blond włosy opadały
prosto na ramiona.
Ciriana, pomyślał James. A więc ta druga to pewnie jej siostra,
Dorada. Co one sobie znów za nocne eskapady urządzają? Nie mają własnego pokoju
wspólnego, czy co?
‒ Mam złe
przeczucia, Ada ‒ stwierdziła blondynka. ‒ Przecież ona się tak nie zachowywała
w wakacje. Pamiętasz, jak rozmawiałyśmy o tym całym Lordzie Voldemorcie?
Margarita wcale nie była taka przekonana. A teraz?
‒ Teraz
zmieniła zdanie ‒ wtrąciła Dorada. ‒ Zdarza się. Ciri, czasami zachowujesz się
naprawdę dziecinnie. I, doprawdy, nie mam pojęcia, czemu nie mogłaś mi tego
powiedzieć w pokoju wspólnym o normalnej godzinie.
‒ Więc nie
widzisz w tym nic podejrzanego? ‒ warknęła zirytowana Ciriana, tupiąc nogą. ‒ Zupełnie
nic? ‒ Dorada najwyraźniej zaprzeczyła, bo jej rozmówczyni zaperzyła się
jeszcze bardziej. ‒ Skoro dla ciebie to zupełnie normalne, że ktoś zmienia
poglądy o sto osiemdziesiąt stopni w ciągu dwóch tygodni, to rzeczywiście
niepotrzebnie zwracałam ci głowę. ‒ Ciriana pociągnęła niewielkim noskiem i
ruszyła w głąb korytarza.
‒ Ciri, no,
nie obrażaj się! ‒ krzyknęła Dorada i pobiegła za siostrą.
Gdy kroki
ucichły, zza zakrętu wyłoniła się również i Szczota, ocierając się o jedną ze
ścian i mrucząc, zadowolona z siebie. Canicula przestała wreszcie napierać na
Jamesa, wyskoczyła z wnęki i złapała kocicę pod pachę. Potter spojrzał na
przyjaciółkę, miał zmarszczone brwi.
‒ Powinniśmy
się chyba pośpieszyć ‒ stwierdziła Cannie. ‒ To bardzo dziwny poranek, a ja nie
chciałabym spotkać tego nowego woźnego.
‒ Masz rację.
Nie zwlekając
dłużej, ruszyli prosto do kuchni. Skrzaty jak zawsze ucieszyły się z ich
obecności, tytułując wielmożnymi panem i panią. W ukłonach wręczyły wielki,
czekoladowy tort zdobiony owocami i wymyślnymi kremami. Cannie podziękowała
równie wylewnie, obiecując, że postara się szybko wrócić. Potem James zabrał
ciasto i ruszyli ostrożnie korytarzem. Canicula szła przodem, sprawdzając, czy
przypadkiem ktoś nie wybrał się na przechadzkę, a James kilka kroków za nią,
niosąc wielki talerz z wypiekiem.
‒ Wiesz,
czasami żałuję, że nie mamy czegoś, co pokazywałoby nam, gdzie w danej chwili są
poszczególne osoby w Hogwarcie. Byłoby to bardzo pomocne ‒ stwierdziła
dziewczyna, wychylając głowę zza węgła korytarza na czwartym piętrze.
~*~
Gdy James,
Canicula i Szczota wrócili, Peter oraz Remus byli w samym środku sprzątania.
Wszędzie latały podnoszone zaklęciami rzeczy, które najczęściej wpadały na
siebie i urządzały sobie powietrzne zapasy. Pettigrew miał spory problem z
pokonaniem ubrań, kierowanych przez Remusa, ale nie poddawał się, dzielnie
walczył z nadlatującym wrogiem. Niestety żaden z nich nie zauważył
otwierających się drzwi, przez co czyjaś bluza uderzyła z impetem w ścianę,
zgrabnie się po niej osunęła i spadła wprost na głowę Jamesa. Potter zachwiał
się, ale jakoś udało mu się utrzymać równowagę.
Remus
spojrzał na Petera. Peter na Remusa, a potem jeden na drugiego pokazał palcem
wskazującym, obwiniając o zaistniałą sytuację. Cannie zbladła ze złości, oparła
dłonie na biodrach, przymierzając się do długiego kazania. James dmuchnął w
rękaw, który zasłaniał mu pole widzenia, ale na nic się to zdało, bo ten opadł
z powrotem. Szczota jakby nigdy nic wskoczyła na łóżko Petera i zaczęła uważnie
wylizywać swoje śnieżnobiałe futerko.
Zanim jednak
ktokolwiek zdążył się odezwać, po dormitorium rozległ się głośny wybuch
śmiechu. Wszyscy spojrzeli w kierunku, z którego dochodził, i zobaczyli
tarzającego się ze śmiechu po łóżku Syriusza.
‒ Żebyście
widzieli teraz swoje miny ‒ wykrztusił jubilat. ‒ To naprawdę warte
upamiętnienia.
I nagle
przestał się przewracać to w jedną, to w drugą. Chwycił czarny aparat, leżący
na szafce bez pokrowca i zrobił zdjęcie.
W tym samym
momencie Cannie pobiegła w stronę dwóch winowajców. Peter i Remus, chcąc wiać
do przodu, zderzyli się głowami. Canicula wpadła na nich, przewracając ich. A
James zawzięcie dmuchał w rękaw, dopytując, co się dzieje i skąd ten huk.
Syriusz
ponownie zaniósł się śmiechem. To były jedne z najzabawniejszych urodzin jego
życia.
~*~
Podczas
śniadania w Wielkiej Sali zaroiło się od uczniów. Większość była zaspana i nie
w humorze. W końcu kto by lubił poniedziałki? W dodatku wakacje się skończyły.
Wydawałoby się same wady.
Przy stole
Gryffindoru jednak co chwila rozlegały się salwy śmiechu. James stroił dziwne
miny do Remusa, Syriusz doprawiał bananowe rogi Peterowi, którego ciągle
łaskotała Canicula. Każdy z miał na jakiejś części szaty lepkie, czekoladowe
ślady zbrodni.
Nagle przed
jednym z nich, trudno powiedzieć, przed którym, bo ciągle zmieniali miejsca,
wylądował wielki, niemal cały czarny puchacz, taszczący pokaźnych rozmiarów
pakunek. Z godnością wyciągnął przed siebie łapkę i czekał. Wreszcie Syriusz spostrzegł
znajomego ptaka i z radością wykrzyknął:
‒ Walburga!
James z
konsternacją spojrzał na Petera, Peter na Cannie, a Cannie na Remusa. Żadne
jednak nie wiedziało, co powiedzieć, więc zachowali milczenie.
Tymczasem
Black odczepił list od łapki sowy, wlepił jej trochę dyniowych pasztecików i
zabrał się za rozpakowywanie prezentu. Gdy wreszcie udało mu się rozedrzeć
szary papier, którego rodzice nie szczędzili na zabezpieczenie pakunku, jego
oczom ukazała się wielka, grawerowana księga traktująca o genealogii
starożytnych czarodziejskich rodów. Syriusz skrzywił się, widząc ogromny
wolumin. W paczce było też sporo łakoci, a także koszulka z podpisami Os z
Wimbourne. Widząc ją, Blackowi zaświeciły się oczy. Chwycił list i zaczął
czytać z zainteresowaniem.
Synu,
W dniu twoich piętnastych
urodzin wraz z matką chcieliśmy wysłać Ci prezenty. Życzymy Ci z całego serca
wszystkiego najlepszego, spełnienia marzeń,
jak najwyższych stopni, byś rozsławił Twe godne nazwisko oraz mądrej
dziewczyny z jak najlepszego domu. Mamy szczerą nadzieję, iż prezenty zasłużą
na Twe uznanie, gdyż dobieraliśmy je z wielką troską.
Matka prosiła, byś raczył
postarać się nie kolekcjonować szlabanów, ponieważ niewątpliwie są
pożyteczniejsze rzeczy, którymi powinieneś się zająć. Oczywiście zapoznaliśmy
się z dość niewiarygodną treścią listu przysłanego nam przez profesor Necho. Co
prawda wysłaliśmy Ci już listowne upomnienie, do którego nie raczyłeś się
ustosunkować, chcielibyśmy jednak poznać w tej sprawie Twój punkt widzenia.
Twoja matka najwyraźniej uważa,
że nie opanowałeś genealogii. Niewątpliwie jej troska wynika z faktu, iż
zadajesz się z dość specyficznymi ludźmi. Twój brat był uprzejmy poinformować
nas, że nie zerwałeś kontaktów z podejrzanymi personami, które odwiedziły nas
latem. Taka sytuacja nie powinna trwać dłużej, czas byś odciął się od nie
zasługujących na Twoją uwagę, synu.
Z wyrazami szacunku,
Orion Black
P.S. Sprawiłbyś przyjemność
bratu, gdybyś podzielił się z nim słodkościami. Poza tym postaraj się znaleźć
dla niego choć chwilkę ‒ mimo wszystko tęskni za Tobą i, zdaje się, odnosi
wrażenie, że Twoi przyjaciele skradli mu brata.
Syriusz
szybko złożył z powrotem pergamin i włożył do kieszeni. James, który przed
chwilą próbował zajrzeć mu przez ramię i przeczytać, co jest w liście, oklapł
na krześle. Po chwili jednak dostrzegł, jaką koszulkę miał na kolanach Syriusz
i porwał ją, nie dając wiary w jej autentyczność. Peter dołączył się do
jamesowych zachwytów nad prezentem. Cannie uśmiechnęła się tylko i rzuciła na
wielką zapiekankę. Remus spojrzał z ciekawością na przyjaciela, ale nie
skomentował w żaden sposób.
‒ Tak w ogóle,
to od kiedy swoją sowę nazywasz Walburga? ‒ zapytał Remus, przypatrując się
zwierzęciu, które właśnie połykało kolejny pasztecik.
‒ Od zawsze,
czyli od lata, bo wtedy rodzice kupili mi nową. Poprzednia odleciała i nie
wróciła ‒ odpowiedział, a po chwili dodał po namyśle: ‒ dziwne.
‒ A przypadkiem
twoja mama nie ma tak na imię? ‒ zapytał James, odrywając na chwilę spojrzenie
od koszulki.
‒ Ma. Muszę w końcu mieć jakąś znośną Walburgę. A ta jest nawet
kochana i w dodatku mnie rozumie ‒ powiedział, po czym pogłaskał po ciemnym
brzuchu sowę, która zahuczała przeciągle.
~*~
‒ Syriusz!
Wychodzili z Wielkiej Sali najedzeni i wciąż w wyśmienitych humorach,
gdy zatrzymał ich krzyk. Black obejrzał się i zobaczył czarnowłosego wyrostka o
znajomych, ciemnoszarych oczach oraz
szacie z zieloną podszywką i godłem domu Salazara Slytherina. Uśmiechnął
się na jego widok.
‒ Dołączę do was później ‒ zwrócił się do przyjaciół.
‒ Nie ma sprawy i tak mam... ‒ zaczął James, ale Syriusz już go nie
słuchał. ‒ No fajnie, poszedł sobie.
Stanęli naprzeciw siebie, pod ścianą Wielkiej Sali. Tego dnia na niebie
nie było widać ani jednej chmurki, nad ich głowami rozlewał się błękitny ocean.
‒ Chciałem podejść wcześniej... ‒ zaczął Regulus niezręcznie. ‒ Ale
tak jakoś... no...
‒ Reg, no co ty? Bałeś się moich przyjaciół? Oni nie gryzą, zapewniam ‒
delikatnie szturchnął brata w ramię, starając się w ten sposób dodać mu otuchy.
‒ To nie tak, że ja się ich bałem ‒ podjął młodszy Black. ‒ Bo nie
bałem, naprawdę. Ale nie byłem pewien czy... czy chciałbyś ze mną rozmawiać.
‒ Na Merlina, przecież jesteś moim bratem. Miałbym się ciebie wstydzić?
Nawet nie żartuj sobie tak ze mnie. Czy tak nisko mnie cenisz?
Regulus pokręcił głową, nie parząc Syriuszowi w oczy.
‒ Bo gdy jesteśmy w Hogwarcie, ciągle jesteś z nimi. Myślałem... myślałem,
że wolisz ich ode mnie. Nieraz w domu mówiłeś, że James jest dla ciebie jak
brat.
‒ Bo taka jest prawda. Ale nie zmienia to faktu, że TY jesteś moim
bratem i nigdy, przenigdy się ciebie nie wyrzeknę. ‒ Objął brata ramieniem,
swoim zwyczajem tarmosząc mu włosy, czego matka nie znosiła. ‒ James, Remus i
Peter są moimi przyjaciółmi i zależy mi na nich, ale nie znaczy to, że przez nich
mniej zależy mi na rodzinie, na tobie, braciszku.
Regulus objął Syriusza w pasie, przytulając się do niego. Niemal
nikogo nie było już w Wielkiej Sali, tylko dlatego pozwolił sobie na taki
moment słabości. Ślizgon potrzebował jednak pewności, musiał wiedzieć, że
Gryfoni nie zabrali mu brata. I otrzymał to wszystko. A przynajmniej namiastkę.
‒ Mam dla ciebie prezent ‒ powiedział, oswobodziwszy się z objęć
brata. ‒ Na urodziny ‒ Regulus uśmiechnął się i wręczył Syriuszowi niewielki
pakunek ciasno owinięty kolorowym papierem.
‒ Dzięki, braciszku.
22.06.2014 - rozdział zbetowany przez Degausser.
|
piątek, 21 lutego 2014
13 Urodziny
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Widzę, że znów pokazałaś trochę mojego ulubionego pierwiastka dokuczania u Cannie :P. Szkoda tylko, że James na niego nie odpowiedział. Dziewczyna się szykowała chyba na gorsze tortury dla niego, ale powód o tym, aby nie budzić Syriusza był ważniejszy. Czytając pierwsze zdanie już od razu mogłam powiedzieć:"Ja też lubię spać!". Biedna mama Remusa. Wcale się nie dziwię, że stara się osiągnąć jak najlepsze wyniki w nauce, aby kimś być po tej szkole. I jeżeli jeszcze to będzie możliwe, to pomóc mamie. James to trochę taki leniuch, ale jak tu go nie kochać? Tej rozczochranej czupryny?;P Ech... fajnie by było sprzątać z możliwością użycia zaklęć... Zastanawiam się nad rozmową tych dziewczyn. Ta zmiana zdania Rity, tu chodzi o to, że ona bardziej uwierzyła w plany Voldemorta czy mniej? Chociaż wydaję mi się, że raczej bardziej... przynajmniej tak mi się zdaję, że o to chodziło, ale ja się przecież mogę mylić. Cannie tak często wspomina w tym rozdziale o tej mapie i się zastanawiam czy oni już ją stworzyli czy dopiero stworzą? Chyba to drugie, tak... Zdjęcia z zaskoczenia są najlepsze ;P. A już tak prezent urodzinowy na pewno. Już myślałam, że James gdzieś rozwali ten tort na podłodze. Swoją drogą to jak można jeść blok karaluchowy? Nazwa nie brzmi smacznie. No, ale nie wiem... zdaję się na Petera, że nie je nic obrzydliwego. Myślałam, że o wiele gorszy prezent sprawią mu rodzice, a jednak pomyśleli też o tym, co on lubi. Ech, spoczątku nie zrozumiałam o co chodzi z tą Walburgą. W sensie wiedziałam, że to imię jego mamy, ale że tak się odniósł po imieniu i czemu?... a to jednak sowa. No chłopak ma racje, jedną wypadałoby lubić. Taka sowa to też czasem dostanie coś do jedzenia. Regulus bywa czasem chamski, a czasem potrafi zachować się jak dobry czarodziej. Fajnie, że ukazałaś takie momenty. Ciekawe, co też mu podarował? Jeszcze raz wspomnę o Peterze, bo tu i nawet Cannie się nim zainteresowała, dręcząc go łaskotkami, co mi się podobało, bo lubię go u Ciebie w opowiadaniu ;). Ludzie zbyt często zapominają o nim w swoich opowiadaniach.Szczerze to żałuję, że nie ma więcej do czytania. Tak bardzo lubię czytać o tych czasach, choć sama nie chcę podjąć się tego wyzwania, a Ty jeszcze tak ładnie piszesz. Oj, siłą mnie nie wezmą od czytania ;d. Pozdrawiam i czekam na więcej ;)
OdpowiedzUsuńTak, lepiej nie budzić śpiącego człowieka ;)
UsuńA kto nie jest leniuchem? No chociaż tak po trosze? I fakt - Jamesa chyba nie da się nie lubić ;)
Tak, w tej rozmowie chodziło o to, że Rita zaczęła popierać idee Voldka. Wcześniej nie tyle była przeciwniczką, ile była nastawiona dość obojetnie.
Jej Cannie często wspomina o mapie?! WTF?! Albo ja coś ostro schrzaniłam, albo nie wiem... mam sklerozę. Jeżeli się nie mylę, to tylko na koniec Canicula marudzi, że coś takiego by się przydało. Nigdy nie wspomniałam słowem o Mapie Huncwotów, bo, jak zresztą bardzo dobrze sie domyśliłaś, ona nie istnieje :P
A akurat blok karaluchowy to z HP się wywodzi :D Raczej nie trzeba nazwy traktować dosłownie (jak choćby kopiec kreta dr Oetkera).
Hehe Reg zachowuje się inaczej w stosunku do ludzi czystej krwi, a inaczej, gdy chodzi o mugolaków i zdrajców krwi (za którego Syriusza przecież jeszcze nie uważa). A, jeżeli chodzi o prezent, to - szczerze powiedziawszy - nie wiem. Nigdy nie lubiłam wymyślać prezentów.
Też uważam, że Peter jest marginalizowany w większości opowiadań. Ale, żeby iść z kanonem i dojść aż do tych niesympatycznych wydarzeń, uzyskując przy tym odpowiedni efekt, a przede wszystkim motywację i to nielichą motywację, trzeba na Pete'a rzucić nieco światła.
Naprawdę bardzo dziękuję za miłe słowa :D Dziś chyba zabiorę się za rozdział 18, więc widzisz, że tak strasznie dużo do przodu nie jestem. Gdy jednak dokończę ten czwarty rok, to i publikacja pewno przyśpieszy ^^
Pozdrawiam ;)
Ok, przesadziłam z tym ciągle... no, ale dwa razy na pewno wspomniała :D. No to w takim razie czekam na te kolejne. Jak ja coś piszę, to nigdy nie jestem do przodu, bo musiałabym od razu to publikować - inaczej nie mogę ;p
UsuńPowiem ci, że kiedyś też tak robiłam - pisałam i niemal od razu wrzucałam, ale to mija się z celem, bo błędów w takim tekście co niemiara. Wiem, że wszytskiego nie wyłapię, ale jednak coś tam znajdę, a to już zawsze coś. No, a poza tym czasami w tygodniu napiszę cztery rozdziały, a czasami brak mi czasu na pól strony przez półtorej miesiąca, dlatego jakiś zapas muszę mieć ;)
UsuńRany... jestem przerażona ilością podobieństw w naszych opowiadaniach : | Fakt faktem, że ff o Huncwotach są już tak wykombinowane na wszystkie strony, że zawsze się załapiesz na jakiś schemat, ale nie dość, że mamy nieraz jakieś tam podobne elementy w fabule, to jeszcze zgrywamy się w czasie! Już wcześniej rzucały mi się w oczy jakieś podobieństwa, ale teraz po prostu padłam, bo mój dość długi rozdział 17., który czeka, aż mu dopiszę ostatnią scenę też jest o urodzinach Syriusza. Co prawda o siedemnastych, no ale jednak. Też będzie budzenie go w dormitorium, też będą zdjęcia, też będzie wspólne śniadanie rano i odbiór sowiej poczty. Noo normalnie... masakra : | TAK MI BYŁO DZIWNIE czytając ten rozdział, że sobie nie wyobrażasz! :
OdpowiedzUsuńTym bardziej, że jakiś czas temu, opisując lekcję i chcąc nazwać jakoś nauczyciela ONMS, zaczęłam szperać po wikipediach za tym kolesiem, którego zastąpił Hagrid. I co? Kettleburn. Myślę sobie: choroba, jakieś dziwnie znane to nazwisko, chyba niemożliwe, żebym pamiętała je z "Więźnia Azkabanu", bo nie czytałam tej części ze sto lat. I potem mnie olśniło, że przecież to u Ciebie je już spotkałam, choć wtedy nie zwróciłam na nie większej uwagi. Aż miałam tu napisać jakiś komentarz na ten temat, ale zebrałam się dopiero teraz - i od razu trafiłam na nowy rozdział.
A tak pomijając moją konsternację, to zaskoczyłaś mnie relacją z Regulusem. Powiedziałabym, że jest nad wyraz ciepła, ale ok, zaintrygowałaś mnie, chętnie zobaczę to jeszcze z szerszej perspektywy :>
I jak zwykle Szczota kradnie show, uwielbiam ją!
Tak, wiem, że opka o Huncwotach są przerobione na wszytskie strony. U ciebie jest jednak zupełnie inny watek główny (chyba można teraz za niego uznać wiedźmy, prawda?), a ja w sumie tym rozdziałem kończę tę ogromną częsć wstępna, która rozrosła m i się niewiadomo kiedy :D A ten akurat rozdział to pochodzi jeszcze z moich świątecznych zapasów. Tak swoją drogą, to ty, nygusie jeden, dawno nic nie opublikowałaś :P
UsuńHehe bo u mnie tyle ile tylko się dało, pochodzi z serii - w tym Kettleburn. Chociaż większość i tak jest zastąpiona innymi nauczycielami (bo ci z HP byli zbyt młodzi i nie mogli uczyć w tym czasie).
A to miło mi ;) Staram się jak mogę pokazywac bohaterów z różnych stron, by nie byli tak strasznie jednowymiarowi. Dzięki serdeczne, że dostrzegasz ;)
Ja też, ale ciii :P
Szalejesz z tymi rozdziałami! W sensie częstotliwości. Ale żeby nie było: nie narzekam - piszę to z podziwem dla Twojej samodyscypliny. Powiedziałabym nawet, że zazdroszczę gdybym nie uważała, że zdyscyplinowana i niechaotyczna ja to już nie byłabym ja.
OdpowiedzUsuńNo właśnie, i dlatego kajam się trochę - wybacz opóźnienie! To nie tak, że nie czytałam, bo czytałam! Ale jakoś nie mogłam się zabrać za komentarz, tym bardziej, że ja już wszystko Ci powiedziałam, a ile można powtarzać to samo i słodzić bez przerwy?
W każdym razie: fajnie, że ostatnio Cannie trochę wyszła z cienia, bo ona - jako postać niekanoniczna - tego potrzebuje. Tym bardziej, że da się ją lubić. James jest rozkoszny, aż dziw bierze, że ta Lily go nie chce (choć to akurat aż tak nie boli i nie kuje w oczy jako że ona wcale się nie pojawia). Syriusz w ostatnim fragmencie wydał mi się trochę niesyriuszowy, ale nie dlatego, bo ma jako-takie dobre stosunki z rodziną, bo jestem w stanie przyjąć (choć nie do końca mnie to przekonuje), że w wieku jeszcze tych 15 lat dobrze z nimi żył. Nie pasuje mi jednak ta jego trochę zbyt podniosła wypowiedź zwięczona czułym "braciszku". Jakoś tak mi to zgrzytnęło w zębach, przez moment myślałam, że to może przez specyfikę języka polskiego i po przetłumaczeniu na angielski wyda mi się to bardziej naturalne (ZAUWAŻ ZBOCZENIE!), ale nic z tego.
Jednak jedna wypowiedź nie sprawia, że całość tekstu jest gorsza, a mówię o tym tylko dlatego, bo zwyczajnie wszystko inne jest tak świetne, że nie mam się czego czepić, więc nie miej mi tego za złe.
Pozdrawiam i dużo weny!
Taa dyscypliny :P To są jeszcze zapasy ze świąt (wtedy napisałam chyba z sześć rozdziałów w przód), a od tamtej pory to tylko jeden - także lepiej nawet nie mówić o jakiejkolwiek dyscyplinie, bo ona zwyczajnie nie istnieje :D
UsuńNic nie szkodzi. Zawsze mogłaś napisać, że coś jest źle, bo chyba nie chcesz mi powiedzieć, że żadnego błędu nie znalazłaś do tej pory? No bez takich ^^
Cannie nie jest główną bohaterką, więc zjawia się z doskoku, ale i tak całkiem sporo czasu kradnie ;) Już kiedyś mówiłam, że Lily bardzo średnio mi podchodzi, więc omijam ją szerokim łukiem :P No, wiedziałam, że to zdanie jest problematyczne. Naprawdę zdaje sobie sprawę, że to akurat zakrawa już o jakieś moralizowanie, ale strasznie ciężko było mi ująć to inaczej (gdybym pominęła tę rodzinę, byłoby lepiej? chyba tak...), a poza tym wyszłam z pewnego założenia, które trochę tłumaczy mnie i Syriusza. Mianowicie chodzi o jego wychowanie - czytałaś list Oriona, więc wiesz, w jaki sposób się wyraża - które odciska na nim pewien ślad, jest znacznie sztywniejsze i wymaga stosowania danych zwrotów, stąd taka wypowiedź. Co do jej sensu, to akurat wydaje mi się, że pewne słowa łatwiej przechodzą przez usta młodym ludziom, niż dorosłym - no i cóż, można dywagować, czy on rzeczywiście mówił śmiertelnie poważnie, czy bardziej chciał pocieszy Rega.
Absolutnie nie mam ci za złe wytykania błędów - wariatką (jeszcze) nie jestem ;)
Pozdrawiam ;)
Dyscyplina wyrażająca się tym, że jesteś w stanie napisać tyle naprzód i powstrzymać się od opublikowania tego za jednym zamachem. Dla mnie niewykonalne!
UsuńHej. Miej na uwadze, że Twój blog jest obserwowany, a ja czekam na coś nowego :D, bo teoretyczny termin już minął
OdpowiedzUsuńjuż chyba po 7 marca :/
OdpowiedzUsuńTo na końcu było niesamowicie słodkie. Regulus jest super. Tak, tak wiem. Czasamina niego wrzeszczę, mówię, że go nienawidzę, ale i tak ostatecznie uwielbiam go. Nie wiem, czy Ci tego już nie pisałam, ale dla mnie Regulus jest osobą tajemniczą i wyjątkową. Szczerze uważam, že Twój Regulus jesy godny pani Rowling. Jest pokazane, że on naprawdę jest bardzo dobry, tylko na chwilę zszedł na złą drogę. Może to zmienisz... Bo ja sobie nie wyobrażam jak Syriusz może pozwolić na tę sytuację. Przecież to bracia. Nawet w książce jest napisane, że jako dzieci byli nierozłaczni. Mam nadzieję, że u Ciebie tacy pozostaną. A tak w ogóle z tymi urodzinami to świetny pomysł. Tort od razu na dzień dobry dla Syriusza. Ciekawe jak długo podsłuchiwał, a raczej podgładał. Naprawdę ich miny musiały być dobre. I ogólnie fajna jest cała ta Canicula, już pamiętam jej imię, chyba nawet dobrze :D Jestem z sibie dumna. A wracając jeszcze to dziwne były te dwie siostry. Ciekawe o czym mówiły, znaczy o co im chodziło.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)