czwartek, 5 września 2013

5 Blaski minionych dni

S
yriusz patrzył z niedowierzaniem, kiedy jego ojciec opuszczał pokój. Widział, jak krzywił się, patrząc na ściany, jak potrząsa głową i umyka. Tchórz. Bo jakże inaczej można było nazwać jego zachowanie? Nie potrafił przedstawić swoich racji synowi, dlatego też musiał uciekać się do gróźb i ograniczeń, do kpienia z jego znajomych i faworyzowania Regulusa. Nie zwykł robić tego może tak otwarcie i z taką premedytacją co Walburga, ale jednak przyjmował postawę żony.
Drzwi ponownie uchyliły się lekko. Pojawiła się w nich czarna czupryna Regulusa. Syriusz kiwnął bratu głową i machnął ręką, by się pośpieszył. Chłopak cichutko zamknął za sobą drzwi i powoli, z lekką obawą, zbliżył się do brata. W jego ciemnoszarych oczach malowała się jakaś niezręczność. Regulus był chudszy i niższy od Syriusza, zawsze cichy, spokojny i wyważony, wydawał się być idealnym synem państwa Black. Przysiadł na krześle, wcześniej zajmowanym przez nauczyciela francuskiego i popatrzył na brata wyraźnie zmęczonym spojrzeniem.
Syriusz przewrócił oczami, widząc spojrzenie Regulusa.
– Mów, o co chodzi, nie patrz na mnie tym zbolałym wzrokiem – mruknął.
Regulus milczał przez chwilę, jakby ważył, czy ma ochotę wikłać się w sprzeczkę z bratem. Wreszcie, unikając spojrzenia Syriusza, zaczął:
– Nie powinieneś był tego mówić. Wiesz, że rodzice chcą dla nas jak najlepiej. Nie zastanawiałeś się kiedyś, czy to nie ty się mylisz? – Regulus uniósł na chwilę wzrok, a widząc sceptyczną minę brata, lekko się zgarbił. – Bo… no wiesz… byłoby całkiem fajnie czarować, gdzie tylko ci się podoba, prawda? Bez Namiaru, bez ciągłego ukrywania… Czy to naprawdę takie złe?
– Reg, ty naprawdę myślisz, że dla frajdy warto kogoś zabić? – Syriusz uśmiechnął się krzywo, bez cienia wesołości. – Kto normalny nazwałby się śmierciożercą? Już samo to śmierdzi na odległość. Przecież wiesz, że rodzice zawsze mieli bzika na punkcie czystości krwi, a ten cały Lord chce to wykorzystać.
– Evan i Rabastan też myślą, że on ma rację, że w ten sposób bardzo przysłużymy się całej czarodziejskiej społeczności.   
– Rosier i Lestrange to naprawdę nie najlepsi doradcy – stwierdził Syriusz. – Frederic pewnie ma takie samo zdanie na ten temat jak oni, prawda?
– Tak – odparł twardo Regulus, w jego głosie zabrzmiała ostrzegawcza nuta. – I nawet nie waż się mówić o nim źle, ja nie krytykuję ani Lupina, ani Pottera, ani nawet tej niedorajdy Pettigrew.
Syriusz zacisnął usta, choć mógłby poopowiadać bratu, jacy mili są ci de Portzampare. Harolda szczerze nie znosił za to, że był nieodrodnym członkiem tego „wspaniałego” rodu czystej krwi. On nigdy nie przepuścił okazji, by utrzeć Syriuszowi nosa, by oczernić jego przyjaciół, czy choćby wspomnieć  o  fatalnym zachowaniu Blacka w Hogwarcie. Syriusz nie mógł mieć pewności, skąd Harold czerpał te informacje. Mógł tylko przypuszczać, że jego młodsze rodzeństwo maczało w tym palce. Harold był całe szesnaście lat starszy od Syriusza i czasami jego docinki nawet dorosłym czarodziejom wydawały się dziecinne. Szczególnie, że miał już żonę i dwuletniego synka. Po chichu Black nawet liczył, że ktoś, znalazłszy różdżkę de Portzampare na przyjęciu weselnym, uwierzy w jego winę w sprawie zniszczonej sukienki Bellatriks. Niestety srogo się przeliczył.
Salmona de Portzampare nie znał zbyt dobrze. Wiedział, że rok temu poślubił jakąś czarownicę, co do której jego rodzina miała pewne wątpliwości. Nawet był na weselu, ale tak naprawdę nie potrafił powiedzieć, jak bardzo przypominał brata. Zadie, jedyna córka de Portzampare’ów, była natomiast na jednym roku z Syriuszem, a Tiara Przydziału bardzo trafnie przydzieliła ją do Slytherinu. Natomiast Frederic… Frederic zdawał się  być młodszą wersją Harolda, w dodatku uwielbianą przez Regulusa. Ze względu na znajomych, bracia starali się unikać tego tematu jak ognia. Tak było i teraz.
Starszy Black westchnął, starając się nieco oczyścić umysł. I tak z roku na rok jego kontakt z Regulusem stawał się coraz gorszy. Nie chciał, by brat ostatecznie odsunął się od niego, bo wtedy zostałby sam w  tym domu. A tego, jak przeczuwał, zwyczajnie by nie wytrzymał.
– James strasznie rozzłościł rodziców? – zapytał, starając się skierować rozmowę na inne tory.
Twarz Regulusa rozjaśnił uśmiech. Chłopak cicho zrelacjonował mu wizytę przyjaciół brata, z której starał się nie uronić ani kawałeczka mimo ledwie uchylonych drzwi od pokoju.
Na chwilę obaj znów poczuli się tak jak dawniej, gdy jeszcze żaden z nich nie przestąpił progu Hogwartu, gdy mieli tylko siebie, gdy niemal cały czas spędzali na wspólnych zabawach i robieniu na złość Stworkowi. Wtedy wszystko było prostsze.
~*~
Coś delikatnie potrząsnęło Ramieniem Remusa Lupina. Chłopak z niezadowoleniem stęknął i przewrócił się na drugi bok, chcąc ukraść jak najwięcej minut tylko po to, by poświęcić je na sen. Mimo wysiłków młodzieńca, ktoś ponownie potrząsnął jego ramieniem, wyraźnie domagając się uwagi.
– Remus, wstań – dobiegł go jak przez mgłę łagodny, zmęczony, kobiecy głos. – Wstań, synku, proszę.
Tym razem otworzył jedno oko, by sprawdzić, o co też mogło chodzić. Nie miał ochoty wstawać. Ostatnia pełnia wyczerpała jego siły i do tej pory nie zdążył ich zregenerować. Pochylała się nad nim wątła kobieta o jasnych włosach i takich samych oczach. Kiedyś niewątpliwie była pięknością, jednak troski i zmartwienia wyryły na jej twarzy swe ślady. Głębokie zmarszczki przecinały twarz bladej kobieciny, która wpatrywała się w Remusa przepraszającym wzrokiem. W złocistych włosach już pojawiały się pasma siwizny, pod oczami miała ciemne worki – widomy znak nieprzespanej nocy, a wysłużona granatowa sukienka wisiała na niej jakoś smętnie. Mimo to, gdy obdarzyła Remusa swym niewyraźnym, nieco wymuszonym uśmiechem, przez jedną ulotną chwilę jej twarz rozjaśniła się, a przebyte cierpienia odeszły w niepamięć. Wszystko to jednak minęło równie szybko, jak się pojawiło.
– Dziś pierwszy września, czas udać się do Hogwatu – powiedziała cicho, niemal szeptem. – Tym razem musisz iść sam. Pani Smeaton nie zgodziła się dać mi dziś wolnego poranka. Mówiłam ci wczoraj, choć chyba nie słuchałeś.
W jej głosie nie było pretensji, raczej coś, co przypominało winę. Remus rzeczywiście wczorajszego dnia nie przywiązywał zbytniej uwagi do tego, co mówiła doń matka. Chłopak z westchnieniem spojrzał na zegar, który wskazywał za dziesięć piątą. Budzik popsuł się rok temu i nikt nie przejął się jego naprawą. Był już stary i miał prawo się zepsuć, jego reperacja okazałaby się niewarta świeczki.
– Przepraszam, mamo – powiedział, patrząc, jak Ambrozja wstawała. – Kiedy muszę wyjść?
Ambrozja zachwiała się i podparła ściany obłożonej starą tapetą, która w kilku miejscach zaczęła odłazić, a kolor straciła już ładnych kilka lat temu. Remus zerwał się, by podbiec do matki, nie bacząc na zawroty głowy spowodowane tak nagłym zmienieniem stanu, czy obolałe, poznaczone świeżymi, fioletowymi siniakami nadgarstki.
– Na pewno czujesz się na siłach, żeby dzisiaj iść do pracy? – zapytał.
W tej chwili Remus nie czuł się aż tak winny kłamstwom, które musiał sprzedawać każdemu co miesiąc. Jego matka rzeczywiście nie czuła się najlepiej. Nigdy nie była zbyt silna fizycznie, a po przeprowadzce do zagrzybionego mieszkania, jej stan znacznie się pogorszył. Panująca w bloku wilgoć nie służyła nikomu i Remus coraz bardziej zaczynał sie obawiać, że kiedyś rzeczywiście przyjdzie mu odwiedzić ciężko chorą matkę w szpitalu. A była ona ostatnim członkiem rodziny, jedyną osobą, będącą przy nim od samego początku aż do teraz.
Ambrozja pogładziła syna czule po policzku, ucałowała w czoło suchymi wargami i, z determinacją, szepnęła:
– Nie przejmuj się, poradzę sobie. Jesteś jeszcze dzieckiem, to ja powinnam zajmować się tobą, nie odwrotnie.
Potem opuściła niewielki pokój, który dzieliła z synem. Na ich mieszkanie składały się ledwie trzy pomieszczenia: kuchnia, łazienka i pokoik. Wszystkie były nieduże, choć i tak nie znajdowało się w nich zbyt wiele sprzętów. Mieli tylko jedną, wąską kanapę, którą zajmował Remus. Nie narzekał, choć sprężyny podczas spania wbijały się boleśnie w plecy. Ambrozja spała na cieniutkim materacu, rozłożonym na podłodze. Nigdy nie chciała nawet słyszeć o zamianie, twierdząc, że ma syna w domu jedynie przez dwa miesiące i należy mu się w tym czasie wszystko najlepsze, co może mu dać. Nawet jeżeli to tak niewiele jak stara kanapa.
Remus rozejrzał sie po pokoiku. Pod oknem zauważył niewielką stertę ubrań starannie wyprasowanych i złożonych w kostkę. Ambrozja zawsze dbała, by wszystko było czyste. Uznawała, że skoro nie może zadbać o jakość, to niech przynajmniej wszystko będzie schludne.  Uśmiechnął się pod nosem, bo była to niezmienna rzecz w ich domu. Tak wiele utracili, a te matczyne nawyki stanowiły wszystko, co przypominało mu o dawnych, lepszych czasach.
Gdy tata żył, gdy miałem mieć siostrzyczkę, gdy nie byłem... nie byłem potworem.
Potrząsnął głową, wyrywając się z zamyślenia. Ponowne rozgrzebywanie starych ran nie miało sensu. Remus wyszedł i skierował się w stronę łazienki. Wystawił z niewielkiej wanny tarkę, która była jedynym zastępstwem pralki, na jakie było ich stać i wziął zimny prysznic. Ciepła woda kosztowała zbyt wiele. Na początku, jak zawsze, ciałem wstrząsnął zimny dreszcz. Remus jednak nie przejął się tym, przyzwyczaił się.
Gdy zakładał na siebie przygotowane przez matkę ubrania, doleciał do niego przyjemny zapach owocowej herbaty. W dodatku jego ulubionej, o smaku owoców leśnych. Zdziwiło go to, bo takie rarytasy trzymali zazwyczaj dla gości. Mimo to ucieszył się. Prawdopodobnie jedyną korzyścią płynącą z wilkołactwa było wzmocnienie zmysłu powonienia.
Wszedłszy do kuchni, od razu przysiadł przy kwadratowym stoliku, by nie ograniczać pola ruchu matki. Ambrozja naszykowała już chleb i masło, które miały starczyć obojgu za śniadanie. Remus sięgnął po cienko skrojoną kromkę i posmarował ją, gdy matka postawiła przed nim wciąż parujący kubek z jego ukochaną herbatą. Potem oparła się o blat szafki i patrzyła, jak jej syn z wilczym apetytem zjadał śniadanie. Zamyśliła się, a jej wzrok stał się nieobecny, jakby coś sobie przypominała.
– Dziękuję, mamo – powiedział Remus, skończywszy. – Dziękuję za moją ulubioną herbatę, chciałbym zostać z tobą, pomóc...
Ambrozja zmarszczyła brwi i popatrzyła na syna z nagłym niezrozumieniem. Potrząsnęła głową, słysząc jego słowa, położyła mu ręce na ramionach, wpatrzyła prosto w miodowe oczy i powiedziała zdecydowanym, choć cichym głosem:
– Pojedziesz do Hogwartu, będziesz się uczył i ukończysz go. Nie przejmuj się mną, dam sobie radę. Jak zawsze, pamiętasz? Ty musisz przede wszystkim zadbać o swoją przyszłość. A teraz, synku, musisz się pośpieszyć, bo naprawdę nie zdążysz.
Kobieta pocałowała syna w czubek głowy i popchnęła delikatnie w stronę pokoju. Remus posłuchał matki, zawsze starał się robić wszystko, by być jej chlubą. Zabrał więc ciężki kufer wyładowany używanymi podręcznikami i takimi samymi szatami oraz przedmiotami. Jedynie jego różdżka była nowa. Liczyła sobie trzy lata, ale przecież miała służyć mu do końca życia. Jakkolwiek długo by ono nie trwało. Ambrozja uparła się, że przynajmniej to jej syn musi mieć nowe. Taką wolę wyraził pan Lupin.
Remus wyszedł, ciągnąc za sobą kufer i ruszył w kierunku starodawnego, ceglanego kominka. Za nim ruszyła matka. W ręku ściskała dość cienki szary płaszcz. Wepchnęła go w dłonie syna, marudząc, że zmarznie i jeszcze raz uściskała, nim wreszcie wypuściła jedyne dziecko z ramion. Nie było tam zbyt wiele popiołu, bo i nikt nie przejmował się zbytnio paleniem w tym zabytku. Na gzymsie stało jednak niewielkie naczynie z drogocennym proszkiem. Remus sięgnął po ów proszek, wygrzebał z dna naczynia resztki Fiuu, po czym niezdarnie wszedł do kominka, wlekąc za sobą kufer. Rzucił matce ostatnie tęskne spojrzenie, rzucił garść proszku i wyraźnie wykrzyknął:
– Na Pokątną!
Potem spowiły go zielone płomienie, obraz zamigotał, on sam zaczął obracać się bardzo szybko. Widział wiele kominków, wiele domów, ale cierpliwie czekał aż znajdzie się w tym właściwym, aż przestanie wirować i dotrze do Dziurawego Kotła, skąd miał udać się wprost na stację King's Cross.
O tak wczesnej porze czarodzieje nie gościli w Dziurawym Kotle. Krzesła stały na swoich miejscach, równiutko przystawione do stolików, na których pyszniły się niewielkie wazoniki z jakimiś strzępiastymi, kolorowymi kwiatami, prawdopodobnie goździkami. Barman pochrapywał cicho, skryty za kontuarem, dopiero po chwili słysząc czyjeś kroki, ocknął się. Zauważywszy Remusa, Tom przywitał się zaspanym głosem i wrócił do przerwanej drzemki.
Lupin opuścił dość szybko budynek, nie miał czasu na rozmowy. Czekała go jeszcze długa droga na stacje King's Cross, gdzie oczekiwać go będzie ekspres Hogwart-Londyn. I przyjaciele, dodał w myślach. Przede wszystkim to ze względu na nich tak bardzo chciał wracać.
Ponad dwie godziny drogi dłużyły się Remusowi niemiłosiernie, dlatego też z niewysłowioną ulgą przywitał majaczący w oddali zarys stacji. Ręka potwornie bolała, lecz Lupin nie poddał się, wręcz przeciwnie – przyśpieszył. Mijał mugoli, którzy również gdzieś się śpieszyli, jak zawsze. Remus zastanawiał się, skąd tylu niemagicznych pierwszego września na stacji King’s Cross. Przecież i oni mają swoje rodziny, swoje dzieci. Do pracy raczej nie podróżują pociągami, tylko tymi ich samochodami, które produkują mnóstwo smrodu.
Ktoś potrącił Lupina, uderzając  boleśnie w ramię. Chłopak jęknął cicho, ale nie usłyszał nawet słowa przeprosin. Nieco niezadowolony, ruszył do przodu – do barierki rozdzielającej perony dziewiąty i dziesiąty. Rozejrzał się uważnie, ze złością stwierdzając, że wokół kręciło się mnóstwo mugoli. Zrezygnowany, oparł się o kufer i przysiadł na nim, postanawiając odpocząć choć przez chwilę. Z roztargnienia zapomniał zabrać wózka, czego teraz żałował.
Wreszcie mugole rozeszli się. Remus przywitał to westchnieniem ulgi, bo zostało już tylko dziesięć minut do odjazdu pociągu.  Chwycił więc  mocniej rączkę wózka i dziarsko ruszył do ukrytego przejścia.
Po drugiej stronie jak zawsze panował tłok, pisk i wrzask. Remus przywitał wszystkie te odgłosy z rozrzewnieniem, przypominały mu zgiełk panujący na korytarzach Hogwartu. Odsunął się od barierki, by czasem jacyś spóźnialscy go nie potrącili,  na dziś miał już dość wpadających na niego ludzi. Zaczął przeciskać się w kierunku pociągu, gdy dobiegł go znajomy, dziewczęcy głos. Rozejrzał się wokoło i zobaczył Caniculę rozmawiającą o czymś z Lily Evans. Cannie ściskała tę nieznośną kotkę, Szczotę, która wyrywała się z niesamowitą zawziętością. Po chwili Cannie wzruszyła ramionami, odwróciła się, zobaczyła Remusa i podbiegła w jego stronę, omijając kilkunastu czarodziejów i szczerząc się tak, jak tylko ona potrafiła.
Canicula White była Gryfonką z ich rocznika. Od drugiej klasy przyczepiła się do nich i od tej pory stała się ich towarzyszką w wymyślaniu psot. Oczywiście nie mieli zwyczaju wtajemniczania jej we wszystko, nie wiedziała również o przypadłości Lupina. Niemniej jednak traktowali ją jak siostrę, której żaden nigdy nie miał. Dziewczyna świetnie się z nimi dogadywała, a każdy uwielbiał się z nią droczyć. Szczególnie, gdy nie miała racji. Poza tym Cannie była niezwykle urocza, już w trzeciej klasie latało za nią kilku chłopaków z wyższych roczników, lecz ona, nie wiedzieć czemu, zawsze ich zbywała. Teraz szła do niego, wysoka jak na swój wiek, długonoga, z burzą kasztanowych, kręconych włosów, uśmiechem i tym nieznośnym kotem.
– Remus! – ucieszyła się i zrobiła ruch, jakby chciała rzucić mu się na szyję, ale w porę przypomniała sobie o Szczocie, więc zatrzymała się w pół kroku z przepraszającym półuśmiechem.  – Nareszcie jesteś – dodała z udawaną pretensją, ciągnąc go w kierunku jednego z wagonów. – Chłopaki już zaczynali się niecierpliwić. – Nachyliła się do jego ucha i szepnęła: – Chyba chcieli zorganizować ekipę poszukiwawczą, jeżeli za pięć wciąż cię nie będzie.
– Miałem trochę do przejścia. Od Dziurawego Kotła jest kawałek drogi – mruknął Remus, w duchu ciesząc się, że Cannie jakoś odwiodła Jamesa i Syriusza od tego pomysłu.
– Jak to od Dziurawego Kotła? – zapytała nieco zdezorientowana, zwalniając kroku. – A nie miałeś przyjechać Błędnym Rycerzem? James mówił coś, że mieliście się spotkać.
– Raczej opowiadał wtedy o wakacjach – poprawił Lupin. – Wtedy miał się widzieć z Peterem.
Canicula machnęła ręką.
Mijali właśnie niewysokiego chłopczyka, który z zafascynowaniem wpatrywał się w lokomotywę, a później zmarszczył brwi, odwrócił się i pociągnął matkę za brzeg szaty. Kobieta schyliła się, zerknęła na syna, oczekując pytania, a potem zaczęła poprawiać jego koszulkę. Chłopiec zaczął się wyrywać, marudząc coś, że poradzi sobie, że mama robi mu obciach na oczach wszystkich, poprawiając jego strój. Wreszcie kobieta, z wyraźnym zniecierpliwieniem i pewną smutą nutą w głosie, zapytała, co chłopcu chodzi po głowie. Ten nabrał powietrza, wypuścił je, a potem wskazał na tabliczkę, na której powinno być napisane Londyn-Hogwart. Tyle że nie było.
– Czemu tu pisze Holulu?
– Jest napisane – poprawiła go kobieta automatycznie.
Remus również spojrzał w tamtą stronę i z pewnym zaskoczeniem stwierdził, że chłopiec się nie mylił. Rzeczywiście ktoś zamienił Hogwart na Holulu.
– Czemu stoisz, chcesz się spóźnić? – zapytała Cannie, ciągnąć Remusa za łokieć. – Oni naprawdę pójdą cię szukać, a ja nie mam ochoty ich ścigać. Wystarczy, że muszę to robić w szkole. Wiesz co, Rem? Przydałaby się mapa, która pokazuje, gdzie kto jest. Wtedy byłoby o wiele łatwiej za wami trafić.
– Widziałaś ten napis? – przerwał jej Lupin, choć wciąż szli wzdłuż pociągu.
– Jaki napis? – zapytała odruchowo, a później zachichotała. – A, tamten. Wiesz, nowa przygoda. Zobacz ilu chętnych! – odwróciła się z uśmiechem wskazując na otaczających ich czarodziejów.
Remus z pobłażaniem  pokręcił głową. Do jego uszu dobiegły jeszcze nieskładne tłumaczenia zafrasowanej matki i tłumiony chichot ojca chłopca, który miał wyruszyć do Hogwartu, nie Holulu.
Ciekawe czy przez nich ktoś nie zrezygnuje z podróży pociągiem? Jeżeli tak, to nie chciałbym być w ich skórze, gdy staną przed McGonagall.
Canicula wreszcie zdecydowała się wsiąść do jednego z wagonów, więc Remus za nią podążył. Minęli jeszcze kilka przedziałów aż wreszcie Cannie zatrzymała się, przyłożyła palec do ust i dłonią nakazała Lupinowi pozostać na miejscu. Co prawda chłopak wolałby wreszcie zająć wymarzone miejsce, jednak mina Caniculi nie wskazywała, że istniał na to choćby cień nadziei. 
Tak więc Cannie weszła do przedziału, gdzie niemal natychmiast powitał ją zgodny jęk zawodu.
– Rany, Can, myślałem, że Remus wreszcie przyszedł – dobiegł go zawiedziony głos Jamesa. – Bracia, musimy zorganizować wyprawę poszukiwawczą – dodał po chwili, a Lupin wyobraził sobie, jak przyjaciel wstaje i zamaszystym gestem wskazuje pozostałym kierunek niby jakiś wódz.
– Dobra, przynajmniej coś będzie się dziać – stwierdził Syriusz.
– Hej, czy ty sugerujesz, że ze mną jest nudno? – James zabrzmiał groźnie i Lupin dałby słowo honoru, że Potter wziął się pod boki i spoglądał teraz niezwykle niebezpiecznym, w swoim mniemaniu oczywiście, spojrzeniem.
Biedny James, gdyby wiedział jak zabawne jest to jego mrożące krew w żyłach spojrzenie...
– Chciałam tylko przypomnieć, że mieliście poszukać swojego zaginionego przyjaciela –wtrąciła Canicula z naganą. – Peter, chodź, pokaż, że masz więcej oleju w głowie od tych dwóch tutaj.
W przedziale rozległ się niezwykle zgodny wrzask protestu wobec niesprawiedliwości, z jaką  właśnie potraktowano naczelnych rozrabiaków Hogwartu. Przez chwilę słychać było pisk przerażenia, lecz potem wzniósł się triumfalny okrzyk „łaskotki” i... pisk tylko przybrał na sile.
Remus zaczął rozważać interwencję, bo życie i zdrowie jego przyjaciółki znalazło się w wielkim niebezpieczeństwie. Wtem jednak w rolę rozsierdzonej wybawicielki wcieliła się ognista furia, która z rozmachem weszła do rozwrzeszczanego przedziału.
Przez chwilę Lupin zastanawiał się, czy aby na pewno chce mieszać się do tego sporu. Zła Lily Evans była naprawdę niebezpieczna, a szykowała się na nich już od dawna.
 A tyle razy mówiłem Jamesowi, że kiedyś się doigra. I tak oto ratowany przeistoczył się w ratującego, pomyślał Remus Lupin, udając się w ślad za Lily.
                                                                                      25.04.2014 - rozdział zbetowany przez Degausser.

19 komentarzy:

  1. Aż tak źle szło ci pisanie z perspektywy Lily? (Bo domyślam się, że pisząc "fragment z oczkiem na Lily" miałaś na myśli właśnie pisanie z jej perspektywy?). No w sumie fakt, niełatwo pewnie o niej pisać, ale perspektywa Syriusza czy Remusa też wyszły bardzo dobrze.
    W sumie to przykre, że Syriusz poniekąd jest dość samotny w domu. W rodzicach oparcia nie ma, wiadomo; mają oni bzika na punkcie czystości krwi i nie akceptują jego poglądów. Natomiast z Regulusem niegdyś miał pewnie dużo lepsze relacje i teraz, kiedy obydwaj dorastają i są coraz bardziej świadomi swoich poglądów, nieuchronnie coraz bardziej się od siebie oddalają, o czym świadczy choćby ich rozmowa. Syriusz nie akceptuje znajomych Regulusa i jest sceptyczny wobec poczynań Volda i popierania go, natomiast Reg zdaje się gardzić kolegami Łapy i próbuje przekonać go do swoich racji. Teraz jeszcze jakoś w miarę umieją się ogarnąć, ale za kilka lat przyjdzie czas, kiedy obaj staną po przeciwnych stronach barykady; Reg ostatecznie poprze rodzinę i ich poglądy, a Syriusz ruszy własną drogą.
    Tak wgl, jak Remus mieszka w mugolskim bloku, skoro jest wilkołakiem? I potem sobie biega po podwórku z futrem, czy jak oni rozwiązują problem jego przemian i ukrywania tego przed ludźmi?
    Jego matka jest całkiem sympatyczną, troskliwą osobą. Choć w domu im się nie przelewa, troszczy się o syna i chce w miarę swojej możliwości zapewnić mu jak najwięcej, zwłaszcza, że tak mało się widują, bo chłopak przez większość roku jest w szkole. Wgl, ona jest mugolką? Jeśli tak, to tym bardziej miło z jej strony, że akceptuje jego odmienność (mam tu na myśli nie tylko wilkołatctwo, ale w ogóle magię).
    Cannie wydaje się całkiem interesującą postacią i jestem ciekawa, jak ją rozwiniesz, zwłaszcza że to twoja OC (cieszę się, że nie robisz z przyjaciół Huncwotów standardowych Dorcas czy Mary, bo w prawie każdym opowiadaniu o Huncwotach to właśnie one trzymają się blisko tej paczki). A ten moment, kiedy kazała się Remusowi skryć i sama weszła do przedziału, to miał być taki żart, aby zrobić zamieszanie? Bo w sumie nie do końca pochytałam tę ostatnią scenę, szczególnie moment pojawienia się Lily.
    Ale ogólnie, było fajnie i nie widać, że ten rozdział taki wymęczony. Choć fakt, lepiej, jak notki sobie poleżą. Ja lubię pisać z półrocznym wyprzedzeniem, dzięki temu mogę dużo popoprawiać, zwłaszcza, że pisałam bez planu xDD.
    Parę literówek było, ale jakichś ewidentnych kfiatków nie zauważyłam ;P.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, właśnie to miałam na myśli. Może trochę wyolbrzymiam, ale mi się to bardzo nie podobało, jakieś takie niepełne, sztuczne, nieskładne było i wywaliłam. A Remus i Syriusz to raz raz i napisane ^^
      Tak, jest dokładnie tak jak mówisz - doskonale wszystko podsumowałaś ;)
      No wiesz mieszkanie w bloku jest tańcze od jakiegokolwiek, nadajacego sie do zamieszczkania oczywiście, domku jednorodzinnego. Błahah - to sie uśmiałam :P Nie, Remus nie biega po podwórku z futrem i nie gryzie przechodniów :D W rozdziale jest mała sugestia, co do tego, a reszty można się łatwo domyślić - dlatego nie rozwinę tego teraz, może przy innej okazji dokładnie to wytłumaczę.
      Tak, Ambrozja Lupin, matka Remusa, to mugolka.
      O matko, żadnych Mary, Ann, czy innych takich! A pfe! Tak, to miał być żart, tylko wbiła Lilka no i zrobił sie jeszcze większy kocioł. No, tak myślałam, że to nie bedzie takie oczywiste jak mi się zdawało na poczatku... jeżeli się nie domyśliłaś, wyjasni się w następnym rozdziale ;)
      No wymęczony był fragment z Lily :P No, właśnie jak se poleżą, to przynajmniej te błędy jakieś takie widoczniejsze się robią - a tak... jest jak jest, ale bez rewelacji.
      To trochę mi lepiej, chociaż nawet czytajac końcówkę - coby się upewnić czy napisałam to, co myślałam - wyhaczyłam jakiegoś zgona...

      Usuń
  2. Coś jest chyba nie tak z końcówką, bo nie bardzo kumam to pojawienie się Lily i w ogóle ostatnie zdania ;_;

    Właśnie, zastanawia mnie to samo co Ginger Grant: jak Remus i jego matka rozwiązują problem przemian? Z kanonu coś pamiętam, że Lupin wyjeżdżał tudzież potem chował się we Wrzeszczącej Chacie (albo coś mi się pokićkało, a czytałam dawno, więc popraw mnie, jeśli się mylę), ale w twojej wersji nie bardzo wiem, jakby to miało wyglądać.

    Natomiast opis jego relacji z matką, tak samo jak opis relacji Rega z Syriuszem jest cud, miód i orzeszki (choć relacje tych drugich są dosyć smutną refleksją nad czasami ich już minionej wczesnej młodości), nie mam nic do zarzucenia.

    A teraz ci się zwierzę z wielkiej a strasznej tajemnicy: nie przepadam za OC w opowiadaniach huncwockich. Nie chodzi o to, że ta twoja OC, Cannie, jest opisana źle czy coś, wręcz przeciwnie, opisana jest sprawnie i sprawia wrażenie sympatycznej (czy ona czuje miętę względem Remusa czy może Remus względem jej? O tyle, o ile dzieciaki mogą czuć miętę, oczywiście), ale jakoś tak mnie OC uwierają w ogólności, nawet fankanonowe Dorcas czy Mary. Ba, nawet czasem Lily doklejona do Huncwotów to dla mnie za dużo. Ale będę czytać grzecznie dalej, oczywista sprawa, ciekawa jestem, jak ty przedstawisz Huncwotów + OC, szczególnie, że teraz chyba czekają nas rozdziały o Hogwarcie, dla mnie zawsze najciekawsze i w samym Potterze i w ffkach.
    Czekamy na ciebie z Faustem,
    Anonyma

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pojawienie się Lilki już teraz można sobie wytłumaczyć ;) A z tymi dziwnymi zdaniami - możesz powiedzieć, o które chodzi? Bo ta końcówka to spora hiperbola była, więc rzeczywiście trzeba na nią zerknąć z dystansu ^^
      Dobry trop ;) Się tego uczepiłyście :D No, niech będzie - to nie jest duże miasto, to raz. Dwa, że on nie grasuje po klatce schodowej, a trzy, że sporo powie na ten temat jeden szczegół w opisie Remusa w tym rozdziale. Szepnę jeszcze, że w poblizu jest całkiem przyjemny i stary las.
      Uff, to się cieszę - skoro tego nie skiepściłam, to kamień z serca ^^
      Wiem, że mozna mieć do OC uraz, naprawdę wiem, również podchodzę do nich z dużą ostrożnością. Ale bez nich nie da sie stworzyć Hogwartu z przeszłości, po prostu nie ejst możliwe dobre oddanie atmosfery, mając tylko dziesiątkę bohaterów, czy nawet mniej. Dlatego muszą się pojawiać i będą. Martin, ten z Błędnego Rycerza, też przecież nie ma nic wspólnego z kanonem ;) I nie, Cannie do Remusa nic nie ma, ani on do niej - znaczy oprócz tego, że traktuje ją jak siostrę. Wszędzie szuka się romansów, co? ^^

      Usuń
    2. No jasna sprawa, że OC muszą być, wiadomo. Mówię o takich OC doszlusowanych do Huncwotów na piątego/piątą, ale ładnie poprowadzone postaci mnie nie bolą, więc czekam na kolejne rozdziały ;)

      Usuń
  3. Melduję się! Rozpaczliwie próbuję nadrobić wszystkie zaległości spowodowane mim turnee (:D) po Polsce, dlatego tak późno się pojawiłam. Ale do rzeczy.

    "Syriusz patrzył niedowierzająco jak jego ojciec opuszcza pokój." - wydaje mi się, że ładniej brzmiałoby "patrzył z niedowierzaniem", ale nie chcę Ci narzucać mojego zdania.
    Przyuważyłam, że "skaczą" Ci marginesy - miałam ten sam problem, dopóki higwaytohell nie poradziła mi, co zrobić. Znajdź w swoim edytorze tekstu opcję "pierwszy wers" - wówczas wszystko będzie idealnie równiutko.
    "Nie zastanawiałeś się kiedyś czy to ty się nie mylisz?" - Czy to nie ty się mylisz. Składnia, składnia ;D
    "Ambrozja zachwiała się i podpadła ściany obłożonej starą tapetą" - chyba podparła? :)
    "Cannie ściskała tą nieznośną kotkę," - tę kotkę ;)

    Twój Regulus jest taki... zmieszany. Wydaje się trochę nie do końca pewny swoich racji. Tak, jakby przekonując Syriusza, próbował przekonać również samego siebie. To byłoby nawet dość urocze, gdyby nie oczywisty powód, jakim jest to całe bredzenie o czystości krwi. Poza tym wydaje się trochę między młotem a kowadłem: między bratem a rodzicami. Ani z Syriuszem, ani z resztą Blacków nie chce żyć w złych stosunkach i chyba próbuje i tego i tego po troszku, ale niestety, tak chyba się nie da. Obawiam się, że już niedługo będzie musiał podjąć ostateczną decyzję.

    Matka Remusa jest niezwykle silną kobietą. Radzi sobie ze wszystkim tak naprawdę sama, bo Lupin w końcu jeszcze się uczy i nie może jej w niczym pomóc, gdy nie ma go w domu. Podziwiam ją, nawet bardzo. Nie mam pojęcia, skąd ona bierze tyle siły, ale jest doskonałym przykładem na to, że nie trzeba mieć miliona galeonów na koncie, żeby dać synowi to, czego najbardziej potrzebuje - opiekę i miłość. To, czego tak bardzo brakuje Syriuszowi, potomkowi bardzo bogatej rodziny.

    Postać Cannie jest niezwykle pozytywna i bardzo się cieszę, że ją wprowadziłaś. Dodaje mnóstwo uroku i pokazuje, że nasza Wielka Czwórka nie zamykała się tylko w swoim kręgu, ale byli to niezwykle przyjaźni ludzie, którzy mieli wielu przyjaciół. A w tym męskim gronie bardzo przyda się taki żeński pierwiastek, bo ileż można czytać o tym, że z nimi trzymała się tylko i wyłącznie Lily, prawda?

    Pozdrawiam serdecznie! I przepraszam za wcześniejszą nieobecność ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja ostatnio też wszędzie jestem spóźniona... i nawet nie mam wymówki.
      No ja wiedziałam, żę narobiłam błędów... Dzięki za ich wykrycie.
      Co do akapitów, to próbowałam właśnie, ale tak mi interlinia zaczęła świrować, że dałam spokój.
      Co do Regulusa masz całkowitą rację. We wszystkim.
      Powiem w tajemnicy, że sama też ją podziwiam ^^
      Też tak myślę ;) A poza tym teraz to ja już mam serdecznie Lilki dość :(
      Nie szkodzi, sama się wszędzie spóźniam, więc rozumiem ^^

      Usuń
  4. Kiedy nowy rozdział?? Czekam i czekam a tu nic.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozdział się pisze... Data jego publikacji jest niepewna, ale właśnie uświadomiłam sobie, że się spóźniam (myślałam, że dopiero w następnym tygodniu powinnam wrzucić nowy). Obiecuję poprawę.

      Usuń
  5. Powoli zaczynam zazdrościć Ci tych opisów :)
    Zawsze intrygujące dla mnie było to, jakie relacje były między Syriuszem a Regulusem w latach nauki. Musiała być w końcu między nimi jakaś więź, nawet gdy się tego wypierali. W ogóle Regulus sam w sobie jest niesamowitą postacią z ogromnym potencjałem, szkoda, że brat go za bardzo nie doceniał w późniejszym czasie.
    I powiem Ci, że mi też ciężko pisze się z perspektywy Lily. W ogóle nigdy za bardzo za tą postacią nie przepadałam, może to dlatego. A propos niej, pogubiłam się trochę w tej ostatniej scenie, kiedy ona wpada do przedziału czy coś... tak zakołowałam się między nią a Remusem, ale nie wiem, może to wina zbyt niskiego ciśnienia i ogólnie tego, że jestem dzisiaj jakaś nie do życia, mało ogarniam... Przepraszam, następnym razem wczytam się dokładniej, dzisiaj naprawdę jakoś nie mam już siły...
    Weny życzę, prze Pani ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo podoba mi sie. Twoj blog. Musze powiedziec ze jest jednym z lepszych jakie do tej pory przeczytałam. A widziałam ich dość sporo. Wszystko mi sie podoba, nie robisz błędów, czasem tylko jakaś literowki czy brak przecinka. Mam tylko jedną uwagę. Przecierz Peter nie mógł byc mugolakiem, bo voldi by go nie przyjął do smierciozercow, no nie?
    Pozdrawiam i życzę weny Iga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo ja ślepa jestem na błędy, dlatego zawsze jestem wdzięczna, gdy ktoś mi je wytyka :D
      Peter nie jest mnuglakiem ;) Jego matka jest mugolką, ale ojciec to czarodziej.

      Usuń
  7. Cóż mam powiedziec, rozdziały miały ukazywać sie co dwa tygodnie, niedługo mina cztery od publikacji ostatniego a tu nic! Kiedy nowy rozdział? Prosze wyznań datę, nawet jesli miałaby buc jakaś wzięta z kosmosu i odległa, zeby Chociarz było na co czekać

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obiecuję wyrobić się do 9 października (to jest data ostateczna). Naprawdę przepraszam za te potworne opóźnienia, ale ostatnio mam niezły kocioł, w dodatku części, którą już napisałam nie mam przy sobie (głupia ja zostawiłam ją w domu).

      Usuń
    2. Okej, znaj moją dobroć, wybaczam ;D I doskonale rozumiem, szkoła, sprawdziany i ani chwili dla siebie. Chodziło mi tylko o to ze kiedy wchodzę z nadziei a na rozdział a tu go nie ma to jestem akuratna cały wieczór, Chociarz wiem ze to nie twoje wina. A teraz przestaje juz gadać i wracam do wspaniałego języka niemieckiego (czujesz te ironię?)
      Pozdrawiam i życzę weny/ Iga

      Usuń
  8. No, to gdzie ten rozdział? Bo jak go nie bedzie to chociaz napisz ze nie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale masz wyczucie czasu - akurat dwie minuty po tym komentarzu pojawił sie rozdział ^^

      Usuń
  9. Trzy razy pisał do tego rodziaĺu komentarz i trzy razy usunęłam przez przypadek. Takie rzeczy to chyba tylko ja. Wybacz nie mam siły już jescze raz tego odtwarzać. Rozdział był wybitny. Tak w duźym skrócie ;)
    Pozdrawia ;)

    http://magicznaprzystanblogowelfik.blogspot.com
    http://szkolaastridlilo.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń