piątek, 21 lutego 2014

13 Urodziny

R
emus Lupin uwielbiał długo spać. Naprawdę. Tym bardziej, że w rodzinnym domu nie miał ku temu zbyt wielu okazji. Co prawda matka nigdy nie nakazywała mu wstawać wcześnie, wręcz zachęcała go do spędzenia poranka w ciepłym łóżku, jednak Remus czuł  się źle z tym, że on smacznie śpi, a Ambrozja wstaje o świcie i kładzie się późnym wieczorem. Będąc w Hogwarcie, mógł zepchnąć na dalszy plan wiele problemów, choć ani przez chwilę nie był w stanie o żadnym zapomnieć.
Chłopak leniwie przekręcił się na drugi bok, wzdrygnął i natychmiast poderwał do pozycji siedzącej. Przy jego łóżku, rozgarnąwszy wcześniej karmazynowe kotary, siedział nie kto inny jak Canicula White. Dziewczyna była zupełnie ubrana, a ciemnoblond loki poskromiła ciasnym warkoczem.
‒ Jak miło, że sam się obudziłeś, Remusie ‒ szepnęła, wstając i idąc w kierunku kolejnego barłogu. ‒ Ałć!
Cannie pośpiesznie spojrzała w stronę łóżka z prawej strony okna, jednak nic nie świadczyło o, by coś zakłóciło sen śpiącego. Dziewczyna podniosła nogę i ostrożnie przyjrzała się stopie. Z bosej nogi wyciągnęła kawałek szkła, stopa paskudnie krwawiła. Canicula syknęła tylko cicho i zbliżyła się do łóżka po lewej stronie okna. Ostrożnie, na palcach, uważnie patrząc pod nogi. Za nią na dywanie pozostawały czerwone ślady.
Niestety dormitorium Huncwotów cechowało się tym, że w pełni czyste i bezpieczne było tylko jeden dzień w roku szkolnym pierwszego wieczora, jaki spędzali w Hogwarcie. Później stopniowo tworzył się coraz większy bałagan, który po weekendach sięgał apogeum. Teraz także światło, które wpadało przez uchylone okiennice, wyciągało z półcienia porozrzucane byle jak i gdzie skarpetki, bluzy, krawaty, a nawet czyjeś bokserki.
 Remus wolał nie przyglądać się za dobrze, nie życzył sobie poznawać ich właściciela. W dodatku wczoraj Peter uparł się zjeść tuż przed pójściem spać wielki kawałek bloku karaluchowego. Oczywiście po przytarganiu go z kuchni, nie wspominając, że tylko cudem ominęli Ślimaka, James wpadł na Syriusza i większa część ciasta leżała teraz na podłodze. Wczorajszej nocy tradycyjnie wypili na dobranoc po butelce kremowego. Lupin nie przypominał sobie, by coś się potłukło, ale akurat on zasnął dosyć wcześnie. James i Syriusz siedzieli jeszcze długo w noc, grając w eksplodującego durnia, a Peter przyglądał się im z zafascynowaniem. Tylko od czasu do czasu Pettigrew narzekał, że praktycznie cały blok karaluchowy się zmarnował.
Canicula tymczasem zdążyła już odsłonić kotary jamesowego łóżka. Potter jak zawsze leżał na brzuchu, ściskając końce poduszki i pochrapywał co jakiś czas. Cannie chwyciła walające się po podłodze pióro i zamerdała nim pod nosem Jamesa. Chłopak mruknął coś niezrozumiale i odwrócił głowę w drugą stronę. Dziewczyna jednak się nie poddała. Podeszła do końca łóżka i połaskotała Pottera w stopy. Nogi natychmiast zniknęły pod kołdrą, a James warknął coś bełkotliwie przez sen.
‒ James, wstawaj, leniu ‒ szepnęła Cannie na tyle głośno, że Remus mógł ją usłyszeć. ‒ Trzeba było nie łapać tylu szlabanów, to teraz nie musielibyśmy wszystkiego załatwiać rano.
Potter najwyraźniej nie miał zamiaru posłuchać nakazu, bo tylko zakrył łepetynę poduszką. Canicula, widząc reakcję przyjaciela, wzięła się pod boki i przekrzywiła głowę, spoglądając na śpiącego. Remus jęknął; wiedział, że Cannie jest w bojowym nastroju.
Tym razem jednak panna White go zaskoczyła.
‒ Masz szczęście, że musimy być cicho ‒ warknęła konspiracyjnie, zabierając Potterowi poduszkę. ‒ Inaczej czekałby cię zimny prysznic. ‒ Obejrzała się na łóżko naprzeciwko. ‒ Choć i tak wątpię, żeby cokolwiek było w stanie obudzić Blacka o takiej porze.
Jak na komendę po pokoju rozległo się głośne chrapnięcie, dochodzące spomiędzy kolumienek po prawej stronie okna. Canicula tylko pokręciła głową, uśmiechając się.
‒ Potter, bo jednak pójdę po Stanleya i Rolfa ‒ zagroziła. ‒ Zapewniam, że oni zawsze są nadpobudliwi i zdecydowanie nie masz ochoty, by cię budzili. A może wolisz, żebym przytargała tu Raya?
‒ Jesteś potworem ‒ burknął wreszcie James, na ślepo  sięgając po okulary. ‒ Morgana ześle na ciebie błyskawice, zobaczysz.
‒ Za wyciągnięcie z pieleszy takiego lenia? Nie sądzę. ‒ Podeszła do łóżka Petera, energicznie rozgarnęła kotary i mało delikatnie potrząsnęła ramieniem Pettigrewa. ‒ Wszelkie pretensje do Pottera ‒ uprzedziła. ‒ Wstawaj, Peter. Remus, czemu się jeszcze nie ubrałeś? Rany, jesteście jak dzieci.
Lupin spojrzał po sobie. Faktycznie zbyt był zaabsorbowany, i zaspany, by wpaść na to, że wypadałoby się przecież ubrać. Z ciekawości zerknął na stary, okrągły zegarek stojący na szafce. Siódma dwadzieścia cztery, stwierdził ze zgrozą, zastanawiając się jednocześnie, czym też sobie zasłużyli na taką karę. Nic mu jednak nie przychodziło do głowy.
Spojrzał na kalendarz, który jakoś utrzymywał się wciąż na drzwiach toalety. Pamiętał, że w zeszłym roku ktoś po ciemku go zrzucił i nie udało się go odnaleźć już do wakacji. Oczywiście nikt nie wpadł na to, by kupić nowy. W dodatku James mówił coś, że tamten jest jedyny w swoim rodzaju, bo znajdowała się na nim drużyna Os. Przy pakowaniu Peter znalazł go pod  łóżkiem.
Ósmy, zauważył i uderzył otwartą dłonią w czoło, uświadamiając sobie, że prawie zapomniał o urodzinach Syriusza.
Wreszcie Cannie osiągnęła swój cel. Trzej Huncwoci stanęli na nogi, mniej lub bardziej, i próbowali się jakoś ubrać. Jako że nie byli jeszcze zbyt rozbudzeni, wszystko szło w ślamazarnym tempie, co tylko irytowało Caniculę. Koniec końców chłopcy jakoś powciągali na siebie  ubrania i stanęli, gotowi na rozkazy.
‒ No co tak patrzysz, James? ‒ zapytała ze zdumieniem Canicula. ‒ Przecież to twój pomysł. I weź popraw te okulary, zaraz zsuną ci się na podłogę.
‒ Can, daj spokój ‒ burknął Potter, próbując przetrzeć pięścią oko i ze zdumieniem napotykając szkło. ‒ Ja o tej porze nie myślę.
‒ Ta, właśnie widzę ‒ stwierdziła dziewczyna, powstrzymując chichot. ‒ No dobra, Remus, Peter, wy postarajcie się doprowadzić to dormitorium do jako takiego porządku...
‒ Ale czemu mamy sprzątać? ‒ zapytał Peter, sennie rozglądając się dookoła. 
‒ Po pierwsze, żeby było czysto. Po drugie, żebym nie musiała wdeptywać w potłuczone butelki po kremowym. A po trzecie, żebyście mogli tu cokolwiek znaleźć.
‒ A po czwarte? ‒ zapytał z ciekawości Pettigrew, najwyraźniej wciąż nie będąc przekonanym co do inicjatywy wysprzątania całego pokoju.
‒ Po czwarte, to w czystości o wiele przyjemniej się mieszka. I je ‒ dodała, najwyraźniej ostatnim argumentem definitywnie przekonując Petera do swoich racji.
‒ Ale jak tu posprzątają, to ja nic nie znajdę ‒ jęknął ze zgrozą James. ‒ Poza tym to nie bałagan, to twórczy nieład. Moje pierwsze artystyczne dzieło.
Potter wypiął dumnie pierś, lecz Cannie natychmiast dźgnęła go palcem wskazującym w brzuch. Chłopak zgiął się w pół i spojrzał na nią wyraźnie obrażony.
‒ To, że tobie odpowiada ten syf, nie znaczy, że pozostałym również. Szczota!
Canicula podbiegła do kocicy, próbującej zaszyć się pod czerwonymi kotarami, wciąż okrywającymi łóżko Syriusza. Teraz widać było już tylko puszysty ogon, którym zwierzę zamiatało podłogę, przygotowując sie do skoku. Jednak nim Szczota znalazła się w wymarzonym cieplutkim łóżku, Cannie dopadła jej ogona, chwyciła mocno i wyplątała z zasłon. Niepocieszona kocica obdarzyła Caniculę obrażonym spojrzeniem żółto-zielonkawych oczu. Panna White, nic sobie nie robiąc z wyraźnej dezaprobaty Szczoty, ściskała ją mocno, tuląc do policzka jej kudłatą, białą głowę.
‒ No dobra, kryzys zażegnany ‒ pocieszyła chłopaków Cannie. ‒ Ja, Szczota i James zajmiemy się przetransportowaniem tortu.
‒ A skrzaty nie mogą go tu...
‒ Nie ‒ ucięła dziewczyna, wpatrując się w Pottera rozzłoszczonym wzrokiem. ‒ Wolę nawet nie wiedzieć, co ty robisz w domu.   
‒ Nic ‒ odpowiedzieli zgodnie Remus i Peter.
‒ No wielkie dzięki, chłopaki. Zawsze wiedziałem, że mogę na was liczyć.
‒ Och, koniec już tej paplaniny ‒ Canicula straciła cierpliwość i pociągnęła Pottera za rękę, wyciągając go siłą z pokoju.
‒ Hej, a twoja stopa! ‒ krzyknął za nią jeszcze Lupin.
Canicula odwróciła się, uśmiechnęła przymilnie do chłopaka i poprosiła, żeby uzdrowił zaklęciem zranione miejsce. Remus pokręcił głową z pobłażaniem i upomniał, by więcej nie chodziła boso, a przynajmniej nie w ich pokoju. Cannie bąknęła, że chciała zachowywać się jak najciszej i zaraz wyszła, dołączywszy do zaczynającego się już nudzić Jamesa.
Gdy drzwi zamknęły się za nimi z trzaskiem, Remus spojrzał na Petera, który znajdował się podejrzanie blisko własnego łóżka. Widząc jednak, że został nakryty, Pettigrew westchnął ze zrezygnowaniem, wziął różdżkę ze stolika i bezradnie rozejrzał się po pomieszczeniu. Remus również potoczył wzrokiem dookoła, stwierdziwszy, że czeka ich sporo pracy i lepiej od razu brać się do roboty.
Gdybyśmy w sobotę nie przytargali tego kremowego, pewnie byłoby znacznie mniej do sprzątania, stwierdził.
~*~
Szli korytarzem. Szybko. Nie, poprawka, przeraźliwie szybko. Przynajmniej w opinii Jamesa. W dodatku musieli przejść pół zamku, bladym świtem!, żeby dostać się do kuchni. Otaczały ich ciemności. W końcu któż by pomyślał, żeby o tej porze włóczyć się po zamku? Nie wspominając, że było to niedozwolone.
Prowadziła Cannie, a James całkowicie się jej podporządkował. Nie pomyślał nawet, żeby wziąć pelerynę-niewidkę, która leżała... No cóż, na pewno gdzieś w dormitorium. Niestety Potter nie potrafił przypomnieć sobie, czy zdążył ją już wypakować, czy też wciąż zalegała na dnie kufra. Ale Can też o niej zapomniała, pocieszył się w myślach. Zawsze lepiej poszukiwać tej jaśniejszej strony złej sytuacji.
Minęli kolejny zakręt i James ze zdziwieniem stwierdził, że znaleźli się już w podpiwniczeniu. Powietrze tutaj było zawsze chłodniejsze i wilgotniejsze niż w innych częściach zamku. Korytarze wydawały się węższe i jakby bardziej toporne, a postaci z nielicznych obrazów jakby mniej miłe, a bardziej opryskliwe. Kilkanaście portretów zdążyło już coś za nimi wrzasnąć, ale Cannie krzyknęła tylko krótkie „przepraszam” i popędziła dalej, nie oglądając się za siebie.
Nagle Canicula wepchnęła Jamesa w jedną z wnęk na korytarzu. Potter ledwie widział w panującym tam półmroku, ale ujrzał, jak Cannie gestem nakazuje mu ciszę. Po chwili zrozumiał, o co jej chodziło. Ktoś się do nich zbliżał, głosy były coraz wyraźniejsze. James z trwogą poszukał wzrokiem Szczoty, jednak nigdzie jej nie dostrzegł. Mam nadzieję, że nas nie zdradzi, pomyślał, przełykając głośno ślinę. Nad uchem czuł ciepły, szybki oddech przyjaciółki.
‒ Mówię ci, Ada, z Ritą coś jest bardzo nie tak ‒ powiedziała wyłaniająca się z ciemności jasnowłosa dziewczyna. Miała na sobie szatę z zieloną podszywką.
‒ I tylko po to obudziłaś mnie o tej barbarzyńskiej porze? ‒ zapytała druga, przecierając oczy. Potter nie widział jej dobrze, skrywał ją  mrok.
 Za to pierwsza z dziewczyn przesunęła się prosto w padający z pochodni słup światła. Była niską osóbką o delikatnej, dziewczęcej urodzie. Jej skóra wydawała się blada, a figura filigranowa. Dziewczyna miała jednak wielkie, piwne, dość głęboko osadzone oczy, które obecnie bystro patrzyły przed siebie. Długie, prawie białe blond włosy opadały prosto na ramiona.
Ciriana, pomyślał James. A więc ta druga to pewnie jej siostra, Dorada. Co one sobie znów za nocne eskapady urządzają? Nie mają własnego pokoju wspólnego, czy co?
‒ Mam złe przeczucia, Ada ‒ stwierdziła blondynka. ‒ Przecież ona się tak nie zachowywała w wakacje. Pamiętasz, jak rozmawiałyśmy o tym całym Lordzie Voldemorcie? Margarita wcale nie była taka przekonana. A teraz?
‒ Teraz zmieniła zdanie ‒ wtrąciła Dorada. ‒ Zdarza się. Ciri, czasami zachowujesz się naprawdę dziecinnie. I, doprawdy, nie mam pojęcia, czemu nie mogłaś mi tego powiedzieć w pokoju wspólnym o normalnej godzinie.
‒ Więc nie widzisz w tym nic podejrzanego? ‒ warknęła zirytowana Ciriana, tupiąc nogą. ‒ Zupełnie nic? ‒ Dorada najwyraźniej zaprzeczyła, bo jej rozmówczyni zaperzyła się jeszcze bardziej. ‒ Skoro dla ciebie to zupełnie normalne, że ktoś zmienia poglądy o sto osiemdziesiąt stopni w ciągu dwóch tygodni, to rzeczywiście niepotrzebnie zwracałam ci głowę. ‒ Ciriana pociągnęła niewielkim noskiem i ruszyła w głąb korytarza.
‒ Ciri, no, nie obrażaj się! ‒ krzyknęła Dorada i pobiegła za siostrą.
Gdy kroki ucichły, zza zakrętu wyłoniła się również i Szczota, ocierając się o jedną ze ścian i mrucząc, zadowolona z siebie. Canicula przestała wreszcie napierać na Jamesa, wyskoczyła z wnęki i złapała kocicę pod pachę. Potter spojrzał na przyjaciółkę, miał zmarszczone brwi.
‒ Powinniśmy się chyba pośpieszyć ‒ stwierdziła Cannie. ‒ To bardzo dziwny poranek, a ja nie chciałabym spotkać tego nowego woźnego.
‒ Masz rację.
Nie zwlekając dłużej, ruszyli prosto do kuchni. Skrzaty jak zawsze ucieszyły się z ich obecności, tytułując wielmożnymi panem i panią. W ukłonach wręczyły wielki, czekoladowy tort zdobiony owocami i wymyślnymi kremami. Cannie podziękowała równie wylewnie, obiecując, że postara się szybko wrócić. Potem James zabrał ciasto i ruszyli ostrożnie korytarzem. Canicula szła przodem, sprawdzając, czy przypadkiem ktoś nie wybrał się na przechadzkę, a James kilka kroków za nią, niosąc wielki talerz z wypiekiem.
‒ Wiesz, czasami żałuję, że nie mamy czegoś, co pokazywałoby nam, gdzie w danej chwili są poszczególne osoby w Hogwarcie. Byłoby to bardzo pomocne ‒ stwierdziła dziewczyna, wychylając głowę zza węgła korytarza na czwartym piętrze.
~*~
Gdy James, Canicula i Szczota wrócili, Peter oraz Remus byli w samym środku sprzątania. Wszędzie latały podnoszone zaklęciami rzeczy, które najczęściej wpadały na siebie i urządzały sobie powietrzne zapasy. Pettigrew miał spory problem z pokonaniem ubrań, kierowanych przez Remusa, ale nie poddawał się, dzielnie walczył z nadlatującym wrogiem. Niestety żaden z nich nie zauważył otwierających się drzwi, przez co czyjaś bluza uderzyła z impetem w ścianę, zgrabnie się po niej osunęła i spadła wprost na głowę Jamesa. Potter zachwiał się, ale jakoś udało mu się utrzymać równowagę.
Remus spojrzał na Petera. Peter na Remusa, a potem jeden na drugiego pokazał palcem wskazującym, obwiniając o zaistniałą sytuację. Cannie zbladła ze złości, oparła dłonie na biodrach, przymierzając się do długiego kazania. James dmuchnął w rękaw, który zasłaniał mu pole widzenia, ale na nic się to zdało, bo ten opadł z powrotem. Szczota jakby nigdy nic wskoczyła na łóżko Petera i zaczęła uważnie wylizywać swoje śnieżnobiałe futerko.
Zanim jednak ktokolwiek zdążył się odezwać, po dormitorium rozległ się głośny wybuch śmiechu. Wszyscy spojrzeli w kierunku, z którego dochodził, i zobaczyli tarzającego się ze śmiechu po łóżku Syriusza.
‒ Żebyście widzieli teraz swoje miny ‒ wykrztusił jubilat. ‒ To naprawdę warte upamiętnienia.
I nagle przestał się przewracać to w jedną, to w drugą. Chwycił czarny aparat, leżący na szafce bez pokrowca i zrobił zdjęcie.
W tym samym momencie Cannie pobiegła w stronę dwóch winowajców. Peter i Remus, chcąc wiać do przodu, zderzyli się głowami. Canicula wpadła na nich, przewracając ich. A James zawzięcie dmuchał w rękaw, dopytując, co się dzieje i skąd ten huk.
Syriusz ponownie zaniósł się śmiechem. To były jedne z najzabawniejszych urodzin jego życia.
~*~
Podczas śniadania w Wielkiej Sali zaroiło się od uczniów. Większość była zaspana i nie w humorze. W końcu kto by lubił poniedziałki? W dodatku wakacje się skończyły. Wydawałoby się same wady.
Przy stole Gryffindoru jednak co chwila rozlegały się salwy śmiechu. James stroił dziwne miny do Remusa, Syriusz doprawiał bananowe rogi Peterowi, którego ciągle łaskotała Canicula. Każdy z miał na jakiejś części szaty lepkie, czekoladowe ślady zbrodni.
Nagle przed jednym z nich, trudno powiedzieć, przed którym, bo ciągle zmieniali miejsca, wylądował wielki, niemal cały czarny puchacz, taszczący pokaźnych rozmiarów pakunek. Z godnością wyciągnął przed siebie łapkę i czekał. Wreszcie Syriusz spostrzegł znajomego ptaka i z radością wykrzyknął:
‒ Walburga!
James z konsternacją spojrzał na Petera, Peter na Cannie, a Cannie na Remusa. Żadne jednak nie wiedziało, co powiedzieć, więc zachowali milczenie.
Tymczasem Black odczepił list od łapki sowy, wlepił jej trochę dyniowych pasztecików i zabrał się za rozpakowywanie prezentu. Gdy wreszcie udało mu się rozedrzeć szary papier, którego rodzice nie szczędzili na zabezpieczenie pakunku, jego oczom ukazała się wielka, grawerowana księga traktująca o genealogii starożytnych czarodziejskich rodów. Syriusz skrzywił się, widząc ogromny wolumin. W paczce było też sporo łakoci, a także koszulka z podpisami Os z Wimbourne. Widząc ją, Blackowi zaświeciły się oczy. Chwycił list i zaczął czytać z zainteresowaniem.
   Synu,
   W dniu twoich piętnastych urodzin wraz z matką chcieliśmy wysłać Ci prezenty. Życzymy Ci z całego serca wszystkiego najlepszego, spełnienia marzeń,  jak najwyższych stopni, byś rozsławił Twe godne nazwisko oraz mądrej dziewczyny z jak najlepszego domu. Mamy szczerą nadzieję, iż prezenty zasłużą na Twe uznanie, gdyż dobieraliśmy je z wielką troską.
   Matka prosiła, byś raczył postarać się nie kolekcjonować szlabanów, ponieważ niewątpliwie są pożyteczniejsze rzeczy, którymi powinieneś się zająć. Oczywiście zapoznaliśmy się z dość niewiarygodną treścią listu przysłanego nam przez profesor Necho. Co prawda wysłaliśmy Ci już listowne upomnienie, do którego nie raczyłeś się ustosunkować, chcielibyśmy jednak poznać w tej sprawie Twój punkt widzenia.
   Twoja matka najwyraźniej uważa, że nie opanowałeś genealogii. Niewątpliwie jej troska wynika z faktu, iż zadajesz się z dość specyficznymi ludźmi. Twój brat był uprzejmy poinformować nas, że nie zerwałeś kontaktów z podejrzanymi personami, które odwiedziły nas latem. Taka sytuacja nie powinna trwać dłużej, czas byś odciął się od nie zasługujących na Twoją uwagę, synu.
   Z wyrazami szacunku,
Orion Black
P.S.  Sprawiłbyś przyjemność bratu, gdybyś podzielił się z nim słodkościami. Poza tym postaraj się znaleźć dla niego choć chwilkę ‒ mimo wszystko tęskni za Tobą i, zdaje się, odnosi wrażenie, że Twoi przyjaciele skradli mu brata.
Syriusz szybko złożył z powrotem pergamin i włożył do kieszeni. James, który przed chwilą próbował zajrzeć mu przez ramię i przeczytać, co jest w liście, oklapł na krześle. Po chwili jednak dostrzegł, jaką koszulkę miał na kolanach Syriusz i porwał ją, nie dając wiary w jej autentyczność. Peter dołączył się do jamesowych zachwytów nad prezentem. Cannie uśmiechnęła się tylko i rzuciła na wielką zapiekankę. Remus spojrzał z ciekawością na przyjaciela, ale nie skomentował w żaden sposób.
‒ Tak w ogóle, to od kiedy swoją sowę nazywasz Walburga? ‒ zapytał Remus, przypatrując się zwierzęciu, które właśnie połykało kolejny pasztecik.
‒ Od zawsze, czyli od lata, bo wtedy rodzice kupili mi nową. Poprzednia odleciała i nie wróciła ‒ odpowiedział, a po chwili dodał po namyśle: ‒ dziwne.
‒ A przypadkiem twoja mama nie ma tak na imię? ‒ zapytał James, odrywając na chwilę spojrzenie od koszulki.
‒ Ma. Muszę w końcu mieć jakąś znośną Walburgę. A ta jest nawet kochana i w dodatku mnie rozumie ‒ powiedział, po czym pogłaskał po ciemnym brzuchu sowę, która zahuczała przeciągle.
~*~
‒ Syriusz!
Wychodzili z Wielkiej Sali najedzeni i wciąż w wyśmienitych humorach, gdy zatrzymał ich krzyk. Black obejrzał się i zobaczył czarnowłosego wyrostka o znajomych, ciemnoszarych oczach oraz  szacie z zieloną podszywką i godłem domu Salazara Slytherina. Uśmiechnął się na jego widok.
‒ Dołączę do was później ‒ zwrócił się do przyjaciół.
‒ Nie ma sprawy i tak mam... ‒ zaczął James, ale Syriusz już go nie słuchał. ‒ No fajnie, poszedł sobie.
Stanęli naprzeciw siebie, pod ścianą Wielkiej Sali. Tego dnia na niebie nie było widać ani jednej chmurki, nad ich głowami rozlewał się błękitny ocean.
‒ Chciałem podejść wcześniej... ‒ zaczął Regulus niezręcznie. ‒ Ale tak jakoś...  no...
‒ Reg, no co ty? Bałeś się moich przyjaciół? Oni nie gryzą, zapewniam ‒ delikatnie szturchnął brata w ramię, starając się w ten sposób dodać mu otuchy.
‒ To nie tak, że ja się ich bałem ‒ podjął młodszy Black. ‒ Bo nie bałem, naprawdę. Ale nie byłem pewien czy... czy chciałbyś ze mną rozmawiać.
‒ Na Merlina, przecież jesteś moim bratem. Miałbym się ciebie wstydzić? Nawet nie żartuj sobie tak ze mnie. Czy tak nisko mnie cenisz?
Regulus pokręcił głową, nie parząc Syriuszowi w oczy.
‒ Bo gdy jesteśmy w Hogwarcie, ciągle jesteś z nimi. Myślałem... myślałem, że wolisz ich ode mnie. Nieraz w domu mówiłeś, że James jest dla ciebie jak brat.
‒ Bo taka jest prawda. Ale nie zmienia to faktu, że TY jesteś moim bratem i nigdy, przenigdy się ciebie nie wyrzeknę. ‒ Objął brata ramieniem, swoim zwyczajem tarmosząc mu włosy, czego matka nie znosiła. ‒ James, Remus i Peter są moimi przyjaciółmi i zależy mi na nich, ale nie znaczy to, że przez nich mniej zależy mi na rodzinie, na tobie, braciszku.
Regulus objął Syriusza w pasie, przytulając się do niego. Niemal nikogo nie było już w Wielkiej Sali, tylko dlatego pozwolił sobie na taki moment słabości. Ślizgon potrzebował jednak pewności, musiał wiedzieć, że Gryfoni nie zabrali mu brata. I otrzymał to wszystko. A przynajmniej namiastkę.
‒ Mam dla ciebie prezent ‒ powiedział, oswobodziwszy się z objęć brata. ‒ Na urodziny ‒ Regulus uśmiechnął się i wręczył Syriuszowi niewielki pakunek ciasno owinięty kolorowym papierem.
‒ Dzięki, braciszku.
22.06.2014 - rozdział zbetowany przez Degausser.

12 komentarzy:

  1. Widzę, że znów pokazałaś trochę mojego ulubionego pierwiastka dokuczania u Cannie :P. Szkoda tylko, że James na niego nie odpowiedział. Dziewczyna się szykowała chyba na gorsze tortury dla niego, ale powód o tym, aby nie budzić Syriusza był ważniejszy. Czytając pierwsze zdanie już od razu mogłam powiedzieć:"Ja też lubię spać!". Biedna mama Remusa. Wcale się nie dziwię, że stara się osiągnąć jak najlepsze wyniki w nauce, aby kimś być po tej szkole. I jeżeli jeszcze to będzie możliwe, to pomóc mamie. James to trochę taki leniuch, ale jak tu go nie kochać? Tej rozczochranej czupryny?;P Ech... fajnie by było sprzątać z możliwością użycia zaklęć... Zastanawiam się nad rozmową tych dziewczyn. Ta zmiana zdania Rity, tu chodzi o to, że ona bardziej uwierzyła w plany Voldemorta czy mniej? Chociaż wydaję mi się, że raczej bardziej... przynajmniej tak mi się zdaję, że o to chodziło, ale ja się przecież mogę mylić. Cannie tak często wspomina w tym rozdziale o tej mapie i się zastanawiam czy oni już ją stworzyli czy dopiero stworzą? Chyba to drugie, tak... Zdjęcia z zaskoczenia są najlepsze ;P. A już tak prezent urodzinowy na pewno. Już myślałam, że James gdzieś rozwali ten tort na podłodze. Swoją drogą to jak można jeść blok karaluchowy? Nazwa nie brzmi smacznie. No, ale nie wiem... zdaję się na Petera, że nie je nic obrzydliwego. Myślałam, że o wiele gorszy prezent sprawią mu rodzice, a jednak pomyśleli też o tym, co on lubi. Ech, spoczątku nie zrozumiałam o co chodzi z tą Walburgą. W sensie wiedziałam, że to imię jego mamy, ale że tak się odniósł po imieniu i czemu?... a to jednak sowa. No chłopak ma racje, jedną wypadałoby lubić. Taka sowa to też czasem dostanie coś do jedzenia. Regulus bywa czasem chamski, a czasem potrafi zachować się jak dobry czarodziej. Fajnie, że ukazałaś takie momenty. Ciekawe, co też mu podarował? Jeszcze raz wspomnę o Peterze, bo tu i nawet Cannie się nim zainteresowała, dręcząc go łaskotkami, co mi się podobało, bo lubię go u Ciebie w opowiadaniu ;). Ludzie zbyt często zapominają o nim w swoich opowiadaniach.Szczerze to żałuję, że nie ma więcej do czytania. Tak bardzo lubię czytać o tych czasach, choć sama nie chcę podjąć się tego wyzwania, a Ty jeszcze tak ładnie piszesz. Oj, siłą mnie nie wezmą od czytania ;d. Pozdrawiam i czekam na więcej ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, lepiej nie budzić śpiącego człowieka ;)
      A kto nie jest leniuchem? No chociaż tak po trosze? I fakt - Jamesa chyba nie da się nie lubić ;)
      Tak, w tej rozmowie chodziło o to, że Rita zaczęła popierać idee Voldka. Wcześniej nie tyle była przeciwniczką, ile była nastawiona dość obojetnie.
      Jej Cannie często wspomina o mapie?! WTF?! Albo ja coś ostro schrzaniłam, albo nie wiem... mam sklerozę. Jeżeli się nie mylę, to tylko na koniec Canicula marudzi, że coś takiego by się przydało. Nigdy nie wspomniałam słowem o Mapie Huncwotów, bo, jak zresztą bardzo dobrze sie domyśliłaś, ona nie istnieje :P
      A akurat blok karaluchowy to z HP się wywodzi :D Raczej nie trzeba nazwy traktować dosłownie (jak choćby kopiec kreta dr Oetkera).
      Hehe Reg zachowuje się inaczej w stosunku do ludzi czystej krwi, a inaczej, gdy chodzi o mugolaków i zdrajców krwi (za którego Syriusza przecież jeszcze nie uważa). A, jeżeli chodzi o prezent, to - szczerze powiedziawszy - nie wiem. Nigdy nie lubiłam wymyślać prezentów.
      Też uważam, że Peter jest marginalizowany w większości opowiadań. Ale, żeby iść z kanonem i dojść aż do tych niesympatycznych wydarzeń, uzyskując przy tym odpowiedni efekt, a przede wszystkim motywację i to nielichą motywację, trzeba na Pete'a rzucić nieco światła.
      Naprawdę bardzo dziękuję za miłe słowa :D Dziś chyba zabiorę się za rozdział 18, więc widzisz, że tak strasznie dużo do przodu nie jestem. Gdy jednak dokończę ten czwarty rok, to i publikacja pewno przyśpieszy ^^
      Pozdrawiam ;)

      Usuń
    2. Ok, przesadziłam z tym ciągle... no, ale dwa razy na pewno wspomniała :D. No to w takim razie czekam na te kolejne. Jak ja coś piszę, to nigdy nie jestem do przodu, bo musiałabym od razu to publikować - inaczej nie mogę ;p

      Usuń
    3. Powiem ci, że kiedyś też tak robiłam - pisałam i niemal od razu wrzucałam, ale to mija się z celem, bo błędów w takim tekście co niemiara. Wiem, że wszytskiego nie wyłapię, ale jednak coś tam znajdę, a to już zawsze coś. No, a poza tym czasami w tygodniu napiszę cztery rozdziały, a czasami brak mi czasu na pól strony przez półtorej miesiąca, dlatego jakiś zapas muszę mieć ;)

      Usuń
  2. Rany... jestem przerażona ilością podobieństw w naszych opowiadaniach : | Fakt faktem, że ff o Huncwotach są już tak wykombinowane na wszystkie strony, że zawsze się załapiesz na jakiś schemat, ale nie dość, że mamy nieraz jakieś tam podobne elementy w fabule, to jeszcze zgrywamy się w czasie! Już wcześniej rzucały mi się w oczy jakieś podobieństwa, ale teraz po prostu padłam, bo mój dość długi rozdział 17., który czeka, aż mu dopiszę ostatnią scenę też jest o urodzinach Syriusza. Co prawda o siedemnastych, no ale jednak. Też będzie budzenie go w dormitorium, też będą zdjęcia, też będzie wspólne śniadanie rano i odbiór sowiej poczty. Noo normalnie... masakra : | TAK MI BYŁO DZIWNIE czytając ten rozdział, że sobie nie wyobrażasz! :
    Tym bardziej, że jakiś czas temu, opisując lekcję i chcąc nazwać jakoś nauczyciela ONMS, zaczęłam szperać po wikipediach za tym kolesiem, którego zastąpił Hagrid. I co? Kettleburn. Myślę sobie: choroba, jakieś dziwnie znane to nazwisko, chyba niemożliwe, żebym pamiętała je z "Więźnia Azkabanu", bo nie czytałam tej części ze sto lat. I potem mnie olśniło, że przecież to u Ciebie je już spotkałam, choć wtedy nie zwróciłam na nie większej uwagi. Aż miałam tu napisać jakiś komentarz na ten temat, ale zebrałam się dopiero teraz - i od razu trafiłam na nowy rozdział.
    A tak pomijając moją konsternację, to zaskoczyłaś mnie relacją z Regulusem. Powiedziałabym, że jest nad wyraz ciepła, ale ok, zaintrygowałaś mnie, chętnie zobaczę to jeszcze z szerszej perspektywy :>
    I jak zwykle Szczota kradnie show, uwielbiam ją!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, wiem, że opka o Huncwotach są przerobione na wszytskie strony. U ciebie jest jednak zupełnie inny watek główny (chyba można teraz za niego uznać wiedźmy, prawda?), a ja w sumie tym rozdziałem kończę tę ogromną częsć wstępna, która rozrosła m i się niewiadomo kiedy :D A ten akurat rozdział to pochodzi jeszcze z moich świątecznych zapasów. Tak swoją drogą, to ty, nygusie jeden, dawno nic nie opublikowałaś :P
      Hehe bo u mnie tyle ile tylko się dało, pochodzi z serii - w tym Kettleburn. Chociaż większość i tak jest zastąpiona innymi nauczycielami (bo ci z HP byli zbyt młodzi i nie mogli uczyć w tym czasie).
      A to miło mi ;) Staram się jak mogę pokazywac bohaterów z różnych stron, by nie byli tak strasznie jednowymiarowi. Dzięki serdeczne, że dostrzegasz ;)
      Ja też, ale ciii :P

      Usuń
  3. Szalejesz z tymi rozdziałami! W sensie częstotliwości. Ale żeby nie było: nie narzekam - piszę to z podziwem dla Twojej samodyscypliny. Powiedziałabym nawet, że zazdroszczę gdybym nie uważała, że zdyscyplinowana i niechaotyczna ja to już nie byłabym ja.
    No właśnie, i dlatego kajam się trochę - wybacz opóźnienie! To nie tak, że nie czytałam, bo czytałam! Ale jakoś nie mogłam się zabrać za komentarz, tym bardziej, że ja już wszystko Ci powiedziałam, a ile można powtarzać to samo i słodzić bez przerwy?
    W każdym razie: fajnie, że ostatnio Cannie trochę wyszła z cienia, bo ona - jako postać niekanoniczna - tego potrzebuje. Tym bardziej, że da się ją lubić. James jest rozkoszny, aż dziw bierze, że ta Lily go nie chce (choć to akurat aż tak nie boli i nie kuje w oczy jako że ona wcale się nie pojawia). Syriusz w ostatnim fragmencie wydał mi się trochę niesyriuszowy, ale nie dlatego, bo ma jako-takie dobre stosunki z rodziną, bo jestem w stanie przyjąć (choć nie do końca mnie to przekonuje), że w wieku jeszcze tych 15 lat dobrze z nimi żył. Nie pasuje mi jednak ta jego trochę zbyt podniosła wypowiedź zwięczona czułym "braciszku". Jakoś tak mi to zgrzytnęło w zębach, przez moment myślałam, że to może przez specyfikę języka polskiego i po przetłumaczeniu na angielski wyda mi się to bardziej naturalne (ZAUWAŻ ZBOCZENIE!), ale nic z tego.
    Jednak jedna wypowiedź nie sprawia, że całość tekstu jest gorsza, a mówię o tym tylko dlatego, bo zwyczajnie wszystko inne jest tak świetne, że nie mam się czego czepić, więc nie miej mi tego za złe.
    Pozdrawiam i dużo weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taa dyscypliny :P To są jeszcze zapasy ze świąt (wtedy napisałam chyba z sześć rozdziałów w przód), a od tamtej pory to tylko jeden - także lepiej nawet nie mówić o jakiejkolwiek dyscyplinie, bo ona zwyczajnie nie istnieje :D
      Nic nie szkodzi. Zawsze mogłaś napisać, że coś jest źle, bo chyba nie chcesz mi powiedzieć, że żadnego błędu nie znalazłaś do tej pory? No bez takich ^^
      Cannie nie jest główną bohaterką, więc zjawia się z doskoku, ale i tak całkiem sporo czasu kradnie ;) Już kiedyś mówiłam, że Lily bardzo średnio mi podchodzi, więc omijam ją szerokim łukiem :P No, wiedziałam, że to zdanie jest problematyczne. Naprawdę zdaje sobie sprawę, że to akurat zakrawa już o jakieś moralizowanie, ale strasznie ciężko było mi ująć to inaczej (gdybym pominęła tę rodzinę, byłoby lepiej? chyba tak...), a poza tym wyszłam z pewnego założenia, które trochę tłumaczy mnie i Syriusza. Mianowicie chodzi o jego wychowanie - czytałaś list Oriona, więc wiesz, w jaki sposób się wyraża - które odciska na nim pewien ślad, jest znacznie sztywniejsze i wymaga stosowania danych zwrotów, stąd taka wypowiedź. Co do jej sensu, to akurat wydaje mi się, że pewne słowa łatwiej przechodzą przez usta młodym ludziom, niż dorosłym - no i cóż, można dywagować, czy on rzeczywiście mówił śmiertelnie poważnie, czy bardziej chciał pocieszy Rega.
      Absolutnie nie mam ci za złe wytykania błędów - wariatką (jeszcze) nie jestem ;)
      Pozdrawiam ;)

      Usuń
    2. Dyscyplina wyrażająca się tym, że jesteś w stanie napisać tyle naprzód i powstrzymać się od opublikowania tego za jednym zamachem. Dla mnie niewykonalne!

      Usuń
  4. Hej. Miej na uwadze, że Twój blog jest obserwowany, a ja czekam na coś nowego :D, bo teoretyczny termin już minął

    OdpowiedzUsuń
  5. już chyba po 7 marca :/

    OdpowiedzUsuń
  6. To na końcu było niesamowicie słodkie. Regulus jest super. Tak, tak wiem. Czasamina niego wrzeszczę, mówię, że go nienawidzę, ale i tak ostatecznie uwielbiam go. Nie wiem, czy Ci tego już nie pisałam, ale dla mnie Regulus jest osobą tajemniczą i wyjątkową. Szczerze uważam, že Twój Regulus jesy godny pani Rowling. Jest pokazane, że on naprawdę jest bardzo dobry, tylko na chwilę zszedł na złą drogę. Może to zmienisz... Bo ja sobie nie wyobrażam jak Syriusz może pozwolić na tę sytuację. Przecież to bracia. Nawet w książce jest napisane, że jako dzieci byli nierozłaczni. Mam nadzieję, że u Ciebie tacy pozostaną. A tak w ogóle z tymi urodzinami to świetny pomysł. Tort od razu na dzień dobry dla Syriusza. Ciekawe jak długo podsłuchiwał, a raczej podgładał. Naprawdę ich miny musiały być dobre. I ogólnie fajna jest cała ta Canicula, już pamiętam jej imię, chyba nawet dobrze :D Jestem z sibie dumna. A wracając jeszcze to dziwne były te dwie siostry. Ciekawe o czym mówiły, znaczy o co im chodziło.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń