Dumbledore
nie śpieszył się. Oczywistym wydawało się, że zależy mu, by przynajmniej odbyły
się egzaminy kończące dany rok nauki. Mimo to konieczność sprawdzenia różdżki
Lety Atropos wisiała nad nim i nie było od niej ucieczki. Tym razem nie odbyło
się to jednak na oczach wszystkich uczniów. Dumbledore najwyraźniej zajął się tym
na osobności z Atropos. Mimo to wkrótce Irytek zaczął rozgłaszać po całej
szkole, że pustynia na szóstym piętrze to sprawka nieszczęsnej nauczycielki.
– Zapomniała,
że na nerwach działała – zaśmiewał się poltergeist, krążąc nad głową Lety
Atropos. – Ale jej różdżka doskonale pamiętała i zwolnienie zagwarantowała!
Irytek
pastwił się nad nauczycielką nieustannie, a to, że kobieta najwyraźniej
postanowiła dać za wygraną i snuła się niczym duch po korytarzach, nie
pomagało.
Peter odnosił
wrażenie, że Atropos straciła ducha walki i poddała się, godząc ze swoim
zwolnieniem. Na lekcjach niewiele już ćwiczyli, a sama nauczycielka ciągle była
pogrążona w rozmyślaniach. Pettigrew nie odczuwał żalu, a wręcz przeciwnie.
Atropos
zrobiła coś, czego się nie wybaczało i należała się jej kara. Skoro chciała
zabawiać się czyimś kosztem w ten sposób, powinna być przygotowana na
konsekwencje. Peter nie czuł do kobiety nawet cienia współczucia, bo ilekroć
pomyślał o matce, przypominało mu się, co przydarzyło się Verze.
Ostatnio też
coraz częściej zastanawiał się, czy któregoś dnia nie będzie musiał bronić
Mirandy przed jakimś znajomym. Takie myśli napawały go obrzydzeniem i
przyprawiały o ciarki. Do tej pory nikt nie ważył się posunąć aż tak daleko w
grożeniu osobom mugolskiego pochodzenia. W dodatku w świecie czarodziei coraz
częściej mówiło się o należnym czarodziejom prawach, o niesłusznym
podporządkowywaniu się osób magicznych mugolom. Więcej sławy w ostatnim czasie
zyskał idealista zwany lordem Voldemortem.
Vera wróciła
do zdrowia szybko. Nie potrafiła już jednak z takim zaufaniem spojrzeć na
żadnego z nauczycieli. Choć fizycznie nic jej nie było, na jej psychice na
zawsze pozostał ślad. Kobieta, która miała służyć jej pomocą, opiekować się nią
i zapewnić bezpieczeństwo, zaatakowała ją.
Vera śmiała się, gdy Stanley i Rolf odpalili w gabinecie Atropos
fajerwerki, jednak widząc nauczycielkę, mocno złapała jednego z braci za rękaw.
Tak więc
Peter nie miał powodów, żeby żałować Lety Atropos. Posiadał ich za to wiele, by
jej nie znosić. Na samym początku roku szkolnego, choć Pettigrew nie przyznałby
tego przed samym sobą, nauczycielka obrony przed czarną magią przypominała mu
jego samego. Również wydawała się niezdarna i niepewna siebie. Jednak teraz
wyglądało na to, że wszystko to było tylko skorupą, pod którą kryła się prawdziwa
Leta Atropos – kobieta nie licząca się z cudzymi uczuciami, dla której
najważniejsza jest zabawa. Peter gardził nią.
Wreszcie
nadszedł ostatni mecz Gryfonów w tym roku szkolnym. Tym razem mieli zmierzyć się
z Puchonami o trzecie miejsce. Gryfoni wreszcie wyciągnęli wnioski z
przegranych, a James zaczął dość dobrze współpracować z Beniem Fenwickiem.
Zapowiadała się więc wyrównana walka.
Jak się
okazało, wcale taka nie była.
Gdy do składu
Puchonów powrócili gracze, którzy we wcześniejszym meczu z różnych powodów nie
mogli wziąć udziału, Gryfoni nie mieli większych szans. Czy może raczej: ich
ledwie nawiązana współpraca miała się jak pięść do nosa w porównaniu z
wypracowaną latami taktyką Hufflepuffu. W dodatki Xi Ming Pei postarała się, by
znicz przypadł im w udziale i wykpiła George’a Smitha.
Tak więc
Gryffindor okazał się wielkim przegranym w tegorocznym Turnieju Quidditcha.
Czwarte miejsce mówiło samo za siebie, choć czegoś wreszcie nauczyło Jamesa.
Otóż Potter przestał robić Syriuszowi wymówki, a zaczął zastanawiać się, jak
stworzyć poprawnie funkcjonującą drużynę z ludzi, których miał w zespole. W
dodatku był to ostatni rok dotychczasowego kapitana Gryfonów, George’a Smitha.
Przyszłoroczne zawody miały stanowić sprawdzian dla nowego kapitana, a jednocześnie
drużyna stanęła przed koniecznością wyłonienia nowego szukającego w przyszłym
sezonie.
W finale
zmierzyli się Slytherin i Ravenclaw. Mecz prezentował się dość jednostronnie,
bo ścigające Slytherinu współpracowały ze sobą idealnie i zabranie im kafla
stanowiło nie lada kłopot. Krukoni dzielnie starali się stawić czoło
mieszkańcom domu węża, mimo to ponieśli klęskę. Nawet Mabel wydawała się
rozczarowana kolejną wygraną Ślizgonów, nie przepadała za nimi, szczególnie po
tym, jak zareagowali na wiadomość o wypadku Very.
Bowiem Ślizgoni
nie przyjęli tego z takim zniesmaczeniem jak reszta domów. Jako jedyni bronili
Lety Atropos, twierdząc, że miała rację i może tylko nieznacznie ją poniosło. W
ten sposób wina nauczycielki stawała się coraz oczywistsza.
Egzaminy
końcowe nadeszły szybciej, niż spodziewał się Peter. Nagle wyszło na to, że
wszystko prócz nauki trzeba zepchnąć na dalszy plan i zająć się edukacją.
Pettigrew w tym roku chciał sprawić matce przyjemność stopniami, jakie miał
nadzieję otrzymać. Wiedział, że Miranda nie przywiązuje zbytniej wagi do ocen
wystawianych w Hogwarcie, że uważa syna za dziecko cud, na którym hogwartcy
nauczyciele nie umieją się poznać. Mimo to Peter wiedział, że matka na pewno
uśmiechnęłaby się i upiekła jedno ze swoich wspaniałych ciast, gdyby wręczył
jej świadectwo z wyższymi stopniami niż zazwyczaj.
Ostatecznie
zamiary Petera nie zostały zrealizowane. Przynajmniej nie do końca. Okazało
się, że wrzucanie łajnobomb do pokoju woźnego to niezwykle absorbujące zajęcie,
które pożera lwią cześć czasu i na naukę zostawały już bardzo późne godziny
nocne. Odrabianie szlabanów i nieustające próby w animagii również nie
pomagały.
Grafik Petera
był przeładowany i chłopak nie miał sił na naukę. Syriusz i James, choć równie
często łapali szlabany, nie mieli takich kłopotów jak Peter. Nie wiedzieć dlaczego,
mieli szczęście zarówno do pytań, jak i do zadań egzaminacyjnych. Remus
natomiast spędzał mnóstwo czasu w książkach i tylko czasami dawał się wyciągnąć
na jakiś dowcip.
W czasie egzaminów
głównym żartownisiem Hogwartu stawał się Irytek. Złośliwy duszek nie żałował
wylewania uczniom na głowy atramentu, rozwieszania pod żyrandolami papieru
toaletowego, czy też zapychania dziurek w klasach. Nauczyciele na to ostatnie
patrzyli krzywym okiem, a McGonagall zwróciła kilkakrotnie uwagę
poltergeistowi, by więcej nie robił tak nieśmiesznych żartów. Niestety nie
odniosło to pożądanego efektu, bo Irytek musiał odprawić swój coroczny rytuał
pożegnania uczniów Hogwartu.
Jednak wreszcie
egzaminy pozostały za nimi. Do zakończenia pozostało ledwie kilka dni, a
większość uczniów rozmawiała już tylko o tym, gdzie zamierzają spędzić wakacje.
Peter zastanawiał się, czy tego roku starczy im pieniędzy na jakiś wyjazd za
granicę. Wiedział, że firma ojca ma problemy, więc nie chciał na nich niczego
wymuszać. Byłoby miło, gdybyśmy jednak gdzieś wyjechali.
– W tym roku
chyba pojedziemy na Ziemię Ognistą – stwierdził James, bujając się na krześle w
pokoju wspólnym. – Ojciec mówił, że ma tam przyjaciela, u którego możemy
zamieszkać. No i powiedział mamie, że tam
nie będzie tyle robactwa co w Amazonii... – Potter skrzywił się wymownie na
wspomnienie ostatnich wakacji.
– Tata uparł
się, że pojedziemy do jakiegoś planetarium – burknęła Canicula. – Super
drogiego z super sprzętem i super technologią. A ja będę się super nudzić.
Naprawdę nie rozumiem, co on ma z tymi wszystkimi gwiazdami. Może macie ochotę
jechać zamiast mnie? – Spojrzała po Huncwotach z nadzieją.
– Wybacz,
Cannie, ale mamie udało się załatwić mi jakąś pracę na wakacje, więc
prawdopodobnie całe będę zajęty – powiedział Remus, któremu najwyraźniej było
przykro. – Ale pomyśl o dobrych stronach. Będziesz do przodu z astronomią.
– Marzyłam o
tym... A może ty, co, Syriusz?
– Spasuję – odpowiedział
Black, wyciągając nogi przed siebie. – Imiona całej mojej rodzinki pochodzą od
gwiazd, kazali mi się uczyć tych konstelacji i naprawdę nie mam ochoty znów się
w tym babrać.
– A w ogóle
to po co twoja mama kazała ci się o tym wszystkim uczyć? Przecież wiedziała, że
będziesz mieć w szkole astronomię... – zapytał James, teraz kręcąc się tylko na jednej nodze od krzesła.
– Chyba liczy
na to, że zaraz wybiorę imię dla przyszłego dziedzica Blacków – burknął
Syriusz, a po chwili roześmiał się. – Chociaż wątpię, żeby się doczekała.
– Dlaczego? –
zapytała Cannie, sącząc napój goździkowy.
– Dzieci są
okropne – odpowiedział Black, jakby to było oczywiste. – A poza tym w życiu nie
skrzywdziłbym własnego berbecia tak wydumanym imieniem... Dajcie spokój, gdyby
taki szkrab zapytał, dlaczego tak dziwacznie się nazywa, musiałbym mu
powiedzieć, że jego imię pochodzi z gwiazd.
Cała piątka
roześmiała się serdecznie.
– No to teraz
wiecie. Zresztą, chyba szybciej mnie wydziedziczą, niż ja dorobię się
jakichkolwiek dzieci.
– Nie
opowiadaj bzdur – przerwał mu James, uderzając w podłogę wszystkimi czterema
nogami krzesła. – Żadna matka nie wydziedziczyłaby swojego dziecka. Poza tym
jesteś ich wspaniałym dziedzicem. – James wyszczerzył zęby. – Mojej mamy nie
wydziedziczyli, więc...
– A nie
mówiłeś, że nie pojawiacie się na żadnych uroczystościach Blacków? – przypomniała
Jamesowi Cannie.
– To dlatego
że tata nie chce na nie chodzić, bo uważa je za sztywniackie przyjęcia dla
bufonów.
– Dzięki, Jim
– sarknął Syriusz. – Wiesz, ja jestem zmuszany do uczestniczenia w nich, więc
chyba też jestem takim „bufonem”. A widziałeś kiedyś zaproszenie?
– To tam są
potrzebne zaproszenia? – zdziwił się James.
Syriusz
westchnął ze zrezygnowaniem.
– No co? – dopytywał
Potter.
– Zupełnie
nic, James, zupełnie – odpowiedział Black. – A twój tata ma rację: przyjęcia są
potwornie sztywniackie.
– Peter, a ty
gdzie się wybierasz? – zapytała Canicula, patrząc na zajadającego się ciastem
dyniowym Pettigrewa.
– Jeszcze nie
wiem, czy w ogóle gdzieś wyjedziemy. Tata miał ostatnio jakieś problemy
finansowe – przyznał chłopak.
Cannie
posłała mu pokrzepiający uśmiech.
– Będzie
dobrze, Pete – zwrócił się do niego Syriusz, poklepując po ramieniu.
~*~
Różdżka Lety
Atropos została sprawdzona w ostatnim tygodniu roku szklonego. Żaden uczeń tego
nie widział, nie powiedziano o wynikach oficjalnie, jednak krótko po tym
zdarzeniu gruchnęła wiadomość o zwolnieniu kolejnego nauczyciela obrony przed
czarną magią. Nikt nie wiedział, od kogo wyszła, prawdopodobnie sama Atropos
pożegnała się z jedną z klas, a uczniowie rozpowiedzieli to dalej. Kobieta najwyraźniej
uznała, że wszystkim należą się wyjaśnienia, więc wyjawiła, że był to jej
pierwszy i ostatni rok na stanowisku nauczycielskim w Hogwarcie.
Peter
odetchnął z ulgą, miał przemiłe uczucie doprowadzenia spraw do końca. Jednak
nie wszystkim spodobało się odejście Atropos, byli też tacy, którzy zdążyli ją
polubić.
Huncwoci
rozkładali się właśnie pod wielkim dębem przy jeziorze, gdy ich uszu dobiegły
podniesione głosy uczniów. Chłopcy odwrócili się, chcąc zobaczyć, co wywołało
takie poruszenie.
Na ścieżce
wiodącej z zamku do bramy głównej szkoły znajdowała się Leta Atropos. Przy
sobie miała tylko niewielką walizkę z podręcznymi przedmiotami. Najwyraźniej
główną część rzeczy musiała przetransportować jakiś czas wcześniej. Kobieta
była mocniej pochylona niż zazwyczaj, a jej włosy sterczały na wszystkie
strony, choć próbowała zgarnąć je w kok. Nie spoglądała na uczniów, a wprost
przed siebie, opuszczając Hogwart w ponurym milczeniu. Jej sylwetka wydawała
się dziwnie zgarbiona, jakby w ostatnich dniach musiała zmagać się z ogromnym
ciężarem. Gdy podbiegła do niej mała Puchonka i chwyciła jej szatę, kobieta
zatrzymała się. Pogłaskała dziewczynę po głowie, powiedziała coś i mocno
przytuliła. Chwilę trwały w uścisku, aż wreszcie nauczycielka wyprostowała się,
posłała byłej uczennicy gorzki uśmiech i wznowiła marsz do bramy.
Nikt więcej
nie odważył się do niej podejść.
Peter patrzył,
jak z zamku wychodzi Kettleburn, wspierając się o lasce. Nie minęło dużo czasu,
a dogonił Atropos. Wziął ją delikatnie pod ramię, odprowadził do bramy,
otworzył przed nią jedno ze skrzydeł, a później uciął sobie krótką pogawędkę.
Leta uścisnęła nauczyciela oszczędnie, a później bramy Hogwartu zamknęły się za
nią.
– Jak
myślicie, o czym rozmawiali? – zapytał Remus, wpatrując się we wracającego do
zamku Kettleburna.
– Co za
różnica? – burknął Peter, odwracając się w kierunku jeziora.
Świecące
wysoko na niebie słońce odbijało się w ciemnej tafli wody złocistymi
refleksami. Po chwili z głębin wychynęła ryba, która podskoczyła wysoko, by
zaraz znów zniknąć w topieli. Na lustrzanej powierzchni rozchodziły się coraz
szerszymi kręgami zmarszczki, wreszcie obejmując całą toń, docierając aż do
brzegów.
– Peter ma
rację – stwierdził James, mnąc w ustach źdźbło trawy.
– Wrobiliśmy
ją – powiedział twardo Remus. – A jeżeli wyciągnęliśmy złe wnioski, jeżeli się
myliliśmy... Nie zasłużyła na coś takiego, to wszystko nie tak powinno
wyglądać.
– Sprawdzili
jej różdżkę i znaleźli zaklęcia, których użyto na Verze, dowiedzieli się, że
majstrowała z łodziami. Czego jeszcze potrzebujesz, żeby być pewnym? – zapytał
Syriusz z irytacją.
– Nie wiemy
tego – szepnęła cicho Cannie. – Nikt nigdy nie powiedział, czego się
dowiedzieli.
– Can... – jęknął
Potter. – Ty też? Przecież od czasu tego wypadku byłaś przekonana, że to ona.
– Poza tym
Dumbledore ją zwolnił. Kto jak kto, ale on bez powodu by nikogo nie wywalił – stwierdził
Syriusz, kończąc dyskusję.
– Wtedy byłam
zła, zaślepiona złością i nie chciałam nawet brać pod uwagę, że może chodzić o
kogoś innego.
– Miałaś
racje, Cannie – uciął James. – To ona zaatakowała Verę, ona zatrzymała łodzie,
zabawiła się naszym kosztem i zasłużyła na to, co ją spotkało.
– Wy
jesteście po prostu za dobrzy – dodał Syriusz. – Ty i Remi ciągle tylko
doszukujecie się dobrych stron tam, gdzie ich nie ma.
– Tak, też
czasami zastanawiam się, co w was widzę... – mruknęła Cannie.
Syriusz dał
dziewczynie kuksańca w ramię. Canicula jęknęła, a po chwili oddała chłopakowi.
~*~
Uczta
pożegnalna minęła niezwykle szybko, Dumbledore oficjalnie ogłosił, że Leta
Atropos nie będzie nauczać w przyszłym roku obrony przed czarną magią. Nie
wywołało to jednak żadnej reakcji wśród uczniów. Atropos pozostawiła po sobie
niesmak, który szkoła miała odczuwać jeszcze długo.
Nim się
obejrzeli, znów siedzieli w ekspresie Hogwart-Londyn. Pociąg pędził przed
siebie wzdłuż ciągnących się milami torów. Peter zajął miejsce przy oknie,
spoglądając na mijane krajobrazy. Tym razem nie rozmawiali zbyt wiele.
– Jak myślicie, kto w
przyszłym roku zostanie kapitanem drużyny? – zapytał Peter
– Jim, a kto inny – odpowiedział pewnie Black,
klepiąc przyjaciela po barku.
– Nie bądź
taki pewny, zawsze mogę odmówić – przekomarzał się Potter.
Wszyscy
roześmiali się – trudno było uwierzyć, że James miałby odrzucić coś, o czym
marzył od dawna.
Gdy tylko
znaleźli się na peronie, Peter zobaczywszy rodziców, pożegnał się z przyjaciółmi
i pobiegł w kierunku matki oraz ojca. Po chwili znajdował się w stęsknionych
ramionach Mirandy, która przyciskała go mocno do siebie.
Nareszcie w domu, pomyślał.
12.08.2014: rozdział zbetowany przez Degausser.
|
Intrygował mnie ten tytuł ;P. Chyba odnosił się do Lety. Również mi się wydaję, że Albus musiał mieć lepszy powód niż tylko ta burza piaskowa, w którą została wrobiona. Większość nauczycieli Obrony Przed Czarną Magią ma coś na sumieniu ;p. A jeszcze ta sprawa z Verą, chyba za bardzo ją poniosło. Przez głupie plotki koleżanki, Cannie została niesłusznie obwiniona o obgadywanie. Gdybym tak była, to na pewno nie tęskniłabym za taką nauczycielką. A więc jednak czwarte miejsce... dobrze, że chociaż czegoś nauczyło Jamesa, bo do niego chyba rzadko coś tak mocno trafia. No i w końcu nie męczył Syriusza. Biedny Peter, nie ma to jak nie mieć szczęścia... Może też wtedy powinien brać przykład z Remusa i uczyć się zamiast płatać figle? Syriusz z Jamesem może by to zrozumieli. W końcu chciał zaimponować mamie, a jemu nauka chyba trochę gorzej przychodzi niż im... chociaż u nich to raczej kwestia szczęścia. Ja mimo, że za gwiazdami raczej nie przepadam, to w takim planetarium fajnie się było znaleźć, choć pod prawdziwym niebem chyba, jednak lepiej ;). Szkoda mi trochę Remusa, ale przynajmniej nabierze doświadczenie i trochę odciąży swoją mamę, ona zasługuję na to, a niewątpliwie on to docenia. Lupin chyba lubi astronomię, więc naprawdę szkoda, że nie może pojechać z Cannie. Z przyjacielem zawsze to raźniej. Nie lubię takich Irytków, tylko psują nerwy ;p. Atrament na głowę? I, że w czasie egzaminów? Czy nie w czasie pisania? Za to powinny być odszkodowania ;P. A może James faktycznie zostanie kapitanem? Kto wie... ale na pewno by nie odmówił, tego i ja jestem pewna :D. Z Syriuszem to prawda, prędzej go wydziedziczą ;p, powinien iść na jasnowidza :D. Pozdrawiam i nie myśl sobie, że mamy Cię dość, nigdy! ;P
OdpowiedzUsuńNaprawdę? Pewnie, że chodziło o Letę (a może myślałaś, że rzucam bloga? :P).
UsuńWszytsko (no, prawie) będzie jasne po następnym rozdziale ;)
Peter miał dobre zamiary, a wyszło jak zawsze - no powinien byl się uczyć, ale cóż.
W czasie, gdy są przeprowadzane (pewnie zajmuje to około tygodnia-dwóch), a nie, że mają egzamin i buch atramentem :P To by było... no niefajne.
Syriusz to nawet na wróżbiarstwo nie chodzi, ale faktycznie tu mu się udało :D
Pozdrawiam ;)
O Merlinie, nadrobiłam wszystko... Okazało się, że skończyłam gdzieś w okolicach 11 rozdziału i przeraziła mnie ilość treści do nadrobienia. Będę starała się od teraz czytać regularnie.
OdpowiedzUsuńCo mogę powiedzieć - 24 rozdziały i jeden wątek jest w miarę zawiązany, bo Leta odeszła, ale nadal nie wiem, dlaczego zatrzymała te łódki i dlaczego zrobiła małej Verze krzywdę. O ile to ona była.
Czekam na wielką ucieczkę panicza Blacka, łzawe rozstanie z Regiem (chociaż nadal naciągane wydaje mi się, żeby taki duży chłop, w końcu 15 letni już, tak szybko się rozpłakał) i zawiązanie braterskiej miłości między Syriuszem i Jamesem.
Chciałabym powiedzieć, że denerwują mnie rozdziały z perspektywy Petera, ale jednak tak nie jest, bo nawet nieźle się je czyta. Ja po prostu jestem zrażona do jego postaci, ot co.
Poza tym, Syriusz powinien powiedzieć, że jego berbęć, nazwany po gwiazdach czy nie, i tak nie będzie tak skrzywdzony jak on, bo Sirius Black (naprawdę czarny) jest już zajęte xD.
Proszę o więcej scen z Black Brothers (powinni założyć band, normalnie. Nazwę już mają, wygląda mają, teraz tylko kariera!) i niech Remus w końcu powie Cannie, że mu się podoba i niech dziewczyna sama się przekona, jakim futrem jest porośnięty (na klacie).
Pozdrawiam i czekam na next, Niah.
Regularność raczej nie sprawi ci problemu, bo i rozdziały będą pojawiały sie rzadziej ;)
UsuńKurczczek, to nie jest coś, na co mogę odpowiedzieć (znaczy mogę, ale uważam, że popsuje zabawę). Wolałabym, żebyś jako czytelniczka wysnuła własne wnioski (no zawsze możesz przyjąć te sugerowane przez Huncwotów, bo takowe były ^^).
A nad tym się zastanawiam :P (Reg miał 13 lat, no prawie 14, bo grudzień).
Hahaha do do Syriusza ma zupełną rację :P
Też ich razem lubię :D Co wszyscy z Remusem i Cannie? Mam wrażenie, że tu sie dzieje coś, o czym ja nie mam bladego pojęcia o.O
Pozdrawiam ;)
Ja tu się rozpędziłam, prawie w trans wpadłam a następny rozdział dopiero za miesiąc, jak nie dalej. No cóż, wytrzymam ;)
Usuń14? Byłam pewna, że był starszy... Zaraz, Syriusz skończył piątą klasę więc powinien mieć 16 lat, a skoro Reg jest rok młodszy to nie powinien mieć 15? Czy u ciebie jest dwa lata młodszy?
No przecież na każdym kroku zaznaczasz jakim to tęsknym spojrzeniem Remus za nią patrzy i jak się o nią martwi, że chciałby jej o sobie powiedzieć, ale boi się odrzucenia - to on do niej nie zarywa? Bo to wygląda jak podryw na biednego wilkołaka.
Pozdrawiam, Niah.
A bo wiesz najpierw była sesja, teraz jest mundial (no i gorąco było), więc i rozdziały się nie pisały (a ja się rozleniwiłam )^^
UsuńSyriusz skończył czwartą klasę :D Ale tak, jest starszy o dwa lata - Syriusz '69, a Reg '71 (ale to nie moje widzimisię).
Bo Remus to taki opiekuńczy typ, a Cannie traktuje jak siostrę, którą rzeczywiście miał mieć. A lęk przed odrzuceniem najlepiej wychodzi na Cannie, bo jest mu najbliższa oprócz chłopaków (bo Hunce jak wiedzą, to już nie jest to takie straszne). A wszyscy podejrzewają biednego Remusa o niecne zamiary :(
O tak, coś o tym wiem... Lenistwo to wspaniały przyjaciel, ale z rodzaju tych, którzy ciągną cię na dno xD
UsuńTa, wiem, Jo tak ustaliła (btw. to był 59 i 61), ale z tego co pamiętam, dodała, że Syriusz urodził się w przedziale od września do listopada, a do Hogwartu dostawały się tylko dzieci, które miały ukończone 11 lat, więc Syriusz musiał poczekać rok na swoją kolej. Ale nie będę się o to spierać, to Jo niedokładnie wszystko tłumaczy i potem wychodzą kwiatki typ czy James Potter był Szukającym czy Ścigającym.
Niemniej, nie obraziłabym się za mały romans w ich wykonaniu :) Są pocieszni.
Pozdrawiam, Niah.
Tak, oczywiście masz rację. Sama nie wiem, czemu odmłodziłam ich dziesięć lat... głupoty gadam. Właśnie też tak czytałam i tego się trzymam. U mnie James jest ścigającym tylko dlatego, że z szukającym bym nie wytrzymała :P
UsuńW sumie to romasnów nie ustalałam, więc raktycznie wszystko możliwe :D
Bardzo dobry rozdział! :D
OdpowiedzUsuń