P
|
eter Pettigrew obawiał się wielu
rzeczy, choć starał się to skrywać najlepiej, jak potrafił. Wszystko zaczynało
się od drobnostek jak zaliczenia przedmiotów, eseje do oddania i zabieranie zdania.
Ciągle towarzyszyło mu przeświadczenie, mówiące, że jest za słaby, nie dość
mądry, niewystarczająco zdolny – po prostu nieprzydatny. Poznanie reszty
Huncwotów niewiele w tej sprawie zmieniło, może nawet tylko pogorszyło
samopoczucie Petera. Nagle zaczął obawiać się, że gdy coś powie, zostanie
wyśmiany – dlatego, jeżeli tylko mógł, milczał. Nie była to ta pełna nagany i
ponurego przyzwolenia cisza Remusa, która miała w sobie jakąś dziwną, pokrętną
siłę. Bezgłos Petera wydawał się brudny,
oblepiony mackami strachu, przerażenia, wreszcie tchórzostwa.
Gdy Syriusz pokazał
przyjaciołom stare tomiszcze, jakie znalazł na Nokturnie, w Peterze coś pękło.
Oczywiście Huncwoci nie pierwszy raz igrali z potężną magią, ale tym razem
chodziło o większą sprawę. Pettigrew nigdy nie czuł potrzeby narażania własnego
życia, czym innym były żarty prowadzące do szlabanów czy niepowodzenia
wynikające z braku czasu na odpowiednią naukę – matka powtarzała mu, że życie
ma tylko jedno, dlatego powinien o nie walczyć, nie dopuścić, by ktoś
podejmował za niego decyzje, z którymi się nie zgadza. Rysunki z książki
wystarczająco przeraziły Petera, nie potrzebował sprawdzać zaklęć stamtąd,
wolał zostawić tomiszcze w spokoju. Nawet Remus poparł jego zdanie, co wtedy
podbudowało Petera, a później… później wszystko wzięło w łeb.
Huncwoci byli
przyjaciółmi, tego nic by nie zmieniło, jednak to, do czego James i Syriusz
chcieli zmusić Pettigrewa, stanowiło pewien punkt przełomowy. To wtedy dotarło
do Petera, że właściwie nikt nie liczy się z jego zdaniem, że chcą, żeby robił
to, co pozostali, nawet jeżeli się z tym nie zgadza. Oblała go przejmująca fala zawodu; gdyby był
silniejszy, odwróciłby się i odszedł. Ale nie był – został, słuchał, choć nie
słyszał, wpatrzony w przerażającą ilustrację mężczyzny, który ożywał i konał co
chwilę. W głowie Peter czuł tętnienie, jakaś pierwotna siła mówiła mu, żeby
odszedł, porzucił tych ludzi, ale nie potrafił. Nie dlatego, że się bał, a
dlatego, że był silny siłą zdradzonego, lecz wiernego. Remus wstawił się za
nim, jawił się jako prawdziwy przyjaciel tak jak Cannie, Peter nie opuściłby
ich tylko dlatego, że coś mu nie odpowiadało.
Potem zaczęły
się dodatkowe lekcje z Aikenem. Pettigrew nigdy na nich nie błyszczał – gdy po
kilku spotkaniach z różdżek Jamesa i Syriusza wychynął biały strzęp, Peter nie
wykazywał żadnych postępów. Remusowi również szło gorzej, jednak wynikało to
raczej z jego podejrzliwości do nauczyciela. Lupin, który nigdy nie miał
problemu z zaklęciami, nie potrafił skupić się na czarze, przywołać pozytywnych
wspomnień. Peter zaczął się zastanawiać, czy możliwe jest, żeby Remus
doświadczył zbyt mało pozytywów w przeszłości, jednak dla kogoś uzdolnionego
nie mogło być to przeszkodą. Przynajmniej tak sądził Pettigrew.
Peter nie
rozumiał, skąd u Lupina brały się tak wielkie pokłady podejrzliwości względem
Charlesa Aikena. Dla Petera był miły, nigdy nie karcił, nawet nie spoglądał tym
specyficznym spojrzeniem zawodu, jakim zwykli obdarzać Pettigrewa pozostali
nauczyciele, gdy coś mu nie wychodziło. Aiken potrafił znaleźć dla każdego nie
tylko uśmiech, dobre słowo, ale i pochwałę. Peter nie przywykł do pochlebstw,
nigdy nie był najlepszy, więc pogodził się, że nie zasługuje na uznanie.
Tymczasem nagle sytuacja się odwróciła, nagle ktoś zaczął się interesować
Peterem, nie Huncwotami jako całością, ale właśnie Peterem jako jednostką.
Czasami Pettigrew zastanawiał się, czy gdyby Aiken rzeczywiście miał złe
zamiary, zauważyłby to. Jednak szybko dochodził do wniosku, że niewątpliwie
umknęłoby to jego uwadze; Przynajmniej pozostaję
szczery sam ze sobą, pocieszał się.
W ostatnim
czasie Peter zauważył dziwne napięcie pomiędzy Cannie i Syriuszem. Właściwie z
dnia na dzień coś się zmieniło; Canicula miała jakiś powód, żeby obwiniać
Syriusza, a Black zrobił się bardziej burkliwy niż zazwyczaj. Po lekcji eliksirów
wszyscy Huncwoci wypytywali Syriusza, o co poszło między nim a Cannie, jednak
niczego się nie dowiedzieli. Później wszystko się uspokoiło i, choć wciąż były zauważalne
spięcia wśród tej dwójki, zachowanie przyjaciół powróciło do normy.
Podczas tego
krótkiego czasu, gdy Cannie nie odzywała się do Syriusza, to z Peterem spędzała
najwięcej czasu. Oboje się lubili, nie kryło się w tym więc nic dziwnego. Canicula
nigdy nie faworyzowała żadnego z Huncwotów, traktowała wszystkich po równo
zarówno w żartach jak i poważniejszych rozmowach. Kiedyś nawet próbowała
wyciągnąć z nich, co takiego naprawdę dolega Remusowi. Oczywiście nie udało jej
się, lecz niewiele brakowało, a podpuściłaby Jamesa, że wyciągnęła to z
Syriusza. Właściwie wówczas uratował go Peter, który tylko przez przypadek
znalazł się akurat wtedy w pokoju wspólnym.
Pewnego
wieczoru, gdy większość udała się już do dormitoriów, Peter i Canicula
siedzieli razem na kanapie przed kominkiem. Cannie jak zwykle rozłożyła się na
niemal całej sofie, a głowę położyła na kolanach Petera. Uwielbiała tak leżeć
godzinami, a gdy kiedyś Remus zapytał, czemu nie weźmie sobie poduszki,
odpowiedziała, że poduszka sama w sobie nie jest tak ciepła.
– Peter? – zapytała
Canicula. – Peter! – wykrzyknęła, uderzając go.
– Mmm, co? – odmruknął
sennym szeptem.
– Wiesz, mam
pytanie. Ale… nie bardzo… Nie będziesz się gniewał, prawda?
– Nie, nie
będę – zapewnił wciąż trącącym zaspaniem głosem.
Przez chwilę
Cannie milczała, jakby czekając na odpowiednią chwilę. Patrzyła w dogasające
płomienie kominka, które dawały przyjemne ciepło. Szczota siedziała tuż przed
paleniskiem, wpatrując się w białe, w większości skruszone drwa.
– Co jeżeli w
przyszłości się rozdzielimy, pokłócimy i każde pójdzie w swoją stronę? Co
jeżeli ktoś wyprze się naszej przyjaźni? Albo zdradzi? Przez cokolwiek.
– Dlaczego o
to pytasz? Przecież to niemożliwe.
Choć Peter
starał się, żeby ostatnie zdanie zabrzmiało jak najpewniej, miał wrażenie, że
nie do końca mu wyszło. Nie sądził, żeby kiedykolwiek ktoś miał się wyłamać z
ich grupki, jednak obawiał się, że ćwiczenia z animagią mogą skończyć się
naprawdę źle. Cannie nic o tym nie wiedziała, żaden z Huncwotów nie miał odwagi
jej powiedzieć i lepiej, aby tak pozostało.
– Bez powodu
– odpowiedziała równie nieszczerze Canicula.
Peter nie
drążył, pozwolił jej mieć swoje tajemnice. W jego opinii zasługiwała na choć
tyle z ich strony.
– Jeszcze tu
siedzicie? – zainteresował się Remus, stając na schodach prowadzących do
męskich dormitoriów.
Ostatnio
Lupin sprawiał wrażenie cichszego niż zazwyczaj. W jego spojrzeniu, drobnych
gestach krył się jakiś żal, choć Peter nie był w stanie powiedzieć, o co też
może przyjacielowi chodzić. Wydawało mu się, że powodem jest fascynacja
pozostałych Huncwotów i Cannie Aikenem, to, że żadne z nich nie podzielało jego
obaw.
– Trochę się
zasiedzieliśmy – powiedziała Cannie, wstając. – Chodź, Szczota.
Canicula
chwyciła kocicę i udała się do swojego dormitorium, żegnając chłopaków.
– Dobrze się
czujesz? – zapytał Peter, widząc, jak Lupin opierał się o ścianę.
– Bywało
lepiej – mruknął Remus, zagarniając Petera ramieniem.
Wspólnie
weszli po schodach, natykając się na wściekle rzucających poduszkami Jamesa i
Syriusza.
~*~
Czas dzielący
Huncwotów od Nocy Duchów minął zatrważająco szybko przez grad zadań, jakie
mieli do wykonania. Jednak wreszcie mogli zasiąść do wielkiej uczty przy
długich stołach specjalnie przystrojonych na tę uroczystość. Nad głowami
uczniów unosiły się białe świece, z których zwieszały się smukłe języki
parafiny, stygnącej zadziwiająco szybko. Wokół latały hogwarckie duchy, zjawił
się nawet Krwawy Baron, krocząc dumnie nad stołem Slytherinu. Jednak gdy tylko
jego spojrzenie skrzyżowało się ze wzrokiem pięknej Szarej Damy, ducha
Ravenclawu, Krwawy Baron zgarbił się, potępieńczo podzwaniając łańcuchami. Ser
Nicholas tradycyjnie już uskarżał się na paskudnego kata, który nawet nie
potrafił pozbawić go głowy.
– Doprawdy,
dureń był z tego jegomościa – mówił Prawie Bezgłowy Nick. – Ale wiecie – nachylił
się w stronę Huncwotów, a Syriusz przysunął się do Jamesa, żeby uniknąć
przeniknięcia przez ducha – ostatnio zapytałem Charliego Aikena, czy nie
dołączyłby do mnie po śmierci. Bardzo przyjemnie z nim porozmawiać, a nie
wygląda najlepiej. Chociaż – zrehabilitował się pośpiesznie – rzecz jasna, nie
życzę mu śmierci, to tylko tak na wszelki wypadek. Taka możliwość, zawsze
dobrze jest mieć różnorakie możliwości.
– Nick,
zlituj się i odsuń – jęknął Syriusz, który niemal siedział Jamesowi na
kolanach.
– Och, wybacz
– przeprosił duch, cofając się.
– Ser
Nicholasie, czy takie pytanie nie jest trochę… niegrzeczne? – zapytała Cannie.
– Bo wiesz, nie wydaje mi się, że Aiken planował swoją śmierć czy coś.
– Nie każdy
ma przywilej wiedzieć, kiedy umrze – odpowiedział dumnie Prawie Bezgłowy Nick.
– Kiedyś przynajmniej tego można było być pewnym.
– A właściwie,
co ci odpowiedział? – zainteresował się James, ignorując oburzone spojrzenie
Caniculi.
– Jeszcze
nic. To nie taka łatwa decyzja, muszę chyba trochę poczekać.
– Lepiej się
pośpiesz, ser Nicholasie – wtrącił się Remus. – Aiken wygląda naprawdę kiepsko.
Remus uniósł
widelec, wskazując nauczyciela obrony przed czarną magią. Gdy ktoś koło niego
siedział, Aiken wydawał się jeszcze bledszy niż zazwyczaj. Jego twarz częściowo
pogrążona była w mroku przez tiarę z szerokim rondem, przez co przynajmniej
wory pod oczami zostały ukryte. Aiken nie jadł wiele, przez większość czasu
tylko sączył czerwone wino, które stało przed nim jakby przygotowane specjalnie
dla niego. Peter zastanawiał się, czy brak apetytu też jest związany z chorobą
nauczyciela i doszedł do wniosku, że musi być to naprawdę straszna przypadłość.
Gdy Prawie
Bezgłowy Nick opuścił Huncwotów, James uśmiechnął się porozumiewawczo do
pozostałych, wyciągnął z tyłu spodni różdżkę, czekając, aż przyjaciele zrobią
to samo. Potter mruknął szybkie „trzy, cztery” i wszyscy równocześnie
wyszeptali zaklęcie, które utonęło w gąszczu rozmów hogwartczyków.
Wszystkie
dynie, jakie znajdowały się w Wielkiej Sali – zarówno te lewitujące jak i te
stojące – poczęły drżeć. Następnie w sali powoli narastało upiorne wycie, przeradzające
się w coraz potworniejsze wrzaski, gwizdy i pojękiwania. Uczniowie zaczęli
wodzić wzrokiem, szukając źródła nieludzkich dźwięków, większość spostrzegła,
że głosy wydobywały się z dyń i uśmiechnęli się, domyślając się, że to sprawka
Huncwotów. Jednak wtem z wykrojonych w przerażające uśmiechy warzywnych ust
buchnął ogień. Świece w ich wnętrzu wypaliły się, wosk ściekał na posadzkę i
głowy pechowców, ziejąca fala płomieni nieomal stworzyła nowy dach Wielkiej
Sali, sprawiając, że w pomieszczeniu zapanowało niewiarygodnie gorąco. Zza
stołu nauczycielskiego kilku wykładowców powstało, wymachując różdżkami i
poskramiając wściekłą pożogę. Gdy płomienie zniknęły, sczerniałe, pomarszczone
dynie wybuchły, rozsypując wokół wciąż ciepłe kawałki miąższu oraz uwalniając
kryjące się w nich chochliki, którym przewodził wytrawny, doświadczony w bojach
wódz – Irytek.
Rozzłoszczone,
nierzadko przypalone mimo zaklęć ochronnych, jakie na nie nałożyli Huncwoci,
błękitne stworzonka z prawdziwie dziką pasją zaatakowały uczniów. Rzuciły się
bez chwili wahania, ciągnąc za szaty, wbijając przeraźliwe ostre kły w ramiona
i barki uczniów. Na ustach chochlików jaśniały szerokie uśmiechy o złowieszczym
wyrazie, a wielkie, nietoperze uszy wysłuchiwały z lubością krzyków hogwartczyków.
Irytek
dzielnie starał się dorównać swoim kamratom, rozlewając wokół skradzione
kałamarze i wywrzaskując gromko najwykwintniejsze klątwy. Poltergeist biegał po
stołach, zabierał mijane dania, które nie zdążyły jeszcze zniknąć, i rzucał
nimi w uczniów, wykrzykując:
– Smacznego,
frajereczku!
Kilkoro
spośród nauczycieli powstało, starając się zażegnać problem z chochlikami.
Nagle wszystko zamarło, a stworzenia zawisły zupełnie bezbronnie w powietrzu,
następnie Dumbledore wyczarował ogromną, złoconą klatkę, ze zdobioną, lśniącą
furteczką. Ladon wykonał skomplikowany gest ręką dzierżącą różdżkę, a psotne
błękitne stworki natychmiast posłusznie wleciały do złocistej klatki, której
drzwiczki zatrzasnęły się, zamykając zasuwkę.
Peter
zauważył, że Slughorn, Kettleburn i Aiken gdzieś zniknęli w całej tej wrzawie.
Nie zdziwiło go to za bardzo, bo inni nauczyciele również ruszyli obejrzeć, w
jakim stanie znajdowali się uczniowie i udzielić im potrzebnej pomocy. Natomiast McGonagall
już zmierzała w kierunku stołu Gryffindoru, a minę miała tak groźną, że Peter
aż zadrżał. Gdyby wzrok Minerwy mógł zabijać, Huncwoci już leżeliby trupem.
Jednak nim
sroga opiekun domu zdążyła dojść do stołu Gryffindoru, Huncowci zdołali odbyć
krótką naradę kryzysową. Rzecz jasna – pod stołem, gdzie chochliki nie
zawitały, a stanowisko jawiło się w miarę bezpiecznie. Chociaż odchylanie rąbka
obrusu przez Petera nie stanowiło najlepszego pomysłu, bo jedno ze złośliwych
stworzonek wytargało go potwornie za nos.
James, Remus
i Cannie pierwsi wychynęli z bezpiecznej kryjówki, stawiając czoła
rozwścieczonej McGonagall. Kilka włosów uciekło z koka nauczycielki
transmutacji, chociaż raczej nie była to sprawka chochlików, które nie dotarły
do stołu nauczycieli. Peter nie potrafił opanować ciekawości, która kazała mu
przysłuchać się choć części rozmowy.
– Pani profesor,
to my! – wrzeszczała cała straceńcza trójka.
– Przyznajemy
się – powiedział James, bijąc się w pierś w pełnym patosu geście. – Przyznajemy
się do tego wspaniałego przedsięwzięcia, które pochłonęło wiele godzin
przygotowań!
– Rany,
mógłby próbować ją zmiękczyć, a nie tak z grubej rury – sarknął pod nosem
Syriusz. – Załatwi sobie szlaban do końca roku, jeżeli będzie tak dalej gadał.
– Oczywiście jest nam bardzo przykro – wtrąciła
się Cannie, zasadzając Potterowi potężny cios łokciem w bok.
– Cała
sytuacja wymknęła się spod kontroli – podjął Remus.
– No, Pete,
na nas już czas. Chyba wszyscy nauczyciele czymś się zajęli – szepnął Syriusz,
wyczołgując się spod stołu.
Peter kiwnął
głową, chociaż wiedział, że Syriusz nie zwróci uwagi na ten gest.
Gdy obaj
wyszli z kryjówki, odwrócili się od razu do drzwi wyjściowych i ruszyli do nich
nieśpiesznym krokiem, żeby nie zwracać nadmiernej uwagi. Wokół porozrzucane
były kawałki dyń i resztki spalonego wosku. Pod nogami walały się stłuczone
talerze, a w powietrzu unosił swąd spalenizny. Nad głowami uczniów lewitowały
duchy, przyglądając się z ciekawością zniszczeniom. Wielka Sala wyglądała jak
pobojowisko.
Ledwie
Syriusz i Peter wydostali się z miejsca zbrodni, natychmiast udali się do
lochów. Biegli przed siebie co tchu, starając się jak najszybciej dojść do
miejsca. Wiedzieli, że niedługo pierwsi uczniowie zostaną skierowani do
dormitoriów, a nie mogli się na nich natknąć. Syriusz chwycił jeden z
kandelabrów, przymocowanych do ściany, przesuwając go w lewo. Po chwili zwarte
cegły zaczęły się rozstępować, tworząc wąskie, mroczne przejście. Chłopcy
zagłębili się w nie, gnając dalej przed siebie. Tunel, jakim podążali, opadał w
dół, aby wreszcie wyrównać się przy końcu. Syriusz źle wyliczył odległość i z
hukiem wpadł na drzwi wyjściowe.
– Szlag,
wydawało mi się, że jeszcze trzy kroki – jęknął, po czym ze złością uderzył
odcinającą się jaśniejszym kolorem cegłę.
Wyjście z
tajnego przejścia umiejscowione było w łazience Ślizgonów. Stara, zaśniedziała
umywalka odsuwała się z niemiłosiernym zgrzytem, dlatego nie lubili korzystać z
tego skrótu – hałas ściągał zbyt wiele niepożądanych osób.
– Mam się
zająć trzecią i piątą? – zapytał Peter.
– Trzecią i
czwartą – poprawił go Syriusz, pocierając dłonią czoło, na którym musiał nabić
sobie guza, gdy grzmotnął w drzwi. – A potem w nogi, bo padniemy tu z odoru.
Peter
wyszczerzył się, a Black odwzajemnił uśmiech i klepnął przyjaciela po ramieniu.
– To do
roboty – powiedział Syriusz.
Pettigrew
wszedł do pierwszej kabiny, stanął z boku sedesu, żeby mieć lepszy dostęp do rur
i wymruczał zaklęcie. Choć cofnął się od razu, niemal biegnąc do następnej
kabiny, uderzył go odór wybuchającej łajnobomby. Pośpiesznie zrobił to samo z
drugą, a potem ruszył pędem do tajnego przejścia, po drodze stukając w stary,
zaśniedziały kran. Przejście zawsze zamykało się niemiłosiernie powoli, co
pozwoliło Peterowi wbiec do niego. Syriusz już czekał i razem udali się w drogę
powrotną.
Huncwoci
wiedzieli, że muszą ponownie zjawić się w Wielkiej Sali, żeby McGonagall mogła
im wszystkim wlepić szlaban. Nigdy nie uwierzyłaby, że w tę całą drakę nie
zaangażowano wszystkich czołowych nicponi Hogwartu, jednak, aby przeprowadzić
dywersję na Ślizgonach, potrzebowali czasu. Nie daliby rady ukrywać się przed
McGonagall, bo mogłaby zacząć szukać ich po zamczysku, wiedząc, że zgrywusów
trzeba złapać na gorącym uczynków. Zaś gdyby postanowiła udać się do lochów, co
było bardzo prawdopodobne, niewątpliwie usłyszałaby przeraźliwe skrzypienie
tajnego przejścia. James, Remus oraz Cannie mieli pełnić rolę zasłony dymnej,
którą zajmie się na jakiś czas McGonagall, a przy tym ubłaga dla nich mniejszy
wymiar kary.
Tym razem,
zbliżając się do wyjścia, Syriusz zwolnił, a wreszcie się zatrzymał. Obaj z
Peterem uważnie nasłuchiwali, czy uczniowie nie zaczęli opuszczać Wielkiej
Sali. Z korytarza nie dobiegły ich żadne dźwięki, więc Black podniósł zwiniętą
w kostkę pelerynę-niewidkę i zarzucił ją na siebie oraz Petera. Lśniący
materiał otulił obu chłopców, a ci wyszli z przejścia, zamykając je za sobą,
poprzez przekręcenie lampy na swoje miejsce.
Gdyby
pojawiły się grupy uczniów, Huncwoci mieliby problem z powrotem. Pomimo tego,
że pod peleryną-niewidką byli niewidzialni, wciąż mogli na kogoś wpaść, a to
sprzyjało możliwości wykrycia. Jednak udało im się bez problemu wrócić do niemal
uprzątniętej Wielkiej Sali. Na podłodze pozostały jeszcze tylko plamy z
zaschniętego wosku i dwie połamane ławy.
Peter i
Syriusz z powrotem weszli pod stół, gdzie Pettigrew zwinął pelerynę-niewidkę i
schował ją do torby, jaką przez cały czas miał przewieszoną przez ramię. Razem
wyszli, zaraz natykając się na przyjaciół i McGonagall, która już zaczynała coś
podejrzewać.
– Lepiej
powiedzcie, gdzie podziali się Black i Pettigrew, bo za nic nie uwierzę, że nie
brali w tym udziału – nakazała stanowczo.
– Tutaj, pani
profesor! – zakrzyknął Syriusz o wiele za radośnie jak na skruszonego łobuza.
– Gdzie się
podziewaliście? Nigdzie nie mogłam was dostrzec.
– Nic
dziwnego, schowaliśmy się pod stołem, żeby przeczekać najgorsze – odparł
Syriusz. – No i trochę się zagapiliśmy…
– Tak, bo,
widzi pani, myśmy naprawdę chcieli się przyznać – dodał James.
– Przyznać? –
zapytała z powątpiewaniem McGonagall. – Macie tupet, przecież…
– Bo nie
myśleliśmy, że to tak daleko zajdzie – weszła nauczycielce w słowo Cannie. – A
później nie dało się już tego powstrzymać i, gdyby nie grono pedagogiczne,
mogłoby się skończyć naprawdę źle.
– Właśnie – poparł
ją Syriusz. – Tylko szlachetni nauczyciele uratowali nas od zagłady, więc
chcieliśmy przynajmniej oszczędzić trudu szukania nędznych łobuzów naszym
wybawicielom.
McGonagall
nie wydawała się do końca przekonana, ale pochwały musiały w jakiś stopniu ją
udobruchać. Nakazała Huncwotom oraz Cannie stawić się następnego dnia w jej
gabinecie i odprawiła ich do dormitoriów. Remus pozostał w Wielkiej Sali, żeby
pomóc Lily Evans w zapanowaniu nad młodszymi uczniami domu Godryka Gryffindora.
Peter wyraźnie słyszał, jak pani prefekt nawrzeszczała na Lupina przy
wszystkich; przez chwilę wydawało mu się nawet, że dostrzegł coś na kształt
uśmiechu satysfakcji na twarzy McGonagall. Choć równie dobrze mogło być to
tylko przywidzenie.
Wieczorem w
dormitorium Huncwotów ze skrytek powyciągano butelki kremowego piwa. Canicula
wraz ze Szczotą przesiadywały na posłaniu Remusa, a nogi dziewczyny zwieszały
się tuż koło głowy Pottera, który plecami opierał się o łóżko. Syriusz i Peter
zasiadali z przeciwnej strony – pierwszy dopijał napój, a drugi kończył
przepyszne ciasto czekoladowe, jakie wręcz rozpływało się w ustach.
Drzwi
otworzyły się i do dormitorium wszedł przemęczony Remus. Usiadł na środku
pokoju, krzyżując nogi i rozkładając się na dywanie.
– Bardzo cię
wymęczyła? – zapytała z troską Cannie.
– Spędził
tyle czasu z Evans! To prawie jak randka, więc musiało być wspaniale –
stwierdził Potter, biorąc kolejny łyk kremowego.
Cannie lekko
kopnęła Pottera w głowę. James odsunął się od łóżka, odwrócił i zapytał z
dziecięcym niezrozumieniem:
– Czemu mnie
bijesz?
– Bo głupoty
gadasz, Jim – wyręczył Caniculę Black. – Wybacz, ale Evans to kawał jędzy.
– Jak możesz
tak mówić o mojej…
James nie
dokończył, za to wyciągnął dłoń po remusową poduszkę, jednak zamiast niej
chwycił ogon Szczoty. Kocica miauknęła przeraźliwie, gdy Potter pociągnął ją do
siebie, po czym rozdrapała poszewkę. Przerażony James natychmiast puścił
zwierzę, jednak Szczota sama zwaliła mu się na brzuch, podrapała i podeszła do
Remusa, łasząc się i dopominając głaskania.
– Ta kocica
jest szalona! – wykrzyknął James, oglądając, jak z dwóch cienkich zadrapań sączyła
się krew. – Rzuciła się na mnie.
– Bo nie
tylko głupoty gadasz, ale i robisz – stwierdziła Cannie.
Przez chwilę
siedzieli cicho, odpoczywając po pracowitym dniu. Wokół panowała cisza, a
świece paliły się, oświetlając pokój migotliwym blaskiem. Peter czuł się
dobrze. Jego wcześniejsze rozterki, przekonanie o braku przyjaźni ze strony
Jamesa i Syriusza gdzieś wyparowały. Byli razem, zmęczeni, ale zadowoleni, z
chęcią gotowi przystąpić do planowania kolejnego psikusa. Dzisiaj przyjaciele
udowodnili mu, że rzeczywiście na nim polegają – w końcu inaczej nie wysłaliby
go do łazienki Ślizgonów. Świadomość bycia przydatnym, a przez to stanowienia
integralnej części paczki była naprawdę miła. W dodatku James gwizdnął dla
Pettigrewa kawałek przepysznego ciasta.
Wtedy
wcześniejsze pytanie Cannie przestało mieć znaczenie. Niemożliwym wydawało się,
żeby tak zgrana paczka kiedykolwiek mogła się rozdzielić.
Nawet wtedy, kiedy znajdziemy prace i założymy
własne rodziny, będziemy się spotykać. Choćby tylko po to, żeby powspominać.
Całkiem miło byłoby w podeszłym wieku przypomnieć sobie dzisiejszy sukces –
pomyślał Peter.
– A gdyby tak
włamać się do biblioteki? – rzucił James.
– Dzisiaj? –
zapytał ze zdziwieniem Remus.
– Świetny
pomysł – podchwycił Syriusz. – Bardzo możliwe, że pani West zapomniała zamknąć
bibliotekę przez ten cały burdel.
– Poza tym,
nikt nie spodziewa się, że komukolwiek będzie chciało się robić coś jeszcze –
dodał James.
– Pewnie
nawet Filch już śpi, widziałem, jaki był padnięty, kiedy wychodził z Wielkiej
Sali – powiedział Remus.
– Więc
chodźmy – powiedzieli jednocześnie Peter i Cannie.
– Ja się
wypisuję – westchnął Lupin, rozkładając się wygodniej na dywanie i prostując
nogi. – Dzisiaj padam z nóg.
– Skoro nie
chcesz wziąć udziału w tworzeniu mapy… – próbował Remusa podpuścić Syriusz, ale
Cannie uderzyła go w tył głowy. – Hej!
– Daj mu
spokój – powiedziała Canicula. – Przecież widać, że jest zmęczony. A przy mapie
i tak pomoże. W ogóle chyba powinniśmy znaleźć ją jakoś nazwać.
– Taa –
mruknął Potter. – Może Pottermap? – Po tych słowach James zarobił kolejnego
tego wieczoru kuksańca zarówno od Cannie jak i Syriusza.
– Chyba
powinieneś już iść spać, James – stwierdził Peter.
– Właśnie –
przyznał mu rację Black. – Bo same durnoty wygadujesz.
– Przestanę już
– zapewnił pośpiesznie Potter, unosząc ręce w geście uspokojenia przyjaciół. –
Słowo huncwota!
Wreszcie
czwórka przyjaciół opuściła dormitorium. Za oknami rządził mrok, pogrążając w
ciemności mury zamczyska, tej nocy księżyc, który już niemal osiągnął pełnię,
skryty był za chmurami. Peter, patrząc na niego, zastanawiał się, jak wiele sił
kosztowała go dzisiejsza akcja i późniejsze utarczki z Evans. Tuż przed pełnią
Lupin zawsze robił się bardziej nerwowy, wybuchowy, jednak zazwyczaj potrafił
nad tym zapanować.
Ledwie zeszli
do pokoju wspólnego, podążyli do kominka. Ogień już dawno przygasł, a palenisko
zostało wyczyszczone przez skrzaty. James zgiął się, żeby wejść do komina, a
następnie wyprostował. Peter wiedział, że Potter szuka niewielkiej, dźwigni, aby
ją przesunąć i otworzyć tajemne przejście. Już jakiś czas temu mieli zmienić
kolor przełącznika na jakiś jasny, tak jak zrobili z cegłą, żeby szybciej móc
znaleźć go w ciemności, jednak ciągle zapominali. Wreszcie rozległ się znajomy
dźwięk przekręcanej dźwigni. Nagle palenisko pod Jamesem zniknęło, a Potter
zniknął w powstałej dziurze. Zaraz za nim wskoczył Syriusz, później Cannie i na
końcu Peter.
Pettigrew
nigdy nie lubił tego przejścia. Nie dość, że było ciemne, to jeszcze ciasne. W
dodatku nienawidził wysokości, a, po wślizgnięciu się do przejścia, spadało się
mrocznym szybem kilka potwornych sekund, co przypominało Peterowi, jak wysoko
się znajdowali. Gdy wreszcie Peter wypadł na miękką kanapę w bibliotece, czuł,
że jest mu niedobrze i zjedzenie kawałka ciasta nie było najlepszym pomysłem.
– Trzymasz
się? – zapytała Cannie, kładąc dłoń na ramieniu Pettigrewa.
Peter nie
odpowiedział, tylko zwymiotował przed siebie.
– No nie –
jęknął Syriusz. – Pete, przecież to nie twoja pierwsza podróż tą drogą…
– Właśnie –
podjęła karcąco Canicula. – Skoro wiecie, że tak jest za każdym razem,
mogliście powiedzieć mu, żeby został i się nie męczył. Głupki – sarknęła
jeszcze, a potem zwróciła się do Petera: – Przepraszam, ale nie powiedzieli mi,
że tak źle znosisz podróż tędy.
Pettigrew
pokiwał głową. Wiedział, że przejście w kominku Gryffindoru stanowi najszybszy
transport wprost do biblioteki. W dzień nigdy nie mogli korzystać z tej drogi,
bo kanapa, na którą runęli, znajdowała się za biurkiem pani West. W dodatku,
gdy spadali, najczęściej wraz z nimi do pomieszczenia dostawały się resztki
popiołów i brudy z szybu. James i Syriusz już zajmowali się czyszczeniem
komnaty, a Cannie przyświecała im różdżką.
– Lepiej się
czujesz? – zapytała Canicula, gdy skończyli.
– Trochę… tak
– mruknął Peter, wciąż czując, jak w brzuchu coś mu się przekręcało.
– No to
idziemy szukać! – zakrzyknął zadowolony Potter, ponownie dostając przez głowę,
tym razem od Syriusza.
– Oszalałeś?
– burknął Black. – Cicho, bo ktoś wstanie i zainteresuje się, co tu tak głośno.
– Dobrze,
dobrze – odmruknął James ze skruchą. – To co: każdy bierze swój regał?
Pozostała
trójka pokiwała głowami. Zagłębili się między półki, przyświecając różdżkami i
poszukując właściwej książki. Już od dawna próbowali znaleźć jakiś tom
traktujący o nanoszeniu na mapy osób, nie liczyli, że uda się zrobić to samo z
nazwiskami, jednak sama świadomość, że ktoś idzie, mogłaby uratować im skórę
podczas dowcipów. Pani West, bibliotekarka, nie pozwalała Huncwotom korzystać z
książek przeznaczonych dla siódmego roku, a nikt nie miał prawa szperać w
dziale ksiąg zakazanych bez pisemnej zgody któregoś z nauczycieli. Oczywiście
Huncwoci byli w stanie uprosić taką zgodę od jakiegoś belfra, jednak pani West
zbyt często dyszała im w karki, gdy coś przeglądali. Peter uważał, że to
sprawka McGonagall, która ostrzegła bibliotekarkę, że pewni uczniowie mogą
wykorzystać wiedzę zawartą w książkach do niecnych celów. Nieraz już mieli
niemal dopięty żart, a pani West zjawiała się nie widomo skąd, zaglądając przez
ramię i uniemożliwiając zastosowanie jakiegoś pomysłu. Huncwoci cenili swoją
godność i nigdy nie przeprowadziliby kawału, o którym wiedzą nauczyciele.
– Chyba coś
mam! – wykrzyknęła Canicula, po chwili przepraszając głośnym szeptem.
Pozostali Huncwoci
podbiegli do dziewczyny, spoglądając do trzymanej przez nią książki. James i
Syriusz przez moment pośpiesznie przeglądali tekst, aż wreszcie obaj
uśmiechnęli się porozumiewawczo.
– Nasza misja
została ukończona! – powiedział dumnie James.
Peter spojrzał
na zegarek i z trwogą zauważył, że w bibliotece znajdowali się już trzecią
godzinę. Cała czwórka pośpiesznie udała się do wyjścia. Drzwi faktycznie
zostały zamknięte, ale James otworzył je zaklęciem, a biegnący na końcu Syriusz ponownie zawarł magią.
Gdy Huncwoci
oraz Canicula znaleźli się na korytarzu, biegiem udali się do dormitoriów.
Wiedzieli, że o czwartej nad ranem dyżurował tylko jeden nauczyciel oraz Filch.
Najwyraźniej woźny zaspał tej nocy, bo nigdzie nie zauważyli nawet pani Norris.
Nie obawiali się również natknięcia na Irytka, bo poltergeist po rozmowie z
Dumbledore’em zaszył się gdzieś i najwyraźniej nie miał zamiaru pokazać przez
dłuższy czas.
jak i te stojące –poczęły drżeć. - brak spacji.
OdpowiedzUsuńw jakim stanie 0 uczniowie - magiczne 0, jak widzę.
Drzwi faktycznie zostały zamknięte. - chyba nie zamknięte, bo ostatecznie w końcu wyszli, nie?
Co do samego rozdziału - brr, chochliki. Najgorsze gadziejstwa świata. To był najbardziej szatański plan Huncwotów, jaki mogli wymyślić. No po prostu wujcie samo zło!
Te przemyślenia Pete'a o tym, że się spotkają później z dzieciakami i małżonkami... aż chciało się krzyknąć "ale ty zabijesz Potterów!" Kurde, nie lubię czytać o dobrym Peterze, bo zaczynam mu wtedy współczuć ;< A nie powinnam, bo w końcu on będzie zuy i Jima zaciuka (pośrednio)!
Jak to jest, że Syriusz, który najgorzej dogaduje się z Peterem (mam takie wrażenie) zawsze ląduje z nim na jednej misji? Jak? Przecież bardziej niekomfortowej sytuacji dla Petera być nie może, gdy panicz Black zaczyna narzekać...
Ty wiesz, że ja przestaję lubić Syriusza, gdy pojawiając się rozdziały z perspektywy Pettigrew? Magia jakaś... czarna, zapewne.
Dobrze, że Cannie wróciła do składu. Przynajmniej Remus może sobie zrobić przerwę od myślenia za cały zespół i trochę odpocząć...
Pam-param, niedługo pełnia...
Pozdrawiam, Niah.
Wygląda na to, że po poprawieniu rozdziału, robiłam jakieś dziwne rzeczy... A drzwi były zamknięte, bo mój wielki skrót myślowy mówił: otworzyli je Alohomorą i zamknęli z powrotem :P
UsuńHłehłe, starałam się ^^ No, ale w przyszłości też trzeba będzie wymyślać inne dziwne rzeczy i to dopiero będzie wyzwanie!
Ech, no wiesz? Jeszcze nic nie nabroił, za to James z Syriuszem grabią sobie ostro. Chyba już ostrzysz sobie pazurki na moment, kiedy Pete przejdzie na ciemną stronę mocy, co? :P
Przypadeg? A prawda jest taka, że teraz Peter był POVem, a Syriusz podkładał bomby, więc nie dało rady inaczej :D Ale faktycznie relacja Syriusza z Peterem jest kiepska.
Bardzo, bardzo, bardzo czarna. Ale nie przestawaj lubić Syriusza! (załamie się i ucieknie z opowiadania!)
Huncwoty też się cieszą, bo pewnym osobnikom już mózgi parowały :P
Jaka tam pełnia? Nikt tu pełni nie będzie opisywał. Jedna wystarczy (ale pewnie liczysz, że Aiken wyskoczy zza krzaka i kogoś dziabnie? Chciałoby się!), o :P
Pozdrawiam ;)
Nie dziwniejsze niż ja u siebie. Czasami jak poprawiam rozdział, to okazuje się, że skróty myślowe w mojej głowie (maksymalnie zmęczonej, by lepiej się pisało), były zbyt skomplikowane i sama później rano dochodzę do tego, co miałam na myśli poprzedniego wieczoru...
UsuńUczniowie i nauczyciele to by ich chyba zamordowali, gdyby znowu włączyli chochliki do akcji, ale na szczęście to Huncwoci - duma nie pozwala im użyć tego samego żartu dwa razy.
James i Syriusz, gdy opisuje ich Peter, wychodzą na diabłów wcielonych (i w sumie z jego punktu widzenia jest to prawda. To prawda z punktu widzenia większości szkoły).Ostrzę sobie, ostrzę, bo ciekawi mnie, jak to będzie.
Ich relacja leży i kwiczy. Seriously, jakim cudem Syriusz wpadnie, by wmówić Potterom, że jest dobry strażnikiem, to nie wiem. Ciekawi mnie to.
To podchodzi pod zaklęcie niewybaczalne! Ja nie mogę nie lubić Syriusza... bo znów będę miała jazdy na Rega.
Czekam na tą pełnię, aż razem tam pójdą, całą czwórką. I gdy już stworzą mapę ;)
Pozdrawiam, Niah.
Taak konsternacja tym, co się napisało jest naprawdę piękną chwilą ^^
UsuńNigdy nie mów nigdy! Ale nie sądzę :P
Hehe, staram się - chociaż później będą wyglądać w oczach Petera jeszcze gorzej i co to dopiero będzie?
Cóż pic polega na tym, jak Syriusz postrzega Petera.
Nie! Starczy Rega - przez dłuższy czas Petera nie będzie, więc może przestaniesz się złościć na Syriusza.
Eee to tego jeszcze tak dużo czasu (odkładam możliwe jak się da :P). A mapa powstaje, ciągle powstaje - nie wszystko tak na łapu-capu.
To jest takie: "mózgu, co ty robiłeś, kiedy mnie nie było?" Ale przynajmniej jest zabawnie xD
UsuńNa pewno lepiej wyglądać w jego oczach nie będą, bo to w końcu pan Podziwiajcie Mnie Potter i Syriusza Wystarczy Dla Wszystkich Black.
No tak, przez następne trzy rozdziały nie wypada jego kolej, więc Syriusz w swoim własnym rozdziale się zrekompensuje. Miejmy nadzieję.
Dawkujesz przyjemności, rozumiem. Pochwalam.
Pozdrawiam, Niah.
Hello! ^^ Czekałam i się doczekałam ^^ (nie martw się, to nie było długo, dla mnie 1 dzień bez Twego zacnego bloga to katorga ;-;) Więc... Czytajmy ^^
OdpowiedzUsuńPeeter... >:C Dobra, na razie nikogo nie zabił... Mam nadzieję xd
Tak - jesteś głupi. Wybacz, ale to prawda, noo xD
To musiało być okropne dla Petera, że nie chciał się uczyć tego, ale musiał. Tzn nie musiał, ale bał się odwrócić od chłopaków.
Aiikeeen... Remus, piątka. Ja też podejrzewam o coś Aikeeenaaa...*przybijają sobie piątkę*
W sumie racja, że Can się martwi. W końcu ich grupa powoli staje się nietrwała, a w końcu prawie rozpada: W sumie tylko James i Syriusz się jakoś dogadują dobrze, a Peter odchodzi do ZUAAA, a Remusa podejrzewają o zdradę (jak mogliście ;-;)
NOC DUCHÓW! NOC DUCHÓW! I na to wszyscy czekaliśmy <3 (xD)
"Chociaż – zrehabilitował się pośpiesznie – rzecz jasna, nie życzę mu śmierci, to tylko tak na wszelki wypadek. Taka możliwość, zawsze dobrze jest mieć różnorakie możliwości." PIĘKNE XDD
Wow, zaklęcie takie piękne. Ale gdybym nie była wtajemniczona, wydygałabym się strasznie xDD
Ała. Biedni Hogwartczycy. Nie chciałabym być zaatakowana przez te chochliki ;-;
Dumbli taki mądry, klatka soł macz xDD
Przynajmniej się przyznali xD Wściekła McGonagall jest gorsza od wściekłego smoka! (Złota myśl ze świata czarodziejów)
FUUUJ! ŁAJNOBOMBYY XDDD
James, Remus i Cannie zasłona dymna xDDDDDD
Jasne, jasne, już widzę jak oni się przyznają bez żadnej korzyści dla siebie xD Oj McGonagall, te wszystkie lata powinny Cię czegoś nauczyć XD
"przez chwilę wydawało mu się nawet, że dostrzegł coś na kształt uśmiechu satysfakcji na twarzy McGonagall. Choć równie dobrze mogło być to tylko przywidzenie." MCGONNIE SIĘ UŚMIECHA?! TAK, TO BYŁO PRZYWIDZENIE XD
Biedny Pete, czemu te głąby go tam zaprowadziły! *trzaska Jamesa i Syriusza po łepetynach* GŁĄBY! XD
Wow, taka tajna misja, prawie jak u Ewy Farnej (albo Farny, nie pamiętam xd) xD Nawet gdyby Macgonagall tam weszła, to nie uwierzyłaby, że Hunce są w bibliotece i pomyślałaby, że ma jakieś zwidy XD
Dobra, koniec komenta. Dziwnie czytać, że Pete jeszcze taki "niewinny" (Huncwoci nigdy nie byli niewinni xD) i wgl. A jak on gadał o tej rodzince, to... JAK NIBY MAJĄ SIĘ PRZYJAŹNIĆ Z JAMESEM, JAK PRZEZ NIEGO ON ZGINIE?! NO SORKI!
OK, kunic xD Ja kończę. Wybacz za błędy, ale jestem zmęczooonaaa... Życzę weny i wgl, i nic innego nie chce mi się pisać bo szczerze nie wiem co.
Dobrej Nocy.
~Chomik
A może jednak zabił? Jakiego pająka albo mrówkę :P.
UsuńWszyscy o coś podejrzewają Chrliego - ciekawe co by było, gdyby okazało się, że nic nie ma za uszami? Nie no aż takim trollem nie jestem… jeszcze :D.
Eee a kto podejrzewa Remusa o zdradę? No i w jaki sposób miałby zdradzić? Chyba za bardzo wybiegasz w przyszłość :P.
McG wciąż szuka dobra w ludziach *nawet tak podstępne kreatury jak Huncwoci wciąż pozostają ludźmi)
Oj no i ty Brutusie? Peter jeszcze nikogo nie zdradził, a wy tak od razu, że zły, chlip.
Pozdrawiam ;)
Świetny rozdział :) Początek skojarzył mi się z jedną jednopartówką o Peterze, jaką jakiś czas temu czytałam. Potrafisz świetnie oddawać emocje przez swoje słowa, po prostu chylę czoło! ;))
OdpowiedzUsuńPiszę w sprawie Twojego zgłoszenia na projekt-mauritius. Zapoznałam się z treścią opowiadania i doszłam do wniosku, że nie jestem w stanie go ocenić. Z reguły nie podejmuję się oceniania fan fiction – w regulaminie znajduje się zapis, w którym proszę autorów o kontakt przed zgłaszaniem tego typu tekstów, czego nie zrobiłaś, a nie znalazłam niestety powodu, żeby robić tutaj wyjątek. „Harry Potter” nie należy do książek, które znam jakoś szczególnie dobrze, więc naprawdę nie jestem najlepszą osobą do wypowiadania się o Twoim opowiadaniu.
OdpowiedzUsuńBardzo fajnie opowiadanie:) Historia wciąga i nie można się oderwać. Czekam na kolejne wpisy. Obserwuję i w wolnej chwili zapraszam do mnie - dopiero zaczynam, ale będzie bardziej pikantnie:)
OdpowiedzUsuńFantazyjna
mysli-bez-cenzury.blogspot.com
Hej, na Wszechstronnych pojawiła się ocena Twojego bloga.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Aiken. Ja już wiem, czemu Remus go podejrzewa... *obłąkańczy chichot*
OdpowiedzUsuńWszyscy o coś podejrzewają Aikena! Tutaj całe listy się tworzą (szkoda, że nie wiem, co na nim jest, chlip). Bać się obłąkańczych chichotów!
UsuńNo przecież ci nie powiem, co jest na mojej liście! Żeby potem móc mówić "Od początku się domyślałam!". Niezależnie, czy to prawda, czy nie =P.
UsuńBuu, jak możesz! Chlip, chlip. To wcale nie powiem, kim jest Aiken, o!
UsuńNo dobrze, dobrze. Jest tam Grindenwald, wilkołak, olbrzym, smok, skrzat domowy, dorosły Snape z przyszłości, które pije Wielosokowy i przybył utrudnić życie Huncwotom, centaur, bogin, ghul, ojciec Hagrida, zaginiony brat Voldemorta, Voldemort, ty (A. to skrót od Aiken, o!), Forrest Gump, wampir i grzanka z serem.
UsuńA wiesz, że gdyby trochę poprzestawiać twoje teorie, rzeczywiście na coś byś wpadła? Uwielbiam rozkminy skąd to "A." xD Oczywiście, że to ja, ale o tym ani mru-mru!
UsuńCzyli Aiken to nie grzanka z serem, tylko z szynką!?
UsuńZ dżemem xD
UsuńPołowę przeczytałam już wczoraj... a raczej dziś rano... ale sen mnie zmorzył, więc ostatecznie poddałam się i poszłam do łóżka. A mnie zastanawia jedno: jak Peter "dostał się" do Huncwotów. Czyżby i jego w głębi duszy rozpierała chęć psikusów? Wydaję się nieśmiały i trochę oddalony od grupki, ale wciąż jednak z nimi jest i Cannie oraz Szczota go lubią. Nie rezygnuje z psot i dręczenia Cannie, kiedy wszyscy zaczynają to robić. Także coś go z nimi łączy. Pojawia się zazdrość i obawy, ale jednak coś go trzyma. Czy tylko brak odwagi, aby odejść? Ja myślę, że z Peterem bym się dogadała. Widać, że z niego straszny smakosz i ja też bardzo lubię jeść. Dlatego, jak ktoś zawsze twierdzi, że pieniądze szczęścia nie dają, to mówię, że dają, bo za nie można jeść, a jedzenie to przyjemność, a nie tylko podstawowa potrzeba. Jasne, że fajnie byłoby utrzymywać relacje jak najdłużej. Jakoś strasznie zdziwiła mnie reakcja Huncwotów. Od razu przyznanie itd. jakoś zabrzmiało to nierealnie. Na miejscu McGonagal byłabym jakaś taka zmieszana tą sytuacją. Winny jest, ale się przyznaje od razu i jeszcze komplementuje. Jakaś taka niemoc w słowach, bo co powiedzieć, jak winny się przyznaję? Ja bym wyczuła tu może jakiś podstęp czy coś. Za tę akcję, to chyba niektórzy wręcz nienawidzą tam Huncwotów. Swoją drogą zastanawiam się, co o tym myśli Regulus. Jest Ślizgonem, a co gdyby to on wszedł do tej łazienki? Wkurzyłby się na brata po bratersku czy bardziej? Teraz mając odznakę prefecta, Remus powinien bardziej uważać, bo może mogą mu ją odebrać? Dumbledore nie jest jakiś zły, więc może mu nie zabierze. Aczkolwiek Remus wygląda tu na najgrzeczniejszego mimo wszystko i najbardziej pilniejszego. Dlatego też dano mu ją i jak wspomniałaś, może ich trochę poskromi. Myślę, że Szczota powinna zostać Prefectem, ona by ich poskromiła ;d. Chociaż zdecydowanie wolę psy, ale w Hogwarcie mieć ich nie można. Jej, fajnie by było móc czarować... Ach, taka mapa to skarb. Pozdrawiam ;)
OdpowiedzUsuńZnaczy, że taki nudny był ten rozdział? *idzie się zakopać dwa metry pod ziemią*
UsuńPeter jest strasznie zakompleksiony, podziwia resztę Huncwotów, bo wydaje mu się, że są pod każdym względem lepsi, ale przy tym wszystkim naprawdę ich lubi. Czasami zdarza się, że któryś z pozostałych Hunców rzuci jakimś komplementem w stronę Petera i jest im za to niesamowicie wdzięczny. Przy nich czuje się kimś ważnym, istotnym, ale nie chce tylko brać, chce też dawać coś od siebie i dlatego stara się jak może.
Są takie numery, do których Huncwoci się przyznają, bo uważają je za warte tego, są takie, które służą odwróceniu uwagi, a są też takie, przy których zostają złapani. Jeżeli uznałaś to za nierealne – nie bardzo jestem w tej sprawie cokolwiek zrobić, bo to sposób bycia Huncwotów, niemniej zapamiętam na przyszłość.
Och jasne, że Reg był wściekły na brata – w końcu mieszka w lochach i pod nosem miał te zapaszki.
Nie sądzę, żeby Dubel odebrał Remusowi odznakę prefekta, bo dając ją zdawał sobie sprawę z tego, że Remus należy do Huncwotów. Liczył, że wpłynie na przyjaciół, że odznaka nałoży na niego poczucie obowiązku, jednak nie podda się po kilku miesiącach.
Pozdrawiam ;)
Nie, nie. Tylko było po pierwszej w nocy i już to moja pora spania ;p. Mało znam Huncwotów w sumie, także może faktycznie. Zawsze jakoś kojarzyli mi się z tym, że się nie przyznają.
Usuń*wykopuje się* A już myślałam o najgorszym, uff ;).
UsuńEee tam, mało - znasz moich Huncwotów już ponad 30 rozdziałów, a to szmat czasu. Znaczy wiesz, nie chciałabym, żeby to zawsze było obligatoryjne "nie przyznajemy się", bo wydaje mi się, że wtedy odbiera się pewne dodatkowe możliwości i spłyca, a sama wolę różnorodność oraz zaskoczenie (gdyby Hunce zawsze zachowywali się tak samo, byliby przewidywalni).