Z
|
a kilka minut Gryfoni mieli
zmierzyć się w meczu inaugurującym sezon ze Ślizgonami. Paskudnie wiało, choć
przestało siąpić. Słońce co chwila przesłaniały chmury, gnane przez wicher,
jednak najważniejsze było, że nie trzeba będzie moknąć na trybunach. Co prawda
wielu uczniów i tak pozabierało parasole, zabezpieczając się na zapas. Stadion został
już wypełniony kibicami, trybuny niemal w całości pochłaniały szkarłat i
zieleń, walcząc ze sobą zajadle.
Peter Pettigrew
siedział tuż koło Syriusza i Remusa, wciśnięty między nich. Nienajlepiej czuł
się w zatłoczonych miejscach. Nie podobało mu się, że z każdej strony ktoś na
niego napiera, naciska, że nie może swobodnie wykonać żadnego gestu. O wiele
bardziej wolałby być teraz w szatni, razem z drużyną i przygotowywać się do
wlecenia na stadion. Na miotle, dodał w myślach z lubością.
Bez większych
nadziei poszedł na kwalifikacje. Wiedział, że z Pearl nie ma żadnego
porównania, a od kilku dni James mówił tylko o tym, że drużynie potrzebny jest
ścigający. Peter wiedział, że większość monologów Pottera na temat tego, że
wspomagania szlachetnego domu Godryka Gryffindora w walce z podstępnymi i
oślizgłymi Ślizgonami jest obowiązkiem każdego Gryfona, była skierowana do
Syriusza. Peter nie potrafił odgadnąć, skąd James brał tę oślizgłość
mieszkańców domu węża, choć z drugiej strony, gdy popatrzył na tłuste włosy
Snape'a...
W sumie, kto wie, jakie one są w dotyku,
pomyślał Peter. A może właśnie
dlatego nie może ich domyć? Bo przez łój są tak śliskie, że woda i szampon z
nich spływają?
Pettigrew
miał nadzieję, że James doceni, że przynajmniej on jeden nie stchórzył i
zachował się jak prawdziwy przyjaciel, wspomógł w biedzie. Przeliczył się jednak,
bo Potter nie wykazał żadnego zainteresowania jego startem. W dodatku bardzo
nieudanym. Nie skarżył się, nie domagał niczego, nawet nie miał za złe
Potterowi, że nie oponował, by go przyjęto. Nie chciał litości. Mimo to liczył
na choć krztynę wdzięczności, na choć jedno miłe słowo. Okazało się, że to zbyt
wiele.
Ostatni
maruderzy zasiedli wreszcie na swoich ławkach. Pojawiła się i Cannie. Zajęła miejsce
z drugiej strony Remusa, częstując wszystkich przyniesionymi z kuchni dyniowymi
pasztecikami. Obok Syriusza siedział natomiast Corvi, ciemnowłosy Krukon o
charakterystycznym morskim spojrzeniu.
Dorcas ma takie same, zauważył Peter,
spoglądając na chłopaka.
Za Meadowesem
widział jego kumpli z Ravenclawu ‒ przyciągającego kłopoty jak magnes Raya oraz
Luisa, blondyna o niesamowicie zielonych oczach, który już teraz miał niemałe
powodzenie u dziewczyn. Peter zazdrościł temu ostatniemu urody, tak jak
zazdrościł Jamesowi charyzmy, Syriuszowi odwagi, a Remusowi zdolności. Nawet
Cannie miała coś, co on chciał mieć ‒ własne zwierzę. Matka nigdy nie pozwoliła
mu posiadać żadnego, bo miała alergię na sierść.
‒ A ty po
której stronie stoisz, Syriuszu? ‒ zapytał ciekawie Corvi.
‒ No jak to?
W końcu jestem Gryfonem, prawda?
‒ Niby tak,
ale twój brat jest w drużynie Ślizgonów. My z Tarim też mieliśmy taki problem.
Bo wiesz, on, tradycją rodzinną, trafił do Slytherinu jak większość ze strony
ojca, a ja i Dora znaleźliśmy się w Ravenclawie, jak matka ‒ chłopak zamyślił
się na chwilę, potarł skroń i dodał: ‒ chociaż w sumie to u mamy bywało różnie
z domami.
Syriusz
wyraźnie się spiął, choć próbował to zakamuflować jak mógł.
‒ Znam to ‒
odpowiedział. ‒ U mnie cała rodzina siedziała w Slytherinie, więc dla matki to był
prawdziwy szok, gdy Tiara przydzieliła mnie do Gryffindoru. Dla mnie najlepiej,
gdyby Regulus złapał znicza, ale żebyśmy my wygrali ilością zdobytych obręczy.
‒ George na
pewno by się z takiego obrotu spraw nie ucieszył ‒ parsknął Luis. ‒ W końcu
jest kapitanem, a kapitan powinien dawać wzór drużynie. Rozumiem jednak, że
chcesz, żeby to twój brat złapał znicza.
Syriusz tylko
skinął głową, bo nagle na trybunach podniosła się wrzawa. Mnóstwo osób wokół
wstało i zaczęło wiwatować na cześć wlatujących właśnie na boisko graczy. Trawa
przybrała już brunatną barwę, a ponadto w zagłębieniach wciąż lśniła woda, nie
zdążywszy wsiąknąć w przesyconą glebę.
Peter ledwie
zdołał uchylić się przed przelatującym zawodnikiem, który mało nie urwał mu
głowy. Spojrzał za oddalającą się postacią i zobaczył, że to nikt inny jak
James. Potter machał do nich jeszcze chwilę, zanim wreszcie dołączył do
drużyny. Syriusz stał, energicznie machając za oddalającym się przyjacielem, a Remus
pokręcił tylko głową. Po ostatniej pełni wciąż był blady i wymęczony. Tym razem
księżyc ukazał się w pełnej krasie tuż przed Nocą Duchów, na której siłą rzeczy
Lupina zabrakło. Sami Huncwoci również uznali, że skoro ich przyjaciel nie
miewał najlepszych dni, powinni zrezygnować z planów.
‒ Witam
wszystkich na pierwszym meczu sezonu! ‒ wykrzyczała komentatorka, Mabel Offish.
‒ Naprzeciwko siebie...
‒ Co ona z
tym sezonem? ‒ zapytał nieco zdziwiony Luis. ‒ Przecież to tylko szkolne
rozgrywki.
‒ No to co?!
‒ odkrzyknął Ray, starając się przekrzyczeć tumult, jaki zapanował na trybunach
podczas wyczytywania nazwisk. ‒ Ważna jest dobra zabawa! ‒ Energicznie zamachał
niebieskim szalikiem z orłem tak, że uderzył Corviego w tył głowy, a po chwili
poprawił dłonią.
Corvus zrobił
wdzięczną jaskółkę, jednak udało mu się utrzymać równowagę. Spojrzał z
pretensją na przyjaciela. Nie potrafił się nie uśmiechnąć, widząc, z jakim
zapałem Ray dopinguje... kogoś. Kogo, nie potrafił stwierdzić, bo chłopak nie
miał ze sobą nic ani czerwonego ani zielonego, a z tego, co krzyczał, trudno było
cokolwiek zrozumieć.
Obrońcy
odlecieli do obręczy, gracze ustawili się na miejscach. W środku, między
zawodnikami, widzieli czarną postać pani Hooch, nauczycielki latania. Jej
jasne, prawie białe, krótko obcięte włosy odcinały się na kolorowym tle
stadionu. Kobieta powiedziała coś, zbyt cicho, by Peter mógł ją dosłyszeć.
George Smith i Dorada Meadowes podali sobie ręce. Najwidoczniej George, jak
zawsze, próbował być miły dla dziewczyny i jego uścisk był delikatny, lecz
Dorada uśmiechnęła się paskudnie i, sądząc po minie chłopaka, zmiażdżyła mu
dłoń. Pani Hooch zagwizdała przeciągle, piłki wzbiły się w powietrze, a mecz
został rozpoczęty.
Peter nie
znosił Dorady i nie rozumiał, jakim cudem mogła być spokrewniona z Corvim.
Dziewczyna posiadała blond loki, Corvus oraz jego rodzeństwo włosy mieli
ciemne. Krukon był sympatyczny, potrafił żartować i w ogóle zawsze dało się z
nim porozmawiać, a Dorada reprezentowała sobą wszelkie ślizgońskie cechy.
Drwiła ze wszystkiego, przycinała, robiła aluzje na temat czystości krwi, a
ponad wszystko nie znosiła Gryfonów.
To podstępna, wredna, mająca się za kogoś
lepszego, baba, pomyślał Peter, zaciskając kciuki za Jamesa i resztę.
‒ Gisela von
Schiller przechwytuje kafla ‒ relacjonowała Mabel, niezwykle temperamentna
Puchonka. ‒ Podaje do Pottera. Potter zbliża się do pętli Ślizgonów... Ojć, to
musiało boleć. Sarin Avery posłał tłuczka prosto w Jamesa Pottera i choć Potter
stracił kafel, to przynajmniej utrzymał się na miotle.
‒ Drań ‒
burknął Syriusz, wygrażając pięścią w kierunku Avery'ego, który teraz uśmiechał
się zawadiacko, najwyraźniej dumny z siebie. ‒ Ray, a kogo ty dopingujesz? ‒
zwrócił się do Malumsa, gdy tuż przed nosem mignął mu wyrzucony przez Krukona
szalik.
‒ Gryfonów!
Nie widać? ‒ Ray popatrzył na Syriusza, jakby ten postradał rozum.
‒ Nie bardzo
‒ wtrącił Corvi. ‒ Przecież zabrałeś szalik z orłem, a Gryffindor ma w herbie
lwa. Przed wyjściem pytałem, po co ci ten szalik, skoro jeszcze nie jest tak
zimno, a ty mnie zbyłeś.
‒ Eee... ‒
speszył się Ray, ale zaraz dodał z ikrą: ‒ nieważne to, co widać, ważne to, co
ma się w sercu i na myśli!
Wszyscy,
którzy usłyszeli, uśmiechnęli się z pobłażaniem. Ray nie zwrócił na to większej
uwagi, zaczął jeszcze głośniej dopingować dom lwa, wymachując przy tym
energiczniej niebieskim szalikiem w brązowe pasy.
‒ Ciriana
Meadowes leci jak torpeda wprost na bramkę Gryfonów! ‒ wydarła się Mabel. ‒
Chyba nic jej nie zatrzyma, chociaż... HA! Tłuczek skierowany wspólnymi siłami
przez braci Lewis! Grzmotnął tak, że teraz Meadowes może co najwyżej pomarzyć o
zdobyciu obręczy!
‒ Brawo! ‒
krzyknął Peter, patrząc, jak bliźniacy, Stanley i Rolf, przybijają sobie piątkę
w geście triumfu.
‒ Von
Schiller zgarnia kafla, leci w kierunku bramki Ślizgonów, podaje do Pottera,
ten do Fenwicka. Fawley przygotowuje się do obrony, patrzcie! Lata jak opętany
wokół pętli!
Rzeczywiście
Edward Fawley, obrońca Slytherinu, jak oszalały kręcił ósemki między trzema
obręczami, których bronił. Zdawać by się mogło, że prawie nie patrzył na
lecących w jego stronę ścigających, że nie widział Benia Fenwicka, który mocno
ściskał pod pachą kafla, pochylał się nad trzonkiem, mknąc wprost na
przeciwnika. Wtem jednak tuż przed Gryfonem przemknął tłuczek, posłany przez
Rabastana Lestrangre'a. Gdy Ślizgon zauważył, że chybił, ze złością walnął ręką w udo.
Jednak to zagranie spowodowało, że Benio musiał zwolnić, a to z kolei pozwoliło
Cirianie dogonić przeciwnika i wyłuskać kafla z jego rozluźnionego uchwytu.
‒ Teraz to
Meadowes ma kafla! ‒ relacjonowała dalej Mabel. ‒ Podaje do Meadowes... o rany,
że też muszą mieć to samo nazwisko...
‒ To jeszcze
nic, najzabawniej jest, gdy my gramy ze Slytherinem ‒ wtrącił Luis. ‒ Wtedy
biedna Mabel ma aż troje Meadowesów na boisku i prawie rwie sobie włosy z
głowy. A teraz jej dwóch za dużo!
Peter
zachichotał na myśl o ostatnim meczu Ravenclawu ze Slytherinem. Wtedy Mabel
rzeczywiście co chwilę wykrzykiwała Meadowes, co wiele osób wprowadzało w błąd.
Taki sam problem pojawiał się, gdy rywalizowały Gryffindor i Ravenclaw, bo w
drużynie Krukonów grała siostra Giseli, Petra.
‒ Ciriana
strzela gooola! Niestety Podmore był bezradny wobec tej zmyłki sióstr Meadowes.
Zieloni
podnieśli się i zaczęli wiwatować na cześć drobnej blondynki, która zrobiła bardzo
szybką pętlę honorową. Peter odniósł wrażenie, że Dorada chciała pogratulować
siostrze, lecz ta niemal natychmiast odleciała w przeciwnym kierunku. Czerwoni,
w tym Pettigrew, zawyli, niezadowoleni.
‒ Podmore do
Pottera! Potter do von Schiller... znów Potter... von Schiller... ojej, co za
wymiana! Ponownie Potter i leci do pętli, chyba się zawziął! GOOOL!!!
Tym razem to
czerwona część widowni zawrzała z radości. Ślizgoni zabuczeli.
‒ Fawley do
Reverte, Reverte do Dorady, Meadowes do Ciriany... Reverte... ooooch, ależ
dostała!
Ciriana tuż
po tym, jak zręcznie podała kafla Izabeli Reverte, wyjątkowo nieprzyjemnie
oberwała tłuczkiem w brzuch. Siła uderzenia wyrzuciła ją z miotły, a dziewczyna
w ostatniej chwili uchwyciła się rączki. Dorada natychmiast podleciała do
siostry i pomogła jej wspiąć się na miotłę. Potem poszybowała w kierunku Rolfa,
który skierował tłuczka na młodszą Meadowes i, Peter był tego pewny, choć nie
słyszał, zaczęła go głośno wymyślać. Ślizgoni zawyli, domagając się rzutu
karnego. Tymczasem strzał Izabeli został obroniony przez Sturgisa Podmore'a.
Pani Hooch podleciała do Ciriany, upewniła się, że wszystko w porządku, po czym
podyktowała rzut karny dla Ślizgonów.
Rolf Lewis
podleciał do Ciri i natychmiast zaczął przepraszać, prawdopodobnie tłumaczył
się, że celował w dziewczynę, gdy ta jeszcze miała kafla. Peter mu się nie
dziwił. Ciriana może i miała drobną budowę, w dodatku niewysoka, o twarzy
dziecka, lecz była również niewiarygodnie szybka. Kiedyś Pettigrew słyszał, jak
James nazwał ją diablątkiem i nieraz wyrażał się o niej z uznaniem. Ciri
pokiwała głową, powiedziała coś, co najprawdopodobniej tylko Rolf usłyszał, po
czym odleciała do pani Hooch, chcąc wykonać rzut karny.
Jednak to nie
Ciriana, a Dorada ostatecznie miała strzelać. Panna Meadowes chwyciła mocno
kafla i wystartowała. Wyglądało to, jakby miała zamiar staranować i Sturgisa, i
obręcze, tak szybko leciała. Podmore, widząc, co dziewczyna zamierza, zawahał
się, lecz pozostał na swoim miejscu.
‒ O Merlinie,
ona go zmiecie... ‒ jęknął Ray.
W ostatniej
chwili Sturgis umknął z drogi Meadowes, przesuwając się nieznacznie i
odsłaniając jej drogę do lewej obręczy. Dorada bezlitośnie to wykorzystała,
rzuciła kaflem i tuż przed obręczą wzbiła się gładko w górę.
Ta dziewczyna jest chyba szalona,
pomyślał Peter, nie mogąc się nadziwić. Mimo to imponowało mu, że Dorada nie
zawahała się ani przez moment. Gdyby Sturgis nie usunął jej się z drogi...
na pewno oboje spędziliby trochę czasu w skrzydle szpitalnym.
‒ To było
niesamowite!!! ‒ rozdarła się Mabel Offish. ‒ Naprawdę coś wartego uznania! W
pełni zasłużony gol dla Slytherinu.
Wśród
zielonej części stadionu poniosła się zwycięska wrzawa. Z karmazynowej dochodziły
tylko pojedyncze gwizdy. Przeważająca część widowni była pod wrażeniem zdobycia
obręczy.
‒ Podmore
podaje do Fenwicka ‒ relacjonowała dalej Mabel. ‒ Fenwick do Pottera. Von
Schiller ma kafla, wymija Reverte. Avery źle celuje, tłuczek omija von
Schiller. Podanie do Pottera. Siostry Meadowes zastawiły pułapkę na Pottera.
Utrata! Ciriana pędzi w stronę bramki Gryfonów.
James, będąc
otoczonym i mając do wyboru podać krytej Giseli i będącemu na czystej pozycji
Beniowi, wybrał dziewczynę. Miał jednak małe pole manewru, kafel został
nieczysto podany i to Ciriana chwyciła piłkę. Potter natychmiast zawrócił, nie
oglądając się za siebie. Jednak Benio, nim podążył jego śladem, z irytacją uderzył pięścią w dłoń.
‒ Dorada
strzela iiii... obronił! Brawo Sturgis! ‒ wrzasnęła Mabel, podskakując.
Peter
zaklaskał razem ze wszystkimi wokół, lecz nie patrzył na Sturgisa Podmore’a,
tylko na szukających. George Smith czaił się wysoko nad stadionem niby wieki,
rubinowy sęp. Jednak jego lot był niespokojny, a koła, które zataczał, coraz
szybsze. Widać, niepokoił go przebieg meczu i miał wielką ochotę porozmawiać ze
swoimi ścigającymi. Na razie jeszcze się wstrzymywał, czekając, aż zaczną
współpracować, aż James i Gisela przestaną izolować Benia i wreszcie zaczną
traktować go jak równego sobie.
Regulus Black
latał natomiast nisko, bardzo blisko trybun. Oczywiście rodzice sprawili mu
najlepszą dostępną na rynku miotłę ‒ Zmiatacza Trójkę. Chłopak wydawał się
wyluzowany, dumny, a gdy przelatywał tuż nad trybunami, gdzie zasiadał Peter,
na jego twarzy malował się uśmieszek pełen triumfu. Mimo to jego leniwy lot był
zwodniczy, chłopak przeszukiwał boisko uważnym wzrokiem. Wygrana wciąż znajdowała
się w zasięgu ręki obu stron, bo znicz oznaczał sto pięćdziesiąt punktów.
Wtem bardzo
wysoko na niebie Peter dostrzegł srebrną smugę, przemieszczającą się z
niebywałą prędkością. Trącił ramieniem Syriusza, wskazując coś, co przypominało
kometę. Srebrzysta pręga zniknęła jednak równie szybko, jak się pojawiła. Gdyby
nie bure obłoki, które przetaczały się co jakiś czas, Pettigrew prawdopodobnie
w ogóle by jej nie dostrzegł.
‒ Na co tak
patrzycie? ‒ zapytał Corvi, przyglądając się im ciekawie. ‒ Zobaczyliście
znicza?
‒ Lepiej ‒
odpowiedział Black, uśmiechając się w stronę Lupina. ‒ Już wiem, jak pomóc
Remusowi z królikiem.
Peter nie
zrozumiał, co ta dziwna smuga miała wspólnego z wilkołactwem Lupina, ale nie
skomentował. W dodatku obaj szukający nagle zapikowali w stronę obręczy
Ślizgonów. Fawley spanikował i umknął, a wtedy Peter dostrzegł migoczący
złocisty błysk i lawirujący przy środkowej pętli znicz. Nim jednak szukającym
udało się zbliżyć do bystrej piłeczki, została ona zmieciona przez czerwonego
kafla.
‒ Gisela von
Schiller zdobywa gola dla Gryffindoru, dzięki tchórzostwu Edwarda Fawleya!
Znicz najwyraźniej znów się gdzieś ukrył, to jeszcze nie koniec meczu! Remis: dwadzieścia
do dwudziestu.
Wściekły
Fawley wrzasnął coś w kierunku Regulusa, lecz Black nie raczył nawet się
zatrzymać, odleciał, ignorując kolegę z drużyny. Potem jednak, nie zwlekając,
Edward cisnął kafla Doradzie. Dziewczyna z pewnym trudem złapała piłkę,
stęknęła i rozpoczęła serię podań, zakończoną zdobyciem kolejnego gola dla
Slytherinu. W odpowiedzi James próbował zorganizować kontratak, jednak brak
zgrania w drużynie ponownie dał o sobie znać, co zakończyło się utratą kafla, a
chwilę później również gola. Potter podleciał do Benia, chwycił za ramię i
zaczął tłumaczyć. Fenwick wyszarpnął się i odkrzyknął mu coś. Podleciała do
nich Gisela, próbując rozdzielić, lecz nie na wiele się to zdało. Dopiero
interwencja George’a, kapitana Gryfonów, odniosła zamierzony skutek. Obaj
ścigający wrócili do gry. Zarówno Benio jak i James byli na siebie obrażeni i z
uporem nie chcieli wymieniać między sobą podań. Dla Slytherinu stało się
oczywiste, że wszystkie złożone akcje będą przechodziły przez Giselę i zaczęli
ją kryć. W dodatku zarówno Sarin Avery jak i Rabastan Lestrange wzięli sobie za
cel ścigającą Gryfonów. Nawet Peter wiedział, że jeżeli George nie złapie
znicza, nie uda im się wygrać meczu. A złocista piłeczka uparcie pozostawała w
ukryciu.
‒
Dziewięćdziesiąt do trzydziestu dla Slytherinu! ‒ zakrzyknęła Mabel bez
entuzjazmu. ‒ Jeżeli Gryfoni chcą mieć jeszcze jakieś szanse w tym meczu,
powinni otrząsnąć się jak najszybciej.
Nic jednak
nie zapowiadało jakiejkolwiek zmiany w grze drużyny Gryffindoru. Mimo interwencji
George’a, James i Benio nie potrafili współpracować, nawet wtedy, gdy się
starali. W końcu tłuczek ugodził boleśnie Giselę w bark, a dziewczyna spadła z
miotły z dużej wysokości. Gdyby nie interwencja McGonagall, na pewno
grzmotnęłaby w murawę, gruchocząc wszystkie kości. Przy dziewczynie natychmiast
znalazła się pani Hooch.
Gdy Peter
spojrzał na trybuny, gdzie siedzieli nauczyciele, zauważył, że profesor Atropos
dopiero co przyszła na mecz. Przeciskała się właśnie koło Slughorna, któremu
musiało to bardzo przeszkadzać, bo gdy tylko usiadła, zwrócił się w jej stronę
i upomniał.
Po chwili
mecz został wznowiony. Gisela dość niepewnie wzbiła się w powietrze, a pani
Hooch uważnie obserwowała dziewczynę. James i Benio próbowali przenieść ciężar
gry na siebie, a Rolf i Stanley postarali się odegrać za von Schiller i we
dwóch miotali we wszystkie strony tłuczkami. Niestety Ciriana była zbyt szybka,
Dorada zbyt uważna, a Izabela miała niebywały refleks. Wszystkie trzy zdawały
się być w formie i unikały niemal wszystkich posyłanych w nie tłuczków.
Wreszcie
gdzieś bardzo blisko środka boiska ponownie pojawił się złocisty błysk znicza.
Peter przez chwilę myślał, że tylko mu się wydawało, lecz mylił się. Szukający
mknęli jak wściekli w stronę maleńkiej piłeczki. Było sto dwadzieścia do
pięćdziesięciu, więc jasnym okazało się, że stawką jest zwycięstwo. Jednak to
Regulus znajdował się na dole, a George wysoko w górze, to Regulus miał szybszą
miotłę, a George wolniejszą i to Regulus złapał znicza, a nie George, który został
paskudnie trafiony przez tłuczka. Sarin Avery położył pałkę na ramieniu,
wylądowawszy. Uśmiechał się od ucha do ucha.
‒ Koniec
meczu! ‒ zakrzyknęła Mabel jękliwie. ‒ Dwieście siedemdziesiąt do
pięćdziesięciu dla Slytherinu!
‒ O rany,
tego się nie spodziewałem ‒ bąknął Luis, patrząc, jak Ślizgoni wiwatują.
‒ Gdyby Avery
nie trafił George’a... ‒ zaczął Peter z przekonaniem.
‒ Nic by się
nie zmieniło ‒ stwierdził Syriusz, śledząc uważnie boisko. W jego twarzy mimo
wszystko krył się cień dumy, choć Black usilnie starał się go ukryć. ‒ Bądźmy
realistami, Reg miał nosa, latając tak nisko.
‒ O nie,
jestem skończony! ‒ jęknął Ray, ukrywając twarz w niebieskim szaliku.
‒ Nie
opowiadaj bzdur ‒ stwierdził Remus, który przez cały mecz nie odezwał się ani
słowem. Wydawało się, że teraz jest w jeszcze gorszym nastroju.
‒ Nic nie
rozumiesz! Założyłem się o galeona z Carlylem, że Gryfoni wygrają. I co ja
teraz zrobię?
‒ Nie martw
się, wspomożemy cię ‒ powiedział Corvi, zerkając na Luisa.
‒ A... no ‒
bąknął Krukon. ‒ Tylko nigdy więcej nie zakładaj się o tyle forsy, bo pójdziemy
z torbami. Ty za długi, a my za próbę wyplątania cię z nich.
‒ Dzięki ‒
powiedział Ray, ukradkiem wycierając oko. ‒ Jesteście prawdziwymi przyjaciółmi.
Malums
uściskał obu przyjaciół.
Gdy Peter rozejrzał
się, zauważył, że został sam z Remusem. Syriusz gdzieś zniknął.
Karmię Twoją wenę, bo po pierwsze moja żywi się tym samym, a po drugie to taką wenę jak Twoja to ja mogę karmić aż mnie opuści czucie w opuszkach! xD
OdpowiedzUsuńZacznę od jednej sprawy:
"Mimo to jednak liczył na choć krztynę wdzięczności, na choć jedno miłe słowo. Okazało sie, że to zbyt wiele. " - to jest bardzo przykre, a zarazem mocno prawdziwe zdanie odnośnie tego, jak zawsze widziałam relacje Petera i Jamesa.
Co do meczu quidditcha to moim zdaniem opisałaś go świetnie - czytając książki nie mogłam przerwać, póki trwała rozgrywka, tu było tak samo - kiedy w końcu zajrzałam na gg, okazało się, że zignorowałam jakieś dziesięć wiadomości, bo pochłonął mnie rozdział. Szczerze mówiąc, to cholernie trzymał w napięciu, do ostatniej chwili miałam nadzieję, że jednak wygrają Gryfoni, a jednak tak się nie stało. Będziesz jeszcze o jakimś meczu pisać? Będziesz, prawda? *__* Swoją drogą biedna Mabel, ja sobie nie wyobrażam meczy na linii Slytherin-Ravenclaw... xD
Co do Raya, bo to chyba dopiero jego drugie wystąpienie - jest uroczy, słodki, kochany i przerażająco pechowy, aż cud, że nie został Puchonem, bo mam wrażenie, że dobrze by się tam odnalazł. xD
Szczerze mówiąc, nie wiem, czemu, ale zaczynam lubić Cirianę. Jakoś samo z siebie to przyszło, chyba po nazwaniu jej "diabełkiem" i opisie tego jak gra. Wiem, wielkie podstawy, a i postać nie wydaje się zbyt ważna, ale jednak ją lubię. <3
I odnośnie Twojej odpowiedzi (nie wspomnę, że zapiszczałam z radości, jak ją zobaczyłam) pod poprzednim rozdziałem to zgadzam się, że największą zaletą ff jest to, że wiemy, gdzie skończy się historia bohaterów. Choć z tego powodu nie lubię też przywiązywać się do postaci o których wiem, że zginą kiedyś... I i tak zawsze to robię, to nie fair! ;c
I źle wróży mi podobieństwo do Cannie, bo wkleiłam koleżance akurat fragment, gdy odwracała uwagę Minerwy pierwszego września. Jest przeurocza, ale jeśli jestem równie postrzelona, to moje koty mogą się bać, aż zacznę je łapać za ogon. xD
A co do burdelu z poprawianiem relacji Jamesa i Lily - rozumiem to doskonale. Są w końcu wątki, na które ma się konkretny pomysł, ale pisanie tego odrzuca. Mimo to jestem pewna, że podołasz. <3
I nie martw się, chyba nie ma osoby, która nie znęca się nad postaciami. Ja sama zabijam tyle ukochanych postaci, że jakoś udaje mi się przeżyć ich śmierć w cudzych dziełach. xD
Wen dziękuje i czuje się mile połechtany. Chyba powinnam go nieco strofować, bo mi się rozbestwi ;)
UsuńJeja, a już myślałam, że zrobiłam jakiś straszny błąd i mi go wytknęłaś! Ale bardzo się ciesze, że było widać i że utkwiło w pamięci.
Ojej aż taki dobry był? W sumie nie wiedziałam już na koniec czy mi wyszedł ten rozdział czy nie, ale nie bardzo wiedziałam co poprawić, więc miło niezmiernie, że jednak jest lepiej niż dobrze ^^ Tak, będę pisać o meczach (o dwóch na pewno, może jeszcze jeden, zależy - a to tylko podczas tego roku Huncwotów).
Tak pewnie drugie, bo wcześniej raczej tylko o nim mówili (a później się jeszcze na pewno pojawia). Znaczy ja nieco inaczej definiuję Puchonów - przez obowiązek, dotrzymywanie wiary, przyrzeczeń itp., nie przez niezdarność, bo to krzywdzące.
Ciriana to mój słaby punkt, bo sama przez przypadek ją polubiłam bardziej niż powinnam. Dziewczyna ma swoje zadanie, ale rzeczywiście należy do postaci trzeciego planu.
Haha, ale tak w sumie to ja nie mówiłam, że nie wyłamię się gdzieś po drodze i nie postanowię zmienić zakończenia :P
Punkt dla ciebie ;)
Ja się nie martwię, obawiam się tylko, żeby nie zrobić sieczki jaką już raz urządziłam... wtedy zwyczajnie przytłoczyła mnie ilość wykreowanych bohaterów i na koniec była krwawa łaźnia. No, patologia jednym słowem.
Odnośnie Puchonów, ja również nie postrzegam ich jedynie jako fajtłap, ale Ray wydaje mi się tam pasować, bo mi się statystyczny mieszkaniec Domu Borsuka jawi jako osoba dość ciepła i optymistyczna. Tego stereotypu, że każdy to ciamajda sama nie lubię, bo uważam, że to uroczy dom jest <3
UsuńOo, to ja bardzo chcę zobaczyć Ciri i jej zadanie, skoro można się jej doczekać rzadko. xD
No to teraz mi narobiłaś smaku i będę z niecierpliwością czekać, co też Ty jeszcze wymyślisz!
Ja to rozumiem, to akurat faktycznie jest wina nadprodukcji bohaterów, kiedy autor już nawet nie wie, co z nimi zrobić. Ale z wypowiedzi wynika, że to przeszłość, więc zgarniam pompony spod łóżka i kibicuję Ci gorąco, byś tym razem podołała! :D
A no chyba, że tak :P
UsuńTo (nie)stety będziesz musiała poczekać ;) No zwyczajnie nie została uwzględniona jako specjalnie ważna osoba na ten rok Huncwotów.
Tak, to przeszłość - bardzo niechlubna, bo dotyczy mojego pierwszego bloga, kiedy to nie bardzo jeszcze wiedziałam jak i o czym w ogóle mam pisać. No i wtedy to fajnie się tych bohaterów robiło, nadawało jakichś kilka cech, a później całe stado... teraz wiem, że każdy musi mieć swoją rolę do odegrania, jakiś cel istnienia, a nie tak bezpardonowo pchać się w treść. Masz pompony?! Zdobyłam kibica - ale odlot :D
Rozumiem (; To akurat dla mnie dosyć zrozumiałe, że na pewne rzeczy trzeba czekać i kiedy widzę, że w odpowiedziach odnosisz się do rozdziałów, które na blogu dopiero się pojawią, to nawet nie wiesz, jak mi serce rośnie, bo widać, że masz wszystko tak choć trochę rozplanowane, bo najgorzej jest, gdy autor właściwie sam nie wie, w jakim kierunku pędzi akcja. xD
UsuńZnam to doskonale, człowiek w sumie nie wie, od której strony się zabrać, postaci mnożą się jak grzyby po deszczu i potem nie wiadomo, co z tyloma zrobić. xD
Mam, specjalnie na takie okazje! <3 Och, ośmielę się stwierdzić, że sobie zasłużyłaś. :D
Pełna zgoda - autor musi wiedzieć, gdzie zmierza i po co. Bez tego ani rusz. Plan ogólny to ja mam na całość, szczegółowy sięga do 24 rozdziału (ale przysiądę nad nim, gdy wypełnię obecne założenia), a napisane i czekająca na sprawdzenie jest pięć rozdziałów.
UsuńOjej, zdecydowanie przydałby mi się jakiś opieprz, bo moje ego zaraz mnie pokona - za dużo dobroci :P
Rany, czekam niecierpliwie na te kolejne rozdziały, chyba nie usiedzę niedługo xD
UsuńOj, o opieprz się nie martw - jak na wiernego kibica przystało, potrafię dać kopa, jeśli trzeba, żeby nie zasiadać na laurach i nie obniżać lotów. xD
Byłam bardzo ciekawa meczu i nie jestem wcale rozczarowana! Jak zawsze dała o sobie znać Twoja dbałość o szczegóły i chociaż ucierpiała na tym odrobinę dynamika, to bardzo, bardzo mi się podobało. Spodobał mi się pomysł dziewczyny-komenatatorki, ale jej wypowiedzi wydały mi się trochę... wymuskane? Takie zbyt poprawne jak na komentarz sportowy, ale to tylko moje odczucie.
OdpowiedzUsuńBardzo podobał mi się początek! Super pokazałaś sposób myślenia Petera i te malutkie zgrzyty w jego relacji z pozostałymi chłopakami, naprawdę brawo. Przyznam, że w tym rozdziale trochę zaczęłam się gubić z bohaterami, zarówno tymi z boiska (co jest właściwie zrozumiałe), jak i tymi na trybunach.
James mnie zadziwił swoją dziecinnością i brakiem odpowiedniego podejścia - naprawdę obraził się na kogoś w trakcie gry i nie współpracował? Aż to jeden, powinien dostać za to w tyłek!
Znowu wyskoczyłaś z zagadką - chodzi mi o smugę - ale tym razem wydaje mi się, że wiem o co chodzi. Nie będę jednak tu pisać w razie gdybym miała się mylić, bo będzie wstyd.
Jak zawsze czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział!
Znaczy ja oczywiście mogłabym je bardziej podrasować, ale raz, że wtedy oberwałoby się chaosem, a dwa, że Mabel to dość poukładana dziewczyna no i jakoś dziwnie byłoby mi... No, ale jeżeli masz jakieś dokładniejsze sugestie, to oczywiście chętnie wysłucham i poprawię ^^.
UsuńNo właśnie - wiedziałam, że tak będzie. Ja naprawdę bardzo zachowawczo wprowadzałam bohaterów, coby się nie pogubić i stąd też komentatorka dość poprawna oraz moje jakieś tam dopiski (na których pewnie traci dynamika, ale zyskuje przejrzystość, która chyba akurat więcej znaczy dla czytelnika).
Jamesa bić? Ojej moja bidulka :D
Oj tam na pewno się nie mylisz - tu akurat tylko o jedno może chodzić i bardzo szybko wyjaśni się, co to było.
Nie miałam komputera przez dłuższy czas, ale teraz już mogę nadrobić moje zaległości u Ciebie, bo mówiąc szczerze to się trochę stęskniłam ;p. Za Peterem, tym jego porównywaniem do jedzenia, za Cannie itd. Szkoda mi go, że James nawet mu nie podziękował. Rozumiem, że Syriusz to jego kumpel, ale nie powinien wywierać presji na nim, w końcu to powinien być jego wolny wybór. Mówią, że sport wywołuje kontuzje, a co dopiero taki quidditch ;P. Tu można trafić do szpitala i to na dłuższy czas. Tu porządnie można dostać, a nie tylko się wywrócić. Zastanawia mnie, co takiego Syriuszowi pokazał ten znicz w tej mgle... znaczy jak go to zainspirowało na pomoc Remusowi.Ciekawi mnie czy kiedykolwiek Cannie dowie się futerkowym problemie przyjaciela... kolegi? I jak zareaguje? Tak mi się wydawało, że Gryffindor przegra, bo kiedyś i im musi się zdarzyć, chociaż trochę wątpliwości narobiło mi to, że Slytherin chyba też za bardzo się nie zgrał w grze. No, ale niestety to nie oni przegrali. Współpraca może tyle zdziałać... Nie dziwię się, że Syriuszowi, że chciałby, aby po części wygrał jego brat, no bo to w końcu rodzina, a jak na razie to on ma konflikt głównie z rodzicami, mamą... Niby mogą należeć do innych domów, ale chyba największy konflikt budzi Gryffindor i Slytherin tak jak jest u Blacka. Jakiś krótki wydał mi się ten rozdział. Jakoś na dniach powinnam nadrobić zaległości u Ciebie ;)
OdpowiedzUsuńHa, skoro się stęskniłaś, to znaczy, że bohaterowie całkiem nieźle skonstruowani (a przynajmniej będę się tym pocieszać :D).
UsuńJames nigdy nie był empatą i nie będzie - niestety, albo i stety. Faktycznie nie jest fair w stosunku do przyjaciół, ale taki już jego urok.
Łaa jaki znicz we mgle? To nie o to chodziło :P
Czy Cannie się dowie? Hm - jeszcze nie wiem ^^
Ha - wyłapałaś! Masz rację Slytherin też szwankował, ale nie tak jak fochający James :D
Wszyscy mówią, że ten rozdział taki krótki! No, kiedy to nie prawda - on jest taki jak reszta, słowo.
Będę wredna jak powiem, że cieszę się, że Gryffindor przegrał? Jestem Gryfonką, ale to denerwujące, że na każdym blogu Gryfoni wygrywają. Tak tak wiem, że James jest dobrym graczem, ale to przesada. Nie można wiecznie wygrywać. Nawet najlepsi przegrywają. A James był głupi, że obrażał się na tego chłopaka. Coś mam wrażenie, że kapitan nawrzeszczy na nich. I ma rację. Wiesz, że wcześniej nie załapałam, że James jest ścigającym. Pewnie to wcześniej pisałaś, ale na serio jakoś to do mnie nie doszło. Dziwna ta nauczycielka od obrony. Ona coś kombinuje. Nie ma wątpliwości. Wracając jeszcze do meczu, bardzo dobrze go opisa laś. Ogólnie świetny pomysł z tymi siostrami. Rozdział był wspaniały.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
To ja już tak zbiorczo ci odpowiem ;)
UsuńPewnie, że tęskniłam, zawsze tęsknię za czytelnikami ;) Łodzie zdecydowanie zatrzymały się nie bez powodu. Ale przecież ja ci nie powiem jaki ten powód był ^^
Ojej, zobaczyłaś to nawiązanie z Martą! Jak miło - uwielbiam chować jakieś smaczki po kątach, ale jeszcze bardziej uwielbiam, gdy czytelnicy sami je zauważają.
Tak, Syriusz się nie zgłaszał. A czemu? No cóż to jest już w tekście - ze względu na Rega. Proste, może nawet za proste? A Filch zdybał rzeczywiście Syriusza - chociaż nie wiem, czy widać tę aluzję w późniejszych rozdziałach...
Tak! Też uwielbiam braci Black, no i dobrze mi się o nich pisze ;) Cóż, już teraz zostawiam pewne zaczepy, żeby móc je w przyszłości wykorzystać. A, co będzie, to będzie ^^ W ogóle w dość dalekiej przyszłości planuję rozdział z perspektywy Regulusa :D
Tak, dobrze pamiętasz Caniculę.
Ano tchórze, ale cóż nie zawsze muszą być odważni. Czasami muszę pozwolić im być tymi złymi, którzy zazchowują się źle w stosunku do przyjaciół (Hagrid).
Nie, nie będziesz wredna :P ja tam też się cieszyłam (ale ja w sumie jestem wredna...). Czy napisałam, że Jim jest ścigający, to nie wiem. Serio. Może i jakieś hinty na to były, na pewno na to, że gra, ale czy na pewno na to, że gra na takiej pozycji - nie dam sobie głowy uciąć ;)
Pozdrówka ;)