sobota, 12 września 2015

39 Strach

Przyjaciele poświęcili Peterowi wiele godzin, aby przekazać mu jak najwięcej na temat animagii z praktyki, jednak wiedzieli, że wszystko w ostatecznym rozrachunku będzie zależało od niego. W dodatku Huncwoci zdali sobie sprawę z tego, że przemiana w dużej mierze różni się w zależności od osoby i stąd tak skąpe wyjaśnienia w książkach. Nie sposób oddać powtarzalności zaklęcia, gdy brakuje stałych. Ani Syriusz, ani James nie umieli powiedzieć, dlaczego w końcu udało im się dotrzeć do tajemniczej istoty lub też dlaczego wreszcie dokonali pełnych przemian. W grę wchodziły również ewentualne komplikacje, z którymi już raz mieli do czynienia. Zarówno James jak i Syriusz bezproblemowo wrócili do swoich postaci, jednak nie potrafili dać żadnych wskazówek, twierdząc, że wystarczy skupić się na ludzkiej formie, przywołać silne wspomnienie wiążące z pierwotnym ciałem.
Więc ćwiczyli długie dnie oraz noce, usilnie próbując i zawodząc, co tylko jeszcze bardziej frustrowało Petera. Znów czuł się gorszy – mniej zdolny, mniej sprytny, głupi. Już nieraz musiał przyznawać, że nie dorasta przyjaciołom do pięt, że odstaje. Nieraz sygnalizowali to sami nauczyciele, choć żaden nigdy nie powiedział tego wprost, pozostawało uczucie zawodu, a także niespełnionych oczekiwań. Teraz Peter ponownie nie potrafił sprostać pokładanym w nim nadziejom, nawet mając do pomocy dwóch animagów.
W głowie Petera tkwił cierń obawy po tym, jak ostatnio próbował się zmienić. Miał wrażenie, że czymkolwiek była istota, jaką wówczas spotkał, rozgniewał ją swoim przybyciem. Wcześniej nie ważył się powiedzieć przyjaciołom, że widział jakąkolwiek postać, sądząc, że wezmą go za wariata. Ostatecznie wypsnęło mu się to podczas jednej z długich rozmów, kiedy zastanawiali się, co znów poszło nie tak. Wcześniej Peter sądził, że wściekną się na niego za brak zaufania, lecz nic takiego nie miało miejsca. Ledwie wymsknęło mu się to zdanie za dużo, co prawda zapadła cisza, ale wkrótce potem na twarzach Jamesa i Syriusza pojawiły się uśmiechy. Wcześniej obawiali się, że nie doszedł nawet to etapu właściwej tranzycji, jak zwykli nazywać moment spotkania z tajemniczą istotą.
Pod koniec kwietnia humory większości Gryfonów znacząco się popsuły za sprawą quidditcha. Mecz Gryffindoru i Ravenclawu – zajmującego ostatnie miejsce w tegorocznych rozgrywkach – miał stanowić łatwe przejście do fazy finałowej i zagwarantowanie dużego zapasu punktów. Jednak zamiast tego okazał się wielką porażką, o której trudno było zapomnieć. Przegrana do trzydziestu wydawała się żenująca, a – co gorsza – potwierdzała, że ostatnie mecze Gryfonów niewiele miały wspólnego ze zdolnościami, a dużo ze szczęściem.
Mimo zawodu, który szczególnie przeżył Potter, Huncwoci nie porzucili ćwiczeń nad animagią. James oraz Syriusz dochodzili do wprawy i powoli przyzwyczajali się do zmian, a lekkie zawroty głowy, czy zaburzenia zmysłów powoli słabły. Natomiast Peter starał się z całych sił, aż wreszcie udało mu się ponownie trafić do miejsca, gdzie biegały w szaleńczym tempie szarzyzny, przeplatając się i zbliżając do czerni oraz bieli, jednak zawsze pozostając szarymi.
I ponownie mu się nie udało.
Wracał, aż wreszcie powiodło mu się przejść dalej. Wobec szalejących w potępieńczym pędzie kolorowych rozbryzgów, Peter czuł się zaskakująco mały. Nigdy nie miał w sobie zbyt wiele pewności siebie, a to tajemnicze miejsce budziło w nim nieokreślony pierwotny lęk, sprawiając, że od razu chciał się wycofać. Choć wszystko w Peterze nakazywało mu uciekać, nie zrobił tego, myśląc o przyjaciołach, o tym, jak mocno w niego wierzyli.
Wokół Petera falowały wstęgi kolorów, jednak ich granice nieustannie się zacierały, a po kilku sekundach odcień zmieniał się. W centrum stała zamyślona postać cała stworzona z szarości. Istota była niska i pulchna, o smętnie wiszących, cienkich włosach z czegoś, co bardziej przypominało mgłę. Wreszcie odwróciła się, spojrzała na Petera i wtedy w jej oczach pojawił się gniew.
– Za wcześnie! – wykrzyknął nieznajomy chłopiec z dymu. – Odejdź.
Peter przełknął ślinę, czując suchość w ustach. Znów owładnęło nim przerażenie, obawa przed tą wściekłą postacią, postacią, która zatrważająco przypominała jego własne odbicie. Zrobił kilka kroków w tył, a wtem kolory poczęły się załamywać oraz blaknąć. Zatrzymał się, zacisnął pięści oraz postąpił naprzód. Powoli, najpierw krok, później kolejny, aż wreszcie mógł spojrzeć w tak dobrze sobie znane oczy okolone wijącą się ponuro szarością.
– Skoro mogłem się tu dostać, nie jest za wcześnie – zdołał wydusić z siebie Peter, zaskoczyło go, jak zdecydowanie zabrzmiał jego głos.
– Nie masz pojęcia, o czym mówisz – warknęła rozgoryczona osoba. – Nic nie wiesz, a jednak przychodzisz tu, żeby bezczelnie domagać się czegoś, co nie jest dla ciebie dobre.
– Niby dlaczego miałoby ci na mnie zależeć, Strażniku?
Postać roześmiała się, a w jej piskliwym śmiechu pobrzmiewała gorycz. Wreszcie ponownie spojrzała na Petera, lecz w jej dymnej twarzy nie pozostała ani iskra radości:
– Nie masz pojęcia, kim jestem, tak jak nie wiesz, dlaczego ten świat tak wygląda.
Peter Pettigrew rozejrzał się wokół, gdzie pędzące oszalałymi trasami barwy migały, pozostając w nieustannym ruchu. Zupełnie jakby kolory gdzieś zmierzały, jednak Peter nie potrafił powiedzieć, jaki jest ich cel. Domyślił się, że coś symbolizują, jednak było ich tak wiele, że nie umiał stwierdzić, co charakteryzowało je tak zadziwiającą różnorodnością.
– Masz rację – odpowiedział wreszcie Pettigrew. – Nie wiem, co to za miejsce i nie mam pewności, czym jesteś – zrobił dłuższą pauzę, obserwując usatysfakcjonowaną mglistą twarz. – Ale wiem, po co przyszedłem, nie dam się znów spławić.
– Dlaczego?
– Bo chcę pomóc przyjacielowi, chcę pokazać, że w niczym im nie ustępuję, chcę…
– Dobrze.
– Zgadzasz się tak po prostu?
– Myślisz, że moja zgoda jest ci w czymkolwiek potrzebna? – zapytała postać, uśmiechając się z politowaniem, a jej prawa dłoń zalśniła metalicznie. – To nie ja tu władam, ale chyba to już wiesz. Nigdy nie miałeś powodu, żeby się mnie obawiać. Gdy ty zginiesz, przepadnę i ja.
Peter miał jeszcze wiele pytań, jednak – nim zdążył zapytać – wszystko zniknęło, rozmyło się w zwariowanej tafli kolorów, która pochłonęła wszystko. Nagle Peter stał się maleńki, do jego nozdrzy zaczęło docierać mnóstwo wzmocnionych zapachów. Wyczuł brudne skarpetki Jamesa pod łóżkiem i kawałek ciasta w szafce Syriusza. Lekarstwa przy łóżku Remusa pomimo tego, że były zakorkowane, pachniały intensywnie, zasadniczo różniąc się od siebie. Gdy wąsy dotknęły podłogi, z łatwością zarejestrował, jak coś się porusza i uniósł głowę, aby zobaczyć przeogromne sylwetki trójki osób. Wzrok miał tak słaby, że nie potrafił określić, czy wciąż znajduje się w dormitorium, czy może zupełnie gdzie indziej; bez problemu odbierał tylko ruch. Stęknął, gdy wyczuł, że ma ogon, a wtedy jego uszu dobiegł piskliwy dźwięk.
Coś huknęło w okolicy i Peter umknął czym prędzej pod łóżko. Wokół było ciemno, a jednak Pettigrew świetnie zdawał sobie sprawę, gdzie znajdują się wszystkie obecne w pokoju olbrzymy. Zapiszczał cichutko, gdy koło niego pojawiła się wielka dłoń. Umknął głębiej, a później usłyszał dudniący głos i dopiero po chwili uświadomił sobie, że to Remus prosi go, żeby wyszedł. Serce niemiłosiernie tłukło się w piersi, lecz ostatecznie zdobył się na odwagę i wychylił nos z bezpiecznej kryjówki.
– No, nareszcie jesteś, Pete – powiedział Syriusz, szczerząc się z oddali. – Już mieliśmy się po ciebie wybierać.
– Teraz wiemy, że twoją animagiczną formą jest szczur – powiedział James, drapiąc się po brodzie. – A nie mówiłem, że warto namówić Aikena na nauczenie nas zaklęcia Patronusa?
– Zawsze musisz wypomnieć, że miałeś rację? – bąknął Syriusz, przewracając oczami.
– Peter, mógłbyś zamienić się z powrotem? – zapytał Remus znaczniej ciszej niż przyjaciele, za co Pettigrew był mu wdzięczny.
Peter spojrzał na Remusa z konsternacją. Nie miał zielonego pojęcia, jak wrócić do swojej pierwotnej postaci. Zawsze, gdy rozmawiał z przyjaciółmi o przemianie, mówili tylko o tym, co zrobić, żeby przybrać formę zwierzęcia. Nigdy nie wzięli pod uwagę, że Peter mógłby mieć kłopoty w odwrotną stronę, bo sami ich nie mieli.
Strach znów otoczył go śliskimi mackami, zaciskając się w lodowatym uścisku. Peter popatrzył błagalnym wzrokiem po przyjaciołach, a oni wreszcie zrozumieli, że coś jest nie tak.
Dwa następne dni były najgorszymi dniami w życiu Petera Pettigrew. Podróżował w torbie któregoś z przyjaciół, bo był zbyt przestraszony, żeby zostać sam. Jednocześnie obawiał się tego, jak inni czarodzieje mogą na niego zareagować, więc kulił się wśród książek, pergaminów oraz piór. W rzeczach Jamesa zaatakował go złoty znicz, który nagle ożył i uparcie chciał się wydostać. Wreszcie złota piłeczka umknęła podczas transmutacji, a Peter podążył zaraz za nią. Niewiele brakowało, a McGonagall złapałaby umykającego Pettigrewa, jednak uprzedził ją zaskoczony Potter. Nauczycielka chciała wykorzystać szczura na zajęciach, ale James zaprotestował, twierdząc, że to niesamowicie wstydliwy gryzoń i nie należy go stresować. Nie wiedzieć czemu, McGonagall dała za wygraną, zadowalając się wlepieniem Potterowi szlabanu.
W końcu Peterowi udało się ponownie stanąć na dwóch nogach jako człowiek. Tym razem przemiana również nie zakończyła się całkowitym sukcesem, bo jedna z nóg Pettigrewa pozostała szczurza i dopiero zaklęcie Remusa przywróciło ją do poprzednich kształtów. Później Peter odczuwał promieniujący ból w kończynie, przez co kulał niemal cały tydzień.
Niemniej wreszcie wszyscy Huncwoci zdołali zostać animagami, a Peter nieco mniej zadręczał się tym, że odstaje od przyjaciół. Tylko zbliżająca się pełnia spędzała mu sen z powiek, bo wciąż nie czuł się na siłach wejść do jednego pokoju z wilkołakiem.
~*~
Nadszedł wyjątkowo chłodny maj o mroźnych świtach i niemal równie chłodnych zachodach słońca. Ciężkie, brzemienne deszczem chmury płynęły po niebie, napawając znudzeniem oraz apatią. Na błoniach coraz śmielej zieleniła się trawa, a Hagrid przygotowywał niewielkie pole przy swojej chatce pod dynie. Znad Zakazanego Lasu wznosiły się chmary ptaków, zupełnie jakby przed czymś uciekały. Niewielu uczniów miało ochotę spędzać czas na zewnątrz zamku, gdy władanie objęła niekończąca się plucha.
Huncwoci szlifowali animagię, ćwicząc przemiany, a – zachęceni efektami – planowali, że podczas następnej pełni wreszcie również będą towarzyszyć Remusowi. Tymczasem Remus stawał się coraz bardziej mrukliwy i niechętny, odwarkując przyjaciołom oraz zniechęcając do niemal wszystkich pomysłów. Wydawało się, że spięcia, które powstały pomiędzy Huncwotami rozwiąże dopiero wisząca na czarnym niebie srebrzysta tarcza księżyca.
W przerwie między eliksirami a zaklęciami Peter uparł się, żeby wejść na chwilę do kuchni. Miał przemożną ochotę na kawałek bloku karaluchowego, który skrzaty tak chętnie mu wręczały, kłaniając się przy tym nisko. Jednak – nim Pettigrew dotarł do schodów wiodących do piwnicy oraz lochów – w holu przed Wielką Salą zobaczył zbiorowisko uczniów. Grupka Ślizgonów otaczała jakąś dziewczynę, a kilku uczniów z innych domów zatrzymała się, przyglądając, co się dzieje.
– Nigdy nie powinni przyjąć tu takiego ścierwa jak ty – warknął Mulciber, Ślizgon z piątego roku, uniósł różdżkę i powiedział: – Obscuro!
Na oczach dziewczyny stojącej w kręgu pojawiła się opaska. Peterowi wreszcie udało się zajrzeć pod ramieniem jednego ze starszych uczniów i dostrzegł Mary McDonald. Znał ją ze szkolnego chóru i zawsze podziwiał, jak ślicznie śpiewała. Kilka razy nawet z nią porozmawiał, dochodząc do wniosku, że jest przemiłą osobą. Przy niej niemal każdy czuł się swojsko, bo miała zadziwiający dar przekonywania do siebie innych. Dopiero po chwili Peter uświadomił sobie, że Mary była mugolaczką i prawdopodobnie właśnie z tego powodu zaatakowali ją Ślizgoni.
– Zdejmij to zaklęcie – zażądała Mary, a Pettigrew był pełen podziwu dla jej odwagi oraz opanowania.
– Niby czemu? – zakpił Mulciber, obracając w dłoni drugą różdżkę, którą prawdopodobnie odebrał Mary.
– Myślisz, że jesteś taki zdolny, bo użyłeś na mnie Ekspeliarmusa z zaskoczenia?
– Zamknij się, szlamo! – wykrzyknął Mulciber. – Depulso!
Mary została odrzucona pod ścianę, o którą mocno uderzyła głową. Chwilę leżała na podłodze, aż wreszcie wsparła się dłońmi o posadzkę i chwiejnie uniosła się. Z jej postawy zniknęła pewność siebie, a zakrywająca oczy opaska wciąż przesłaniała widok. Dziewczyna oparła się plecami o ścianę, niepewnie rozglądając się dookoła. Musiała słyszeć zaniepokojone szepty uczniów, prawdopodobnie szukała u nich pomocy, jednak nikt nie podszedł, nikt nie stanął w jej obronie.
Peterowi wydawało się niemożliwe, że pozostawiają ją samej sobie. Myślał, że za chwilę ktoś sprzeciwi się Mulciberowi. Spojrzał w kierunku szóstoroczniaka, jednak chłopak uparcie odwracał głowę, udając, że nic nie widzi. Kilka osób odeszło, zniesmaczonych spektaklem.
– Popatrzcie, krew szlamy też jest czerwona – stwierdził Mulciber, przyglądając się rozbitemu czołu Mary. – Kto by się spodziewał?
– Zobaczmy, jak lata – podsunął Frederic de Portzampare, przyjaciel Regulusa Blacka.
– Czemu nie? – podchwycił Mulciber. – Wingardium leviosa.
Mary McDonald poderwał czar i krzyknęła zaskoczona. Mulciber machał różdżką, przesuwając ciałem ofiary i wznosząc je coraz wyżej. Wreszcie Mary znalazła się tuż pod łukowatym sklepieniem, aż w końcu uderzyła w sufit, jęcząc żałośnie. Mulciber uznał, że to całkiem zabawny dźwięk, decydując, że powtórzy manewr. Mary zawołała „pomocy”, co nie spodobało się jej oprawcy. Mulciber bez ostrzeżenia cofnął zaklęcie, a dziewczyna jak lalka gruchnęła na podłogę.
Peter poczuł, jak wzbiera w nim obrzydzenie zarówno do Mulcibera jak i do wszystkich gapiów z sobą włącznie. Choć wiedział, że powinien stanąć w obronie Mary, za bardzo bał się zrobić cokolwiek. Miał wrażenie, że nogi nagle wrosły mu w podłogę, po plecach pełzały zimne pajęczyny strachu, a z głowy pouciekały wszystkie zaklęcia. Przybyło kilku gapiów, niektórzy byli z wyższych roczników, jednak nikt nie zrobił zupełnie nic. Peter chciał, żeby to wszystko okazało się tylko koszmarem, chciał obudzić się, chciał znaleźć się w pobliżu przyjaciół.
James i Syriusz wiedzieliby co robić, pomyślał. Mieliby dość odwagi, żeby mu się sprzeciwić oraz nie czekaliby na to, aż ktoś weźmie sprawy w swoje ręce.
Mary leżała na podłodze, nie poruszając się. Mulciber podszedł do niej, przyglądając się jej jak ciekawemu obiektowi eksperymentalnemu. Przekrzywił głowę, przypatrując się poobijanej dziewczynie, a potem wykrzyknął z podnieceniem:
– Hej, chyba widać jej kość!
Coś przekręciło się w żołądku Petera i poczuł, że zbiera mu się na wymioty. Podekscytowanie w głosie Mulcibera napawało obrzydzeniem, a Pettigrew jeszcze silniej zapragnął znaleźć się w jakimś innym miejscu.
Prawa noga Mary krwawiła i była przekręcona pod dziwnym kątem. Peter nie miał ochoty sprawdzać, czy Mulciber mówi prawdę. Nagle nabuzował w nim gniew. Może nie miał odwagi, by samemu stawić czoła grupce Ślizgonów, jednak mógł znaleźć kogoś, kto był w stanie.
Peter Pettigrew pobiegł korytarzem na złamanie karku, kierując się wprost do gabinetu Silvanusa Kettleburna. Potrącił kogoś, jednak – zbyt zaaferowany – nie dbał o to. Wpadł do pokoju nauczyciela bez pukania, dysząc ciężko. Przemknęło mu przez głowę, że powinien popracować nad formą i jeść zdecydowanie mniej ciasteczek, jednak szybko odpędził nieistotne myśli, skupiając się na tym, po co przybiegł.
– Niezbyt to grzeczne tak wpadać do gabinetu nauczyciela – upomniał Pettigrewa Kattleburn, mierząc go karcącym spojrzeniem.
– Szybko, panie profesorze – zażądał Peter, łapiąc oddech. – Na korytarzu. Mary McDonald.
Kattleburn zmarszczył czoło, jednak nie zadawał pytań, wstał ociężale, chwycił leżącą na biurku różdżkę oraz stojącą nieopodal laskę i ruszył w kierunku Petera, postukując drewnianą nogą. Na twarzy nauczyciela malowało się zaniepokojenie. Kettleburn wyszedł na korytarz, a niewielkie zgromadzenie wokół Mary z łatwością przyciągnęło jego uwagę. Podszedł w kierunku grupy uczniów, swym donośnym głosem pytając, co się stało. Hogwartczycy rozstąpili się, ukazując wciąż nieprzytomną Mary.
– Co tu się stało? – zapytał Kettleburn, po czym zbliżył się do nieprzytomnej i pochylił nad nią, sprawdzając, w jakim jest stanie.
Profesor rzucił kilka zaklęć, a jedno z nich owinęło zakrwawioną nogę Mary w biały bandaż. Następnie ciało dziewczyny uniosło się, a Kettleburn pokierował nim różdżką, prowadząc w kierunku skrzydła szpitalnego. Blizny na twarzy nauczyciela pofałdowały się w niepokojącym grymasie, a uczniowie pierzchali przed nim. Peter jeszcze nigdy nie widział Kettleburna tak rozzłoszczonego.
Ledwie zobaczywszy starego czarodzieja, Ślizgoni zniknęli, jednak Peter nie miał wątpliwości, że Kettleburn dojdzie prawdy.
Gdy Peter wrócił do przyjaciół, w Hogwarcie głośno mówiło się o tym, co stało się Mary McDonald. Wśród tych, którzy wspominali, co zrobiliby, gdyby znaleźli się w pobliżu, Peter rozpoznał kilku gapiów obserwujących zdarzenie. Przechodząc koło grupki Krukonów, słyszał nawet, jak ktoś przechwalał się, że wezwał Kettleburna, co tylko zniesmaczyło Petera. Uczniowie ponownie rozmawiali o czystości krwi oraz ruchu Lorda Voldemorta oraz, o dziwo, pojawiało się wiele głosów aprobujących zachowanie Mulcibera i to nie tylko wśród Ślizgonów.
Przyjaciele pytali Petera, czy nie zauważył niczego, kiedy poszedł do kuchni, aż wreszcie przyznał, że wezwał Kettleburna. Pettigrew obawiał się rozczarowania z ich strony, czuł się winny, iż nie stać go było na coś więcej, jednak czekało go zaskoczenie.
– Jestem z ciebie dumny, Peter – powiedział James, klepiąc Pettigrewa po plecach.
– N-naprawdę? – wyjąkał, zaskoczony.
– Pewnie, że tak! – wtrącił się Syriusz. – Jako jedyny zachowałeś się, jak trzeba i pomogłeś Mary. Serio zrobiłeś coś szlachetnego, a w dodatku nawet nie przyznałeś się do tego.
– No, my nie bylibyśmy tak skromni – wyszczerzył się James.
– Gdybyście tam byli, różdżki poszłyby w ruch – mruknął Remus; zbliżała się pełnia i zrobił się małomówny.
– Ale przecież tak właściwie nic nie zrobiłem – zdziwił się Peter, wzruszając bezradnie ramionami.
– Daj spokój, nie bądź taki skromny, bo popsujesz nam reputację – jęknął z udawanym przestrachem Syriusz i rozejrzał się wokół.
Wtedy Peter poczuł się kimś docenianym i spodobało mu się to uczucie. Do tej pory wiecznie grał drugie skrzypce, pozostając w cieniu zdolniejszych oraz przystojniejszych przyjaciół, teraz nagle uderzyło go niesamowicie przyjemne uczucie wyjątkowości. Uśmiechał się, gdy przyjaciele po kolei uścisnęli mu dłoń, gratulując słusznego postępku huncwota.
~*~
Kilka dni później wreszcie zrobiło się znacznie cieplej i coraz więcej uczniów spacerowało po błoniach. Huncwoci szczególnie upodobali sobie drzewo przy jeziorze, gdzie zwykli przesiadywać popołudniami. Zazwyczaj Remus zabierał ze sobą książki, próbując przekonać przyjaciół do powtarzania materiału przed SUM-ami, co rzadko mu się udawało. Najczęściej kończyło się na tym, że Peter był maglowany przez Remusa, a to zamieniało się w dodatkowe korepetycje.
Huncwoci przysiedli pod wielkim bukiem, opierając się o jego pień. Remus wyjął notatki z zielarstwa i próbował przepytywać Jamesa. Potter wyciągnął złotego znicza i podrzucał go dla zabawy, a Peter przyglądał się uważnie coraz wymyślniejszym chwytom. Znudzony Syriusz przez chwilę uderzał patykiem o udo, aż wreszcie odezwał się do przyjaciół:
– Za dwa dni pełnia.
Remus wyraźnie się spiął, a książka, którą trzymał, wypadła mu z rąk. James wreszcie złapał znicza i spojrzał na Blacka z zainteresowaniem.
– Chcesz…? – jęknął Peter, wpatrując się w Syriusza przerażonym spojrzeniem.
– Pewnie, że tak. Przecież właśnie po to tyle się męczyliśmy, nie? – odparł Black i wrzucił patyk do jeziora.
Na tafli wody pojawiły się fale, a kilka dziewcząt przy brzegu pisnęło, choć żadna kropla nawet się do nich nie zbliżyła.
– No, Luniek, już niedługo wielki dzień – wyszczerzył się James, klepiąc Lupina po plecach.
– Nie wiem, czy już powinniście…
– Och, tylko nie zaczynaj znów tej samej śpiewki – jęknął Syriusz, przewróciwszy oczami.
– Jakiej śpiewki? – zainteresowała się Canicula, stojąc na wprost chłopaków z niezadowoloną Szczotą na rękach.
Huncwoci jak na komendę spojrzeli w kierunku przyjaciółki. Od jakiegoś czasu widywali Cannie znacznie rzadziej i na początku sądzili, że to przez jej chłopaka, jednak odkąd zaprzeczyła i powiedziała, że ma własne tajemnice, zaczęło ich to intrygować. Kiedyś próbowali ją śledzić, jednak Canicula zauważyła ich i zgubiła. Wtedy James i Syriusz wymawiali sobie nawzajem, że powiedzieli jej o tylu przejściach. Remus przypomniał, że gdyby skończyli mapę, jak chciała Cannie, teraz mogliby ją znaleźć, co ściągnęło na niego wilcze spojrzenia Jamesa i Syriusza.
– Chciałabyś usłyszeć – powiedział Syriusz, poruszając brwiami w górę i w dół.
– Wcale nie – wtrącił James konspiracyjnym szeptem. – My słyszymy go co noc, jak śpiewa pod prysznicem. Nie życzę najgorszemu wrogowi.
Syriusz zamachnął się i zdzielił Jamesa przez czuprynę, ściągając na siebie urażone spojrzenie poszkodowanego Pottera.
– Ała! Za co?
– Pewnie za rozpowiadanie poufnych informacji – odpowiedziała Canicula, szczerząc się do Jamesa.
– To wcale nie… – mruknął Syriusz. – A, myślcie sobie, co chcecie. Wiem, że zazdrościcie.
– Jasne – odpowiedziała Blackowi cała czwórka, a później wybuchnęli śmiechem.
Canicula przysiadła przy Huncwotach, wypuszczając Szczotę, która zadowolona zamerdała ogonem. Kocica przeciągnęła się, prostując łapki i przysiadła z daleka od Cannie, za to bardzo blisko Petera. Spojrzała na Pettigrewa swymi przeszywającymi złotymi oczami, a on odsunął się od kotki.
– Możesz ją zabrać? – zapytał Peter, biorąc do ręki książkę upuszczoną przez Remusa i odgradzając się nią od Szczoty.
Cannie zawołała kotkę i została zignorowana jak zwykle.
– Chyba nie. Właściwie to dziwne, że ciebie lubi bardziej niż mnie – mruknęła w zamyśleniu Canicula, przypatrując się Szczocie. – A może masz w kieszeni jakieś smakołyki?
– Musisz o tym wspominać przy niej? – jęknął Peter.
– Zmyślna bestia! – zaśmiał się Syriusz, głaszcząc białe futro kota.
Szczota wyprostowała się, przyjrzała uważniej Syriuszowi i wreszcie przymknęła oczy z zadowoleniem cicho mrucząc. Cannie przyjrzała się kotce, marszcząc czoło i wykrzyknęła:
– Ukradłeś mi kota!
– A może Szczota ukradła Syriusza? – podsunął James.
– Ktoś ukradł mi batona! – zapiszczał Peter, pokazując wykręconą na lewą stronę kieszeń.
Wszyscy spojrzeli po sobie, a potem znowu się roześmieli.
– Ej, ale kto zawinął mojego batona? – zapytał Pettigrew, ocierając łezkę, która zakręciła mu się w oku ze śmiechu.
– Dobra, nie będę taki. Łap! – zakrzyknął Syriusz i odrzucił słodycz do Petera. – Należy ci się.
– Tym razem zgodzę się z Syriuszem. – Canicula uśmiechnęła się do Petera. – Słyszałam, jak wezwałeś Kettleburna na pomoc.
– Ale przecież nikomu nie mówiłem… – mruknął zdezorientowany Peter, spuszczając wzrok.
– Ty może i nie, ale kilka osób widziało cię, gdy pobiegłeś po pomoc – wyjaśniła Cannie. – Jestem dumna, że mam takiego przyjaciela.
Peter Pettigrew poczuł, jak gorąco wstępuje mu na policzki, ale nie śmiał podnieść wzroku. Jeszcze nigdy nikt nie powiedział mu czegoś tak miłego. Nawet, gdy Szczota usadowiła się na kolanach Petera, nie miał nic przeciwko – w tej chwili mógł stawić czoło wszystkim swoim strachom.


19 komentarzy:

  1. Omg, jestem taka szczęśliwa, że jest nowy rozdział. Od tygodnia codziennie wchodziłam,żeby sprawdzić, czy przypadkiem czegoś nie dodałaś. :D
    Szkoda tylko, że nie czuję się na siłach, żeby wypowiedzieć się w jakiś konstruktywny sposób na ten temat. Zaznaczę więc tylko, że przeczytałam, a ocenię jutro rano. xD
    Pozdrawiam i czekam na kolejny rozdział i więcej Remusa <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej, może przestanę pisać, kiedy wysyłam tekst do bety? Właściwie teraz rozdziały będą pojawiać się tylko w okolicy weekendu, bo Deg tylko wtedy betuje.
      Odpoczywaj, ja nigdzie nie uciekam ;).
      Skąd wiedziałaś, że następny rozdział dostał Remus? Mam przecieki, no!

      Usuń
  2. Kwiczę z radości, że jest rozdział, dosłownie :)
    OMG, odnajduję w sobie Petera... Też taka głupiutka, z niską samooceną, otoczona przez utalentowanych ludzi i zdołowana... O matko, o matko czy czeka mnie podobna przyszłość?? NIEEEEEEEE.......
    Szkoda, że nie opisałaś meczu, chociaż rozumiem, że to byłoby ciężkie zadanie, także jestem w stanie Ci to wybaczyć ;)
    No kurde no, przez Ciebie zaczynam nawet tolerować Petera. Wiem, że o to Ci chodziło, ale... Ale to co on potem zrobił! Ale naprawdę jest mi go żal (przynajmniej na razie) I bardzo dobrze, że się w końcu postawił i mu się udało! (kurczę, cieszę się z sukcesów Petera, co się ze mną dzieje?...)
    Genialnie, po prostu genialnie opisałaś "uczucia" szczura. Chcem więcej! Z perspektywy reszty też!
    Za dużo dobrego ze strony Petera, za dużo! Zaraz zacznę go lubić... Nie mogę się doczekać aż opiszesz jak zejdzie na ciemną stronę mocy ( chociaż wiem, że przeczytam o tym gdzieś za dwa lata, ale trudno!)
    Szczota wymiata tym spojrzeniem ;D
    Jakie słodkie zakończenie (nie, nie rzygam tęczą ;P)
    Fajny rozdział, jak zwykle z resztą ;) I w sumie to fajne poznać Petera z innej strony, nie tak, jak na większości blogów.
    Czekam na nexta, mam nadzieję, że będzie pełnia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A masz w okolicy jakiegoś złego lorda, któremu mogłabyś wydać przyjaciół?
      Opisanie meczu nie byłoby ciężkim zadaniem – po prostu w ostatnim rozdziale był mecz i stwierdziłam, że nie ma co pchać do następnego.
      Sukces osiągnięty! Jeszcze wszyscy będziecie kochać Petera, powiadam wam xD.
      Przy przemianach pewnie jeszcze nie raz będą opisy odczuć, więc spokojna głowa.
      Wszyscy tylko czekają na najgorsze…
      Będzie pełnia ^^.

      Usuń
    2. Hmm, zastanówmy się: żaden z nauczycieli nie nosi turbanu ani innego podejrzanego nakrycia głowy, nie ma tajemniczych ataków, nie zauważyłam żeby ktoś coś dziwnego popijał (chociaż nie wiem co tam w kubku ma pan od historii...), nie ma żadnych niepokojących sygnałów z MEN a nikt nikogo nie faworyzuje ani nie dręczy. Więc chyba nie. ;P
      Nie no, nie przesadzajmy z tym Peterem, w końcu same tolerowanie go to i tak duży sukces! ;)
      No to ja nie wiem jak ja przeżyję ten miesiąc albo i dłużej, czekając na rozdział, skoro ma być pełnia i w ogóle. Jak żyć, ja pytam, jak żyć? ;D

      Usuń
    3. Zwróciłabym uwagę na pana od historii - nigdy nie wiadomo ^^.
      Skoro jeden cel dało radę zaliczyć, trzeba podnieść poprzeczkę :D.
      Ano, nic nie poradzę, bo wracam na uczelnię i pewnie na początku, jak zawsze, będzie trochę zamieszania, więc mało czasu na pisanie.

      Usuń
  3. No i jak ja mam dalej nie lubić Petera? A raczej później go nie lubić skoro w tym rozdziale był świetny? Nie jakiś super bohaterski, a właśnie taki fajtłapowato-peterowy, co mi się w nim najbardziej podoba? no jak!?
    I kurde, sam fakt, że James i Syriusz go pochwalili był taki łał, bo im się to przecież nie zdarza, a tutaj zaskoczenie.
    Ale wiesz, co mi się tutaj nie podoba? Że tak w zasadzie to dzieją się trzy rzeczy: przemiana Petera, zaatakowanie Mary i końcowa scena, gdzie wszyscy rozmawiają. Przez to wszystko wydaje się tak okropnie krótkie! Ja tutaj niedosyt czuję, czekam na więcej i co tam jeszcze... No coś na pewno się znajdzie!
    Pozdrawiam, Niah.
    P.S. Może jakiś bardziej znośny komentarz będzie kiedy indziej... ._.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Postaram się dać jeszcze więcej powodów, żeby utrudnić nielubienie Petera – takie ze mnie zły ludź ^^.
      Ano, Jamesowi i Syriuszowi też się zdarza, ale są to tak rzadkie chwile, że nie warto wspominać. No, ostatecznie, nie są aż tacy źli ;).
      Cóż poradzę, zawsze było niewiele wydarzeń, bo Rant już taki jest. Wiem, nie jest to żadne wytłumaczenie, ale wynika to też z podziału narracji: każdy z Huncwotów dostaje swoje pięć minut i czasami opowiadam to samo z innej perspektywy. Wydaje mi się, że w tych rozdziałach, które pozostały do Intera i tak dzieje się więcej, więc mam cichą nadzieję, że jakoś trochę wynagrodzą.
      Pozdrawiam ;)

      Usuń
    2. To jest Ślizgońska zagrywka! Sprawisz, że będziemy go lubić, a później co? Będziemy mu jeszcze kibicować przy zdradzaniu kumpli? (Co za abstrakcyjna wizja...)
      Jak to nie warto wspominać? Trzeba w kalendarzu zapisywać :D Albo w jakimś pamiętniczku.
      No wiem. Jak sama ostatnio tak pisałam to zauważyłam, że ciężko tutaj na jakaś swobodę, jak jesteś ograniczony w każdą stronę przez poprzedni rozdział (dlatego ja tego nie lubię ;<), ale zazwyczaj się więcej działo. Albo ja to tak odbieram...
      Pozdrawiam, Niah.

      Usuń
    3. ...przejrzałaś moje najskrytsze plany! Ale w sumie: czemu nie? xD
      James i Syriusz znajdą kalendarz i pamiętniczek i spalą - nie pozwolą na takie psucie reputacji, za długo na nią pracowali :P.
      Czasami to nie tyle ograniczenie co taki wspornik, budulec, z którego można później skorzystać. Lubię zostawiać gdzieś rozgrzebane wątki, żeby później do nich wrócić, bo w międzyczasie można porzucać wskazówka i zobaczyć, ile zostanie odnalezionych (właściwe powiązanie to inna sprawa) - przy wydarzeniach chronologicznych trudniej coś ukryć, ale czytelnikom chyba łatwiej wyłapać. Możliwe, że ten rozdział wygląda na taki, który mało wnosi (animagia już po raz trzeci - no ileż można!), później scenka, o której wie się, że powinna się wydarzyć (bo kanon) i koniec. Poza tym staram się, żeby rozdziały miały w miarę podobną długość i raczej to tutaj szukałabym problemu (ale to też znów wynika z podziału narracji).

      Usuń
    4. Chcesz nas zniszczyć psychicznie...
      Bycie dupkiem przede wszystkim :D Chociaż aż tak źli nie są.
      Mnie to zawsze ograniczało i już wspominałam, że dochodzę do jednego ciężkiego momentu dla mnie, stoję i zazwyczaj wtedy porzucam pomysł ;< Mi ta metoda nie pasuje jednak.
      Ale lubię czytać to, co piszesz :D Tylko nie ograniczaj się do długości, bo to zawsze podcina skrzydła. Lepiej napisać mniej a jednym razem, a więcej za drugim ;)
      Pozdrawiam, Niah

      Usuń
    5. Tylko nie mów wszystkim – co to za niszczenie, gdy każdy o tym wie :D.
      Ach, wiem, o co ci chodzi, tyle że ja zazwyczaj zaciskam zęby i jakoś przechodzę przez ten paskudny moment, gdzie się zatrzymałam. Zazwyczaj lubię wszystko mieć po kolei i jestem leniem, nie chce mi się dopisywać ani wykreślać.
      Dziękuję ;). To nie tak, że to jakieś straszne ograniczenia ( dzięki temu teraz rozdziały są dłuższe niż kiedyś). Czasami musze tylko wysilić mózgownicę nad jakąś dodatkową scenką, bo wyszło za mało (bo gdy jest więcej, macham ręką).
      W ogóle miałam zapytać, jak tam twoje prawko? Do tej pory chyba już zdane, prawda? :D

      Usuń
    6. Jeżu, ponad tydzień bez neta, umieram pod powiadomieniami...
      Nikomu nie powiem, spokojnie :D
      Ja tak nie umiem. Wiesz, jak coś mi nie podchodzi to małe dziecko - nie i koniec. Be, fe, niedobre, do widzenia. Dlatego zawsze podziwiam tych, którzy trwają przy pisaniu rozdział po rozdziale :D
      Nie, tak na dobrą sprawę dopiero 14 godzin przejeździłam xD Długo się z wykładami bujałam (niestety). Trochę mi to jeszcze zejdzie, ale dobrze idzie.
      Pozdrawiam, Niah,

      Usuń
    7. Ałć, okrutny twój operator.
      Jakie nie umiem? Umiesz, ale nie chcesz, o! Znów ja mam szacun do tych, którzy opowiadają nie po kolei, bo do tego trzeba jednak dokładniejszego planu i trudniej wprowadzić jakiekolwiek modyfikacje.
      Coś ty robiła na tych wykładach? Trzy lata temu teoria zajmowała chyba siedem dni... Z czego ten ostatni to chyba był tylko na papierze, więc co teraz robi się na wykładach? A może nie chodziłaś, co? :P

      Usuń
    8. Foch, nie pokazało mi, że odpisałaś D: Nie widziałam komcia i dopiero teraz odpisuję.
      Nie operator. Mam neta na limit teraz (mieszkam sama w mieszkaniu, bo studia) i... przewaliłam ._. Więc później cierpiałam za swoją głupotę.
      A wiesz co jest najfajniejsze? Że to wszystko ewoluuje. Tylko z czasem jest tak dziwnie, bo jak coś planuję, to zazwyczaj jest tak "w zimie. Na wiosnę. Pod koniec lipca", a później zbieram sobie wątki z jednego miesiąca i ustawiam chronologicznie...
      Obie mamy szacun do siebie nawzajem xD
      Nie no, teraz trzeba mieć wszystkie wykłady zaliczone, by przejść do testu (10h), zdać test i dopiero idziesz na jazdy :< Więc się w czasie rozchodzi. Teraz zostało mi już tylko 8h jazd, ale mam tak zje... plan na studiach, że to głowa mała. I muszę przekładać.
      Pozdrawiam, Niah.

      Usuń
  4. Cześć, przepraszam ,że tak krótko, ale 28 linijek wiersza same się nie nauczy. Rozdział bardzo mi się podobał, świetne wszystkie sceny z Peterem, był on tutaj taki jak.. Peter.. :p Czekam na więcej! <3
    AleksandraOla

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że zaliczenie wiersza dobrze poszło :D.
      Dziękuję.
      Pozdrawiam ;)

      Usuń
  5. Peterowi wreszcie się udało. Nie każdy ma zdolności do nauki, inni mają inne zalety. Pete powinien to w końcu zrozumieć, chociaż wiem, jak pewnie mu trudno, skoro otacza się przyjaciółmi, którzy czasem robią coś bez najmniejszego problemu. Myślę, że Pete powinien nauczyć się gotować. Również lubię jeść, ale czasem nie ma kogoś, aby nam zrobił te jedzenie, także myślę, że to będzie dla niego całkiem przydatna umiejętność. Powinien o tym pomyśleć. Może początki będą trudne, ale w końcu się uda. Chociaż może Pete ma nieodkrytą smykałkę do gotowania? Może powinien spróbować? Jakoś miło się zrobiło w tym rozdziale, znaczy dla Petera, w końcu go doceniono. Biedna Mary, Ślizgoni powinni zostać ukarani. Na pewno nauczyciel w końcu do tego dojdzie. Również pochwalam pomysł Petera z podejściem do nauczyciela. Raz, że zrobił cokolwiek, aby to przerwać, a dwa że nie wiadomo, jakby się potoczyło, gdyby spróbował własnych sił. Może to on zająłby miejsce Mary? A tak miał pewność, że nauczyciel zrobi ro dobrze. Nawet sprawca nie chciał się ujawnić, a ucznia na pewno by się nie bał. Nie lubię ludzi, którzy przypisują sobie czyjeś zasługi. Tak jeszcze, co do stawania o pomoc dla innych. Jestem osobą nieśmiało, ale gdy komuś się dzieje krzywda, to zwykle wkraczam do akcji. Wróg czasem nawet silniejszy odchodzi, bo widzi że ktoś mu się przeciwstawił.

    "W przerwie między eliksirami a zaklęciami Peter upadł się, żeby wejść na chwilę do kuchni." --> uparł

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdyby Peter umiał gotować, byłby w siódmym niebie. W ogóle powinien założyć jakąś czarodziejską restaurację i wtedy miałby życie jak w Madrycie xD. Tyle że jego tata ma nadzieję, że przejmie rodzinny biznes, a prowadzi sklep z magicznymi składnikami.
      Peter zrobił najrozsądniejszą możliwą rzecz, a jednocześnie taką, jakiej nigdy nie zrobiliby James czy Syriusz. I, cóż, gdyby sam chciał pomóc Mary, raczej na pewno skończyłoby się źle.
      Bardzo szlachetnie ;). Masz rację, ten, kto się znęca, często rezygnuje, napotykając sprzeciw; w ogóle takie znęcanie jest oparte raczej na milczącej aprobacie gapiów.
      Pozdrawiam i dzięki za literówkę, bystrzaku :D.

      Usuń