7
lipca 1572, Knyszyn
Wciąż
słyszał echo ich słów, jak upominali, zabraniali – wreszcie –
grozili. Na początku nie przywiązywał wagi do tego, co mówili,
jednak w końcu zirytował się i postawił sprawę jasno. Ulegali,
gdy tylko chciał ich przekonać, zawsze ostatecznie stawiał na
swoim. Pozycja zobowiązywała, jak pewnie powiedziałaby jego matka,
gdyby wciąż żyła. Jednak ostatecznie poniósł klęskę, a
największy sukces opłacił ogromną daniną cierpienia, żalu i
rozpaczy.
Uchylił
ołowiane powieki, by jeszcze raz rozejrzeć się po pomieszczeniu, w
którym przyszło mu umierać. Odczuwał potworne zmęczenie, tak jak
jeszcze nigdy dotąd i z jego perspektywy wizja raju wyglądała
niezwykle kusząco. Klatka piersiowa dziwnie ciężko wznosiła się
i opadała – miał wrażenie, że oddychanie kosztuje go niebywale
wiele sił. Nigdy nie był sentymentalny, ale teraz nagle zebrało mu
się na wspomnienia.
Pokój,
w którym spoczywał, urządzono z przepychem jak większość
komnat, w jakich miał okazję przebywać. Jedwabie, na których
leżał stanowiły wspaniale miękkie i wygodne oparcie, przy łożu
związane zostały czerwone atłasowe zasłony zamówione we
Włoszech. Przez otwarte okno wpadał wiatr ledwie tylko poruszając
ciężkimi kotarami z najlepszych materiałów. Wszędzie wokół
odnaleźć można było złocenia, piękne, ręcznie wykonane
zdobienia i wspaniałe freski przedstawiające pucułowate cherubiny
igrające wśród chmur. Jednak najlepsze wspomnienia konający król
wiązał z prostą, litewską chatą, gdzie zatrzymywał się podczas
najwspanialszych polowań.
Wokół
niego zgromadzili się dworzanie i księża, spoglądając na niego z
trwogą i zaniepokojeniem. Nie spodziewali się, że tak szybko, tak
nagle złoży go choroba, że pozostawi ich samych sobie – bez
dziedzica. Bali się chaosu, przywykli do tradycji, nie mając
najmniejszej ochoty na zmiany i nie winił ich za to. Bywały chwile,
gdy chciał być podobniejszy do wszystkich wokół – chcieć
mniej, słuchać uważniej, ulegać i dostosowywać się, godzić z
porażkami. Nie potrafił. Może to matka wychowała go na zbyt
dumnego królewicza, może był taki od początku – nie wiedział i
właściwie wcale go to nie interesowało, nie teraz.
Wolał
wspominać dawne, dobre dni, gdy wszystko zdawało się prostsze.
~*~
Październik
1543, Gieranoje
Zygmunt
nie znosił tak paskudnej aury, jaka obecnie objęła władanie.
Nieustannie padało, zupełnie jakby anieli załamali ręce nad
ludźmi i starali się obmyć ich z grzechów. Na drogach powstały
liczne kałuże w nierównych zagłębieniach, przez co powóz obijał
się nieustannie z jednej strony na drugą, irytując młodego króla.
Wokół wszystko mazało się w szarudze, a bębniące o dach krople
wyprowadziłyby z równowagi świętego, toteż nic dziwnego, że
Zygmunt ze złości postukiwał palcami o siedzenie.
Nie
miał specjalnej ochoty przyjeżdżać do tej zapadłej dziury.
Najchętniej zostałby na krakowskim dworze, gdzie kręciło się
mnóstwo chętnych dwórek, które z radością ofiarowałyby swe
wdzięki Zygmuntowi. W tej głuszy nie miał nadziei znaleźć kogoś
godnego uwagi, a w dodatku istniało duże niebezpieczeństwo
napotkania uparcie pobożnej dziewki. Zygmunt August nie przywykł do
zabiegania o względy dam, uważał nawet, że to poniżej jego
godności, w czym utwierdzała go matka.
Królowa
Bona, matka Zygmunta, przychylając się do prośby Mikołaja
Radziwiłła, wysłała syna, by zajął się sprawami spadkowymi po
Gasztołdach. Stanisław Gasztołd, ostatni członek rodu, zmarł
bezdzietnie po czterech małżeństwa, pozostawiając cały swój
ogromny majątek, jakiego dorobił się pełniąc funkcję wojewody
nowogródzkiego, a następnie trockiego oraz młodą wdowę. Spadek
miał przypaść w udziale wielkiemu księciu litewskiemu, jako że
familia Gasztołdów wymarła w linii męskiej, jednak Radziwiłłowie
– z których wywodziła się żona zmarłego – chcieli uszczknąć
coś dla siebie.
Zygmunta
niespecjalnie interesowały sprawy majątkowe, więc niechętnie
zgodził się na podróż. Zapewne nikt by go nie przekonał gdyby
nie to, że miał już po dziurki w nosie swojej żony, Elżbiety.
Nie układało im się w małżeństwie, a w dodatku do tej pory nie
mogli począć dziedzica, co ciągle wypominała synowi Bona. Jednak
Zygmunt zraził się do żony już podczas nocy poślubnej, bo
Elżbieta dostała ataku epilepsji. Wciąż pamiętał, jak upadła i
zaczęła się trząść, a z jej ust pociekła ślina. Starał się
umykać z krakowskiego dworu, spędzał długie dni na polowaniach i
zabawach u szlachciców, sypiał z wieloma kobietami, podczas gdy
małżeńskie łoże tkwiło puste i zimne, a sprawa dziedziczenia
pozostawała otwarta.
Bona
urodziła jeszcze jednego syna, Olgierda, jedna chłopiec przyszedł
na świat przedwcześnie i zmarł kilka godzin po narodzinach. Matka
nigdy nie pogodziła się ze stratą drugiego chłopca i wszystkie
swoje nadzieje przelała na Zygmunta. Kiedy mama spadła z konia i
powiła jego brata, Zygmunt był dzieckiem, niewiele pamiętał z
tego okresu, jednak później zawsze żałował, że cała
odpowiedzialność spadła na niego. Bona nie mogła mieć więcej
dzieci, o czym poinformował ją medyk krótko po porodzie – nigdy
nie potrafiła odżałować swojej lekkomyślności.
Wreszcie
dojechali do Gieranojów. Przed nimi znajdował się dość duży
zamek z szarego kamienia. Dwie wieże strażnicze bystro sterczały
przy bramie ze zwodzonym mostem. Wewnątrz obecnie suchej fosy roiło
się od zaostrzonych drągów, a leżący wewnątrz murów
dziedziniec nie był zbyt wielki, jednak na samym środku, gdzie
ziemia nie została wybrukowana kostką, rosło ogromne drzewo.
Zygmunt
jak najszybciej chciał znaleźć się w ciepłym pomieszczeniu. Na
zewnątrz było zimno, a na dodatek wciąż siąpiło. Przeszedł
przez dziedziniec, wchodząc przez otwarte przez sługę drzwi.
Jednak nim wszedł głębiej, jego uszu dobiegł tętent koni.
Obejrzał się, choć nigdy nie wiedział dlaczego – czyjś
przyjazd nie był czymś nadzwyczajnym, szczególnie w taką pogodę.
Przez
bramę na gniadym koniu wjechała kobieta. Ciemna suknia cała
przemokła, tak jak jasne włosy, które przylepiły się do twarzy
jeźdźczyni. Gdy tylko minęła bramę, ściągnęła wodze,
nakazując rumakowi iść stępa. Kobieta wyglądała jakby właśnie
odbywała pochód triumfalny. Siedziała okrakiem, jak mężczyźni,
nic sobie nie robiąc z podbiegających do niej sług. Wydawało się,
że na kogoś czekała i rzeczywiście po chwili w bramie pojawiali
się kolejni jeźdźcy. Jakiś mężczyzna podjechał do blondynki
oraz chwycił ją mocno za ramię coś mówiąc. Zygmunt nie słyszał
co, lecz był pewien, że jegomość jest rozeźlony. Kobieta wyrwała
rękę z uścisku, roześmiała się i wreszcie zsiadła z konia.
Podążyła prosto do wejścia, w którym sterczał zapatrzony
Zygmunt i stanęła z nim oko w oko.
–
Witam, panie, na zamku mojego męża – powiedziała, skłaniając
się przed nim. – Oczekiwaliśmy cię nieco później.
–
Wejdź, pani, bo się przeziębisz – powiedział Zygmunt i gestem
zaprosił ją do środka.
Barbara
Radziwiłłówna uśmiechnęła się, ukazując nieco krzywe zęby i
skorzystała z zaproszenia. Krople wciąż spływały po jej
pięknych, złocistych włosach, ciężkich od deszczu, a w szarych
oczach czaiła się iskierka, która zaintrygowała Zygmunta. Barbara
miała drobną twarz z zadartym noskiem, jednym piegiem na prawym
policzku oraz śmiesznie odstającymi uszami. Nie była piękna, ale
od pierwszej chwili zauroczyła wielkiego księcia litewskiego.
Podczas
wieczerzy mężczyzna, który wcześniej upominał Barbarę,
przedstawił się jako Mikołaj Radziwiłł, jej krewny. Z kruczymi
włosami i równie ciemnymi oczyma nie przypominał wdowy po
Gasztołdzie. Był szeroki w barach i na pewno potrafiłby wzbudzić
strach na polu bitwy, jednak już na pierwszy rzut oka oczywistym
wydawało się, że nie umiał powściągnąć temperamentu. Złościł
się na Barbarę, gdy cała przemoczona przedstawiła się
Zygmuntowi, a później ciągle za nią przepraszał. Jednak, gdy
zobaczył, jak Zygmunt spogląda na Barbarę, jego rozdrażnienie
jakby nieco przygasło.
Zygmunt
August nie potrafił oderwać oczu od Radziwiłłówny, przyglądał
się, jak je drobnymi kęsami, jak strzyże do niego oczami, jak igra
i śmieje się z żartów drugiego Mikołaja. Kuzyn Radziwiłła
nosił to samo imię, jednak miał rude włosy, w związku z czym
jednego nazywano Rudym, a drugiego Czarnym. Rudy Mikołaj posiadał
znacznie sympatyczniejszy charakter, świetnie dogadywał się z
Barbarą i często opowiadał zasłyszane historie. Choć Zygmunt
wiedział, że Rudy jest bratem Barbary, nie potrafił nie odczuwać
zazdrości, gdy widział, z jakim urzeczeniem na siebie spoglądali.
Tamtego
dnia Zygmunt wiedział, że musi posiąść tę kobietę.
~*~
Grudzień
1543, Gieranoje
Wizyta
Zygmunta przeciągnęła się do świąt bożego narodzenia.
Oficjalnie wśród powodów podawano złą pogodę i zarazę, która
szerzyła się w okolicznych wioskach, w rzeczywistości młody król
nie potrafił odjechać z niczym.
Barbara
chętnie flirtowała, uwodzenie traktowała jak sport albo nie
zdawała sobie sprawy, z tego jakie wrażenie wywiera – Zygmunt nie
był pewien. Jednak nigdy nie otrzymał od niej nic więcej niż
pocałunek, a i ten musiał skraść na jednym z polowań, gdy akurat
mierzyła do sarny. Później wściekała się na niego przez cały
tydzień, unikając go i umykając na długie samotne przejażdżki.
Tymczasem Zygmunt był coraz bardziej poirytowany i zniechęcony.
Barbara fascynowała go, bo nigdy dotąd nie spotkał takiej kobiety
oprócz swojej matki. Bona i Radziwiłłówka pod względem
charakteru wydawały się niezwykle podobne – równie nieprzeciętne
oraz zaskakujące, co niedostępne. Kochały jeździć konno,
prowokować, słuchać pięknych pieśni i komplementów, jednak
złościły się z prawdziwą pasją, rozpamiętując każdą drobną
urazę.
W
Grudniu, gdy śnieg okrył zamczysko grubą, puchową warstwą, a
mróz skuł rzeki, nawet Barbara przestała wypuszczać się konno do
pobliskiego lasu. Długie godziny spędzała z Zygmuntem przy
kominku, trwoniąc je na rozmowy i żarty. Czasami zjawiał się
również Rudy Mikołaj, jednak bardzo rzadko, jakby chciał zostawić
ich samych sobie. Zygmuntowi pochlebiało, że Barbara wybrała
akurat jego, by zapełnić czas, jednak zdawał sobie sprawę, że
jest jedynie odskocznią.
Zygmunta
nigdy nie traktowano jak zamiennik, ludzie zawsze nisko się przed
nim kłaniali i szukali jego towarzystwa. Ciągnęli do niego jak ćma
do ognia, a on lubił otaczać się pochlebcami. Barbara nie
przywiązywała wagi do tego, że był jej królem, traktowała go
bardziej jak znajomego, kogoś, kto mógł jej pomóc w zatrzymaniu
majątku zmarłego męża. Zygmunt nie miał ochoty być tylko
pośrednikiem – kiedy ją poznał, zapragnął, by została jego
kochanką i planował dopiąć swego.
Gdy
wczesny, zimowy zmrok pogrążył Gieranoje w ciemności, Zygmunt i
Barbara znów siedzieli przy kominku, który był jedynym źródłem
światła. Barbara lubiła przesiadywać w zaciemnionym pokoju;
mówiła, że wtedy tworzy się pewien zapierający dech w piersiach,
ekscytujący nastrój. Zygmunt nie wiedział, o co jej chodziło, ale
lubił na nią patrzeć i słuchać cichego głosu.
–
Chciałabym, żeby zima wreszcie się skończyła – powiedziała
któryś raz z kolei. – Wiem, wiem, jestem głupia, że ciągle to
powtarzam, ale strasznie tęsknię do lasów i polowań.
–
Nie chciałabyś wyjechać? – zapytał Zygmunt, kładąc dłoń na
jej dłoni, jednak Barbara ją strząsnęła.
–
Czemu miałabym? Tu jest mój dom, kocham to miejsce, te lasy i
wzgórza.
–
Jesteś jak klejnot wśród sterty bezużytecznych kamieni, nie
chciałabyś wyrwać się stąd? Zwiedzić jakieś miasta? Może
następnej zimy, gdy znów będziesz się tu nudzić?
Zamyśliła
się na chwilę, podpierając brodę ręką. Płomienie z kominka
odbijały się w jej szarych oczach niczym refleksy pożaru,
trawiącego zamek.
–
Zabrałbyś mnie do Krakowa? – powiedziała wreszcie, patrząc na
niego wyczekująco.
–
Oczywiście. Gdybyś tylko zechciała…
Zygmunt
nachylił się ponad ramą fotela w jej kierunku i spróbował ją
pocałować, jednak Barbara szybko się odsunęła. Położyła dłoń
na jego klatce piersiowej, odpychając go i kręcąc głową.
–
Masz żonę – wypomniała mu. – A ja jestem twoją poddaną.
Gdyby nasz romans wyszedł na jaw, byłby to skandal. Ty możesz
sobie na to pozwolić, ale ja nie.
Potem
wyszła, pozostawiając go z wyrazem osłupienia na twarzy.
~*~
Marzec
1544, las gieranojski
Gnali
za niedźwiedziem, którego zbyt wcześnie zbudzono ze snu. Wiatr
świszczał w uszach, gdy konie w dzikim galopie dopadły wąskiej
ścieżynki, prowadzącej do serca lasu. Zawieszone nisko liście,
boleśnie uderzyły w twarze pary jeźdźców. Zygmunt nie słyszał,
skąd dobiegał dźwięk rogu, jednak Barbara była pewna i wyrwała
konia do dzikiej gonitwy przed czoło grupy łowieckiej. Przez ramię
miała przewieszoną rusznicę załadowaną do jednokrotnego
wystrzału. Zygmunt postarał się o specjalny model dla niej, a gdy
rzuciła mu się w ramiona, dziękując, czuł jakby właśnie
znalazł się w niebie. Przykazał jej, by podczas polowania, po
oddaniu strzału wycofała się i dlatego dał jej tylko jeden
pocisk. Obawiał się, że drzemiąca w niej dzika natura kazałaby
jej przeładować i strzelić powtórnie, co mogło źle się
skończyć.
Z
impetem wparowali na niewielką polanę, gdzie korony drzew były
rzadsze i wpadało więcej światła. Na samym środku znajdował się
niedźwiedź, do którego podchodziło dwóch ludzi z włóczniami i
szczuło zwierza. Miś z wściekłością odpychał kije, wymachując
ogromnymi łapskami. W cieniu drzew czaiło się więcej łowczych,
których zadaniem było przypilnować zwierzęcia do przybycia
możnych.
Barbara
uspokoiła konia, wyjęła muszkiet i złożyła się do strzału.
Jej gniady ogier niepokoił się, spoglądając na brunatnego
niedźwiedzia, który porykiwał ze złością, starając się
odpędzić natrętów. Zygmunt gładził uspokajająco swojego
wierzchowca, pozostając nieco z tyłu, wciąż w linii drzew.
Nagle
miś ryknął z furą, stanął na tylnych nogach i łapą uderzył
najpierw w jednego, a później w drugiego włócznika, odrzucając
ich w las. Bór przeszył huk wystrzału, jednak palba była
niecelna, bo koń Barbary spłoszył się, stanął dęba i zrzucił
ją. Radziwiłłówna przekoziołkowała i rąbnęła głową w pień
wielkiego buku, przy którym spoczęła nieruchoma. Gniady koń
puścił się pędem w las, wymijając Zygmunta i rażąc z
przerażenia.
Zygmunt
ledwie opanował własnego wierzchowca, po czym zeskoczył z niego i
podszedł do Barbary, chwytając ją pod ramiona i odciągając dalej
w las. Niedźwiedź wciąż kroczył w ich stronę, jednak łowczy
wypadli już z obrzeża leśnej łączki i grozili zwierzowi
dwunastoma włóczniami.
Złociste
włosy Barbary były mokre od krwi. Zygmunt otulił ją ramionami,
wzywając pomocy i modląc się, by nic poważnego jej się nie
stało. Wówczas po raz pierwszy strach zacisnął się na nim tak
potężne macki.
Gdy
na łąkę przybyła główna część łowczych, niedźwiedź leżał
martwy. W jego brunatne, szczeciniaste futro wbiły się trzy
włócznie, a w czaszce tkwiła kula. Pośpiesznie złożono nosze
dla Barbary i powieziono ją do Gieranojów.
Leżąc
w wielkim łożu, pod grubymi kołdrami z obwiniętą białą tkaniną
głową, Barbara wydawała się przerażająco blada – zupełnie
jakby była martwa. Okrycia nieznacznie unosiły się, gdy oddychała,
a na opatrunku wykwitł czerwony kwiat z krwi. Medyk chciał zdjąć
zakrwawiony materiał, jednak stara niańka Barbary, która nie
opuszczała jej od dzieciństwa absolutnie mu zabroniła i nie
pozwoliła zbliżać się do „jej małej dziewczynki”.
Cały
wieczór Zygmunt przesiedział przy łóżku Barbary, nie mogąc
zmrużyć oka. Winił się za to, że dał jej muszkiet, za to, że
pozwolił oddalić się od głównej kolumny łowieckiej, wreszcie za
to, że nie uparł się wyjechać tydzień temu i nie zabrał jej ze
sobą. Przywiązał się do Barbary, stała się jego powierniczką i
pocieszycielką – w długie, zimowe noce słuchała, jak opowiadał
jej o swoim życiu. Mówił długo i szczerze jak nigdy dotąd, a ona
czasami wtrącała tylko kilka słów. Zdarzało się, że go
karciła, jednak lubił, gdy to robiła, bo dzięki temu wiedział,
że zależało jej na nim. Barbara Radziwiłłówna stała się jego
przyjaciółką, ale nigdy nie pozwoliła mu na nic więcej.
Późnym
popołudniem Barbara wreszcie się ocknęła. Wciąż blada, z
zasinieniami pod oczami i rozbieganym wzrokiem, ale najważniejsze,
że żywa. Zygmunt przysiągł złożyć ofiarę na pięć
wspaniałych mszy dziękczynnych, gdy tylko wróci do Krakowa.
–
Pić – jęknęła Barbara, wyciągając dłoń w kierunku szafki,
gdzie stał dzbanek z wodą.
Stara
niania przyniosła szybko karafkę, przelała nieco płynu i
przytknęła do ust Radziwiłłówny. Barbara wypiła wszystko
duszkiem, podczas gdy Zygmunt pomógł jej się unieść na
poduszkach.
–
Napędziłaś mi potwornego stracha – szepnął jej do ucha,
gładząc po ramieniu.
–
To przez Staśka – szepnęła poirytowana. – Nie powinien był
się spłoszyć.
–
Nazwałaś konia po mężu? – zapytał rozbawiony Zygmunt.
–
Przynajmniej coś mi po nim zostało.
Barbara
szybko wróciła do zdrowia i tylko czasami pobolewała ją głowa.
Tymczasem do Zygmunta dochodziło coraz więcej pytań o to, jak
długo zamierza zostać w Gieranojach. Nie mógł już dłużej
zwlekać, jednak chciał, żeby Barbara odzyskała siły, mając
nadzieję, że odjedzie razem z nim. W końcu, podczas jednej z
przechadzek po dziedzińcu, Zygmunt zdobył się na odwagę i podjął:
–
Basiu, wiesz, co do ciebie czuję. Obiecałem ci, że zabiorę cię
do Krakowa, a jestem tu już niemal pół roku i pilno mi wracać.
Czy pojedziesz ze mną?
–
Nie – odrzuciła propozycję bez mrugnięcia okiem, nie patrząc na
niego. – Nie teraz przynajmniej. Może później, gdy nadejdzie
zima…
–
Zrozum, nie mogę czekać do zimy. Jestem wielkim księciem litewskim
i królem Polski, spędziłem tu wspaniałe miesiące, ale czas
skończyć z tym rajem. Wróć ze mną, bądź przy mnie na dworze,
obiecuję, że zaopiekuję się tobą.
–
I kim miałabym być na dworze twojej żony? Już ci mówiłam: nie
zostanę twoją ani niczyją inną kochanką.
–
Gdybym był wolny, gdyby nie było Elżbiety, przysięgam, że bym
cię poślubił!
–
Ale jesteś żonaty, jesteś królem, a ja twoją poddaną. Musisz
mieć legalnego dziedzica, a tutaj nie ma twojej żony. – Stanęła
na palcach i ucałowała Zygmunta w policzek, szepcząc: – Gdyby
nie było Elżbiety, z radością zostałabym twą małżonką.
Barbara
odeszła, pozostawiając Zygmuntowi marzenia. W tamtym momencie
oddałby wszystko, aby tylko znów być kawalerem.
~*~
Kwiecień
1544, Kraków
Zygmunt
został powitany w Krakowie ze wszystkimi honorami, choć słyszał,
jak szeptali za jego plecami, że znalazł sobie kochankę i to z nią
przebywał całą zimę. Nie powiedział nic, żeby zdementować te
plotki i oczyścić imię Barbary, bo musiałby przyznać, że przez
cały czas spędzony w Gieranojach próbował ją zdobyć, lecz
przegrał.
Elżbieta
powitała męża z uśmiechem i pysznym obiadem na stole. Poleciła
kucharzowi przygotować ulubione danie Zygmunta, licząc, że zje z
nią i zostanie, by spędzić trochę czasu. Nie został. Nadzieja,
która błyszczała w oczach Elżbiety, zniknęła, a twarz damy
stężała w złości. Poszła do pokoju męża, przegoniła służki
i zatrzasnęła za sobą drzwi. Czuła złość i upokorzenie silnie
jak nigdy dotąd. Wystąpiła jej żyłka na czole, co stanowiło
sygnał ostrzegawczy – zazwyczaj w niedługim czasie dostawała
ataku.
–
Czekałam na ciebie – powiedziała po niemiecku.
–
Wiem – odparł, nie spoglądając na nią. Mówiła to tyle razy,
że nauczył się znaczenia słów.
Młodsza
od Zygmunta Augusta o sześć lat Elżbieta poślubiła go w czerwcu
ubiegłego roku, lecz niewiele potrzeba było, by mąż odsunął się
od niej. Poprzez ślub stała się królową Polski, o co starał się
jej ojciec, król Czech i Węgier, Ferdynand odkąd skończyła rok.
Zygmunt i Elżbieta byli ze sobą blisko spokrewnieni, dlatego papież
musiał udzielić im dyspensy, jednak z perspektywy czasu Zygmunt
szczerze żałował, że do tego doszło. Bona nie przepadała za
synową ze względu na to, że wywodziła się z Habsburgów, jednak
nie mogła zapobiec małżeństwu. Stary król był jedyną przyjazną
Elżbiecie osobą na dworze, dlatego też Zygmunt domyślał się, że
ojciec upomni go za tak długą zwłokę, jednocześnie przypominając
o czekającej na niego stęsknionej żonie.
Zygmunt
nie kochał żony, a gdy poznał Barbarę miał dla niej jeszcze
mniej sympatii. Elżbieta była rozpuszczoną ukochaną córeczką
rodziców, wszyscy traktowali ją jak lalkę, z którą trzeba się
ostrożnie obchodzić. Nieśmiała i cicha Elżbieta wydawała się
mężowi tępa, a w dodatku nie znała polskiego. Niestety jej uroda
nie przypadła Zygmuntowi do gustu – z rzadkimi ciemnoblond
włosami, dużymi policzkami jakby ciągle coś jadła i maleńkimi,
dziobowatymi ustami nie mogła się podobać żadnemu mężczyźnie,
tak przynajmniej powtarzał sobie Zygmunt.
Elżbieta
podeszła od tyłu do męża i uściskała go, mówiąc coś, czego
nie zrozumiał. Przeszkadzała mu w zapięciu koszuli, co go
irytowało. Chwycił jej dłonie i rozwarł je, odsuwając od siebie.
Nie chciał z nią rozmawiać, a tym bardziej słuchać wyrzutów w
obcym języku. Rodzice mogli nauczyć ją polskiego i ułatwić
przebywanie w Polsce, ale zamiast tego woleli wysłać na dwór
dodatkowego szpiega – tłumacza. Rzadko przychodziła do męża i
mówiła cokolwiek, dlatego Zygmunta ciekawiło, co też skłoniło
Elżbietę do przełamania chorobliwej nieśmiałości oraz przyjścia
do jego komnat.
Zygmunt
August wyszedł z pokoju, pozostawiając zapłakaną żonę, która
wkrótce potem dostała kolejnego ataku epilepsji.
~*~
Październik
1544, Wilno
Wraz
z nadejściem jesieni, Zygmunt i Elżbieta wyjechali do Wilna. Ze
względu na ilość przedmiotów, które uparła się zabrać
Elżbieta, podróż ciągnęła się wolno, jednak ostatecznie udało
im się zawieźć wszystko przed zimą. Zygmunt – odkąd wrócił
do Krakowa – wymieniał listy z Rudym i Czarnym, prosząc, by
nakłonili siostrę do przyjazdu do Wilna, wiedząc, że wkrótce tam
zamieszka. Zapewniał, że tam, gdzie nie ma starego króla ani Bony,
może robić co mu się żywnie podoba, że tęskni za Barbarą i,
jeżeli sama do niego nie przyjedzie, gotów jest wyprawić się po
nią osobiście. Gdy więc dotarli do Wilna, na Zygmunta Augusta już
czekał list od Barbary – zjedzie w październiku przed pierwszymi
mrozami.
Pojawiła
się z niewielkim orszakiem, ledwie kilkanaście osób, nic
znaczącego, jednak król oczekiwał jej przybycia od rana.
Uśmiechnął się widząc, że zrzuciła żałobną czerń. Postarał
się, żeby zatrzymała możliwie dużo ziem po zmarłym mężu, by
nie wzbudzać podejrzeń – chciał, żeby zrozumiała ile dla niego
znaczy.
Zygmunt
wyszedł Barbarze na spotkanie i pomógł zsiąść z konia, choć
wcale tego nie potrzebowała. Widział, jak wiele razy mimo obszernej
sukni potrafiła wdzięcznie zeskoczyć ze swego gniadego ogiera,
Stanisława.
–
Poradziłabym sobie – ofuknęła go, co rozbawiło Zygmunta. –
Ale cieszę się, że czekałeś.
–
Może byłem tu tylko przypadkiem? – odparł, przyglądając się
jej złotym włosom, szarym, skrzącym oczom i prześlicznym
dołeczkom w policzkach, pomiędzy którymi znajdowały się krzywe
zęby.
Radziwiłłówna
roześmiała się i pocałowała Zygmunta w policzek. Choć był to
jedynie szybki całus zwykłej poddanej, nie wypadało całować
króla, co musiało obrodzić całym polem plotek. Jednak Zygmunt nie
dbał o to, zbyt ucieszył go ten drobny gest.
–
Gdy już się rozgościsz, może oprowadzę cię po mieście? –
zapytał, prowadząc ją do specjalnie przygotowanych komnat.
–
Pod warunkiem, że będziesz miły dla swojej żony –
odpowiedziała, śmiejąc się.
Nie
wiedział, dlaczego uznała to za zabawne; dla niego w żadnym razie
nie było.
Okazało
się, że Barbara mówiła poważnie. Przez następne miesiące,
Zygmunt udawał przykładnego małżonka, starając się ustępować
we wszystkim Elżbiecie i spędzać z nią możliwie dużo czasu.
Jednak myślami zawsze pozostawał przy Barbrze, która skradła jego
serce, a może i duszę. Zygmunt śmiał się, gdy wyobrażał sobie,
że mówi to wszystko księdzu, ale gdyby mógł poślubić kobietę,
którą kochał, z radością zaprzedałby duszę diabłu. Nie
wiedział, dlaczego Barbara z takim uporem obstawała, żeby stał
się lepszym mężem, ale tak długo jak mógł się z nią spotykać,
nie stanowiło to wysokiej ceny.
Zygmunt
i Barbara razem jeździli, jedli i rozmawiali, śmiali się i
czasami, choć Barbara rzadko się na to zgadzała, całowali. Im
więcej czasu spędzili wspólnie, tym Zygmunta bardziej męczyło
pożądanie. Spoglądał na jej bladą skórę, rumiane policzki i
świecące się oczy, lecz zawsze odpychała go, gdy sięgał po
więcej, a nie ważył się brać jej siłą. Odnosił wrażenie, że
i jej wola słabnie, że coraz częściej pozwala mu na więcej.
Pewnego
wieczoru postanowił zapytać Barbarę o męża. Siedzieli wówczas w
jej komnatach, głowę opierał na jej kolanach i bawił się
opadającymi na niego włosami.
–
Kochałaś go? – zapytał, wiedząc, że domyśli się, kogo ma na
myśli.
Zamarła
na chwilę, przestając gładzić go po policzkach. Podniosła głowę,
westchnęła, lecz wreszcie odpowiedziała:
–
Nie, Stanisław był kimś, kogo wybrali mi rodzice. Wiesz, wcale nie
byłam dobrą żoną.
–
Dlatego prosiłaś, żebym zmienił stosunek do Elżbiety?
–
Tak. Widzisz, to, że nie kochałam Stanisława, nie znaczy, że nie
zależało mi na nim. Zawsze dobrze mnie traktował, pozwalał na
wiele swobód, a gdy wreszcie zmarł… – westchnęła ponownie,
tym razem dziwnie ciężko jakby powstrzymywała płacz. – Gdy
zmarł, zostałam sama, wdowa o złej opinii, bez przyszłości. A
potem zjawiłeś się ty i coś we mnie zobaczyłeś, chociaż tak
starałam się wypaść najfatalniej, jak mogłam.
–
Dlaczego mówisz, że miałaś złą opinię? Czy to, co myślą
ludzie w ogóle się dla ciebie liczy?
Barbara
roześmiała się, odrzucając włosy.
–
Przestań, czy moje zachowanie nie powiedziało ci, jaką jestem
osobą? Musiałeś słyszeć plotki, które tym razem nie kłamały.
–
O trzydziestu ośmiu kochankach? Niemożliwe…
–
Właściwie było ich dwunastu, nieco przesadzili.
–
Więc przez cały ten czas grałaś niedostępną?
–
Po śmierci męża przyrzekłam, że koniec z tym, że muszę się
zmienić, bo moją duszę strawią ognie piekielne, a wolałabym tego
uniknąć.
–
Jeżeli poproszę, żebyś zerwała z tym postanowieniem, i tak
ponownie odmówisz?
–
Tak, musisz zadać właściwe pytanie, ale oboje wiemy, że jeszcze
długo nie będziesz mógł.
~*~
15
czerwca 1545, Wilno
Wreszcie
przyszła wiadomość, że posag Elżbiety dotarł do Krakowa i
należy go sfinalizować, toteż Zygmunt pośpiesznie przygotował
się do wyruszenia. Opuścił Wilno wraz z początkiem czerwca wraz z
bogatymi przybocznymi.
W
ostatnim czasie Elżbieta coraz częściej miewała napady epilepsji.
Wiedziała, że nie powinna się denerwować, że nie sprzyja to jej
delikatnemu zdrowiu, jednak złościło ją, że mąż przywlókł
kochankę na dwór. Zygmunt już wcześniej miewał faworyty, jednak
wcześniej potrafił zachować przynajmniej odrobinę godności i
oszczędzić żonie wstydu. Krótko po przyjeździe do Wilna wydawało
się nawet, że stał się milszy – częściej jadał z Elżbietą,
spędzał z nią ranki, a czasami nawet popołudnia. Nie chciał z
nią spać od tych niefortunnych incydentów, co ją martwiło, bo
wiedziała, że oczekuje się od niej powicia dziedzica.
Elżbieta
postanowiła dowiedzieć się, kim jest kochanka Zygmunta, co nie
sprawiło jej wiele trudności. Jej imię powtarzano w całym
mieście, co jeszcze bardziej zawstydziło Elżbietę. Od tłumacza,
który znał również sytuację polityczną w tym dziwnym kraju,
dowiedziała się, że Barbara Radziwiłłówna wywodzi się z
magnackiego rodu litewskiego. Mówił, że miała poślubić Ilię
Ostrogskiego, jednak w wyniku zmiany sojusznika, jej ojciec
postanowił zawrzeć pokój z Gasztołdami i oddać im swą młodszą
córkę za żonę.
O
Barbarze i jej rodzinie opowiadano nieprzyzwoite historie, jakich
dobry chrześcijanin nie powtórzyłby bez zawstydzenia. Szeptano, że
Barbara Kolanka, matka nałożnicy Zygmunta, miała licznych
kochanków i słynęła z urody, którą córka odziedziczyła po
niej. Starsza siostra Radziwiłłówny podobno miała nieślubne
dzieci – każdy z innego ojca, a w jej domu przynajmniej raz w
miesiącu organizowano orgie, na które wstęp pozostawał wolny.
Sama Barbara i jej świętej pamięci mąż, Stanisław, zdradzali
się bez umiaru i dlatego Bóg nie pobłogosławił ich dzieckiem,
choć stanowili małżeństwo przez cztery lata. Chodziły nawet
pogłoski, że małżonkowie cierpieli na francuską chorobę, co
obrzydziło Elżbietę – powszechnie było wiadomo, że zapadali na
nią tylko najwięksi cudzołożnicy. W dodatku, tłumaczowi ledwie
przeszło to przez usta, Barbara i Stanisław Gasztołd mieli gzić
się w łożu z wieloma osobami na raz, co tak zohydziło Elżbietę,
że niemal zemdlała.
Elżbieta
chciała znać swoją rywalkę, wiedzieć, kogo woli od niej Zygmunt.
Była tak zdeterminowana, że postanowiła wezwać ją do siebie.
Wiedziała, że obecnie Barbara bawiła w Wilnie, że mieszkała tu
wcześniej z matką, ale zastanawiała się, czy informacje te doszły
uszu Zygmunta. Elżbieta słyszała, że Radziwiłłówna poznała
jej męża w Gieranojach i niemal miała pewność, że spotkanie
zostało ukartowane.
Jednak,
gdy przybyła Barbara, powiedziano jej, że królowa źle się czuje
i nie może przyjmować gości. Poproszono, by zjawiła się później,
co Barbara skwitowała kpiącym uśmieszkiem. Na jej szyi błyszczał
perłowy kołnierz, okalając jej twarz białymi kulkami wprawionymi
w ciemny materiał.
Elżbieta
Habsburżanka nie zdążyła spotkać się z rywalką, dostała
napadu epilepsji. A później kolejnego… i kolejnego, aż wreszcie
była tak pozbawiona sił, że chciała tylko umrzeć. Bolało ją
całe ciało, czuła skurcze mięśni i przegryzła sobie język,
który zalewał jej usta krwią.
Życzenie
królowej zostało spełnione.
~*~
15
sierpnia 1545
Zygmunt
August zorganizował swej królowej wspaniały pogrzeb. Przez całe
małżeństwo nie starał się tak bardzo jak wówczas, gdy chodziło
o złożenie ciała małżonki w katedrze wileńskiej. Musiał włożyć
wiele trudu, żeby skryć radość, jaka go rozpierała. Ledwie
dojechał do Krakowa i przejął posag, doszła go wieść o śmierci
Elżbiety. Nie życzył jej źle, chciał być wolny, a żona mu w
tym przeszkadzała, natomiast teraz… teraz wreszcie nie wiązały
go małżeńskie okowy.
Wkrótce
po uroczystościach pogrzebowych zaczęły się wystawne uczty, na
które spraszano wielu szlachciców. Barbara towarzyszyła Zygmuntowi
obleczona sznurami pereł, które kupował jej z lubością. Na jej
życzenie na rzece Wilii trzymał łabędzie, które Radziwiłłówna
uważała za niesamowicie piękne. Gdy wyznała mu, że zawsze
chciała zobaczyć żywe lwy, Zygmunt natychmiast poczynił starania,
by ziścić marzenie ukochanej. Wspaniałą, krytą galerią połączył
zamek wileński i sąsiadujące z nim ogrody dworu wileńskiego, by
móc wędrować do Barbary nocami – przestała odmawiać mu
czegokolwiek.
Uwielbiał
jej miękkie, krągłe ciało, puszyste włosy, sterczące piersi i
piękną twarz. Kiedyś mógł wpatrywać się w nią godzinami i to
mu wystarczało, teraz najchętniej nie opuszczałby jej łoża.
Wydawało mu się, że wreszcie po koszmarnym małżeństwie Bóg
wynagrodził go wspaniałymi latami szczęścia, które później
nadeszły.
~*~
Sierpień
1547, Wilno
–
Jestem brzemienna – powiedziała Barbara.
Dzień
był wyjątkowo skwarny, więc ustawili krzesła w ogrodach
przylegających do dworku Radziwiłłów. Wśród zwieszającej się
bujnej roślinności wydawało się, że znajdują się w innym
świecie, aż wreszcie nowina uderzyła w Zygmunta z całym impetem.
Dziecko
oznaczało dziedzica dla tronów Polski i Litwy, Barbarę jako
królową i nieprawdopodobną dumę Zygmunta Augusta. Jednak nagle
pojawiła się konieczność ślubu, zatwierdzenia poczętego życia
przez radę królestwa i perspektywa dyskusji z rodzicami. Zygmunt
zdawał sobie sprawę, że ojciec niechętnie zgodziłby się na taki
ożenek syna, Bonę być może udałoby się przekonać wizją małego
królewicza, jednak największą przeszkodę stanowiłaby szlachta.
Barbara należała do litewskiego rodu magnackiego i nawet na Litwie
znalazłyby się godniejsze od niej kandydatki na królową,
natomiast w Polsce wybuchłby ogromny skandal. Możnowładcy polscy
wściekliby się i podnieśli ogromny raban przeciwko wyniesieniu
poddanej, a w dodatku Litwinki na tron, nie chcieliby uznać jej za
władczynię.
Zygmunt
obawiał się konfliktu, jaki powstałby na pewno wkrótce po jego
ślubie z Barbarą. Mógł zmusić szlachtę do posłuchu – był
ostatnim Jagiellonem, nie ważyliby się go zdetronizować. Ale młody
król obawiał się raczej rozsiewanych plotek, paszkwili i wyzwisk
kierowanych pod adresem Barbary. Pamiętał, że niegdyś rozsyłano
fałszywe obrazy Bony oraz opowiadano o niej paskudne historie, a
była wówczas królową i nie miała połowy reputacji, jaka
ciągnęła się za Barbarą.
Mimo
wszystkich obaw, słysząc nowinę, Zygmunt uśmiechnął się i
położył dłoń na brzuchu Barbary. Od dawna chciał zostać ojcem.
Ledwie
Radziwiłłowie dowiedzieli się, że Barbara nosi dziecko króla,
przybyli porozmawiać z Zygmuntem. Rudy jak zwykle był spokojny,
choć niezadowolony i mrukliwy, natomiast Czarny rozzłościł się
nie na żarty, mówiąc o hańbie, jaka spadnie na ich ród, jeżeli
Barbara urodzi nieślubne dziecko. Wściekał się i uparcie nalegał
na zażycie odpowiednich ziół i pozbycie się kłopotu, co z kolei
rozsierdziło Zygmunta. Wreszcie odezwał się Rudy, proponując
ślub, który byłby ustępstwem obu stron. Czarny nie był
przekonany, czy potencjalny mąż Barbary dochowałby tajemnicy, a
martwił się również o jej byt, kręcąc nosem i wspominając
siostrę Annę Elżbietę Radziwiłłównę, która – choć była
młodsza od Barbary – nie mogła do tej pory znaleźć męża.
Jednak wtedy ponownie wtrącił się Zygmunt, tłumacząc, że nie ma
możliwości, aby Barbara wyszła za kogoś innego niż on sam.
Dopiero to stwierdzenie sprawiło, że osiągnęli konsensus.
Radziwiłłowie mieli zająć się organizacją ślubu, natomiast
Zygmunt obmyślić plan, jak przekonać króla i szlachtę do
zatwierdzenia małżeństwa.
Uroczystość
zaślubin była maleńka, cicha i skromna, jednak nie to liczyło się
dla Zygmunta. Barbara stanęła przed nim we wspaniałym sznurze
pereł i skromnej sukni, z niewielkim dekoltem. Jej strój nie umywał
się do bogato zdobionego, jedwabnego stroju, który miała na sobie
Elżbieta w dniu ich ślubu, a jednak to Barbara wyglądała niczym
anioł, spowity srebrem. Wymienili proste obrączki ze szczerego
złota, a następnie Rudy odprowadził ich jednym z ukrytych przejść
do sąsiedniej kamienicy, gdzie mieli spędzić noc poślubną.
W
niewielkiej wileńskiej kaplicy Zygmunt August, król Polski i wielki
książę litewski, ożenił się z Barbarą Radziwiłłówną, swoją
piękną poddaną i zawsze ten dzień wspominał jako najszczęśliwszy
w swoim życiu.
~*~
Rok
1548
Kilka
tygodni po ślubie młodzi małżonkowie rozdzielili się. Barbara
wyjechała do Dubinek, zamku Radziwiłłów, aby tam wypoczywać i
dbać o dziecko, które rozwijało się w jej łonie. Zygmunt udał
się w długą i uciążliwą drogę do Krakowa, żeby stawić czoła
ojcu, matce i całemu królestwu, które już zaczynało burzyć się
przeciwko jego małżonce.
W
sali audiencyjnej stary król oczekiwał syna, a Bona zasiadła przy
jego boku. Oboje mieli niezadowolone miny, a na ich głowach
spoczywały ciężkie korony. Zygmunt August ostatnim razem widział
się z rodzicami, gdy odbierał posag Elżbiety i już wówczas
ojciec upominał go, by stał się lepszym mężem, a matka
przypominała, że królestwu niezbędny jest dziedzic. Teraz zjawiał
się z żoną, którą kochał i dla której mógł być wspaniałym
małżonkiem oraz obietnicą rosnącego w jej brzuchu potomka. Żywił
nadzieję, że rodzice nie będą stawiać przesadnego oporu i
przyjmą Barbarę do rodziny, bardziej obawiał się reakcji dumnej i
butnej szlachty.
Dwornie
skłonił się przed rodzicami, choć sam również był królem.
Chciał żeby docenili gest, próbował zgrywać pokornego syna,
który prosi o zgodę. Oczywiście Zygmunt doskonale wiedział, że
gdyby poprosił o nią wcześniej, nigdy by jej nie uzyskał, dlatego
upraszał po fakcie dokonanym.
–
Naszych uszu doszły niepokojące słuchy – powiedział Zygmunt,
stary król.
–
Martwiliśmy się o ciebie, Sigismondo – dodała Bona, która
lubiła zwracać się do syna z włoską naleciałością, co go
denerwowało, bo miał wrażenie, że wciąż traktuje go jak
dziecko.
–
Przynoszę wam wspaniałe wieści – odparł Zygmunt August. –
Poślubiłem uroczą niewiastę, która obecnie spodziewa się
dziecka. Z radością przedstawiłbym ją wam, jednak długie podróże
nie służą jej w tym stanie.
Zapadło
ciężkie milczenie. Bona przymknęła oczy, co robiła zawsze, gdy
była wściekła i próbowała się uspokoić. Na szyi starego króla
wystąpiły żyły, a on sam poczerwieniał ze złości. Siwe włosy
okalającego jego twarzy niczym grzywa zjeżyły się, a dłonie
zacisnęły mocno na królewskim berle, które dzierżył w ręku.
–
Jak śmiesz mówić nam o tym mezaliansie prosto w twarz –
rozsierdził się Zygmunt Stary. – Jak śmiesz brać sobie żonę
za naszymi plecami? Jak śmiesz mówić o jakimś bękarcie, który
pewnie nawet nie jest twój? Jak śmiesz patrzeć nam w twarz?
Zygmunt
nie odpowiedział, zaciskając mocno szczękę. Wiedział, że może
spodziewać się, że ojciec nie przywita Barbary zbyt uprzejmie.
Stary król lubił Elżbietę, bolało go, że źle czuła się na
dworze i w małżeństwie – przez to sprzeczał się z synem.
Jednak ponad wszystko Zygmunt Stary cenił sobie porządek i szacunek
do rodziców, z którego właśnie został ograbiony. Wyśmienicie
znał polską szlachtę, jej zatargi z litewskimi magnatami oraz
obawiał się buntów, które mogłoby spowodować takie małżeństwo
młodego króla.
–
Sigismondo, nie tak cię wychowywaliśmy – powiedziała Barbara. –
Jesteś królem, nie możesz myśleć tylko o własnym dobru, zawsze
musisz mieć na względzie korzyść królestwa. A ten związek nie
służy nikomu. Jednak nie stało się nic, czego nie można
odczynić, papież z radością rozwiąże to bezprawnie zawarte
małżeństwo i wszyscy zapomnimy o tej chwili słabości.
–
Wybacz, matko, ale to nie była chwila słabości. Kocham Barbarę i
nie wyrzeknę się jej. Proszę cię, ojcze, byś nie nazywał
naszego dziecka bękartem.
–
Nazywam rzeczy po imieniu – stwierdził stary król. –
Rozwiedziesz się z tą nałożnicą, bo, klnę się na Boga, nie
uznam jej za władczynię. Chłopcze, tym razem to nie żarty,
zachowuj się, jak przystało na króla.
–
Prędzej wyrzeknę się korony niż Barbary – zagroził Zygmunt
August i wyszedł rozwścieczony.
Młody
król pozostał w Krakowie, starając się przekonywać szlachciców
do swojej sprawy, jednak Polacy niechętnie patrzyli na związek z
Litwinką. Reputacja Barbary, jej siostry oraz matki dodatkowo
utrudniały jakiekolwiek rozmowy. Jeden z magnatów zaśmiał się,
mówiąc, że miał Annę Radziwiłłównę, kiedy tylko przyjeżdżał
do jej grodu. W dodatku Zygmunt Stary zakazał tytuowania Barbary
władczynią, co również nie pomogło.
Jednak
do najgorszego posunęła się Bona, która – nauczona
doświadczeniami – zachęcała do rozpowszechniania paszkwili,
dbała, aby każdy, kto chciał słuchać, dowiedział się o
rzekomym prowadzeniu się Radziwiłłówny, a także kilkakrotnie
nazwała ją kurwą, co powtarzały jej dwórki, a później całe
królestwo. Bona pilnowała, żeby obraźliwe wizerunki synowej
pojawiały się na murach, gdzie każdy mógł je spostrzec, a także
używała posłańców do rozpowszechniania, że Radziwiłłówna
została pokarana francuską chorobą przez samego Boga, a nawet, że
czarami przymusiła młodego króla do ślubu.
Barbara
napisała do męża list obficie naznaczony łzami – poroniła.
Obwiniała siebie, że nie potrafiła donosić maleństwa, żaliła
się, że nie powinna była w ogóle opuszczać Wilna. Zapewniała o
miłości i pytała, kiedy zobaczy swego małżonka. Kolejne pismo
wystosował do młodego króla Rudy, obwiniając o stratę dziecka
negatywną propagandę, która szerzyła się wzdłuż i wszerz
królestwa; nalegał, żeby wreszcie koronować Barbarę i położyć
kres rozpowszechnianym kalumniom.
W
marcu Zygmunt August powrócił do Wilna, zniechęciwszy się
przekonywaniem Polaków. Nie ważył się sprowadzić Barbary, która
cierpiała po stracie dziecka, a w dodatku fatalnie się czuła. W
dodatku obawiał się o jej bezpieczeństwo, ponieważ Zygmunt Stary
wciąż naciskał, aby rozwiązać małżeństwo syna i nakłaniał
lud do usunięcia „królowej dziwki”.
Jednak
pierwszego kwietnia stary król oddał ducha Bogu, a Bona została
już tylko królową wdową. Zygmunt August wreszcie mógł
samodzielnie sprawować rządy i chciał zacząć od skłonienia do
posłuchu swych poddanych oraz uznania Barbary za prawowitą królową.
Na posiedzeniu litewskiej rady wielkoksiążęcej uroczyście
wprowadził żonę, po którą posłał zaraz po śmierci ojca.
Litwini niechętnie powitali władczynię, o której krążyły
paskudne opowieści. Jednak Barbara Radziwiłłówna pochodziła z
ich krwi i nie ważyli się zaprotestować, szczególnie w obecności
króla.
Litwa
z oporem, lecz powoli uznawała Barbarę, ale sytuacja w Polsce miała
się gorzej. Wielkopolska otwarcie groziła rokoszem i detronizacją
króla, podając, że Zygmunt August wzgardził swymi poddanymi, nie
uzyskując zgody szlachty i senatorów na ślub. W całym kraju od
gór aż po morze wrzało od skandalu, jaki wywołał młody król,
którego ufnie koronowali, gdy był jeszcze dzieckiem. Groźby i
złorzeczenie sypały się każdego dnia, jednak nikt nie ważył się
przystąpić do działania.
Jesienią
na sejmie piotrkowskim, poirytowany do granic możliwości sytuacją
w kraju, Zygmunt August zagroził wobec senatorów i posłów
abdykacją. Powiedział, by poszukali sobie lepszego władcy albo
koronowali jego siostrę, „jeśli taka jest ich wola”, po czym
opuścił obrady. Poddani nie śmieli obalić króla, choć ustąpić
również nie zamierzali, toteż rozjechali się nie ustaliwszy nic.
Król odniósł mało znaczące zwycięstwo, chociaż przekonał się,
jak bardzo szlachta przywiązana jest do Jagiellonów i jak bardzo
nie chce widzieć kobiety na tronie.
Barbara
wyjechała do Radomia, żeby przebywać bliżej pana męża. Od
poronienia jej stan pogarszał się, nieustannie dręczyło ją
zmęczenie oraz nie miała ochoty na żadne posiłki, choć Zygmunt
sprowadzał zza granicy najwyśmienitszych kucharzy. Otrzymywała
wspaniałe zdobione perłami suknie, kołnierze oraz kolie, jednak to
również nie poprawiło jej nastroju. Nie pytała męża o sprawy
państwowe, o przyjęcie ich małżeństwa przez ludność królestwa,
co mu odpowiadało – nie chciał mówić jej więcej niż niezbędne
o wszystkich kłopotach, które nad nimi wisiały niczym chmura
gradowa.
Para
królewska zamieszkała na Wawelu w lutym 1549 roku. Zygmunt chciał,
żeby wszyscy uznali Barbarę za królową, a od zawsze monarchini
rezydowała wraz ze swym królem głównie w Krakowie. Obawiał się
spotkania żony z matką, choć śmierć ojca zasmuciła Zygmunta
Augusta jednocześnie była mu na rękę, natomiast teraz, gdy stan
Radziwiłłówny pogarszał się z miesiąca na miesiąc, wolał
oszczędzać jej wszelkich przykrości, do których niewątpliwie
należało spotkanie z Boną.
Od
zgonu Zygmunta Starego Bona zrobiła się bardziej nieznośna, niż
była dotychczas. Dopadło ją zgorzknienie i samotność. Jedynie
swemu słudze, Pappacodzie, zwierzała się ze zmartwień. Powiadano,
że ledwie Radziwiłłówna przyjedzie na dwór, królowa wdowa
położy kres hańbie narodowej, która wciągnęła starego króla
do grobu. Zygmunt August nie wierzył, aby Bona ważyła się otruć
synową, choć był przekonany, że nie byłby to pierwszy raz, kiedy
wspomagała się trucizną.
Spotkanie
Barbary i Bony było krótkie. Stara królowa powitała młodą z
chłodnym milczeniem, jednak – gdy Radziwiłłówna podeszła do
niej – chwyciła ją za dłonie i powiedziała:
–
Mam dla ciebie prezent. Przyda się, gdy postanowisz godnie opuścić
scenę.
Barbara
nie chciała powiedzieć, co wcisnęła jej w dłonie Bona. Zygmunt
domyślał się i pokłócił się przez to z matką, która wyparła
się wszystkiego.
Bona
od śmierci Zygmunta Starego przestała nazywać syna Sigismondem.
Kiedyś ucieszyłby się ze zmiany, teraz tęsknił za przekręcaniem
przez matkę imienia.
~*~
Grudzień
1550, Kraków
Na
sejmie piotrkowskim Zygmuntowi wreszcie udało się przełamać opór
szlachty. Po długich namowach oraz żmudnych negocjacjach, wreszcie
otrzymał zgodę na koronowanie Barbary. Hierarchowie kościelni i
bogobojni możnowładcy wystraszyli się, gdy zagroził, że weźmie
przykład z króla Anglii, Henryka VIII, oraz ogłosi się głową
Kościoła. W zamian za zwycięstwo, zobowiązał się wydać edykt
przeciwko heretykom. Zygmunt August uważał, że magnateria poddała
się ze względu na postępującą chorobę Barbary – liczyli, że
nie dożyje koronacji. Nawet Bona próbowała być nieco milsza dla
synowej, posyłając jej od czasu do czasu dwórki do towarzystwa.
Szóstego
grudnia wypadały urodziny Barbary i choć cały dzień nie miała
sił wstać z łoża, Zygmunt trwał przy niej, opowiadając jej o
wspaniale ustrojonej katedrze, którą kazał przyozdobić
złotogłowiem specjalnie na jutrzejszą koronację. Mówił, jak
bardzo cieszą się poddani, jak usilnie składają modły do Boga o
zdrowie dla jej królewskiej mości, jak potwornie on sam potrzebuje,
żeby wyzdrowiała. Jednak Barbara Radziwiłłówna była apatyczna,
senna i osłabiona, nie chciała rozmawiać, z chęcią przespałaby
cały dzień, lecz Zygmunt jej na to nie pozwalał.
Siódmego
grudnia Barbara stanęła w progu katedry krakowskiej, przybrana we
wspaniałą suknię koronacyjną i najpiękniejszy z jej wielkiej
kolekcji kołnierzy perłowych. Starała się uśmiechać, jednak
robiła to z trudem. Blada i wymęczona do granic możliwości z
trudem uklękła, żeby przyjąć namaszczenie. Zygmunt niemal wstał
i podbiegł do niej, gdy zachwiała się w połowie drogi, z trudem
przyszło mu opanowanie instynktu opiekuńczego. Teraz, kiedy już
postawił na swoim, gotów byłby oszczędzić jej trudu i odwołać
koronację – bardziej liczyła się dla niego Barbara. Rudy i
Czarny uparli się, żeby doprowadzić sprawę do końca, a Barbara
wiele im zawdzięczała i ceniła zdanie brata niezwykle wysoko.
Wysiłek,
na który zdobyła się Radziwiłłówna, wyczerpał jej siły. Od
tamtej pory nie wstawała z łóżka, a na jej ciele zaczęły
pojawiać się wypełnione śmierdzącą ropą pęcherze. Triumf
obrócił się w pył i popiół, który uleciał na wietrze.
~*~
8
maja 1551, Kraków
–
Nie grzeb mnie tutaj – poprosiła cichym głosem Barbara.
–
Przestań, jeszcze mnie przeżyjesz. – Kłamstwo miało gorzki smak
w ustach Zygmunta. – Wyzdrowiejesz i będziemy mieć gromadkę
dzieci: małych królewien i królewiczów.
–
Zabierz mnie na Litwę, nie chcę spoczywać w kraju, gdzie mnie
nienawidzą.
Zygmunt
August chwycił mocniej chłodną dłoń Barbary i oparł o nią
czoło.
Służba
odeszła z dworu, nie mogąc znieść zapachu rozkładającego się
ciała, jaki dobywał się od Barbary. Ropne zapalenia pokryły jej
narządy rodne, wystąpiły na nogach, brzuchu i rękach. Królowa
nie miała apetytu, a wszystko, co zjadła, niemal natychmiast
zwracała. Jej skóra przybrała kredowobiały odcień, twarz jakby
zapadła się w sobie, a ciało wychudło ciasno przywierając do
kości.
Na
zewnątrz na dobre zawitała wiosna, a przez otwarte okno wlatywał
ciepły wietrzyk, lecz w sercu Zygmunta nastała skuta lodem zima.
Wiedział, że nie ma co się łudzić, że los Barbary został
przypieczętowany i dlatego nie opuszczał jej na krok. Wyjeżdżając,
Bona powiedziała synowi, aby wreszcie dał sobie spokój z tą
kobietą, bo jej dni zostały policzone i dobiegają końca. Prosiła,
aby skrócił jej cierpienie i powiedziała, jak wyglądała fiolka z
trucizną, którą podarowała Barbarze, gdy zjawiła się na dworze.
Zygmunt nie miał odwagi jej użyć.
–
Synku, czas dorosnąć – Bona szepnęła mu prosto do ucha, nim
opuściła Wawel.
Barbara
Radziwiłłówna konała straszną śmiercią, a jej mąż i król
nic nie potrafił zrobić, żeby pokonać chorobę. Wzywał lekarzy z
najdalszych zakątków świata, zwracając się nawet do niewiernych
z prośbą o ratowanie ukochanej żony, jednak wszyscy rozkładali
ręce.
–
Już blisko – uśmiechnęła się Barbara, spojrzała na Zygmunta
swymi szarymi oczyma, w których wciąż czaiła się iskierka, którą
zobaczył, gdy spotkał ją po raz pierwszy ociekającą deszczem.
–
Tak, miła, to już prawie koniec. Kocham cię.
Uśmiechnęła
się jak za szczęśliwszych dni, a w jej policzkach znów pojawiły
się urocze dołeczki. A potem światło zniknęło z jej oczu.
Zygmunt
krzyknął długo i przeraźliwie, a po jego królewskich policzkach
spłynęły słone łzy.
~*~
7
lipca 1572, Knyszyn
Zygmunt
August pochował swą ukochaną królową w katedrze wileńskiej, jak
sobie życzyła. „Wielka nierządnica królewska” dokonała
żywota, a król pogrążył się w żalu na długie lata. W
królestwie zapanował pokój, a złość szlachty została
powściągnięta na dobre. Zygmunt poślubił jeszcze jedną kobietę
– siostrę swojej pierwszej żony, Katarzynę. Nie kochał jej,
miał wrażenie, że Barbara złamała nie tylko jego serce, ale i
duszę, którą wzięła w wieczne posiadanie. Przez kilka krótkich
miesięcy Katarzyna mamiła go wizją potomka, przez co świat
Zygmunta nieco się rozpogodził, jednak wkrótce okazało się, że
nie było żadnego dziecka, a jedynie puste słowa Katarzyny. Król
nie chciał mieć z żoną nic więcej wspólnego i przez lata
znajdowali się w separacji.
Bona
wyjechała za granicę, nie potrafiła znieść kolejnego małżeństwa
syna z kobietą ze znienawidzonego przez nią rodu Habsburgów.
Pojechała do Włoch zabierając cały swój pokaźny majątek, nad
którym trudziła się całe życie i tam też zmarła. Otruł ją
przyjaciel, szpieg Habsburgów. Zygmunt próbował odzyskać majątek
matki, jednak poniósł porażkę.
Całe
lata później znalazł szarlatana, który powiedział Zygmuntowi, że
może wskrzesić Barbarę. Seans, który zorganizował spełzł na
niczym, nie pojawił się duch Barbary, a w królu narósł tylko
gniew. Znów też pojawiły się szepty o skandalu – jak to
możliwe, żeby władca pozwalał magikom uprawiać ich sztukę na
dworze królewskim? Jednak wobec złości, jaką Zygmunt okazał
później oszustowi, plotki ucichły.
Teraz
zaś Zygmunt August leżał na łożu śmierci i wcale jej się nie
obawiał. Życie było dla niego dostatecznym piekłem, chciał się
od niego uwolnić i wreszcie dołączyć do ukochanej Barbary. Dość
miał pytań o dziedzica o przyszłość. Nie chcieli dziecka, które
nosiła najdroższa królowa, więc powinni byli dać mu na dobre
spokój. Bona zawiodłaby się na synu, gdyby mogła widzieć, że po
śmierci pozostawi za sobą chaos i nieład, za jedyną dziedziczkę
mając swą podstarzałą siostrę, Annę. Jednak teraz żadne
wymówki matki nie zatrzymałyby Zygmunta na tej przeklętej ziemi.
Konając,
kpiąco myślał, jak wielki skandal wybuchnie po jego śmierci, gdy
okaże się, że nie ma już Jagiellonów, by zasiąść na tronie.
Pomyślał, że na to właśnie zasłużyli ci dumni i zatwardziali
szlachcice i zamknął oczy, żeby zapaść w wieczny sen. Zdążył
jeszcze pomyśleć, że chciałby raz jeszcze usłyszeć, jak z ust
Barbary dobywa się pełne pożądania Sigismondo – uwielbiał, gdy
się z nim droczyła.
Bardzo ciekawe opowiadanie. Od razu się na nie rzuciłam, bo lubię klimaty dawnych dworów i potajemnych romansów. Historia faktycznie długa, ale poprowadzona miarowo i zgrabnie od początku do końca. Na pewno ujęły mnie wstawki typowe dla epoki; naprawdę fajnie oddałaś klimat tamtych realiów, choć oczywiście język nie był całkowitym odwzorowaniem(i chyba dobrze, bo mimo wszystko i ciężko się nim pisze, i ciężko czyta).
OdpowiedzUsuńNajwiększą uwagę przykuwa Barbara. Charyzmatyczna postać, która trochę wzbudza podziw, a trochę żal, bo koniec miała naprawdę smutny. Fajnie, że Zygmunt zauroczył się bardziej w tej ikrze, którą miała, niż w jej urodzie(i fajnie, że też miała swoje wyglądowe wady jak uszy czy zęby).
Zygmunt był taki troszkę przeźroczysty; z jego punktu widzenia poznawaliśmy wydarzenia, przez co jego wyrazistość bledła na tle Barbary czy Bony. Jednak to, jak walczył o swoją ukochaną, jest godne podziwu.
Fajnie było poświęcić chwilę na to opowiadanie :)
Strzeliłam się w wieku, że też nikt mnie nie poprawił… Chyba nie powinnam pisać, gdy jest tak ciepło, chlip.
UsuńMiło mi, że ci się podobało. Język w ogóle nie jest stylizowany i nie miał być (znaczy zastanawiałam się, ale doszłam do wniosku, że za wysokie progi).
Ach, Barbara miała być czymś jeszcze, bo to kawał intrygantki mimo wszystko, ale trudno to zauważyć właśnie przez perspektywę. Ogólnie raczej nie była tak ładna, jak mogłoby się wydawać – to znaczy jej uroda była przeciętna, a że Zygmunt się zakochał, to ją idealizował.
Zygi był uparty jak osioł, a przy tym niezbyt się wykazał i rozumiem, że na tle tak wyrazistych kobiet się rozmywał (trudno, żeby było inaczej).
Dzięki za opinię ;)
Pozdrawiam.